Piłka nożna staje się rynkiem zdominowanym przez kilka korporacji, które klubom z peryferii nie tylko zabierają piłkarzy, ale także kibiców.
Albert Camus napisał niegdyś: „Wszystko, co wiem na pewno o moralności i powinnościach człowieka‚ zawdzięczam futbolowi”. Autor Dżumy grał jako bramkarz, więc miał wyjątkową perspektywę: zaangażowanego uczestnika sportowej rywalizacji i jednocześnie obserwatora, który przez większą część meczu przygląda się poczynaniom swoich kolegów z drużyny oraz rywali, a także ma czas, by spojrzeć, co dzieje się na trybunach. Jednak futbol może być lekcją nie tylko dla uprawiających tę dyscyplinę zawodników, ale też dla kibiców i osób zupełnie niezainteresowanych grą i towarzyszącym jej emocjom.
Dla wielu pokoleń najmłodszych fanów piłki szkolne zajęcia z geografii były i są okazją do błyśnięcia znajomością politycznej mapy świata i nazw stolic poszczególnych krajów. Wiedza ta nie pochodzi z zalecanych przez nauczycieli podręczników, lecz ze „skarbów kibica” oraz analiz kontynentalnych i globalnych rozgrywek. Z kolei dla ludzi zainteresowanych polityką i gospodarką futbol może być swoistym laboratorium, w którym jak w soczewce skupiają się wszystkie zjawiska charakteryzujące współczesny turbokapitalizm.
Klienci zamiast kibiców
Rozwój futbolu wiąże się z procesem uprzemysłowienia. Pod wpływem industrializacji z elitarnej rozrywki staje się sportem masowym. Powstające kluby stają się instytucjami wzmacniającymi poczucie lokalnej tożsamości, dają poczucie wspólnoty. Stadiony są miejscami integracji żyjącej w okolicy społeczności, gdzie najważniejsze są sportowe emocje i możliwość przeżywania ich z innymi. Wszystko zmienia się wraz z nadejściem neoliberalnego kapitalizmu pod koniec XX wieku. Deindustrializacja rozbija poczucie wspólnoty zbudowane wokół stabilnych miejsc pracy. Podobne zjawiska zachodzą na piłkarskich trybunach, gdzie pod wpływem komercjalizacji wspólnotę kibiców mają zastąpić klienci.
czytaj także
Kluby przestają być miejscami lokalnej integracji, a ich głównym celem staje się zysk, o który mają zatroszczyć się działy marketingu. Właścicielami drużyn zostają arabscy szejkowie, amerykańscy biznesmeni, rosyjscy oligarchowie lub podejrzane fundusze inwestycyjne, dla których oparta na wspólnotowych więzach kulturowa rola piłki jest nieistotna. Miejscowi fani muszą często mierzyć się z radykalnymi podwyżkami cen biletów czy zmianą nazwy lub herbu klubu. W skrajnych przypadkach drużyna może być przeniesiona – tak jak miejsca pracy – do innego miasta. Nowe areny piłkarskie projektowane są w oparciu o podobne wytyczne co centra handlowe. Celem rozwiązań architektonicznych ma być doprowadzenie do sytuacji, w której klient (dawniej kibic) jak najwięcej pieniędzy zostawi w kasie klubu (punkty gastronomiczne, restauracje, sklepy z oficjalnymi pamiątkami). Zresztą część stadionów – na wzór np. wielu dworców kolejowych – mieści w swych kompleksach tzw. galerie handlowe.
Piłkarskie centrum kontra piłkarskie peryferie
Futbol doskonale odzwierciedla podział na kapitalistyczne centrum i peryferie. Europejskie rozgrywki są od dwóch dekad zdominowane przez tzw. wielką piątkę, czyli ligi z Anglii, Niemiec, Hiszpanii, Francji i Włoch. Drużyny z tych krajów całkowicie przytłoczyły kontynentalne rozgrywki i osiągają największe zyski ze sprzedaży praw telewizyjnych do transmisji. Dzięki liberalizacji (termin z turbokapitalistycznego słownika) przepisów transferowych ściągają najlepszych graczy z całego świata. Kraje półperyferyjne bezskutecznie próbują nawiązać rywalizację z elitą. W Polsce robi się to m.in. przy użyciu pieniędzy publicznych, które na różne sposoby zasilają kasy rodzimych klubów.
czytaj także
Wkrótce jednak samo podjęcie rywalizacji będzie niemożliwe, bowiem najbogatsi chcą oddzielić się od reszty, stworzyć własne rozgrywki i dzielić się zyskami we własnym, węższym gronie. Czołowe kluby z europejskiego topu stały się już globalnymi markami, ich herby są znakami towarowymi, które zdobią produkty sprzedawane na całym świecie. Identyfikują się z nimi kibice – klienci z różnych krajów. Zresztą firmy jak Real Madryt, AC Milan czy Paris Saint Germain akumulują kapitał poprzez kolonizację kolejnych rynków m.in. organizując mecze z udziałem swoich piłkarzy w Azji. Piłka nożna staje się rynkiem zdominowanym przez kilka korporacji, które klubom z peryferii nie tylko zabierają piłkarzy, ale także kibiców.
czytaj także
Globalnymi markami stają się też najlepsi piłkarze zarabiający miesięcznie kwoty, na które zwykły śmiertelnik musi harować wiele lat. Powiększający się pod względem statusu majątkowego dystans pomiędzy idolem a fanem skracany jest przez bogatą ofertę transmisji i wszechobecne media społecznościowe. Wizerunek piłkarza jest jednak starannie wygładzany, by nie zniechęcać potencjalnych reklamodawców. Zawodnik musi być atrakcyjnym produktem na boisku i poza nim. Zmienił się także mechanizm kreowania gwiazd. Pele, Eusebio, Cruyff, Beckenbauer czy Maradona status legend uzyskali dzięki spektakularnym występom w narodowych barwach podczas światowych czempionatów. Dziś piłkarzy – marki kreuje klubowa Liga Mistrzów.
FIFA ponad państwami
Cechą współczesnego turbokapitalizmu jest wymknięcie się rynków spod państwowej, demokratycznej kontroli. To częstokroć rynki poprzez reprezentujące ich interesy instytucje stawiają warunki rządom poszczególnych krajów, które wabią wędrujący ponad granicami kapitał niskimi podatkami i tanią siłą roboczą. Podobnie jest w futbolu, którego finanse wciąż pozostają sferą nie do końca transparentną, a próby ich regulowania są torpedowane.
Gdula: Kibole to niższa klasa średnia, a nie wykluczony prosty lud
czytaj także
Posiadające monopol na organizację rozgrywek federacje ze światową (FIFA) na czele skutecznie stawiają własne warunki rządom i kolonizują poszczególne kraje. Organizacja mistrzostw świata czy Europy polega na publicznych inwestycjach (m.in. w infrastrukturę, bezpieczeństwo, obsługę) oraz prywatnych zyskach, które płyną do federacji (ok. 90 proc. zysków FIFA pochodzi z organizacji światowego czempionatu) i jej biznesowych partnerów. Kraje – gospodarze nie tylko muszą spełnić nakreślone przez tę organizację (ale też np. Międzynarodowy Komitet Olimpijski w przypadku igrzysk) warunki dotyczące stadionów, dróg czy lotnisk, ale również zagwarantować zwolnienia podatkowe dla niej i związanych z nią firm – sponsorów, które mają monopol na sprzedaż towarów podczas imprezy.
czytaj także
Z historii ostatnich dwóch dekad wiemy, że teza o nierozerwalnym związku kapitalizmu z demokracją jest nieprawdziwa. Najlepszym dowodem na jej fałszywość jest współczesny sport. Na przykładzie lokalizacji wielkich imprez (RPA, Brazylia, Rosja, Katar, Chiny) widzimy, że ponadnarodowym organizacjom sportowym najlepiej współpracuje się z państwami o wątpliwych standardach demokratycznych. W takich krajach można skutecznie stłumić protesty przeciw nieracjonalnym wydatkom rządowym oraz wyegzekwować zyski dla wybranych korporacji.
czytaj także
Rozpoczynające się mistrzostwa świata w Rosji są częścią tej turbokapitalistycznej machiny futbolowej. Będziemy więc przez najbliższe tygodnie bombardowani tysiącami reklam (najczęściej produktów mających mało wspólnego ze zdrowym, sportowym trybem życia) oraz obrazkami polityków (często dalekich od demokratycznego ideału) ogrzewających się w blasku piłkarzy. Ze względu na chęć maksymalizacji zysków z transmisji telewizyjnych w rozgrywkach wezmą udział aż 32 drużyny (kiedyś było ich 16). Turbokapitalistycznej logice wymykają się jedynie narodowe tożsamości, na których opiera się mundial.
Gdy jednak rozpocznie się mecz, o wszystkich tych kwestiach zapomnimy i z dziecięcym entuzjazmem będziemy przeżywać zwycięstwa, porażki, wirtuozerskie zagrania i kompromitujące kiksy. I te emocje będą należeć tylko do nas.