Możemy spojrzeć na odłamki i inne pozostałości horroru sprzed stuleci i zapytać głośno: „Jak mogło dojść do czegoś takiego”? Tak naprawdę jednak pytanie powinno brzmieć: „Kiedy to się wreszcie skończy?”.
„Nie pozwolisz żyć czarownicy”.
Księga Wyjścia 22,17
Pod koniec lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku robotnicy budowlani kopiący fundamenty pod budynek u zbiegu ulic Świętego Piotra i Federalnej w Salem w stanie Massachusetts natknęli się na spore drewniane belki. Jak się okazało, belki te pochodziły z podziemnego „lochu czarownic”, w którym kilkaset lat wcześniej więziono czarownice z Salem. W XVII wieku uznano, że tak złe kobiety nie zasługują na zwykłe więzienie – ciemne, brudne, pełne krat i łańcuchów, ale przynajmniej położone ponad ziemią. Więźniarki należało trzymać w podziemnych celach i przykuć je do ściany, żeby ich dusze nie mogły uciec i dalej dręczyć ofiar. Wierzono, że ich pozorna słabość jest tylko fortelem, który ma odwrócić uwagę od ich niewidzialnych mocy. Im bardziej niewinne, młode lub bezbronne się wydawały, tym bardziej uzasadnione były zarzuty, śledztwo, a w końcu egzekucja.
Czarownice z Salem od dawna już nie żyją, a ich jak najbardziej rzeczywiste cierpienia, zamienione w plastikowy kicz, służą za atrakcje turystyczne. Jednak ów szczególny rodzaj panicznych uczuć, który budziły – wiary w istnienie jakiejś niewytłumaczalnej siły, strachu, który rozprzestrzenia się jak wirus i przy którym bledną inne zagrożenia – powrócił podczas procesów żon terrorystów. 30 marca tego roku zakończyło się właśnie postępowanie, podczas którego przed sądem stanęła Noor Salman, mieszkanka apartamentowca, wielbicielka makijażu i koneserka perfum – i wdowa po Omarze Mateenie, zabójcy z klubu nocnego Pulse.
czytaj także
Wprawdzie wyrok, jaki zapadł, był dla Noor korzystny, ale niewiele brakowało, a stałoby się zupełnie inaczej. Ona sama znalazła się o włos od lochu czarownic, czy raczej jego współczesnego odpowiednika, bowiem – jak u Michaela Foucaulta – zastąpiło go dziś amerykańskie więzienie o zaostrzonym rygorze. Podobnie jak większość czarownic z Salem Salman odmówiono zwolnienia za kaucją. Spędziła w więzieniu czternaście miesięcy, bez kontaktu z synkiem, aż do procesu. Początkowo miało być inaczej, jednak przewodniczący składu sędziowskiego ugiął się pod naciskiem opinii mieszkańców Orlando i uchylił wcześniejsze postanowienie sądu, oświadczając, że z powodu swojego „udziału” w haniebnym ataku Salman musi pozostać w więzieniu.
Współczesne więzienie, połyskujące stalą w świetle jarzeniowych lamp, pozornie ma się nijak do podziemnych kazamatów sprzed stuleci. Podobnie Orlando, słoneczne miasto niczym z kreskówki Disneya, na pierwszy rzut oka nie przypomina ponurego i purytańskiego Salem. Jednak w głosach, które domagały się przykładnego ukarania Noor Salman, wyraźnie pobrzmiewały znajome nuty. W styczniu 2017 r., tuż po aresztowaniu Salman, prowadząca niby bezstronne śledztwo policja w Orlando opublikowała na swoich profilach na Facebooku i Twitterze komunikat, w którym informowała, że komendant John Mina „cieszy się” z aresztowania i „odetchnął z ulgą, wiedząc, że ktoś zostanie pociągnięty do odpowiedzialności za tę straszną zbrodnię”.
czytaj także
W ramach zemsty, najwyraźniej chcąc zaskarbić sobie poparcie opinii publicznej, komendant Mina wziął Noor Salman, „czarownicę” z Orlando, na cel. Kiedy początkowo ogłoszono, że kobieta zostanie zwolniona z aresztu za kaucją, Mina natychmiast dał wyraz rozczarowaniu tą decyzją na Twitterze. W komunikacie dla mediów policja stwierdziła, jakoby po strzelaninie Noor Salman wysłała do męża SMS o treści „Kocham cię”, co miało sugerować, że wcześniej wiedziała o ataku. Została oskarżona o „pomoc i podżeganie” oraz o utrudnianie pracy wymiaru sprawiedliwości.
Noor Salman nie była pierwszą kobietą, którą przedstawiono jako czarownicę-terrorystkę – wraz z małżonkiem lub w jego zastępstwie – ale jako jedna z nielicznych została uniewinniona. Ostatecznie z pomocą przyszła jej technologia: dane z nadajników sieci komórkowych nie potwierdziły tego, do czego według agentów miała się przyznać podczas przesłuchania, a mianowicie że pomogła mężowi określić lokalizację klubu Pulse. Inne kobiety nie miały tyle szczęścia.
W 2010 r. proces dr Aafii Siddiqui, żony Ammara al-Balucziego, bratanka Chalida Szejka Mohammeda, zakończył się wyrokiem skazującym ją na osiemdziesiąt sześć lat więzienia. Jej loch czarownic to federalny szpital więzienny o zaostrzonym rygorze, położony w pobliżu byłej bazy sił powietrznych Carswell w Fort Worth w Teksasie. Proces Siddiqui toczył się w niewielkiej odległości od kwartału, gdzie kiedyś stały wieże World Trade Center, a trudno o miejsce, które w Stanach Zjednoczonych bardziej by się kojarzyło z terroryzmem. Szczegóły procesu nie miały żadnego znaczenia. Ktoś musiał ponieść karę, a diaboliczna terrorystka wydawała się idealną kandydatką.
To niejedyne przypadki, kiedy podstawą aresztowania i oskarżenia kobiety jest wyłącznie jej relacja z mężczyzną. W 2017 r. Uniwersytet Fordham opublikował sprawozdanie na temat ścigania zbrodni popełnionych przez ISIS. W raporcie wymieniono kilka małżeństw, w przypadku których wszystko wskazuje na to, że żona została oskarżona tylko dlatego, że jej mąż mógł mieć jakieś powiązania z działalnością terrorystyczną. Sedina Hodzic, żona Ramiza Hodzica, została oskarżona m.in. o wysyłanie paczek z czekoladą do picia bośniackiemu bojownikowi ISIS znanemu jako Abdullah Ramo Pazara, który w momencie postawienia aktu oskarżenia już nie żył. Grozi jej do piętnastu lat więzienia. W 2016 r. Nisreen Bahar, żona zabitego przywódcy ISIS, który miał być zamieszany w zabójstwo Amerykanki Kayli Mueller, została oskarżona o finansowe wspieranie terroryzmu. Bahar może spędzić w więzieniu resztę życia.
Sytuacja tych kobiet, w większości imigrantek i córek imigrantów, przypomina los niewolnicy Tituby, która do Salem trafiła prawdopodobnie z Ameryki Południowej i jako jedna z pierwszych została oskarżona o czary. Tak wtedy, jak i dziś, prześladowanie kobiet nie tylko zaspokaja żądzę odwetu za czyjś potworny czyn, ale uśmierza też nieokreślony niepokój, że coś jest nie do końca tak, jak być powinno.
„Jeszcze żyjesz?” Czy Kościół skończy polowanie na czarownice
czytaj także
Większość kobiet, które oskarżono o terroryzm na podstawie związku z mężczyzną, to imigrantki lub osoby niezamożne, a często jedno i drugie. Biegły psychiatra początkowo uznał, że Aafia Siddiqui jest niezdolna do odpowiadania przed sądem; decyzję następnie cofnięto, kiedy sprawę przejął psycholog wojskowy. Podobnie obrońcy Noor Salman podnosili, że kobieta ma iloraz inteligencji w okolicach dolnej granicy dwudziestego centyla i, podobnie jak wiele czarownic z Salem, jest bardzo podatna na sugestię. Jej przesłuchanie, trwające osiemnaście godzin i prowadzone bezpośrednio po zamachu, bez adwokata, chwilami w obecności jej dziecka, nie zostało zarejestrowane. Zeznania, których zresztą nie spisała sama Salman, ale agent FBI, mogłyby równie dobrze pochodzić z akt śledczych z Salem.
Kandydatka na czarownicę musi uosabiać „Innego”, bo dzięki temu jej prześladowanie zaspokaja podskórną niepewność i lęk. Kobiety, które nie wyróżniają się w ten sposób, nie są traktowane tak surowo. Zwykle unikają kary, nawet jeśli rzeczywiście (a nie rzekomo) z pełną świadomością wspierały terrorystę lub grupę terrorystyczną. Kiedy Daniela Greene, tłumaczka FBI, zakochała się w Denisie Cuspercie, bojowniku ISIS i raperze, do sprawy którego została przydzielona, wyrok był bardzo łagodny. Greene uciekła do Syrii, gdzie w 2014 roku poślubiła Cusperta, po czym wróciła do Stanów Zjednoczonych. Przyznała się do wszystkiego, ale ukarano ją śmiesznie krótką, dwuletnią odsiadką.
Idea, wedle której zbrodnia jest jak choroba zakaźna rozprzestrzeniająca się przez bliski kontakt z zarażonym, opiera się na założeniu – świadomym lub nie – że w przestępcy tkwi nadprzyrodzona zła siła, która może się przenieść na innych. Tituba, afrykańska czarownica postawiona przed sądem, mogła przywołać duchy i zaatakować zeznających przeciwko niej świadków; Noor Salman, małżonka terrorysty, może wyglądać niewinnie, ale, jak twierdził pastor Mather z Massachusetts, szatan może również przybrać ludzką postać.
Sasnal: Nie napędzajmy błędnego koła antymuzułmańskich nastrojów
czytaj także
Kiedyś poddawano czarownice „próbie wody”: jeśli ofiara nie utonęła, uznawano to za dowód jej winy, bo woda odrzuca zło. Dziś nie stosuje się już tej metody, jednak waterboarding powraca do łask i może ją z powodzeniem zastąpić.
Do wydarzeń w Salem doprowadziła cuchnąca mieszanka mizoginii i ksenofobii, głód publicznych czystek w połączeniu z obłudną nienawiścią. Nie chodziło – i nigdy nie chodzi – o to, czy zbrodnia jest prawdziwa, ani o to, jak poważne jest zagrożenie. Kalkulacja ma zdecydowanie bardziej brutalny charakter i dotyka czegoś pierwotnego. Władza musi jakoś łagodzić własne lęki, a najprościej może to osiągnąć, karząc tych, których łatwo schwytać albo wrobić. Loch na rogu ulic Św. Piotra i Federalnej jest dziś odsłonięty dla zwiedzających. Możemy spojrzeć na odłamki i inne pozostałości horroru sprzed stuleci i zapytać głośno: „Jak mogło dojść do czegoś takiego”? Tak naprawdę jednak pytanie powinno brzmieć: „Kiedy to się wreszcie skończy?”.
**
Rafia Zakaria – prawniczka i pisarka z Pakistanu, autorka książki The Upstairs Wife: An Intimate History of Pakistan. Pisze m.in. dla Guardiana, Boston Review, The New Republic, Dissent, Al Jazeera America i Dawn, największej anglojęzycznej gazety w Pakistanie. Jako aktywistka działa na rzecz kobiet doświadczających przemocy domowej.
Tekst ukazał się na portalu baffler.com. Publikacja za zgodą autorki. Z angielskiego przełożyła Katarzyna Gucio.