Świat, Weekend

Finlandia wreszcie w NATO. Co to oznacza dla bezpieczeństwa w regionie? [rozmowa]

Dotąd Polska z granicą polsko-litewską między Białorusią a Obwodem Kaliningradzkim była głównym kierunkiem, z którego wojska NATO mogły pospieszyć na pomoc państwom bałtyckim w razie ataku Rosji. To się teraz zmienia. Z Justyną Gotkowską, ekspertką Ośrodka Studiów Wschodnich, rozmawia Michał Sutowski.

Michał Sutowski: Finlandia właśnie przystąpiła do NATO, po wielu dekadach polityki neutralności i bezaliansowości – oczywiście w związku z pełnoskalową inwazją Rosji na Ukrainę. Zacznijmy od pytania: właściwie dlaczego tak późno, skoro doświadczenia z Rosją Finowie mają jakoś podobne do naszych? Byli przecież częścią rosyjskiego imperium w XIX wieku, zostali napadnięci w 1939 roku, później musieli zrzec się suwerenności na rzecz ZSRR w zakresie polityki zagranicznej. Do tego mają swoją opowieść o obronie ojczyzny przed Sowietami, tak jak my po 1920 roku.

Justyna Gotkowska: Faktycznie, Finowie mają swój mit i pamięć wojny zimowej 1939 roku, a potem tzw. wojny kontynuacyjnej – po której Stalin odebrał im bogaty w nikiel i miedź rejon Petsamo i Salla na północy i część Karelii na południu oraz zmusił do wypłacenia wielkich reparacji za udział Finlandii w inwazji III Rzeszy na ZSRR. Byli więc wówczas w stanie obronić swą niepodległość, choć bez wymiaru polityki zagranicznej i bezpieczeństwa, ale utracili 10 proc. terytorium i 2,5 proc. populacji. Z kolei dawniejsza historia relacji z Rosją też była wyraźnie inna od polskiej, a już wnioski, jakie Finowie z niej wyciągnęli – całkowicie odmienne od naszych.

Model fiński: orientacja na konsensus, zaufanie do nauki, wiara w skuteczność państwa – czy to wciąż działa?

Opowiedzmy po kolei. Po II wojnie światowej Finlandia jest w strefie wpływów ZSRR, ale nie jest częścią Układu Warszawskiego. To właściwie jest neutralna czy nie?

W preambule układu o przyjaźni, współpracy i pomocy wzajemnej z ZSRR z 1948 roku definiowała się jako państwo nieprzynależące do żadnego z bloków polityczno-wojskowych i faktycznie dążyła do pozostania poza rywalizacją mocarstw. Finowie zakładali jednak, że w razie wojny ZSRR z Zachodem wojska radzieckie mogą wkroczyć na terytorium Finlandii.

Czyli naprawdę neutralne były Austria i Szwecja? No i Szwajcaria?

Austria tak – od 1955 roku jej neutralność była zapisana w austriackiej konstytucji. Neutralność Szwajcarii została potwierdzona pokojem paryskim w 1815 roku. Z kolei Szwecja od 1812 roku deklarowała politykę neutralności jako nieopowiadania się po żadnej ze stron konfliktu, ale w czasie II wojny światowej mocno naginała ten model, oczywiście pod presją III Rzeszy. Szwedzi pozwalali na transporty wojsk niemieckich przez swoje terytorium i dostarczali Niemcom rudę żelaza do produkcji zbrojeniowej.

Chcieli mieć ciastko i je zjeść?

Tak, bo obawiali się zajęcia terytorium przez Niemcy, ale też pragnęli być postrzegani jako neutralni. Potem, w trakcie zimnej wojny, deklarowali się jako państwo neutralne, ale nieoficjalnie byli dogadani z Zachodem, że w razie konfliktu bloków sytuowaliby się po stronie zachodniej. Na tym polega kluczowa różnica w historii obydwu interesujących nas krajów. Choć brakowało zobowiązań formalnych, to w razie wojny Szwecja współpracowałaby z NATO, Finlandia zaś miałaby perspektywę zajęcia terytorium przez Armię Czerwoną.

A tego by Finowie nie chcieli.

Oczywiście, zdawali sobie sprawę, że wówczas w pełni straciliby suwerenność, więc na wszelki wypadek budowali własny potencjał obronny. Co ciekawe, również częściowo we współpracy z ZSRR, co zresztą widać było do niedawna po arsenale armii fińskiej – Finlandia dysponowała poradzieckim sprzętem w rodzaju systemów obrony powietrznej BUK.

Finlandia była zatem w dość skomplikowanej sytuacji. Raz, że prezentowała się jako państwo neutralne. Dwa, że w razie konfliktu NATO z Układem Warszawskim ZSRR zagwarantował sobie możliwość prowadzenia z ich terytorium wysuniętej obrony własnej, na co Finowie musieli się zgodzić. Po trzecie jednak, zbroili się, punktowo za pomocą sprzętu radzieckiego, de facto przeciwko… Sowietom. No i po czwarte, starali się za wszelką cenę unikać działań drażniących czy wywołujących napięcia z ZSRR i postawili na ścisłą współpracę gospodarczą przez kilka powojennych dekad.

Aż do upadku tegoż ZSRR.

Który zresztą mocno uderzył w Finlandię gospodarczo, wpędzając ją w kilkuletni kryzys. Równocześnie wypowiedziano wówczas układ z 1948 roku i dopiero wtedy Finlandia stała się państwem w pełni neutralnym – choć bez gwarancji zewnętrznych. A niedługo później, po wstąpieniu do Unii Europejskiej, Finlandia i Szwecja zaczęły się definiować jako „bezaliansowe”, co oznaczało, że utrzymują neutralność w czasie pokoju, ale zastrzegają sobie możliwość dołączenia do którejś ze stron w czasie wojny.

Finlandia do Unii Europejskiej weszła już 28 lat temu, ale do NATO się nie spieszyła. Neutralność faktycznie popłaca?

Finowie mają perspektywę państwa małego, któremu agresja wielkiego sąsiada przyniosłaby katastrofalne konsekwencje – mogłoby w jej wyniku stracić większą część ludności czy wręcz zniknąć z mapy.

Szwecja i Finlandia w NATO. Sierakowski: To może nam dać dekadę spokoju

My w Polsce pamiętamy Finom, że się obronili w tym ’39, czego trochę im chyba zazdrościmy.

Tak, ale musieli oddać część terytorium, a po wojnie kontynuacyjnej lat 1944–1945 także część suwerenności. Z tego wynikła konkluzja – podtrzymywana po końcu zimnej wojny – że z Rosją trzeba się układać, pielęgnować więzi gospodarcze, przy jednoczesnym budowaniu własnych zdolności obronnych, oczywiście także we współpracy z Zachodem. Dlatego Finlandia starała się także po 2014 roku zażegnywać napięcia z Rosją poprzez dialog na wszystkich poziomach, od głów państw po MSZ.

To nie był już anachronizm?

Z drugiej strony Finowie cały czas zacieśniali jednak współpracę wojskową z państwami nordyckimi i z USA, a po 2014 coraz bardziej z całym NATO. I z ich perspektywy ta polityka była słuszna i opłacalna – nawet po inwazji na Krym odbywały się spotkania na szczycie Putin–Niinistö, a kiedy Rosja testowała na Finach „presję migracyjną”, to Finowie zaczęli rozmawiać i po rozmowach na szczeblu MSW migranci przestali napływać. Ale inwazja na Ukrainę w lutym 2022 roku spowodowała nie tylko rewizję fińskiej polityki bezpieczeństwa, ale upadek całej fińskiej strategii wobec Rosji.

Dlaczego właściwie? Czemu to aż tak wielki przełom? Bo wojna Rosji z Ukrainą nie zaczęła się w 2022 roku. Czy Finowie przestali traktować Rosję jako może groźnego, ale jednak racjonalnego sąsiada?

Tak, na tym zasadzała się polityka reasekuracji Rosji: pokazujemy jej, że nie jesteśmy zagrożeniem, że jesteśmy gotowi na współpracę za obopólną korzyścią, a sprzyjać temu będzie oświecony interes własny obu stron. Teraz z perspektywy fińskiej Rosja nie zachowuje się racjonalnie, ale też dąży do odbudowania imperium i tradycyjnej strefy wpływów. A Finlandia była w niej po 1809 roku, kiedy Szwecja utraciła ją na rzecz imperium rosyjskiego.

Czyli kiedy trafiła z deszczu pod rynnę?

No nie do końca, bo Finowie tę epokę dzielą na dwa okresy. Utworzenie Wielkiego Księstwa Finlandii jako autonomicznej części imperium rosyjskiego dało im możliwość rozwijania swej kultury narodowej i języka, ale też gospodarki. Dopiero pod koniec XIX wieku, za rządów Aleksandra III i Mikołaja II nastąpiło przykręcenie rusyfikacyjnej śruby, które budziło opór Finów – aż do wybicia się na niepodległość w 1917 roku.

Rosja już jest osłabiona i ośmieszona. Czy rosyjskie imperium się rozpadnie? [rozmowa z Kowalem i Lichnerowicz]

Inwazja na Ukrainę tak bardzo zmieniła Finom perspektywę? Jesienią 2021 roku za wejściem do NATO była mniej niż jedna czwarta społeczeństwa, pół roku później już ponad 70 proc. – takie przewroty wśród opinii publicznej zdarzają się bardzo rzadko. Nie minęły trzy miesiące od agresji Rosjan, a władze Finlandii złożyły wniosek o przyjęcie do Sojuszu. Jak to właściwie możliwe?

Przez całe lata analitycy byli zdania, że impuls do takiej zmiany musi wyjść z kręgów fińskich elit politycznych, a tymczasem on wyszedł z dołu – od gwałtownej zmiany odbioru społecznego relacji z Rosją. Finowie, podobnie jak my w Polsce, ze zgrozą patrzyli na Buczę, na Irpień, na zbrodnie wojenne popełniane przez armię rosyjską i taktykę stosowaną przeciw miastom Ukrainy. I to wszystko poruszyło pamięć rodzinną własnej historii. Odżyły wspomnienia z wojny zimowej i kontynuacyjnej, powróciło przekonanie, że przed takim sąsiadem państwo nie będzie w stanie samo się obronić.

Czyli nastąpił wstrząs w społeczeństwie – a nie zwrot intelektualny wśród elit?

W społeczeństwie w pierwszej kolejności. Przy czym zmiana zaczęła się jeszcze na przełomie listopada i grudnia 2021, kiedy Rosja wysunęła żądania dotyczące nierozszerzania NATO. Finowie bowiem w swojej doktrynie nie chcieli wiązać sobie rąk i nie wykluczali członkostwa w Sojuszu. Już pod koniec 2021 roku niektórzy uznali, że Rosja w ten sposób chce ograniczyć ważny zakres ich suwerenności i możliwości wyboru. Potem mieliśmy dwa wystąpienia noworoczne, premierki Sanny Marin i prezydenta Sauli Niinistö, i zaczęto bardzo poważnie myśleć nad zmianą strategii.

Współczesna fińska drużyna snajperska podczas wspólnych ćwiczeń z wojskami NATO. Fot. U.S. Army/Kevin S. Abel

NATO było naturalną opcją?

Co ciekawe, pierwszym odruchem fińskich władz, choć w małym stopniu upublicznionym, było poszukiwania sformalizowanego sojuszu z USA i Wielką Brytanią, ale z perspektywy tamtych krajów taki układ nie miał sensu. Wtedy elity Finlandii zrozumiały, że wobec status quo NATO jest jedyną opcją na stole. Na ten sam kierunek zaczęły wskazywać sondaże, no i ważne było również, że premierka i prezydent pochodzili z różnych opcji politycznych. Niinistö wywodzi się z Partii Koalicji Narodowej, która już wcześniej popierała wejście do NATO. Z kolei Marin jest z socjaldemokracji, ale z nowego już pokolenia, nieobciążonego myśleniem w kategoriach „finlandyzacji” jako dogmatu.

I dlatego możliwy był konsensus polityczny?

Tak, ona pomogła sformować go na lewicy. Dla polityków i urzędników uwikłanych biograficznie jeszcze we współpracę z ZSRR to byłoby dużo trudniejsze – pamiętam, jak na niedawnym seminarium w Helsinkach pewien zasłużony fiński dyplomata, taki pod osiemdziesiątkę, kwestię wojny ujął jako „problem ukraiński” i dywagował, jak by tu z tej Ukrainy uczynić „taką większą Austrię”.

Czy Lewica popiera wstąpienie Finlandii i Szwecji do NATO?

Stosunek do NATO pokrywał się wcześniej z podziałem na lewicę i prawicę?

Nie, dotychczas za wejściem do NATO była tylko PKN oraz Szwedzka Partii Ludowa reprezentująca szwedzkojęzyczną mniejszość – poza tym wszyscy byli przeciw.

Co przystąpienie Finlandii do Sojuszu zmienia z naszej perspektywy?

Na pewno zmienia bardzo wiele strategicznie dla całego NATO, a najwięcej dla państw bałtyckich i Norwegii. Z naszej perspektywy Rosja, w tym jej flota bałtycka, ma teraz mniejsze możliwości prowadzenia agresywnych działań w regionie Morza Bałtyckiego.

Nas też bardzo interesuje kwestia obrony krajów bałtyckich.

Tak, dotąd mieliśmy z tym problem, bo Polska z granicą polsko-litewską między Białorusią a Obwodem Kaliningradzkim była faktycznie głównym kierunkiem, z którego wojska NATO mogły pospieszyć im na pomoc. Oczywiście, moglibyśmy zapewne liczyć na przychylność Finów i Szwedów, ale teraz oni będą włączeni w planowanie obrony, w struktury dowodzenia i organizowania sił. No i przede wszystkim – istotnie wydłuży się bezpośrednia granica Rosji z NATO.

A to Rosja ma teraz większy problem czy my? Bo i tak chyba nie planowaliśmy inwazji na wschód…

W większym stopniu ogranicza to Rosję i utrudnia rosyjskie działania niż odwrotnie. Na północy NATO uzyskało dużo większe zdolności rozpoznania potencjału rosyjskiego w okolicy Murmańska i na Półwyspie Kolskim.

Bo to samo, co dzisiaj lata nad Polską i Rumunią…

Będzie teraz latać również nad Finlandią. Co prawda, Finowie i Szwedzi mieli już własne samoloty rozpoznania, ale teraz te ich zdolności będą wpięte w pełni w system NATO-wski. To wszystko zwiększy możliwości reagowania na północy, ale też w całym regionie Morza Bałtyckiego.

Czyli będziemy trochę wcześniej wiedzieli, że Rosja chce na przykład zająć Estonię. Ale rozpoznanie to jeszcze nie powstrzymanie.

Zgoda, tyle że z terytorium Finlandii można bronić Estonii, nie przemieszczając tam wojsk – artyleria rakietowa i fińskie F-18 z pociskami dalekiego zasięgu, a niedługo też F-35 bardzo istotnie wzmacniają odstraszanie w tym obszarze.

Jeśli dobrze rozumiem, to utrudnia Rosji szantaż: zajmiemy Estonię w pół dnia i co nam zrobicie?

Tak, ale nie tylko, bo Rosja miała też inne scenariusze. Przed akcesją zajęcie słabo bronionej Gotlandii czy fińskich Wysp Alandzkich, formalnie zdemilitaryzowanych, nie wywołałoby automatycznej reakcji Sojuszu, a wojskowo niesłychanie utrudniłoby ewentualną operację obrony państw bałtyckich. W tej chwili ich zajęcie oznacza po prostu atak na całe NATO.

No jeszcze nie całkiem, bo Gotlandia jest przecież szwedzka.

To bardziej skomplikowane. Protokół akcesyjny Szwecji, podobnie jak Finlandii, został podpisany na szczycie NATO w Madrycie przez wszystkie państwa członkowskie, czekamy już tylko na ratyfikację szwedzkich dokumentów przez parlamenty Turcji i Węgier. Z tego, co mówi sekretarz generalny Sojuszu Jens Stoltenberg, wynika jednak, że Szwecja jest już wpięta we wszystkie procedury i spotkania struktur NATO, de facto będąc czymś więcej niż państwem kandydackim.

Co to znaczy?

Sojusz chce zminimalizować ryzyko jakiejś rosyjskiej wycieczki przeciwko Szwecji, stąd narracja tego rodzaju. Można dyskutować, jak dalece to „wpięcie” Szwecji jest prawnie dopuszczalne, na gruncie traktatu waszyngtońskiego jest tu pewnie pewien margines do interpretacji. Najwyraźniej jednak nawet Turcy się zgodzili, by NATO traktowało już Szwecję jako półczłonka, uderzenie na którego uaktywniłoby pomoc sojuszników. Taka jest dziś narracja NATO, a jeszcze przed ubieganiem się o akcesję była zdecydowanie inna.

Narracja to są słowa.

Ale za tą narracją stoją rzeczywiste działania, bo Szwedzi ponoć zostali już wpięci w proces planowania obronnego i uzgadnianie zdolności operacyjnych, tak samo jak Finowie. Zresztą amerykańskie planowanie obronne w Europie uwzględnia moim zdaniem już i Szwecję, i Finlandię jako państwa, z którymi siły amerykańskie ściśle by współpracowały w przypadku rosyjskiej agresji.

Turcja blokuje wstęp Szwecji i Finlandii do NATO. Dlaczego?

Mówiliśmy dotąd o terytorium, ale ile wojska właściwie wnosi Finlandia do Sojuszu Północnoatlantyckiego?

W czasie pokoju utrzymują ok. 20 tysięcy żołnierzy sił zbrojnych – pamiętajmy, że to jest mały kraj, z 5,5 miliona mieszkańców. Finlandia rozwinęła jednak swój specyficzny model obrony oparty na poborze i zdolności mobilizacji rezerwistów w razie kryzysu, regularnie ich szkoli i ćwiczy. Sami Finowie twierdzą – wiarygodnie według mojej oceny – że w trakcie wojny mogą rozwinąć siły zbrojne nawet do 260 tysięcy żołnierzy.

Na pewno patrząc po sprzęcie, w jaki Finlandia inwestowała, po ciągłości wydatków i planowania obrony jej własnego terytorium, możemy stwierdzić, że te zdolności są znaczne. Mają dobrze rozwinięty system obrony powietrznej na wszystkich szczeblach, który jeszcze uzupełniają – niedawno pojawiła się informacja o zakupie izraelskiego systemu obrony przed pociskami balistycznymi. Do tego silna artyleria i wojska pancerne, zamówili też 64 samoloty F-35.

Front leśno-bagienny, czyli ekologia a obronność [rozmowa]

A jak to wygląda w przypadku Szwedów?

W trakcie zimnej wojny Szwedzi zakładali, że do obrony własnej neutralności potrzebują sprawnych sił zbrojnych. Na obronę wydawali do 4 proc. PKB, utrzymywali własny przemysł zbrojeniowy. Przyjęli też koncepcję obrony totalnej, czyli całościowej obrony państwa z udziałem obrony cywilnej i włączeniem w zadanie obrony kraju wszystkich instytucji na poziomie lokalnym i regionalnym oraz wielu sektorów gospodarki. Plany były regularnie aktualizowane, ćwiczone – aż po 1989 roku Szwedzi stwierdzili, że nastąpił koniec historii…

I nie ma potrzeby tego wszystkiego utrzymywać?

Tak, dlatego zredukowali siły zbrojne i przestawili się na operacje reagowania kryzysowego. Natomiast silny sektor zbrojeniowy pozostał i choć wpuścili do niego Brytyjczyków, to utrzymali zdolność produkcji choćby okrętów podwodnych, no i mają samoloty wielozadaniowe JAS 39 Gripen.

Dopiero od 2008 roku, czyli ataku Rosji na Gruzję, rozpoczęła się dyskusja o powrocie do aktywności w regionie i do obrony własnego terytorium. Szwedów tak naprawdę obudził dopiero rok 2014, a w latach 2016–2017 zaczęli się z powrotem przestawiać na obronę całościową. Zwiększyli też wydatki na obronność, choć z niskiego pułapu, bo do niedawna to było 1,2–1,3 proc. PKB.

Szwedzi nie czują się zagrożeni?

Społeczeństwo nie, na pewno nie w takim zakresie jak Finowie. Owszem, aneksja Krymu trochę nimi potrząsnęła, były też incydenty związane z rosyjskimi prowokacjami na morzu i w powietrzu, ale oni wciąż postrzegają siebie… wyspowo. Inwazja w lutym 2022 roku zmieniła ich myślenie, niemniej na przykład dla zmiany stanowiska szwedzkiej lewicy od nastrojów społecznych ważniejsza była decyzja Finlandii.

Do NATO wstąpić miały obydwa kraje, obydwa złożyły dokumenty ratyfikacyjne, ale przyjęcie Szwedów blokują jeszcze Turcy, a za nimi Węgrzy. Zacznijmy od tego: dlaczego Turcja zgodziła się na Finów?

W przypadku Finlandii Turcy nie mieli wiarygodnego argumentu, ani nawet powodu, by oponować, a z drugiej strony dla samego Sojuszu Finlandia była kluczowa – ze względu na geografię nie mogła tkwić w zawieszeniu.

Szwecja to zupełnie co innego. Przede wszystkim Turcja od dawna domaga się od niej zakończenia wspierania kurdyjskich organizacji w Syrii, politycznych i wojskowych, ale także wrogiego prezydentowi ruchu Güllena. A sprawa nie jest prosta, bo w Szwecji działa największa w krajach nordyckich diaspora kurdyjska, wywodząca się z całego Bliskiego Wschodu, ale w dużej mierze z Turcji.

I oni domagają się czegoś dokładnie przeciwnego?

Są bardzo aktywni politycznie, a w czasie, kiedy socjaldemokraci zmuszeni byli rządzić mniejszościowo – po wyjściu Zielonych z rządu Magdaleny Andersson – języczkiem u wagi w Riksdagu okazała się niezrzeszona posłanka pochodzenia kurdyjskiego, wcześniej członkini partii Lewicy, Amineh Kakabaveh. I ona właśnie podpisała z rządem jesienią 2021 roku memorandum o współpracy, którego częścią – w zamian za poparcie budżetu – było wspieranie kurdyjskich organizacji w Syrii. Członkowie rządu Andersson spotykali się też z ich przedstawicielami, przekazywano wsparcie finansowe, pomoc humanitarną i rozwojową, a to wszystko Turcja uznawała za nieakceptowalne.

Gebert: Za obronę wolności zapłacą Kurdowie

czytaj także

To znaczy, że od jednej osoby zależała polityka sojuszy całego kraju?

Nie tylko, relacje z Turcją były utrudnione także z innych względów. Zwłaszcza bowiem szwedzcy socjaldemokraci są mocno zaangażowani na rzecz idei Szwecji jako „mocarstwa humanitarnego”, państwa-rzecznika praw człowieka, które staje po stronie słabszych. Krytykowali więc również sytuację wewnętrzną w Turcji. To wszystko było Ankarze nie w smak.

Do tego wreszcie aktywni politycznie reprezentanci diaspory kurdyjskiej sytuują się po lewej, często skrajnie lewej stronie, podobnie jak w Niemczech. Przez to te środowiska są często antynatowskie, powtarzają rosyjską narrację na temat wojny w Ukrainie. Kiedy to wszystko połączymy, dostajemy w efekcie silny sprzeciw wobec układania się z Turcją w sprawie NATO – na demonstracjach w tej sprawie dochodziło nawet do prowokacji, które Turcja skrzętnie podchwytywała jako argument przeciw przyjęciu Szwecji.

Chodzi o spalenie Koranu pod turecką ambasadą?

To akurat dzieło środowisk skrajnie prawicowych, być może inspirowanych bezpośrednio przez Rosję. Ale myślę choćby o paleniu kukieł Erdoğana, które musiało skłonić Turcję do przyjęcia jeszcze ostrzejszego kursu i radykalizacji żądań względem Szwecji. To oczywiście stawia każdy rząd – obecnie centroprawicowych moderatów z parlamentarnym poparciem skrajnie prawicowych Szwedzkich Demokratów – w trudnym położeniu, bo Szwedzi są mocno przywiązani do idei wolności słowa.

Czyli wątpliwości mają liberałowie, bo nie można tak po prostu zakazać obywatelom prowokowania Turcji, skrajna prawica – bo nie będzie się uginać przed muzułmanami, lewica i diaspora kurdyjska – bo Turcja wyrzyna Kurdów, a do tego nikomu niespecjalnie podoba się pomysł, żeby zmieniać szwedzkie prawo i opartą na wartościach politykę pod dyktando obcego państwa?

Tak, przez co naciski na to, by nie ograniczać wsparcia dla Kurdów, zbiegają się z oporem przed samym wejściem do NATO, niezależnie od zdania Turcji.

Szwedzi pod naciskiem tureckim zmienili swoje prawo dotyczące zwalczania terroryzmu, ale nie godzą się na ekstradycje podejrzanych o przestępstwa wedle tureckich kryteriów. Co jeszcze Turcja chce uzyskać za zgodę na członkostwo Szwecji w NATO?

Na pewno zgodę na zakup samolotów F-16, skoro Amerykanie wyrzucili Turków z programu F-35 po tym, jak ci zakupili od Rosji systemy obrony powietrznej S-400. Relacje turecko-amerykańskie od lat już nie były dobre, a Turcy mają pretensje, znów, o wspieranie syryjskich Kurdów, na które zdecydował się jeszcze prezydent Obama w ramach skomplikowanej układanki zwalczania Państwa Islamskiego.

Czy Węgrzy grają jakąś własną grę w tej sprawie?

Według mnie samodzielnie członkostwa Szwecji blokować nie będą – na tej samej zasadzie ratyfikowali akcesję Finlandii dosłownie dzień po tym, jak zrobił to turecki parlament. Widzą jednak, że Turcja uzyskała już różne ustępstwa ze strony Szwecji, więc też na coś liczą – przynajmniej na zmianę narracji rządu szwedzkiego w kwestii łamania praworządności i wolności mediów w ich kraju.

Turcja w końcu się ugnie?

NATO bardzo zależy, by akcesję Szwecji ratyfikowano przed szczytem w Wilnie, który odbędzie się 11–12 lipca. To daje małe okienko możliwości, bo turecki parlament na pewno nie przegłosuje tego przed majowymi wyborami. Pytanie brzmi, co potem – bo jedna kwestia to kto wygra, a druga – czy dojdzie do podważania wyniku wyborów. Jeśli wynik będzie nierozstrzygnięty, czyli nieuznany przez AKP lub opozycję, a sytuacja niestabilna, to przez kolejne miesiące nikt nie będzie miał do tego głowy.

Z kolei jeśli wygra opozycja, to też łatwo nie będzie, bo jej lider będzie musiał przekonać tureckich posłów – a na wrogość do Szwecji obóz prezydencki wcale nie ma monopolu. Wtedy zapewne ratyfikacja potrwa nawet do kolejnego szczytu NATO, który na 75-lecie Sojuszu odbędzie się w USA, w roku wyborczym.

Opowieść o Ameryce jako najdoskonalszej demokracji świata to jakiś żart

Skoro Finlandia weszła do NATO, a Szwecja zapewne wejdzie, i skoro to ważne – to czemu Rosja nic praktycznie w tej sprawie nie zrobiła?

Wojskowo nie ma jak zareagować, bo jest za bardzo zaangażowana w Ukrainie. Może natomiast – i już to robi – grać przeciwko Szwecji w sferze informacyjnej. Skoro ratyfikacja na pewno jeszcze trochę potrwa, można wpływać na osłabienie społecznego poparcia dla członkostwa. Wzmacniać głosy z bardzo różnych stron, od lewej do prawej: że wejście do NATO nie jest warte odpuszczenia demokracji i obrony praw człowieka, nie mówiąc już o dostosowywaniu własnego prawa do tureckich oczekiwań czy wydalaniu do Turcji osób, których oskarżenie o terroryzm może być tylko pretekstem do politycznych represji. Krótko mówiąc: że NATO kosztuje zbyt wiele w obszarze wartości, czy to praw człowieka w regionie, czy wolności obywatelskich w samej Szwecji.

Ale skoro dokumenty ratyfikacyjne zostały złożone, to co to zmienia?

Nie sądzę, by powstrzymało to członkostwo Szwecji w NATO, ale może przełożyć się na przykład na kwestię obecności wojsk NATO na jej terytorium. I to jest też dzisiaj najważniejsze pytanie – jak Finlandia i Szwecja będą funkcjonowały już w ramach Sojuszu, który się zmienia i reformuje, zwłaszcza w obszarze obrony zbiorowej.

**
Justyna Gotkowska – wicedyrektorka Ośrodka Studiów Wschodnich, wcześniej koordynatorka Programu bezpieczeństwa regionalnego w Ośrodku Studiów Wschodnich. Zajmuje się między innymi polityką bezpieczeństwa i obronną Niemiec, państw nordyckich oraz bałtyckich. Absolwentka Uniwersytetu Warszawskiego i Uniwersytetu RWTH Aachen.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Michał Sutowski
Michał Sutowski
Publicysta Krytyki Politycznej
Politolog, absolwent Kolegium MISH UW, tłumacz, publicysta. Członek zespołu Krytyki Politycznej oraz Instytutu Krytyki Politycznej. Współautor wywiadów-rzek z Agatą Bielik-Robson, Ludwiką Wujec i Agnieszką Graff. Pisze o ekonomii politycznej, nadchodzącej apokalipsie UE i nie tylko. Robi rozmowy. Długie.
Zamknij