Świat

Europa płacze nad katedrą Notre Dame, co wiemy o innych wydarzeniach na świecie?

Co łączy niedawny cyklon w Mozambiku, śmierć uczniów w ataku talibów w Afganistanie i zabójstwo indyjskiej dziennikarki Gauri Lankesh? To, że z polskich mediów się o nich niewiele dowiemy.

Co działo się na świecie, kiedy Europa śledziła losy katedry Notre Dame? Wiemy, że płonął również meczet Al-Aksa w Jerozolimie, ale czy tylko? W styczniu 2015 roku, kiedy Europa żyła atakiem na redakcję „Charlie Hebdo” w Paryżu, w masakrze w Baga w Nigerii zginęło 2 tysiące osób. Jedni i drudzy zamordowani przez terrorystów, ekstremistów religijnych, ale oczywiście o losie Nigeryjczyków niewielu mogło usłyszeć.


Ile osób musi zginąć, co musi zostać zniszczone w tragedii poza Europą czy Stanami Zjednoczonymi, żeby zainteresowało to media w Polsce? Może potrzebne jest bezpośrednie powiązanie z Polską? A może nie chodzi o liczbę zmarłych osób, ale o przyczynę i okoliczności? Historia polskich i światowych mediów zna też wyjątki, kiedy dramatyczne wydarzenia z dalekiego świata przykuwają uwagę ludzi, jak na przykład to z zeszłego lata, kiedy uwaga mediów przez wiele dni skupiona była na niezwykle szczegółowym relacjonowaniu akcji ratunkowej w jaskini w Tajlandii.

Co nas rusza

Odpowiedź na pytanie, dlaczego niektóre informacje o tragediach do nas docierają, a inne nie, jest do pewnego stopnia prosta, bo zjawisko zostało naukowo zbadane, głównie przez psychologów.

Ciekawsze są jednak dylematy związane z tym, że mamy jakąś informację i możemy ją wykorzystać lub nie. Na początek jednak krótkie podsumowanie tego, co wiemy: na poziomie emocji ludzi bardziej poruszają tragedie indywidualne niż zbiorowe. Im wyższa liczba ofiar, tym trudniej jest sobie wyobrazić, co odczuwa jednostka. Rozmiary tragedii nas przytłaczają. Ważne też, żeby linia między tym, kto jest oprawcą, a kto ofiarą, była bardzo jasno nakreślona, bo współczucie budzą głównie „niewinne ofiary”. Klasycznym przykładem tego, jak ta prawidłowość jest widoczna w mediach, była sytuacja uchodźców na Morzu Śródziemnym w 2015 roku. Setki osób tonęło i doświadczało przemocy, uciekając z Syrii, ale bodaj najwięcej doniesień sprowokowała śmierć 3-letniego Alana Kurdiego. Zdjęcie ciała chłopca na tureckiej plaży poruszyło świat. Nie tylko indywidualny wymiar tragedii przesądził o popularności tej historii, ale też fakt, że łatwiej jest nam empatyzować z ludźmi podobnymi do nas, żyjącymi w podobnym otoczeniu, mającymi podobne życie codzienne. Śmierć Alana poruszyła więc niewątpliwie osoby będące rodzicami. I wreszcie część ówczesnych komentatorów zastanawiała się, czy fakt, że dziecko miało jasną skórę, nie odegrał również znaczącej roli.

Dzień z życia uchodźcy, czyli tak się bawią Wilki z Davos

Z kolei akcja ratunkowa w tajlandzkiej jaskini zyskała zainteresowanie mediów, bo dotyczyła określonej, niewielkiej grupy młodzieży, do tego działa się w kraju, do którego wiele osób z Europy jeździ na wakacje. Ta historia miała posmak przygody, spokojnie można by zobaczyć taką opowieść w kinie. Nie była tragedią niewyobrażalną, bombardowaniem, masowymi mordami czy torturami. Wykorzystując tę wiedzę, można dość łatwo wytłumaczyć, dlaczego zamachy w Nigerii czy Afganistanie nie trafiają na pierwsze strony gazet, ale niedawny zamach w Nowej Zelandii już tak. I dlaczego śmierć dziennikarzy z „Charlie Hebdo” obudziła zainteresowanie, ale już ich indyjskiej koleżanki po fachu, Gauri Lankesh, również zabitej przez ekstremistów, którym nie podobała się jej praca – już nie.

Czy wiemy, co robimy?

Tyle wiemy o mechanizmach ludzkiego myślenia, tylko co z tą wiedzą zrobić? Korzystają z niej oczywiście media, które do perfekcji opanowały przyciąganie odbiorców budzącymi emocje, dobrze dobranymi tematami zapewniającymi oglądalność i klikalność. Dział „wiadomości ze świata’” nie jest tu wyjątkiem. Łatwo można uznać, że jest to stan naturalny, bo tak już skonstruowany jest nasz mózg i tego nie zmienimy. Pewnie część osób ma jakiegoś rodzaju wyrzuty sumienia, że nie wie o wielkich tragediach w Afryce, a media serwują relacje z zejścia lawiny w Austrii, ale jeszcze mniej osób zrobi coś, żeby ten stan rzeczy zmienić. Poważniejszy problem zaczyna się zaś o krok dalej, kiedy podejmujemy na podstawie swojej wybiórczej wiedzy o świecie decyzje. Czy przekażemy datek na walkę z ebolą w Afryce Zachodniej czy z malarią w Azji Południowej? Czy interesujemy się pomocą rozwojową świadczoną przez nasz kraj? Czy wiemy, gdzie trafiają te pieniądze i ile ich jest? Czy wreszcie wyciągamy wnioski z tragedii spowodowanych zmianami klimatu, do których sami się przyczyniamy? Informacje w mediach mogą wpływać na nasze decyzje, a docelowo na rzeczywistość tych, których dotknęły tragedie.

Kenia: media bogate, ale czy wolne?

czytaj także

Wreszcie bardziej różnorodna i głębsza wiedza o tragediach może być nam potrzebna nie tylko po to, żeby odczuwać solidarność i lepiej pomagać innym, ale też z powodów całkiem egoistycznych. Najlepiej ilustruje to wypowiedź prezydenta Kiribati, małego kraju wyspiarskiego na Pacyfiku, zagrożonego zagładą z powodu  podnoszącego się poziomu wód w oceanach. W dokumencie Matthieu Rytza Kiribati tonie przestrzega on świat, że losem jego społeczności powinniśmy się przejmować nie z powodów altruistycznych, ale ze względu na siebie samych, bo pierwsze zatonie Kiribati, ale później zmiany klimatu dotkną wszystkich. Jeśli więc nie słyszymy o zalewaniu wybrzeża Kiribati czy delty Gangesu w Bangladeszu ani o cyklonie w Mozambiku, to jest to głęboko niepokojące.

Terror klimatu w Bangladeszu

Paul Slovic, amerykański psycholog, który bada zachowania ludzi w reakcji na informacje o tragediach na świecie, wydaje się mieć prostą receptę na to, jak zmienić nasze podejście: Nie możemy polegać na naszych emocjach, które są ograniczone, potrzebujemy myślenia – ostrożnego, świadomego procesu, który pozwoli nam rozumieć rzeczywistość. A potem musimy tworzyć prawo, instytucje i procedury, które będą oparte na celowym procesie myślowym, a nie na naszych emocjach. Co to oznacza w praktyce? Podstawą wydaje się edukowanie od najmłodszych lat odbiorców i odbiorczyń mediów, czyli nas wszystkich, jak świadomie korzystać z mediów i dokonywać krytycznej analizy przekazów. Potem taka osoba sama wybiera media, szuka zróżnicowanego przekazu oraz domaga się, żeby tak właśnie funkcjonowały media publiczne. Wydaje się to niemożliwe do wykonania? Zbyt idealistyczne? Jeśli nie podejmiemy wyzwania, czeka nas funkcjonowanie w świecie, w którym teoretycznie mamy dostęp do niesamowitych zasobów informacji, ale jednocześnie w praktyce większość z nich do nas nigdy nie dociera. Nawet te, które z czysto egoistycznych powodów powinny nas obchodzić.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Weronika Rokicka
Weronika Rokicka
Indolożka, politolożka
Doktor nauk humanistycznych, absolwentka indologii i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim, obecnie adiunktka na Wydziale Orientalistycznym UW; jako stypendystka rządu indyjskiego i programu Erasmus Mundus razem dwa lata studiowała w Indiach i Nepalu. W latach 2011-18 pracowniczka polskiej sekcji Amnesty International, gdzie zajmowała się obszarem praw kobiet i dyskryminacji. Ze względu na zainteresowania naukowe i pracę zawodową blisko śledzi stan przestrzegania praw człowieka i sytuację polityczną w Indiach, Nepalu i Bangladeszu, w tym szczególnie problematykę praw kobiet i przemocy wobec kobiet.
Zamknij