Świat

Jak o godną płacę walczą kasjerki z Walmartu?

A imigrantki-opiekunki do dzieci i kierowcy taksówek? O organizowaniu niezorganizowanych.

Co cztery lata Amerykańska Federacja Pracy i Kongres Organizacji Przemysłowych (AFL-CIO), ogromna koalicja zrzeszająca 56 związków zawodowych i 12,5 miliona amerykańskich pracowników, zwołuje ogólnokrajową konferencję. We wrześniu 2013 roku członkowie AFL-CIO spotkali się w Los Angeles. Było tamo pełno wszystkiego, czego można spodziewać się po takim zjeździe: przypinek i czapek z bojowymi sloganami, płomiennych wystąpień i facetów w średnim wieku rozprawiających o klasie pracującej. Oprócz tego przeszedł tam również pochód nisko opłacanych pracowników i pracownic – nikt z uczestników tego przemarszu nie był formalnie zapisany do AFL-CIO. Tłum związkowców z nieskrywaną radością, ale też pewną dezorientacją przywitał kasjerki z Walmartu, imigrantki pracujące jako opiekunki do dzieci, robotników utrzymujących się z dorywczych zleceń i kierowców taksówek, którzy weszli na scenę. Myślę, że to wydarzenie mówi coś bardzo istotnego o przyszłości ruchu pracowniczego. Poznajcie ich i obserwujcie, jak będą się rozwijać.

Jak doszło do tego, że niegdyś marginalna grupka nisko opłacanych imigranckich pracowników doszła do punktu, w którym popularne związki zawodowe zabiegają o jej względy?

Żeby to zrozumieć, trzeba cofnąć się do okresu dojrzewania naszej zglobalizowanej ekonomii, w której sektor usług opiera się na outsourcingu. W latach 90. zaczęły powstawać niewielkie organizacje non-profit – pierwsze pojawiły się w Nowym Jorku, a później fala tego rodzaju inicjatyw rozlała się na teren całego kraju. Nazwano je centrami pracowniczymi (worker centers). Działały na zasadzie małych wspólnot, których celem była organizacja podklasy pracowników. Zazwyczaj skupiały ludzi o podobnym pochodzeniu, pracujących w określonej branży lub mieszkających w tej samej dzielnicy. Duże związki zawodowe zniechęcały ich rozdętym aparatem biurokratycznym i przypadkami korupcji. Dlatego swoje metody działania wywodziły z ideałów radykalnej lewicy – zrezygnowały między innymi z hierarchicznej struktury organizacyjnej.

Kurierzy i kosmetyczki się buntują

Jak będzie wyglądała przyszłość zorganizowanego świata pracy? Najwięcej wskazówek w obecnym momencie kapitalistycznego kryzysu dostarczają właśnie centra pracownicze. Setki tego rodzaju grup reprezentują dziś interesy chińskich kucharek, sprzątaczy z zachodnich Indii, Afroamerykanów produkujących płyty gipsowe. Centra pracownicze nie mają na pewno tylu członków co związki zawodowe, a już na pewno nie mają tak dużych budżetów. Nie brakuje im natomiast determinacji i woli walki. Mało kto wie, że problem nierówności pojawił się w debacie publicznej głównie za sprawą ich starań – na długo przed kryzysem z lat 2007-2009 i protestami Occupy Wall Street.

Pierwsze centrum pracownicze powstało w 1979 roku. Chinese Staff and Workers’ Association zrzeszało chińskich pracowników i zajmowało się głównie organizowaniem bojowych pikiet przeciwko restauratorom i właścicielom fabryk odzieży w nowojorskim Chinatown.

W roku 1996 wprowadzono reformy, które doprowadziły do tego, że część pracowników zatrudnianych przez publiczne instytucje zmuszona była pracować za darmo. Ich organizacją zajęła się grupa Community Voices Heard. Z kolei filipińskie centrum pracownicze „Damayan” doprowadziło do ujawnienia kolonialnych warunków pracy opiekunek do dzieci, które nierzadko traktowane były jak niewolnice. O pracownice gastronomii i sprzątaczy, którzy utracili świadczenia społeczne ze względu na reformy spowodowane atakami 11 września, walczyły Restaurant Opportunities Center i National Mobilization Against Sweatshops.

Imigranci z centrów pracowniczych organizowali najczęściej swoje oddolne kampanie spontanicznie, w odpowiedzi na konkretny problem. Większość zrażonych do związków ludzi miała wreszcie z kim się utożsamić. Żądania nisko opłacanych pracowników dotyczyły podstawowych kwestii i wydawały się rozsądne. Natomiast mieszczanie nie mogli ukryć zdziwienia faktem, że kurierzy i kosmetyczki, do których chodzili, zarabiają mniej, niż wynosi płaca minimalna. Było to dla nich prawie tak samo zaskakujące jak widok pracowników i pracownic protestujących dzień w dzień pod domami swoich szefów.

Jak związki zawodowe spoczęły na laurach

Ostatnią dekadę spędziłam na przyglądaniu się temu, co dziś można byłoby nazwać „ruchem centrów pracowniczych”. Przed dziesięcioma laty jako studentka prawa współpracowałam z grupami w Nowym Jorku. Kilka z nich rozwinęło się do rozmiarów ogólnokrajowych, a historia całego ruchu liczy dziś już ponad trzydzieści lat. Ostatnio jako dziennikarka piszę o kampaniach pracowniczych i śledzę rozwój relacji centrów z tradycyjnymi związkami zawodowymi. I muszę przyznać, że nie wyobrażam sobie, jak można nie być pod wrażeniem tego ruchu ani jak można nie przejmować się problemami, z którymi mierzy się obecnie.

Wielu obserwatorów świata pracy zauważa, że centra pracownicze nie są w zasadzie niczym nowym. Pracownicy szczególnie narażani na wyzysk – imigranci, kobiety, mniejszości rasowe – zawsze tworzyli swoje własne ruchy. Na początku zeszłego wieku nie istniały jeszcze prawa regulujące działalność związków zawodowych. Wówczas nisko opłacani pracownicy spotykali się w ulicznych zaułkach, świetlicach, kościołach i synagogach.

Natomiast założenie, że każda praca może być wykonywana w godnych i przyzwoitych warunkach, towarzyszy związkom zawodowym od samych początków ich istnienia.

To dzięki związkowcom robotnicy szyjący ubrania za głodowe stawki przez 90 godzin w tygodniu zaczęli pracować po czterdzieści godzin tygodniowo za godne pieniądze, a spawacze ryzykujący niemal codziennie własnym życiem i zdrowiem mogli liczyć na poprawę warunków pracy, ubezpieczenie zdrowotne i świadczenia socjalne.

Zauważmy jednak, że duże, tradycyjne związki porzuciły na pewien czas podstawową ideę ruchu pracowniczego – organizuj się dla poprawy warunków pracy. W czasach powojennej koniunktury produkcyjnej związki spoczęły na laurach – prawie jedna trzecia pracowników zatrudnionych była wówczas w oparciu o zbiorowe układy pracy. Kiedy w następnych dekadach rzeczywistość gospodarcza dała się opisać takimi słowami jak recesja, deregulacja i globalizacja, związki działające w przemyśle starały się już tylko o utrzymanie tego, co udało się wywalczyć wcześniej.

Sukcesy centrów pracowniczych

Za sprawą reformy imigracyjnej z 1965 roku ogromna liczba cudzoziemców zmuszona była poszukiwać niskopłatnej pracy. Dwadzieścia lat później, w roku 1986, ruch pracowniczy poparł regulacje, które doprowadziły do kryminalizacji sporej części imigranckich pracowników. Za czasów Reagana wprowadzono prawo nakładające kary dla pracodawców zatrudniających niezarejestrowanych imigrantów. Wzrosła częstotliwość policyjnych nalotów na fabryki, co w praktyce uderzało znacznie silniej w pracowników niż w ich szefów. Pracodawcy wykorzystywali zagrożenie deportacją do zastraszania zatrudnionych imigrantów.

Imigrancka podklasa pracowników została zorganizowana dopiero przez centra pracownicze. Początki przypominały działalność pierwszych grup robotniczych z końca dziewiętnastego wieku. Centra zaczynały jako malutkie organizacje non-profit, bez wystarczającej liczby pracowników i bez odpowiednich funduszy (pieniądze pochodziły głównie z fundacji, a nie składek członkowskich). Na dodatek ich członków często nie obejmowało prawo pracy – na przykład część kierowców taksówek to, formalnie rzecz biorąc, niezależni przedsiębiorcy, a opiekunki i rolnicy pozbawieni są prawa zawiązywania zbiorowych układów pracy. Mimo przeciwności charyzmatyczne imigrantki i przedstawicielki mniejszości etnicznych skupiły się na pracy u podstaw. Linda Oalican z „Damayan”, Bhairavi Desai z New York Taxi Workers Alliance i Lola Smallwood Cuevas z Black Worker Center działającego w przemyśle budowlanym organizowały najpierw pojedyncze osoby, łącząc je później w niewielkie grupy. Głośno protestowały, walczyły w sądach i prezentowały interesy pracowników w mediach. Liderki centrów pracowniczych różnią się od szefów związków zawodowych. Często pochodzą z klasy średniej, są dobrze wykształcone i profesjonalne w pracy organizacyjnej.

Struktura prawna centrów pracowniczych daje im pewną przewagę nad tradycyjnie zorganizowanym światem pracy. Zanim związek zawodowy rozpocznie protest, musi spełnić wiele prawnych wymogów – centra pracownicze nie podlegają tym ograniczeniom. Nie są również zależne od National Labor Relations Act. Skrajnie hierarchiczna struktura – wynikająca z prawnej konstrukcji i sposobu działania – nie pozwala związkom zawodowym szybko i sprawnie organizować ludzi w nowych miejscach pracy. Związkowcy nie mogą też przeprowadzać „pośrednich bojkotów”, czyli jakichkolwiek protestów wymierzonych przeciwko firmom robiącym interesy z ich pracodawcą. W rzeczywistości związki oddały swoją najcenniejszą broń – prawo do strajku.

Ale pomimo tych wszystkich ograniczeń organizacje starego typu wciąż mogą pochwalić się milionami członków, a zawierane przez nie branżowe porozumienia pozostają jednym z najbardziej skutecznych narzędzi poprawy warunków pracy.

Czym natomiast mogą pochwalić się centra pracownicze? Co takiego udało im się osiągnąć? Dla tysięcy nisko opłacanych imigrantów całkiem sporo. W nowojorskim Queens na przykład nepalskie sprzątaczki spotykają się w Adhikaar na prezentacjach z cyklu „poznaj swoje prawa” i lekcjach angielskiego. Koreańczycy z Los Angeles założyli Koreatown Immigrant Workers Alliance i organizują dyskusje o problemach świata pracy, dostępności mieszkań i gentryfikacji. W Baltimore CASA de Maryland broni praw imigrantów i protestuje przeciwko naruszaniu praw pracowniczych.

Ocena szerszego wpływu centrów pracowniczych na całe społeczeństwo jest dużo trudniejsza. Ze względu na to, że pojedyncze centra funkcjonują niezależnie od siebie, na razie nie zorganizowały wystarczającej liczby pracowników, pozwalającej na narzucanie warunków dla poszczególnych branży. Wyjątkiem od tej reguły jest taksówkarski sojusz New York Taxi Workers Alliance. Obecnie prowadzi on negocjacje de facto w imieniu wszystkich kierowców żółtych taksówek z Nowego Jorku.

Na razie centra pracownicze mogą pochwalić się dużymi zdolnościami w zawiązywaniu porozumień i sprawną komunikacją – zbudowały sojusze ze związkami i agencjami rządowymi, wygrały sprawy ustanawiając nowe precedensy, przepchnęły istotne zmiany legislacyjne i wykształciły kilkoro całkiem imponujących liderów i liderek. Chińscy pracownicy z Chinese Staff and Workers’ Association działający w Nowym Jorku wypracowali na przestrzeni lat własne, skuteczne techniki protestu. Grupy zrzeszające pomoc domową w różnych stanach doprowadziły do uchwalenia praw regulujących tę branżę. A nowoorleańskie Workers’ Center for Racial Justice regularnie doradza agencjom rządowym w sprawach związanych z warunkami pracy migrantów.

Ilu członków płaci składki?

Rozmawiałam niedawno z jedną z liderek związkowych ze wschodniego wybrzeża. Powiedziała mi, że według niej centra pracownicze nie są żadnym ruchem, a ich akcje robione są pod publiczkę. – Ilu członków płacących składki oni rzeczywiście mają? – dopytywała. Na liście zarzutów wobec nowych grup organizujących pracowników znalazła się między innymi ich finansowa zależność od fundacji. Ale nawet najbardziej gorliwi krytycy nie negują tego, że centra pracownicze zdobywają coraz większe wpływy i przyciągają coraz więcej osób. Ze względu na działalność tych grup związki zawodowe muszą podjąć wyzwanie i poszukać własnej odpowiedzi na pytania: „Jak zorganizować tych, którzy wydawali się niemożliwi do zorganizowania?”, „Jak upodmiotowić imigranckich pracowników?”.

Na te wyzwania w ramach tradycyjnego ruchu pracowniczego próbowano odpowiadać już wcześniej. Pod koniec lat 80. Międzynarodowy Związek Zatrudnionych w Sektorze Usług (SEIU) rozpoczął organizowanie nisko opłacanych pielęgniarek domowych i dozorców sprzątających biurowce. W czasie kampanii Justice for Janitors dzięki przemarszom i protestom siedzącym udało się zablokować największe skrzyżowania Nowego Jorku. Wielu uczestników tych wydarzeń zostało aresztowanych i pobitych przez policję. W odróżnieniu od starej lewicy – związków zawodowych działających w przemyśle – SEIU postrzegał imigrancką tożsamość dozorców i dozorczyń, którzy w większości byli latynoskiego pochodzenia, jako podstawę tej wspólnoty, a nie źródło potencjalnych podziałów.

Nowym ruch praw obywatelskich?

Nic zatem dziwnego, że to właśnie SEIU, który postanowił odłączyć się od federacji związkowej AFL-CIO w roku 2005, jest obecnie najważniejszym sojusznikiem protestów w barach szybkiej obsługi, które wybuchły zaraz po Occupy Wall Street. Długofalowym celem SEIU jest zawarcie z siecią McDonald’s umowy gwarantującej godne warunki pracy. Sporo pieniędzy zostało spożytkowanych również na organizacje kampanii w stylu centrów pracowniczych – działacze SEIU starają się zbudować sieć oddolnych inicjatyw. Angażują się w sprawy sądowe pracowników walczących o odszkodowania i pracują nad ustawami, mającymi na celu podniesienie lokalnych i krajowych płac minimalnych. Niemała część pieniędzy wydawana jest również na obsługę medialną przez agencję Berlin Rosen.

W czasie protestów związkowcy z SEIU znajduje się raczej w cieniu, ustępując miejsca centrom pracowniczym. Związek stara się za to odbudować odziały ACORN (Association of Community Organizations for Reform Now) w każdym z miast uczestniczących w proteście. Działanie SEIU wydaje się być całkiem logiczne. Grupy osadzone w lokalnej społeczności cieszą się uznaniem mieszkańców danego osiedla czy dzielnicy, na co nie może liczyć tradycyjny związek. Działalność tego rodzaju grup kosztuje dużo mniej niż działalność lokalnej komórki związkowej – pracownicy zarabiają niewiele i nie potrzebują pieniędzy na lobbing ani na świadczenia członkowskie. Dzięki współpracy z centrami pracowniczymi SEIU może pozyskiwać kolejne zakłady pracy, organizować spotkania i planować jednodniowe strajki dopasowane do lokalnych warunków. Współpraca przy okazji protestów w barach szybkiej obsługi zatacza coraz szersze kręgi – w mieście Charlotte na przykład, przedstawiciele National Association for the Advancement of Colored People z Północnej Karoliny udzielili symbolicznego wsparcia afroamerykańskim pracownikom serwującym hamburgery, nazywając ich walkę o ustanowienie branżowej płacy minimalnej na poziomie 15$ za godzinę „nowym ruchem praw obywatelskich”.

W tym samym czasie AFL-CIO na swój sposób również zalecało się do centrów pracowniczych. W roku 2000 konfederacja związków wycofała swoje poparcie dla prawa nakładającego kary na pracodawców zatrudniających niezarejestrowanych imigrantów. Po przejęciu przywództwa przez Richarda Trumka zabiegała o reformę prawa imigracyjnego, wyższą płacę minimalną i inne kwestie priorytetowe dla nisko opłacanych pracowników. Można powiedzieć, że kampania „OUR Walmart”, prowadzona przez United Food and Comercial Workers wzorowana jest, przynajmniej od strony organizacyjnej, na proteście pracowników barów szybkiej obsługi. Niektóre związki zrzeszone w AFL-CIO udzieliły hojnego wsparcia finansowego centrom pracowniczym, wywołując tym niemałe oburzenie wśród niektórych członków płacących składki. Otwartość związkowców przypieczętował symbolicznie Trumka, ogłaszając, że zarówno pracujący jako pomoc domowa, jak i różnego rodzaju freelancerzy są integralną częścią ruchu pracowniczego, a w 2011 roku objął on patronatem ogólnokrajowy sojusz taksówkarzy (National Taxi Workers Alliance) – który nie ma stricte związkowego charakteru i wyrósł właśnie z centrum pracowniczego w Nowym Jorku.

Konfederacja AFL-CIO i związek SEIU wykorzystują strategie, z których korzystały wcześniej imigranckie centra pracownicze, żeby organizować kucharzy Burger Kinga, „współpracowników” Walmarta i magazynierów funkcjonujących poza ramami związków. W wyjątkowo trudnych warunkach strategiczne zapożyczenia zdają egzamin.

Dzisiaj każda praca wydaje się być tymczasowa i niepewna, połowa stanów oficjalnie zwalcza działalność związkową i zaledwie 6,7 procent pracowników prywatnego sektora chronionych jest przez zbiorowe układy pracy.

Związki po prostu potrzebują nowych członków.

Przyszłość świata pracy

Śledząc kampanię pracowników serwujących jedzenie w barach szybkiej obsługi, możemy dowiedzieć się czegoś na temat przyszłości świata pracy. Ta mobilizacja może stanowić prototyp dla nowych walk pracowniczych. Od czasów kryzysu finansowego, który pociągnął za sobą lata recesji, nikogo nie dziwi już widok rodziców w średnim wieku, którzy próbując się utrzymać, podejmują jakąkolwiek pracę. Doświadczamy masowego bezrobocia, a na naszych oczach upadają ostatnie „dobre” miejsca pracy. Kiedy powstawały pierwsze centra pracownicze, wiele osób zadawało sobie pytanie: „Jak to możliwe, że takie rzeczy dzieją się w Ameryce?”. Ruch pracowników fast foodów nie pokazuje nam nic, czego byśmy nie wiedzieli o naszej gospodarce, nikogo nie szokuje.

Z czasem okaże się, czy w prywatnym sektorze, w warunkach zupełnego rozdrobnienia barów szybkiej obsługi, masowa organizacja jest w ogóle możliwa. Czy uda się zbudować ogólnokrajowy związek? Albo może utrzyma się obecna struktura – pracowniczo-wspólnotowa hybryda – i przetrwa scentralizowana sieć centrów pracowniczych?

Tradycyjny świat pracy zwrócił się w stronę metod sprzed Rooseveltowskiego New Dealu, z kolei centra pracownicze starają się skręcać w stronę związkowych form działania – chociaż w ostatnich kilkunastu latach udało się zawiązać jedynie kilka dużych koalicji. Taksówkarze połączyli swoje siły w National Taxi Workers Alliance, pracownice gastronomii w Restaurant Opportunities Center United, sprzątacze i sprzątaczki w National Domestic Workers Alliance, a pracownicy tymczasowi pracujący za dniówki w National Day Laborer Organizing Network. Z czasem te ogólnokrajowe koalicje będą dojrzewać, aż w pewnym momencie zmuszone będą wypracować cel działania i reguły współpracy – również finansowej – między koalicją a poszczególnymi grupami ją tworzącymi. Od przedstawicieli wielu lokalnych organizacji dowiedziałam się nieoficjalnie, że mają podobne obawy. Pytają: „Dlaczego, te duże krajowe organizacje dostają całą kasę i zbierają całe uznanie?”, „Co z poszczególnymi grupami i działaczami walczącymi w terenie?”, „Czyje kampanie powinny stanowić priorytet?”.

W związkach zawodowych zazwyczaj jest tak, że komisje zakładowe zbierają składki i przekazuję je później do centrali. Co nie znaczy, że związki nie mierzą się z podobnymi konfliktami – politycznymi i strategicznymi – co nowe koalicje centrów pracowniczych. Z jednej strony ogólnokrajowa koalicja może zgodzić się na coś, przeciwko czemu występują niektóre bardziej radykalne grupy – jak na przykład pakiet reform prawa imigracyjnego. Z drugiej strony, lokalne centrum pracownicze może efektywnie współpracować z jedną kawiarnią zatrudniająca garstkę pracowników, kiedy koalicja współpracuje na krajowym poziomie z pracownikami międzynarodowej sieci gastronomicznej.

Pewien związkowiec powiedział mi kiedyś, że to tylko kwestia czasu, aż centra pracownicze zaczną mieć do czynienia z tymi samymi problemami co tradycyjne związki. Możliwe, że miał rację, bo z przejściem na ogólnokrajowy poziom działania wiąże się określone ryzyko: korporacyjność, hierarchia, wybuchowe ego liderów i możliwość utraty kontaktu z szeregowymi działaczami. Wiemy na pewno, że centrom pracowniczym udało się na razie rozwinąć do sporych rozmiarów. Nie wiemy natomiast, czy uda im się zachować ducha oddolnej wspólnoty.

E. Tammy Kim jest eseistką i autorką Al Jazeera America.

Przeł. Dawid Krawczyk / Artykuł ukazał się na stronach magazynu „Dissent

***

Dołącz do kampanii My, Prekariat!
Przyjdź 23 maja na wiec w Dniu Prekariatu: zbiórka pod Ministerstwem Pracy i Polityki Społecznej o godz. 13.00.

Czytaj także:
Igor Stokfiszewski: My, prekariat
Mikołaj Iwański, Podręczny słownik zwrotów prekarnych

**Dziennik Opinii nr 141/2015 (925)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij