Świat

Po COP26: sprawiedliwości jak nie było, tak nie ma i nie wiadomo, czy kiedykolwiek będzie

Zamożne kraje bogatej Północy, które na rewolucji przemysłowej zyskały najwięcej, nie mogą obwieszczać biedniejszym krajom: „my się załapaliśmy na wzrost gospodarczy, ale wy już nie możecie, więc musicie teraz zaciskać pasa”. Tak samo starsze pokolenia i uprzywilejowane grupy nie mają prawa tego mówić młodym i mniej zamożnym. Potrzebna jest solidarność globalna, którą jednak na COP26 znów zamieciono pod dywan – mówi nam poseł partii Razem, Maciej Konieczny.

Paulina Januszewska: Jakie miał pan oczekiwania wobec tegorocznego szczytu klimatycznego w Glasgow? Czy któreś z nich się spełniły?

Maciej Konieczny: Prawdę mówiąc, nie spodziewałem się, że negocjacje zakończą się przełomowym i pełnym ambitnych celów klimatycznych porozumieniem, a wszystkie kraje wykażą dobrą wolę przy ich prowadzeniu. Szczyt tradycyjnie skupiał się na obietnicach, deklaracjach, apelach i zapewnieniach przedstawicieli rządów o trosce o planetę, ale nie wiemy, jak to przełoży się na realne działania. Nauczony doświadczeniem wyniesionym z poprzednich szczytów, których sprawczość była daleka od tego, co ustalono chociażby w Paryżu, nie ufam zapewnieniom padającym z ust decydentów.

Tym razem ma być inaczej, bo panuje konsensus co do tego, że wzmożone działania na rzecz klimatu są koniecznością. Wszystkie kraje zawarły sektorowe deklaracje dotyczące konieczności odejścia od węgla, przejścia na zielony transport, zatrzymania deforestacji, emisji metanu i dalszego finansowania paliw kopalnych za granicą.

Ale o tym, że nie należy się do nich przywiązywać, najdobitniej świadczy podpisanie przez Mateusza Morawieckiego sojuszu antywęglowego, według którego Polska jako kraj rozwinięty miałaby zamknąć kopalnie w latach 30. To nijak ma się do realnych planów dekarbonizacji, bo rząd, co potwierdziło Ministerstwo Klimatu, nadal obstaje przy dacie 2049. Pod podobnymi pomysłami na forum międzynarodowym zwykle chętnie składają swoje podpisy oficjele ze wszystkich stron świata, bo to po prostu PR-owo dobrze wygląda, a nie dlatego, że robią to uczciwie. Jednak czymś, czego w dobie kryzysu potrzebujemy najbardziej i natychmiast, są konkretne ramy prawne, szczególnie te krajowe, związane z faktyczną ochroną klimatu i adaptacją do jego zmian, a nie pełne ogólników deklaracje.

Rozumiem więc, że polskiej delegacji w Szkocji nie ocenia pan zbyt dobrze?

To prawda, choć nie jestem zaskoczony, bo rząd Zjednoczonej Prawicy przyzwyczaił nas do tego, że w kwestii klimatu robi nic albo absolutne minimum. Jeśli już coś deklaruje, to nieprecyzyjnie i w oderwaniu od realiów. A te są takie, że od zielonej rewolucji dzieli nas przepaść. Wiele w tej kwestii „zawdzięczamy” Prawu i Sprawiedliwości, które najpierw zablokowało energetykę wiatrową na lądzie, a teraz także fotowoltaikę. Nadzieje pokładano w rozwoju farm wiatrowych na Bałtyku, ale tempo inwestycji i budowania struktury prawnej w tym zakresie jest praktycznie zerowe. W tych warunkach podawanie dat osiągnięcia neutralności klimatycznej to tylko zagrywka wizerunkowa, a nie realna obietnica.

Hennig-Kloska: PiS trwoni pieniądze, a przecież nikt za nas nie przeprowadzi transformacji energetycznej

Ale to chyba najważniejszy cel transformacji energetycznej?

Nie przeczę, jednak do celu trzeba jakoś dotrzeć. Jeśli nie tworzymy już teraz żadnej pozwalającej przeprowadzić zmianę infrastruktury energetycznej itd., to nie ma znaczenia, który rok premier Morawiecki wskaże jako ostateczne pożegnanie z węglem. Obecnie nie działa nic, co pozwoliłoby nam zrealizować klimatyczne wyzwania lub choćby się do tego zbliżyć.

Wciąż też na arenie nie tylko krajowej, ale i globalnej nie ma jednoznacznej odpowiedzi na pytanie o rozwój energetyki jądrowej. Dla polskiej transformacji jest ona kluczowa. Jest bezpieczna dla środowiska, opłacalna – w kontekście gospodarczym i – co ważne – społecznym, bo gwarantuje stabilne podstawy dla rozwoju polskiego przemysłu. Szczęśliwie na tym polu rzeczy wydają się zmierzać ku lepszemu. Nie decydują o tym jednak globalne szczyty, ale polityka konkretnych państw jak Francja czy też Stany Zjednoczone, albo regionalnych bloków, jak Unia Europejska. To na tym poziomie rzeczy podejmuje się realne decyzje.

Wiemy, że w centrum kryzysu są ludzie, ale nie we wszystkich uderza on tak samo. Transformacja ma być sprawiedliwa zarówno globalnie, jak i lokalnie. Jak Polacy i Polki, zwłaszcza ci i te, którym się nie przelewa, mają przyklasnąć temu, że Polska – jako wprawdzie jeden z rozwiniętych krajów emitujących gazy cieplarniane, ale nie najzamożniejszy powinna obok bogatszych trucicieli, jak USA czy Wielka Brytania, dołożyć się do wparcia globalnego Południa?

Nie ma wątpliwości, że kraje zamożnego Zachodu zarobiły na rewolucji przemysłowej znacznie więcej niż Polska. Trudno się dziwić, że ludzie wkurzają się na zestawianie nas w jednym rzędzie z Niemcami, Szwecją czy Francją. Jednocześnie nie możemy zamykać oczu na to, że jesteśmy już relatywnie zamożnym krajem i członkiem Unii Europejskiej. Dlatego potrzebujemy upominać się o sprawiedliwy podział środków na poziomie Europy i szczególne traktowanie ze względu na to, że mamy sporo do nadrobienia, ale z drugiej strony jako kraj bogatej Północy nie możemy już całkiem wymigiwać się od globalnej solidarności z krajami Południa. Patrząc jednak na beztroskę, z jaką zebrane na szczycie elity podchodziły do ich własnych emisji, nie należy się dziwić, że obserwujący to ludzie mogą w ogóle nie dowierzać w jakąkolwiek klimatyczną sprawiedliwość.

To znaczy?

Symboliczne obrazki z ostatnich dni pokazujące setki prywatnych odrzutowców, którymi oficjele przylecieli do Szkocji, albo zapychający ulice Glasgow korek aut asystujących limuzynie Joe Bidena podważają zaufanie do apologetów sprawiedliwej transformacji. I to oczywiste, że „zwykły” człowiek pomyśli sobie: „mówią, że ma być solidarnie, że mam ograniczać swój ślad węglowy, zmienić nawyki i przesiąść się na rower, zapłacić więcej za prąd, a sami wożą się dieslowymi brykami, latają samolotami i zasadniczo mają klimat gdzieś”. Na koniec dnia i wielkich przemów o ratowaniu „naszej” wspólnej przyszłości okazuje się, że możnych tego świata obowiązują inne reguły niż wszystkich innych.

No to może Mateusz Morawiecki miał rację, sugerując swoim wystąpieniem, że Polska nie powinna stać w jednym rzędzie z USA czy Chinami?

Co z tego, że może mieć rację, skoro ta racja służy mu jako alibi dla błędów i zaniechań Polski, a nie jako narzędzie uzyskania dodatkowych środków i narzędzi. Poza tym jesteśmy członkiem Unii Europejskiej, a to, jak ambitnie podejdzie do tematu Europa jako całość, ma już faktyczne i polityczne znaczenie w skali globu. Mówienie o sprawiedliwej transformacji nie może służyć za wymówkę do nierobienia niczego, bo cenę za to zapłacimy wszyscy, a najsłabsi zapłacą jak zwykle największą. Lewica w kontekście kryzysu klimatycznego mówi jasno, że zielona transformacja nie może uderzyć po kieszeniach ludzi żyjących od pierwszego do pierwszego i tych, którzy mieszkają w obszarach najbardziej dotkniętych skutkami zmian klimatu.

A kogo powinny?

Wielki biznes, korporacje i koncerny, które na dewastacji planety zbudowały swoje potęgi i zarobiły krocie. Kapitalistyczne centrum, które na rewolucji przemysłowej zyskało najwięcej, nie może obwieszczać biedniejszym krajom: „my się załapaliśmy na wzrost gospodarczy, nachapaliśmy konsumpcjonizmu, ale wy już nie możecie, więc musicie teraz zaciskać pasa”. Tak samo starsze pokolenia i uprzywilejowane grupy nie mają prawa tego mówić młodym i mniej zamożnym. Potrzebna jest solidarność globalna, którą jednak na COP26 zamieciono pod dywan. Mimo wcześniejszych zapewnień, że będzie to główny temat negocjacji, nie ustalono żadnego czytelnego planu dla rozwijających się gospodarek, nie mówiąc już o wystarczających środkach finansowych na jego realizację. Bez tego nie ruszymy dalej i nie możemy oczekiwać, że te kraje przestaną generować emisje.

O tym decydenci mają rozmawiać na kolejnym, przyszłorocznym szczycie klimatycznym w Egipcie. Czyli znów mamy zabawę w gorącego kartofla, co przypomina mi o tezie często powtarzanej przez ekspertów klimatycznych: transformacji nie odwlekają bariery gospodarcze czy technologiczne, lecz polityczne. Zgadza się pan z taką diagnozą?

Zdecydowanie tak. W obecnym systemie gospodarczo-politycznym – globalnym kapitalizmie – kluczowe decyzje dotyczące przyszłości planety i emisji CO2 nie zapadają w żadnych demokratycznych ciałach, tylko w siedzibach wielkich korporacji. Dlatego pierwszym warunkiem dla realnej transformacji jest wzięcie w karby wielkiego biznesu, przywrócenie władzy instytucjom demokratycznym – narodowym i ponadnarodowym, które będą w stanie przedłożyć przetrwanie naszej planety i dobro społeczeństw nad krótkoterminowy zysk. To wymaga ogromnych zmian społeczno-polityczno-gospodarczych i odejścia od myślenia w kategoriach wyłącznie technologicznych. W tak zarysowanym kontekście dla naszego regionu i Polski niezastąpiona będzie silna i zjednoczona Unia Europejska.

Nad Wisłą słyszymy raczej o polexicie, trzeciej wojnie wypowiadanej nam przez Komisję Europejską i „szatańskim, proniemieckim” Zielonym Ładzie. Co pan na to?

Z wyzwaniami, przed jakimi stawia nas kryzys klimatyczny, nie możemy walczyć w pojedynkę chociażby dlatego, że nie jesteśmy w stanie samodzielnie narzucić żadnych warunków wielkiemu węglowemu biznesowi. Poza tym jako kraj bardzo zapóźniony, jeśli chodzi o transformację energetyczną, potrzebujemy silnych więzi z UE. Innych opcji nie mamy, dlatego tak tragiczne wydaje się wszystko, co w ramach polityki zagranicznej robi obecny rząd. Solidarność europejska i jak najlepsze relacje z krajami członkowskimi są jedyną możliwością, by nadrobić straty i wskoczyć na zielony pokład. Niestety awanturnictwo polskiego rządu i to, że idzie on na noże z UE w jakichś idiotycznych i niepotrzebnych wojnach, powoduje, że tracimy tę szansę.

Czy realnie martwi pana to, że wyjdziemy z UE?

Powiem tak: nie boję się polexitu, lecz tego, że tracimy ogromne środki, niezbędne nam na przebudowę naszego systemu energetycznego. W tym momencie ważą się kluczowe dla Polski kwestie finansowe, czyli to, czy i ile pieniędzy dostaniemy z Europejskiego Funduszu Odbudowy oraz innych budżetów powiązanych z zieloną rewolucją. Desperacko potrzebujemy tych środków, żeby móc z energetyki opartej na węglu przejść na niskoemisyjną, przeprowadzić termomodernizację budynków, inwestować w OZE i zrobić tysiąc rzeczy potrzebnych do redukcji emisji. Niestety, choć UE stwarza mnóstwo możliwości, to ich dostępność zależy od naszej pozycji w Europie i umiejętności dialogu z naszymi kluczowymi partnerami, w tym KE, która przez PiS konsekwentnie jest nazywana naszym wrogiem.

Ostatni Marsz Niepodległości, na którym Robert Bąkiewicz krytykował Zielony Ład, pokazał dobitnie, że narracja rządowa się sprawdza.

Ogromnym dramatem dla Polski jest to, że PiS, który porządzi zapewne jeszcze jedynie dwa lata, bardzo utrudni nam działania na rzecz klimatu na długie dekady. Musimy odejść od węgla w energetyce. Jeśli stracimy unijne pieniądze, to po prostu nie będziemy w stanie zrobić tego w sposób sprawiedliwy. Dziś stoimy przed wyborem: dokonamy niezbędnych przeobrażeń kosztem bezrobocia i zapóźnienia względem innych państw albo wykorzystamy nasze szanse związane z obecnością w Europie i stworzymy nowoczesny polski zielony przemysł.

Katolicy o kryzysie klimatycznym: wśród ofiar nie było Polaków

Kasa z UE to jedno. Ale co z kieszeniami najbogatszych, to chyba z nich powinny płynąć środki na walkę z kryzysem?

To oczywiste, że potrzebujemy systemu redystrybucji i opodatkowania wielkich korporacji, bo w tym momencie jest tak, że – owszem – mamy rewolucję, ale technologiczną, skupioną w rękach największych kapitalistów. Na niej zarabiają i będą zarabiać, nie dzieląc się z nikim, największe światowe firmy kontrolujące większość rynku w swoich dziedzinach, zwłaszcza tych innowacyjnych. Musimy więc domagać się tego, by nie tylko płaciły sprawiedliwe daniny w krajach, w których działają, ale także by były wolne od wyzysku, przestrzegały praw pracowniczych i nie ignorowały związków zawodowych. Na szczęście, w kwestii podatków na arenie międzynarodowej coś już się zadziało.

Na przykład?

Od 2023 roku globalne korporacje będą płacić tzw. minimalny podatek w wysokości 15 proc. Widać też, że rozwiązania, które parę lat temu przypisywano wyłącznie radykalnym ruchom antyglobalistycznym i nie poruszano ich w debacie publicznej, powoli przebijają się do centrum politycznego. To jednak nie wystarczy. Musimy radykalnie zmienić reguły, jakimi rządzi się światowa gospodarka.

„Polityka klimatyczna proponowana przez UE i generalnie kraje bogatego Zachodu są przejawem zielonego kolonializmu i polega to na narzucaniu krajom takim jak Polska drastycznych zmian, na które nie jesteśmy gotowi” – głoszą sceptyczni wobec Zielonego Ładu, ale dostrzegający wagę kryzysu klimatycznego i rozgrzeszający polski rząd ze stawiania się Europie i światu publicyści. Pan się zgadza z takim stanowiskiem?

Możemy mieć różne opinie na temat tego, w którym miejscu globalnego łańcucha znajduje się Polska, ale ustalmy pewne fakty. Jesteśmy krajem półperyferyjnym i członkiem UE, jednego z najbogatszych kawałków świata. Nie możemy mówić o samowystarczalności i całkowitej niezależności, bo czerpiemy z tej konstelacji ogromne korzyści, a to z kolei sprawia, że mamy też pewne zobowiązania. Jednym z nich powinno być przeciwstawienie się dalszemu eksploatowaniu zasobów i ignorowaniu potrzeb krajów globalnego Południa.

Zgadzam się więc z tezą, że istnieje zielony kolonializm, ale bogatego Zachodu względem rozwijających się gospodarek, nie wobec Polski. To jednocześnie nie oznacza, że nie możemy oczekiwać pomocy od zamożniejszych podmiotów. Powinniśmy to robić. W przeciwieństwie do Afrykańczyków mamy pieniądze z UE na wyciągnięcie ręki, tylko PiS robi wszystko, by je stracić. A to wpływa też na całościowy kształt europejskiej polityki klimatycznej.

Zielona transformacja to będzie eksperyment – ryzykowny, ale konieczny

Co ma pan na myśli?

W UE dobiegają końca rozmowy na temat taksonomii i tego, co będzie uznawane za zieloną energię. Korzystnie dla nas energetyka jądrowa zostanie za nią uznana, ale głos Polski w tej dyskusji był bardzo słabo słyszalny z racji międzynarodowych konfliktów. Pod wspólnym listem siedmiu przywódców państw do KE w sprawie atomu bardzo długo nie chcieli się podpisać obok Morawieckiego przywódcy Finlandii i Francji, nie dlatego, żeby się z samym listem nie zgadzali, ale stanie w jednym rzędzie z Prawem i Sprawiedliwością w jakiejkolwiek sprawie robi się dla nich problematyczne. Tymczasem decyzje zapadające na poziomie europejskim będą absolutnie kluczowe dla przyszłości transformacji energetycznej i Polski w tym kontekście. W Brukseli decydują się chociażby losy umowy społecznej dla górnictwa. Prosimy komisję o wyjątkowe traktowanie. Awanturnictwo PiS-u z pewnością nam w tym nie pomaga. Co więcej, nie wszystko w unijnej polityce klimatycznej jest korzystne.

Co w niej szwankuje?

Szczególnie niepokoi mnie przechodzenie państw Europy z węgla na gaz. To niebezpieczne z kilku powodów. Przy wydobyciu i transporcie gazu ulatnia się metan – znacznie silniejszy niż CO2 gaz cieplarniany. Dodatkowo uzależnienie od gazu osłabia pozycję Europy względem Rosji, co jest szczególnie niebezpieczne dla naszego regionu. Ostatnie groźby zakręcenia kurków ze strony Łukaszenki nie pozostawiają tutaj wątpliwości. Europejski miks energetyczny powinien opierać się na energetyce jądrowej i OZE. Powinniśmy też natychmiast przestać bawić się w kreatywną księgowość i zaliczać biomasę leśną do zielonych źródeł. To potrójnie szkodliwy proceder, bo ścinając drzewa, tracimy zasób pozwalający łagodzić skutki globalnego ocieplenia, i dwukrotnie uwalniamy emisje – transportując drewno i pozyskując z niego energię. Tymczasem państwa palące lasy dzięki unijnym zapisom mogą szczycić się, że są ekologiczne. To skandal. Podobnie jak fakt, że zamykamy działające elektrownie jądrowe.

Dlaczego tak się dzieje?

Z przyczyn ideologicznych, bo wbrew faktom przyjęło się wśród części aktywistów ekologicznych i zielonych polityków, że energetyka jądrowa jest niebezpieczna i szkodliwa. Komuś na pewnym etapie zagrożenie z powodu rozpowszechniania broni nuklearnej skojarzyło się z energetyką jądrową i tak już zostało. Bez wątpienia stoją za tym także określone interesy i wybory gospodarcze. Nie ma jednak wątpliwości, że z perspektywy ratowania klimatu zamykanie działających elektrowni jądrowych i zastępowanie ich elektrowniami węglowymi czy gazowymi to zbrodnia.

Nie będzie zielonej rewolucji bez uczciwości

A co wobec bierności klimatycznej polskiego rządu może zrobić opozycja? Niektórzy twierdzą, że więcej w kwestii ochrony planety więcej robią aktywiści niż będący poza koalicją rządzącą politycy.

Cieszę się, że oddolnym ruchom społecznym udaje się wywierać presję na władzy. To ważne, że zmiany dokonują się na ulicy i stamtąd mają szansę trafić do publicznej debaty oraz na scenę polityczną. Choć to, rzecz jasna, nie znaczy, że jako polityk opozycji umywam teraz ręce.

Tylko?

Uważam, że potrzebujemy działań na wszystkich poziomach. Razem jednoznacznie mówi o tym, jaki system gospodarczy i energetyczny pozwoli nam zaadaptować się do zmian klimatu, opowiadamy się za energią jądrową i inwestycjami w OZE. Takie debaty cały czas toczą się w Sejmie, na posiedzeniach komisji, jednak nie wszystkie są na tyle atrakcyjnie medialne, by przebić się do publicznej debaty. Dla Lewicy klimat to programowy priorytet.

A dla wyborców?

Jak najbardziej. Z opublikowanych ostatnio badań wynika, że 81 proc. ludzi w Polsce obawia się skutków zmian klimatycznych. Ludzie boją się ekstremalnych zjawisk pogodowych i wzrostu cen żywności, co jest dość naturalne, bo po prostu widzą je w otaczającej ich rzeczywistości. Ten całkowicie racjonalny lęk przekłada się i będzie się przekładał coraz bardziej na wybory polityczne. Ten temat stał się ważnym punktem wielu kampanii w ostatnich wyborach. Dla nas ta kwestia, obok ochrony praw pracowniczych, to priorytet, główna motywacja dla naszej obecności na scenie politycznej.

***

Maciej Konieczny – poseł Lewicy z Katowic. Socjalista. Współzałożyciel partii Razem i członek jej zarządu krajowego.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Paulina Januszewska
Paulina Januszewska
Dziennikarka KP
Dziennikarka KP, absolwentka rusycystyki i dokumentalistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Laureatka konkursu Dziennikarze dla klimatu, w którym otrzymała nagrodę specjalną w kategorii „Miasto innowacji” za artykuł „A po pandemii chodziliśmy na pączki. Amsterdam już wie, jak ugryźć kryzys”. Nominowana za reportaż „Już żadnej z nas nie zawstydzicie!” w konkursie im. Zygmunta Moszkowicza „Człowiek z pasją” skierowanym do młodych, utalentowanych dziennikarzy. Pisze o kulturze, prawach kobiet i ekologii.
Zamknij