Co grozi Mołdawii ze strony Rosji [rozmowa]

W ciągu ostatnich miesięcy, inaczej niż tuż po 24 lutego, Mołdawia zaczęła podkreślać, że istnieje zagrożenie dla jej bezpieczeństwa ze strony Federacji Rosyjskiej – mówi Kamil Całus.
Czołg z czasów wojny o Naddniestrze. Fot. Clay Gilliland/flickr.com

Mołdawii zależy na zredefiniowaniu neutralności. Do tej pory oznaczała ona faktycznie bezbronność. Teraz politycy starają się tłumaczyć, że neutralność to coś, na co mogą pozwolić sobie państwa, które są w stanie obronić się same albo mają przyjaznych sąsiadów – mówi Kamil Całus z Ośrodka Studiów Wschodnich.

Katarzyna Przyborska: Jakie nastroje panują w Mołdawii? Dużo o niej ostatnio słychać. Podczas wizyty w Warszawie prezydent Biden poświęcił Mołdawii i obecnej na spotkaniu prezydentce Mai Sandu sporo słów, dając do zrozumienia, że nie zostanie w potrzebie sama. Czy Mołdawii grozi niebezpieczeństwo ze strony Rosji?

Kamil Całus: Jest dużo spokojniej, niż można by sądzić, czytając w zachodnich mediach doniesienia o protestach czy zupełnie absurdalne ostrzeżenia mediów rosyjskich o tym, że Ukraina szykuje się do naruszenia mołdawskich granic, a Mołdawia z Rumunią chcą zaatakować Naddniestrze.

Obecność w mediach zachodnich to jednak efekt celowego działania Mołdawii, która postanowiła o swojej sytuacji mówić.

W ciągu ostatnich miesięcy, inaczej niż tuż po 24 lutego, Mołdawia zaczęła podkreślać, że istnieje zagrożenie dla jej bezpieczeństwa ze strony Federacji Rosyjskiej.

Wcześniej mówiła o swojej neutralności.

Tak. Dostrzeżono jednak, że polityka utrzymywania neutralności nic nie daje, a neutralność, która de facto oznacza rozbrojenie i pasywność, nie sprawdza się. Zmieniła się też sytuacja strategiczna. Na początku wojny władze Mołdawii były poważnie zaniepokojone. Wielu przedstawicieli rządu uważało wtedy, że Rosja ma szanse przebić się przez Ukrainę do granicy Mołdawii, co stawiałoby pod znakiem zapytania suwerenność i przyszłość kraju.

Wojna widziana z Mołdawii: Do ubóstwa jesteśmy przyzwyczajeni. Gorszy jest strach

Postanowiły więc nie dawać Rosji pretekstu i siedzieć cicho?

Nie mając zdolności obronnych ani wsparcia ze strony NATO, Mołdawia uznała, że to najlepsza strategia. Choć oczywiście zdawano sobie też sprawę, że Rosja tak naprawdę nie potrzebuje pretekstów do napaści. W kolejnych miesiącach okazało się, że heroiczny opór Ukraińców i wsparcie płynące z Zachodu pozwoliły zatrzymać rosyjską ofensywę. Władze Mołdawii zorientowały się wtedy, że to jest czas, by wzmocnić zdolność kraju do obrony – i zaczęły mówić wprost o zagrożeniu.

Czy dostały konkretną odpowiedź? Pieniądze, sprzęt?

Zaczęły się rozmowy z państwami Unii Europejskiej. Dziesiątki milionów euro płyną nie wprost na zakup broni, ale na wyposażenie, logistykę, środki medyczne.

A to uwalnia środki budżetowe, za które Mołdawia może kupić broń?

Oczywiście. Ale do Mołdawii przesyłany jest też sprzęt. Na mocy podpisanej w październiku 2022 roku umowy przyjechały z Niemiec transportery opancerzone Piranha IIIH, docelowo ma być ich dziewiętnaście. Nie są co prawda najnowsze, ale dla mołdawskiej armii, która jest w opłakanym stanie, to i skok technologiczny. Na obronność wydawano do niedawna zaledwie 0,3–0,4 proc. mołdawskiego PKB, czyli około 40–50 mln dolarów. Mołdawia zaczęła też planować stworzenie obrony przeciwlotniczej. W najbliższym czasie przy wsparciu UE otrzyma radary umożliwiające śledzenie rakiet, a w dalszej kolejności być może również systemy przeciwrakietowe. To o tyle ważne, że rosyjskie rakiety lecące na Ukrainę dość regularnie naruszają przestrzeń powietrzną Mołdawii, co pokazuje, jak pozorna i lekceważona jest jej neutralność.

Putin (jeszcze) nie wygrał wyborów w Mołdawii

A gdzieś na końcu tej drogi jest myśl o przystąpieniu do NATO?

Raczej nie. To wynika z kilku przyczyn. Neutralność Mołdawii jest zapisana w konstytucji. Żeby wejść do NATO, trzeba by dokonać w konstytucji zmian, a do tego brakuje większości w parlamencie. Co więcej, potrzebne by było referendum, a wstąpienie do NATO popiera w Mołdawii 25–30 proc. mieszkańców. To i tak więcej niż wcześniej, Mołdawianie jednak powszechnie cenią swoją pozablokowość. Biorąc pod uwagę rozmiar i populację kraju, wiedzą, że nie będą w stanie stawić realnego oporu przeciwnikom. Wolą więc „nie prowokować” Rosji aspiracjami NATO-wskimi.

To zupełnie inaczej niż w Estonii, która populację ma nawet mniejszą, ale z doświadczenia neutralności wyniosła przeciwny wniosek.

W tej chwili władzom Mołdawii zależy na zredefiniowaniu neutralności. Do tej pory oznaczała ona faktycznie bezbronność, niewchodzenie w układy, niechęć do wspólnych ćwiczeń z innymi armiami, brak faktycznego podnoszenia kompetencji. Każda próba unowocześnienia armii była postrzegana przez Rosję oraz prorosyjskie partie w Mołdawii jako przygotowanie do działań zaczepnych. Teraz politycy starają się tłumaczyć, że neutralność to coś, na co mogą pozwolić sobie państwa, które są w stanie obronić się same albo mają przyjaznych sąsiadów. Liczą też na ten właśnie scenariusz. Są spore szanse, że Ukraina wojnę wygra, przynajmniej w tym sensie, że zachowa suwerenność – a wtedy Mołdawia będzie małym krajem wciśniętym między Rumunię, która jest w NATO, i Ukrainę, która do NATO dąży.

A jak Mołdawia postrzega zagrożenia hybrydowe?

Działania te są w Mołdawii dość szerokie. Po pierwsze, mamy do czynienia z partiami o profilu prorosyjskim. Chodzi przede wszystkim o dwa główne (poza partią rządzącą) ugrupowania w parlamencie. Tak zwany Blok Komunistów i Socjalistów, największe ugrupowanie opozycyjne w parlamencie, ma ok. 30 miejsc, ale jest w głębokim kryzysie. Kluczowa siła bloku, tj. Partia Socjalistów, uzyskała niezadowalający wynik w ostatnich wyborach parlamentarnych, a były prezydent z jej ramienia Igor Dodon najpierw przegrał z Maią Sandu, a potem został aresztowany pod czterema zarzutami, w tym zdrady stanu i finansowania partii politycznej z nielegalnych źródeł. Socjaliści mają w tej chwili kolektywne kierownictwo, ale marnie sobie radzą. Z drugiej strony jest partia ȘOR, prowadzona przez oligarchę Ilana Șora, który ma powiązania z Rosją, a od 2019 roku ukrywa się w Izraelu.

Ale partię zachował?

Ma partię, jest jej liderem, jest deputowanym parlamentu. Partia jest mała, ale awanturnicza, od września ubiegłego roku organizuje regularne protesty w Kiszyniowie…

O których najczęściej się słyszy. Jest otwarcie prorosyjska?

Otwarcie i programowo nie. Przede wszystkim skupia się na kwestiach socjalnych. Mówi, że odkąd do władzy doszły siły prozachodnie, sześciokrotnie wzrosły rachunki za gaz, a inflacja przekroczyła 30 proc. To oczywiście dotyczyło całej Europy, bo zdrożał rosyjski gaz.

Jednak rząd zaczął się od rosyjskiego gazu uniezależniać?

Tak. Mołdawia stworzyła zapasy gazu i jeszcze w 2021 roku zaczęła sprowadzać gaz od dostawców europejskich, w tym od PGNiG.

Czyli partia Șor to populiści?

Skrajni. Ilan Șor wzywa np. do odtworzenia kołchozów, prowadzi sieć dotowanych przez siebie sklepów dla najbiedniejszych, a swego czasu wprowadzał bezpłatną komunikację miejską. Skąd ma na to pieniądze? To zagadka. Dziś mówi: „to nie nasza wojna”, „powinniśmy pozostać neutralni”, „dogadujmy się ze wszystkimi, to będzie nam dobrze”. I pod takimi pragmatycznymi hasłami wyprowadza ludzi na ulice. Jednak choć w naszych mediach te demonstracje wyglądają poważnie, to w szczycie gromadziły do 10 tysięcy osób, z czego znaczna część była przywożona autokarami z wiosek z całej Mołdawii. W dodatku – jak ustalili mołdawscy dziennikarze – tym demonstrantom płaci się około 400 lei, czyli ok. 90 zł. A dodatkową wartością jest wizyta w Kiszyniowie, można coś kupić, coś przy okazji załatwić.

Państwo w Europie, które zanika

Turystyka polityczna. Jednak jak na 2,6 mln mieszkańców to wciąż sporo.

Kiszyniów widywał znacznie większe demonstracje. Za rządów niesławnego oligarchy Vlada Plahotniuca, który rządził samodzielnie od 2015 do 2019 roku, na protesty przychodziło kilkadziesiąt tysięcy ludzi, a i tak nie doprowadziły one do zmiany politycznej. Żadne protesty w Mołdawii nie przekładały się na zmianę władzy. Nawet te najsłynniejsze w 2009 roku, kiedy podpalono budynek parlamentu i siedzibę prezydenta. To było odebrane jako wielki skandal, bo zasadniczo Mołdawianie bardzo nie lubią przemocy, także w demonstracjach.

Ogólnie rzecz biorąc, partia Șora uważana jest za partię toksyczną, z którą nie chcą mieć nic wspólnego, nawet jeśli jej hasła jakoś trafiają do przekonania. Șor jest oskarżany o wyprowadzenie miliarda dolarów z mołdawskiego sektora bankowego w 2014 roku. W pierwszej instancji sąd skazał go za udział w tym procederze, a do procesu w drugiej instancji nigdy nie doszło ze względu na korupcję w mołdawskim wymiarze sprawiedliwości. Jest też oskarżany o współpracę z Rosją w celu destabilizacji sytuacji politycznej, są nałożone na niego sankcje.

Korupcja w Mołdawii jest podobnym problemem jak w Ukrainie?

Najpoważniejsze są problemy z korupcją w instytucjach publicznych, skorumpowane są kluczowe gałęzie władzy, chociaż nie na poziomie rządu. Od 2021 roku mamy rząd kompletnie odmienny od poprzednich, który nie jest oparty na współpracy z oligarchami i biznesem. Pracują tam w większości idealiści, którzy rzeczywiście chcą wprowadzać reformy.

Korupcja: wewnętrzny front w Ukrainie

Czyli schematy korupcyjne dotykają instytucji, administracji?

Szczególnie wymiaru sprawiedliwości, który skorumpowany jest skrajnie. Za poprzednich rządów traktowano go jako instrument utrzymania władzy i kontroli nad przeciwnikami politycznymi i biznesowymi. U sędziów kupowano wyroki sądowe, można było z ich pomocą odbierać przeciwnikom firmy, wystarczyło „uszyć” jakiś pretekst, na przykład rzekome zadłużenie, na tej podstawie odebrać majątek, sfingować sprawę karną politykowi i go zamknąć. Bardzo powszechne było szantażowanie za pomocą tzw. wiszących spraw: do polityka przychodziła informacja, że w prokuraturze czeka już sprawa i jeśli nie będzie współpracował, to zostanie wykorzystana przeciw niemu. Oczyszczenie tego środowiska sędziowskiego jest bardzo trudne.

Nie ma ich kim zastąpić?

To raz. W Mołdawii mamy około 400 sędziów w całym kraju, młodych kształci się relatywnie wolno, nie ma ich aż tylu…

W dodatku kształcą ich starzy sędziowie?

Oczywiście. Co więcej, kto miałby ich rozliczać? Skorumpowani sędziowie rozliczają skorumpowanych sędziów i skorumpowanych prokuratorów mających prowadzić sprawy przeciw prokuratorom. Pojawiają się próby oczyszczenia tego systemu przez tzw. vetting, czyli niezależne komisje weryfikujące sędziów, co oczywiście krytykowane jest jako zamach na sądownictwo, naruszanie praworządności. Dlatego sprawy takie jak Șora ciągną się tyle lat. W drugiej instancji była ona przenoszona już trzydzieści razy. Sprawę rozpatruje sąd właściwy dla danego miejsca, np. w małej miejscowości, albo dzielnicowy w Kiszyniowie. Sędziów jest mało, spraw dużo, sprawa więc czeka, wreszcie trafia na biurko, przejrzenie papierów zajmuje parę miesięcy, po czym sędzia przechodzi na emeryturę, sprawę dostaje kolejny sędzia, któremu przeczytanie dokumentów znów zajmuje dużo czasu, a potem okazuje się, że brakuje jakiegoś papieru albo występuje konflikt interesów. Tak można przewlekać aż do przedawnienia, co się zdarza.

Są też przyzwoici sędziowie, ale z powodu skorumpowania systemu im też się nie ufa, co jest przyczyną frustracji i wypalenia.

A inne instytucje?

Podobnie. I sama zmiana kierownictwa nic nie daje, bo struktury są, jakie są. Ludzi trudno wymienić, bo wykształconych brakuje, Mołdawia jest krajem ogromnej migracji zarobkowej. Ponad milion z tych 2,6 miliona jest za granicą. Młodzi ludzie po studiach zaczynają pracę w administracji, a po roku zmieniają sektor na prywatny albo wyjeżdżają za granicę. Jedna trzecia Mołdawian ma rumuńskie paszporty, więc są obywatelami UE i mogą szukać pracy tam. Trzeba polegać na starych kadrach, którym się nie ufa – i krąg się zamyka.

Rząd wzmocnił się po trochę nieprzewidzianej dymisji premierki?

Ta dymisja nie była nieoczekiwana. O odejściu premierki Natalii Gavrilițy mówiło się już od października. Wynikała z kilku przyczyn. Prawdopodobnie Maia Sandu uznała, że nie radzi sobie ona najlepiej z reformami. Doszedł też czynnik bezpieczeństwa, więc na czele rządu postawiono Dorina Receana, byłego szefa MSW, doradcę prezydentki do spraw bezpieczeństwa.

Lepszy przywódca na trudne czasy?

Bardziej zdecydowany. Społeczeństwo mołdawskie jest też dość patriarchalne. Postawienie na czele rządu mężczyzny w sytuacji zagrożenia wojną zostało odebrane pozytywnie. Dokonano też rekonstrukcji rządu, wymieniono kilku ministrów, którzy są osobami ważnymi w partii, sprawdziły się, ale ich decyzje obciążyły wizerunek partii. Na przykład Andrei Spînu, minister infrastruktury i rozwoju regionalnego, odpowiedzialny też za kwestie energetyczne i kojarzony z podwyżką cen energii. Nie jego wina, ale rysa na wizerunku. Kolejny to minister sprawiedliwości, Sergiu Litvinenco, kojarzony z reformami, które nie idą tak szybko, jak by chciano. Ważną rzeczą było też utworzenie ministerstwa energii, wcześniej kwestiami energetycznymi zajmowało się siedem osób. To pokazuje, jak bardzo brakuje kadr.

Teraz na czele Ministerstwa Energii stanął ekspert Victor Parlicov, pracował w narodowej agencji ANRE. Dostał pozwolenie na zatrudnienie sześćdziesięciu pracowników, na skalę mołdawską takie ministerstwo jest gigantem.

A jak jest pod kątem bezpieczeństwa?

Obie prorosyjskie partie są ściśle obserwowane, a służby aktywnie monitorują, kto wjeżdża do kraju. Zatrzymano członka grupy Wagnera, a po doniesieniach ukraińskiego wywiadu nie wpuszczono kibiców serbskiego Partizana, szczególnie że mecz, na który mieli jechać, odbywał się przy pustych trybunach. Mołdawię wspierają też służby rumuńskie.

Jak Mołdawia reaguje na zagrożenie ze strony Naddniestrza?

Tak naprawdę zagrożenia nie ma. Zarówno mieszkańcy Naddniestrza, jak i jego elity boją się, że mogłoby dojść do jakichś działań np. ukraińskich, sprowokowanych choćby przez Rosjan, gdyby Ukraina w pewnym momencie stwierdziła, że chce się tych oddziałów rosyjskich pozbyć. Nie chcą konfliktu.

A czemu nie chcą wycofania rosyjskich oddziałów?

Po pierwsze, częściowo wierzą w rosyjską propagandę, że gdyby nie było tam wojsk rosyjskich, to Mołdawia przyłączyłaby te tereny, choć Naddniestrzanie nie są antymołdawscy. Boją się raczej, że przyłączenie do Mołdawii oznaczałoby dla nich rumunizację, a docelowo włączenie w skład państwa rumuńskiego.

Co po okupacji? Przypadki Ukrainy i Palestyny

Jak to?

Wedle propagandy rosyjskiej władze Mołdawii dążą do unicestwienia państwa mołdawskiego i przyłączenia go do Rumunii. W końcu Mołdawianie to etniczni Rumuni. W związku z tym język rosyjski miałby być zakazany, a osoby pochodzenia słowiańskiego stałyby się obywatelami drugiej kategorii.

A ludność Naddniestrza etnicznie jest jaka?

Mamy około jednej trzeciej Mołdawian, 30 proc. Rosjan i 30 proc. Ukraińców. Ale to nie ma znaczenia. Co do zasady wszyscy oni są zsowietyzowani, a jeśliby ich zapytać, to większość chciałaby przyłączenia do Rosji.

Ale też dzięki kontaktom z Rosją elitom Naddniestrza powodzi się chyba nieźle? Bo to jest taka trochę specjalna strefa gospodarcza?

To dobre porównanie. Naddniestrze rządzone jest od 2016 roku przez holding Sheriff, który polskiemu odbiorcy może być znany ze względu na klub piłkarski Sheriff Tyraspol. Jak sama nazwa wskazuje, został założony przez byłych milicjantów jeszcze na początku lat 90. i rósł dzięki współpracy z władzami separatystycznego Naddniestrza. Oni coś załatwiali dla władz, władze pisały sprzyjającą ustawę.

Czym się ten holding zajmuje?

Głównie handlem – zaopatrywaniem sklepów naddniestrzańskich w towary importowane zwykle z Ukrainy, przywożone z Mołdawii, paliwem. Sheriff ma własne punkty handlowe, sklepy, hipermarkety, stacje benzynowe, media, stacje telewizyjne, zakłady tekstylne konkurujące z produkcją turecką i pakistańską, produkcję wina i alkoholu (w Polsce znana jest firma Kvint). Ich konkurencyjność opiera się na darmowym rosyjskim gazie.

Jaką cenę musi zapłacić Europa za swoje bezpieczeństwo?

Naddniestrze otrzymuje gaz od Rosji – rurociąg biegnie przez Ukrainę, Naddniestrze, dalej do Mołdawii i Rumunii, na podstawie kontraktu Mołdawii z Rosją, za który Naddniestrze w ogóle nie płaci. Gazprom zapisuje to sobie jako dług Mołdawii, ale ten dług nigdy nie był egzekwowany, teraz wynosi około 8 mld dolarów i jest kompletnie niespłacalny. Ten darmowy gaz Naddniestrze sprzedaje swoim firmom bardzo korzystnie, no i pozwala firmom sheriffowskim na działalność poza regułami rynkowymi. Do tego jest tania siła robocza. Innym filarem gospodarki Naddniestrza jest też gigantyczna huta stali, która oczywiście konsumuje ogromne ilości gazu.

Dokąd te towary jadą?

Bardzo duża część całej tej produkcji eksportowana jest do UE na podstawie specjalnej wersji umowy DCFTA, o pogłębionej strefie wolnego handlu, którą Unia podpisała z Mołdawią w 2014 roku w ramach umowy stowarzyszeniowej. W 2016 tymi regulacjami objęte zostało też Naddniestrze. Chodziło o to, by nie zatrzymać eksportu po wygaśnięciu poprzedniej umowy, co spowodowałoby kryzys w regionie. Chciano też przywiązać Naddniestrze ekonomicznie.

Co ma z tego Mołdawia?

Nic. Kontroluje przepływy, stawia pieczęcie, natomiast podatki płacone są w Naddniestrzu.

A akcyzy?

Naklejki akcyzowe na produktach są mołdawskie, ale co do zasady Mołdawia na tym nie zyskuje.

Na dłuższą metę utrzymanie tego systemu będzie jednak niemożliwe. Trudno sobie wyobrazić, by Naddniestrze mogło w ten sposób funkcjonować, mając po sąsiedzku jednoznacznie już antyrosyjską Ukrainę, a z drugiej strony zdeterminowaną do znormalizowania sytuacji Mołdawię.

Czyli obawy, że Naddniestrze to tygiel, który Ukrainie zagraża, są nieuzasadnione?

W Naddniestrzu stacjonuje rosyjski kontyngent liczący około 1,5 tysiąca żołnierzy. Z tego 500 osób to siły pokojowe, a reszta – operacyjne, pozostałość 14. armii, która tam stacjonowała.

Część z nich to miejscowi?

Różne dane widziałem, ale między 80 a 95 proc. to lokalsi. Mieszkańcy Naddniestrza z rosyjskimi paszportami. To wynika z tego, że od 2014 roku Rosjanie nie mogą dokonywać tam rotacji wojsk. Kiszyniów zablokował tę możliwość, nie uznaje tych sił operacyjnych. Rosyjscy są tam tylko oficerowie, mniej niż setka. Miejscowi mają pracę, a Rosja nie musi tam nikogo przerzucać.

Dla Ukrainy nie jest to żadna realna siła, z którą musiałaby się liczyć. Nie ma lotnictwa, jest trochę artylerii, ich potencjał jest żaden i morale też niewysokie. Znają też już możliwości ukraińskich żołnierzy. Może gdyby Rosjanom inwazja się powiodła i przebijaliby się od strony Odessy, to mogliby zorganizować jakąś dywersję na zapleczu, ale inaczej to byłoby samobójstwo.

Opowieść o Romach w czasach wojny i nie tylko

czytaj także

Opowieść o Romach w czasach wojny i nie tylko

Magdalena Krysińska-Kałużna

To po co obecność Ukraińców na granicy?

Kilka tysięcy Ukraińców jest oczywiście na naddniestrzańskim odcinku granicy ukraińsko-mołdawskiej, ale są tam od 2014 roku. Wtedy zaczęto tam ryć rów przeciwczołgowy na wypadek ataku z Naddniestrza, bo nigdy nie wiadomo.

Jest też armia naddniestrzańska, około 5 tysięcy żołnierzy, choć niektórzy są na dwóch kontraktach w jednej i w drugiej armii.

Jeszcze jedna? Mówimy o regionie o populacji około pół miliona.

Oni tak twierdzą. Oficjalnie jest tam około 420 tysięcy, realnie mniej niż 300, bo migracja zarobkowa jest ogromna.

Naddniestrze to „porządne” parapaństwo. Ma własną walutę, rząd i własną armię, mają chyba cztery własne i sprawne czołgi. Jest po to, by móc zrównać potencjał z Mołdawią. Dla Ukrainy to nadal nie jest prawdziwy przeciwnik.

**

Kamil Całus – z wykształcenia wschodoznawca i dziennikarz, z zawodu analityk Ośrodka Studiów Wschodnich ds. Republiki Mołdawii (od 2012), a także Rumunii (od 2018).

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Katarzyna Przyborska
Katarzyna Przyborska
Redaktorka strony KrytykaPolityczna.pl
Redaktorka strony KrytykaPolityczna.pl, antropolożka kultury, absolwentka The Graduate School for Social Research IFiS PAN; mama. Była redaktorką w Ośrodku KARTA i w „Newsweeku Historia”. Współredaktorka książki „Salon. Niezależni w »świetlicy« Anny Erdman i Tadeusza Walendowskiego 1976-79”. Autorka książki „Żaba”, wydanej przez Krytykę Polityczną.
Zamknij