Świat

Gdy kryzys się skończy, chciwość znowu narzuci swoje prawa

Fot. Nathan Rupert/flickr.com CC BY-NC-ND 2.0

Kontrakty piłkarzy trzeba będzie ścinać i nie wrócą już transfery warte 100 mln euro. Obawiam się jednak, że gdy już ten kryzys się skończy, to podstawowa cecha futbolowego przemysłu, czyli chciwość, znowu narzuci swoje prawa – mówi Mirosław Żukowski, szef działu sportowego w dzienniku „Rzeczpospolita”.

Joanna Wiśniowska: W tych trudnych czasach nikt nie ubolewa nad losem piłkarzy?

Mirosław Żukowski: Ludzie są przede wszystkim świadomi tego, że piłkarze to nie jest grupa zawodowa, która powinna narzekać w pierwszej kolejności. Latami byliśmy bombardowani przez media informacjami o aberracyjnych zarobkach futbolistów z wyszczególnieniem na miesiące, tygodnie i godziny. Dlatego ludzie zdają sobie sprawę, że jeżeli zawodnikom Barcelony na czas pandemii obetnie się pensje nawet o 70 proc., to w dalszym ciągu będzie ich stać na prywatne odrzutowce. Brak ubolewania nad zawodnikami jest uzasadniony, nawet jeśli pamiętamy, że piłka nożna to najpotężniejszy filar przemysłu rozrywkowego, który z przyzwyczajenia nazywamy sportem.

Dlaczego zarobki celebrytów czy aktorów nie wywołują takich emocji?

Jeżeli przemysł filmowy z Hollywood zacznie głośniej narzekać na to, ile traci, jak bardzo koronawirus dezorganizuje mu życie, wtedy to arcybogaci aktorzy będą na pierwszej linii krytyki. Analogicznie jest z wielkimi gwiazdami piosenki. Ale to prawda, że w tej chwili o sporcie mówi się nieproporcjonalnie dużo w kontekście koronawirusa. Czasami czuję się nawet zażenowany, gdy słyszę pytania: „A co tam ze sportem w czasach zarazy?”. Przecież to nie jest najważniejsze. Obecne nadmierne zainteresowanie sportem bierze się z tego, że zajął on tak bardzo eksponowane miejsce w kulturze masowej. To my, media, zbudowaliśmy jego potęgę.

A jak pan patrzy na to, że angielskie kluby chcą sięgać po pomoc rządową? Chodzi o pieniądze dla pracowników, którzy nie grają, kluby chcą sfinansować ich pensje z publicznych pieniędzy.

Angielskie kluby nie powinny wyciągać ręki po publiczne pieniądze. Skoro mówiliśmy, że zarobki piłkarzy są aberracyjne, to w Premier League są one superaberracyjne. Telewizja płaci tam miliardy za prawa do transmisji spotkań ligowych. Gdy podpisano pierwsze tak wielkie kontrakty, kluby zaczęły wydawać przyszłe pieniądze niejako a conto, jeszcze ich nie mając i rezerwowały sobie np. prawa do zakupu danego piłkarza. W Anglii w futbolu pieniędzy jest w bród, ale gdy się pojawiły, nie poszło za tym coś, czego mógłby się spodziewać kibic, bilety nie staniały. Ceny za dobre miejsca sięgają nawet 100 funtów. Czołowe angielskie kluby zarabiały przez ostatnie lata ogromne sumy, więc wyciąganie ręki po publiczny grosz, by zapłacić człowiekowi strzygącemu trawę, jest niemoralne.

Zły czyni dobro w polskim futbolu

Na Wyspach doszło do ciekawej sytuacji: tamtejsi piłkarze długo nie deklarowali sami z siebie, że zrzekają się części wynagrodzenia, ale czy można im się dziwić, skoro naprzeciwko mieli właścicieli klubów – multimiliarderów z Rosji czy krajów Bliskiego Wschodu, którzy przecież nie zbiednieją przez ten kryzys. Przynajmniej nie w odczuwalny sposób, jak pozostali.

Tak, ale piłkarzom na Wyspach już obniżono pensje, nie można zarzucić im totalnej niewrażliwości. Kapitan Liverpoolu powiedział, że zawodnicy muszą pomagać nie tylko rezygnując z części zarobków, ale nawet przekazując część swoich pieniędzy na National Health Service. Ale wracając do właścicieli klubów – tak wielkie pieniądze są na piłkarskim rynku za ich sprawą. Wydawali ogromne sumy, niemające często związku z rzeczywistą wartością futbolowego produktu czy kupowanych piłkarzy.

Roman Abramowicz, który na początku wieku przejął Chelsea, w ogóle nie troszczył się o to, jak zrównoważyć budżet: wydawał, ile chciał, by osiągnąć sukces. Podobnie jest z pieniędzmi szejków, którzy są właścicielami francuskiego Paris Saint-Germain czy angielskiego Manchester City.

Finansowe fair play, tj. zasada, że kluby nie mogą wydawać więcej niż zarobią, wprowadzone przez piłkarskie władze, zbyt często okazuje się fikcją. Być może to wieczne dosypywanie pieniędzy w dobie obecnego kryzysu uda się ukrócić. Pewne otrzeźwienie, jak często w futbolu, idzie z Niemiec.

Karl-Heinz Rummenigge, czyli najważniejszy człowiek w Bayernie Monachium, mówi, że kontrakty piłkarzy trzeba będzie ścinać i nie wrócą już transfery warte 100 mln euro za graczy wcale nie zawsze wybitnych. Obawiam się jednak, że gdy już ten kryzys się skończy, to podstawowa cecha futbolowego przemysłu, czyli chciwość, znowu narzuci swoje prawa.

A co pan sądzi o Messim czy Ronaldo, którzy podarowali po milionie euro na szpitale, a wcześniej próbowali oszukać urzędy podatkowe na znacznie większe kwoty?

Dobrze, że dali pieniądze na szpitale, choć najważniejsze jest to, że w dyskusji ekonomicznej, która właśnie przewija się w mediach, gdy mowa o świecie po koronawirusie, dużo mówi się o tym, że nie będzie można dalej tolerować dzikiej globalizacji, tych wszystkich rajów i optymalizacji podatkowych, czyli właśnie tego mechanizmu, który sprawiał, że piłka nożna stała się kryminogenna, a Messi i Ronaldo mogli oszukiwać. Przecież możni tego świata zdawali sobie sprawę, że tak się dzieje, a futbol na tym korzystał. Na tym wyrosły m.in. aberracyjne zarobki pośredników w handlu piłkarzami. To chory system, który – mam nadzieję, choć nie przesadną – wkrótce się zmieni.

Wiele mówi się o tym, że bogate kluby nie mają pieniędzy odłożonych na czarną godzinę. Miesiąc bez grania, a im już grozi bankructwo. Jak to możliwe?

Bo na co dzień kluby te wydają za dużo, balansują na krawędzi. Wierzą, że jak przyjdzie kolejny dzień meczowy, dziury finansowe da się zasypać wpływami z telewizji, z biletów czy ze sprzedaży w sklepie klubowym. To ciągły taniec na linie.

Ale sport to nie tylko piłkarze czy tenisiści zarabiający ogromne pieniądze…

Sport zatrudnia bardzo wielu ludzi, którzy ten przemysł oliwią i o nich trzeba się troszczyć przede wszystkim, tak samo jak o ludzi innych branż tracących pracę. Boję się jednak bezduszności tych, którzy się na sporcie zarabiają najwięcej, jak Międzynarodowy Komitet Olimpijski, FIFA (Międzynarodowa Federacja Piłki Nożnej), albo UEFA (Europejska Federacja Piłkarska).

Dlaczego piłkarki zarabiają mniej niż piłkarze? 

Prezydent tej ostatniej, Aleksander Čeferin, grozi krajowym związkom, które już teraz chciałyby zakończyć rozgrywki ligowe. Słoweniec ostrzega, że wykluczy drużyny z tych krajów z europejskich pucharów. Włodarze MKOl-u, FIFA czy UEFA przyzwyczajeni są do ogromnych zysków.

Oni nie służą sportowi, tylko uwłaszczyli się na nim i chcą czerpać zyski. Żeby z pandemii koronawirusa wynikła jakaś nauka, wszyscy musieliby spojrzeć na sport inaczej, ale zmiana ta raczej nie nastąpi w środowisku sportowym samodzielnie. Jeśli świat się nie zmieni, to i sport się nie zmieni.

Widzi pan tu jakaś rolę dla państwa? Przykład walki z dopingiem pokazuje, że federacje sportowe same z siebie niewiele mogły lub chciały zrobić.

Walka z dopingiem nie jest wygrana i pewnie nigdy nie będzie, ale trwa i przynosi konkretne efekty, których by nie było, gdyby zarządzanie kontrolą dopingu zostało w sportowej rodzinie. Skuteczniejszą walkę można było podjąć dopiero, gdy doping stał się przestępstwem pospolitym. To dzięki temu wpadł największy dopingowy oszust Lance Armstrong. Tak jak walki z dopingiem nie wygra samo środowisko sportowe, tak walki o nowy sport, nowe podejście do ludzi, którzy go uprawiają i oglądają, bez sygnału z zewnątrz wygrać się nie uda. I żeby było jeszcze smutniej, trudno zapomnieć, że to my sami wyhodowaliśmy sobie tę hydrę.

Mazzucato: Trzy kryzysy kapitalizmu

czytaj także

My sami, czyli kto?

Media i bezrefleksyjnie wychowani przez nie kibice. Gdy rozpoczęła się walka z dopingiem, kolejne mistrzostwa świata w lekkiej atletyce kończyły się bez pobitych rekordów. Co wówczas pisały gazety? Że takie mistrzostwa są słabe, brakuje emocji. Proszę zobaczyć, dokąd doszedł sport wypasiony na dopingu i ogromnych pieniądzach. Poziom jest fantastyczny, a sposób pokazywania sportu przez telewizję sprawia, że nie sposób od ekranu oderwać oczu. To z estetycznego punktu widzenia zachwycający spektakl, ale o moralne zasady, o elementarny ład nikt nie dba od dawna.

Nawet polska ekstraklasa – przeciętna liga piłkarska – wydaje się bardzo atrakcyjna.

To prawda. Przyzwyczailiśmy się do tego nieprawdopodobnego spektaklu i teraz, nawet jeśli przyjdzie otrzeźwienie, to nie wiem, czy media i kibice będą na to gotowi.

A może będzie jakaś korzyść z tego wszystkiego, kluby staną się lokalne, zależne od lokalnego biznesu i lokalnych zawodników?

Sport zatrudnia bardzo wielu ludzi, którzy ten przemysł oliwią i o nich trzeba się troszczyć.

Obawiam się, że tak się nie stanie. Gdy Abramowicz kupił Chelsea i na boisko wybiegała drużyna, w której był jeden Anglik albo nie było go wcale, to londyńczycy od lat z klubem związani nie odwrócili się od Chelsea. Tak samo było w innych europejskich klubach, których właścicielami stawali się Arabowie, Chińczycy czy Amerykanie. Zastanawiałem się wówczas, czy to zmieni stosunek kibiców do klubów – i nie zmieniło. Odwrotu od globalizacji w futbolu raczej nie będzie, co ma na szczęście także pozytywne strony, bo takie multinarodowe, multirasowe czy multikulturowe szatnie powodują wiele dobrych skutków.

Czy kryzys spowodowany przez pandemię przyśpieszy powstanie piłkarskiej Superligi, o której mówi się od dawna? Najlepsze i najbogatsze kluby piłkarskie Europy chcą być jeszcze silniejsze i jeszcze bogatsze.

To byłoby zamknięcie najważniejszego klubowego spektaklu przed tymi, którzy mają mniej. To byłoby też zaprzeczenie naszej, innej niż np. w USA, kultury sportowej, rozerwanie więzów między klubowymi rozgrywkami krajowymi i europejskimi. Ale z drugiej strony nie wiem, jak zachowa się kibic, który dostanie fantastyczny spektakl: czy będzie przejmował się tym, że jego drużyna nie uczestniczy w tej zabawie? Pamiętajmy, że teraz to przede wszystkim kibic telewizyjny, właściwie raczej konsument, więc ten podział na dwa światy jemu akurat może nie przeszkadzać.

Szkoła sportu

Dlaczego tak trudno było przełożyć igrzyska?

Bo to bardzo skomplikowana sprawa. W organizację IO zaangażowanych jest wiele podmiotów – sponsorzy, telewizje, MKOl. Ale mimo wszystko mam pretensje do Thomasa Bacha, przewodniczącego Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego o to, że nie okazał się olimpijskim mężem stanu, tylko administratorem kryzysu.

Co dla pana znaczy przymiotnik „olimpijski”?

Kiedyś olimpijski znaczył szlachetny, wzniosły, ale od dłuższego czasu już się z tym nie kojarzy. Wszystko przez doping, związki z polityką i korupcję. Te pięć olimpijskich kółek, jeden z globalnie najlepiej rozpoznawalnych znaków, przestał być symbolem idei, stał się znakiem firmowym wycenianym na zasadach marketingowych. Olimpizm z idei stał się produktem.

Olimpiada w Krakowie: Jesteśmy za, a nawet przeciw

czytaj także

W swoim komentarzu dla „Rzeczpospolitej”, użył pan bardzo mocnych słów: „Koronawirus pokazał […], że olimpizm jako szlachetna idea jest martwy, a jego obecni władcy długo sprawiali wrażenie, jakby po finansowy sukces igrzysk i pomyślność MKOl gotowi byli iść po trupach”.

Thomas Bach nie jest wybierany w wyborach powszechnych, nie jest zakładnikiem sondaży, jak politycy. Mógł powiedzieć słowa, które świat by zapamiętał, mógł się stać – zachowując proporcje – papieżem światowego olimpizmu. A on utrzymywał sportowców w fałszywym poczuciu bezpieczeństwa, zwodził. Jeżeli olimpizm ma być czymś więcej, to od jego szefa powinno się też wymagać więcej niż tylko zarządzania organizacją, która co cztery lata daje nam największą imprezę sportową na świecie.

Zresztą Thomas Bach podczas kryzysu rosyjskiego związanego ze zorganizowanym przez państwo Putina dopingiem też zajął stanowisko – mówiąc delikatnie – bardzo zachowawcze. Nawet w pewnym momencie popadł w konflikt ze współfinansowaną przez MKOl Światową Agencją Antydopingową (WADA), która domagała się wykluczenia Rosji z igrzysk, co ostatecznie nie nastąpiło. Rosjanie bez własnej flagi i hymnu, ale jednak startowali zarówno w Rio, jak i w Pjongczangu.

Zagadka: Ile górskich rzek trzeba wysuszyć, żebyś mógł ponadupcać na nartach?

Dowiedział się pan czegoś nowego o sporcie w ciągu ostatniego miesiąca?

Nie. Po prostu pewne rzeczy zaskoczyły mnie na plus, inne na minus. Na plus racjonalna i mądra reakcja większości sportowców.

A na minus?

Ten kryzys potwierdził najgroźniejsze choroby świata, które są też chorobami sportu. Już dawno do najważniejszego motta sportu – Citius-Altius-Fortius [szybciej, wyżej, mocniej] – dodano Cresus [Krezus], a w tej chwili trzeba dodać jeszcze Virus.

**

Mirosław Żukowski – kierownik działu sportowego w dzienniku „Rzeczpospolita”.

Joanna Wiśniowska – dziennikarka współpracująca z „Gazetą Wyborczą Trójmiasto”, „Wysokimi Obcasami” i „Tygodnikiem Powszechnym”.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Joanna Wiśniowska
Joanna Wiśniowska
Dziennikarka
Dziennikarka związana z „Gazetą Wyborczą Trójmiasto” i „Wysokimi Obcasami”, publikowała m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, newonce.sport i magazynie „Kopalnia. Sztuka Futbolu”.
Zamknij