Nauka

Neoliberalny zamach na naukę

Minister Gowin nagrodził właśnie trzy plany Balcerowicza dla polskiej nauki i szkolnictwa wyższego.

Po wygranej PiS w wyborach parlamentarnych 2015 i utworzeniu nowego rządu tekę Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego otrzymał znany z neoliberalnych poglądów Jarosław Gowin. W lutym 2016 roku ministerstwo ogłosiło skierowany do zespołów eksperckich konkurs Ustawa 2.0, którego celem miało być opracowanie założeń do nowej ustawy o szkolnictwie wyższym. Proces tworzenia założeń ustawy przyjął więc postać konkursu grantowego – podmioty ubiegający się o realizację tego zadania określane były mianem „wnioskodawców”, a ich projekty miały w teorii obejmować „przeprowadzenie badań naukowych”. Wnioskodawcy mogli liczyć na finansowanie kosztów swoich „badań” w wysokości do 300 tysięcy złotych na zespół. Zdaniem ministerstwa miało to służyć włączeniu środowiska akademickiego w proces legislacji. Próbowano stworzyć przy tym wrażenie, że efektem Ustawy 2.0 będzie ekspercki projekt umocowany w naukach z zakresu zarządzania, socjologii nauki itp.

Konkurs na założenia do ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym wygrały zespoły: Uniwersytetu Adama Mickiewicza pod kierunkiem prof. Marka Kwieka, Instytutu Allerhanda pod kierunkiem dr. hab. Arkadiusza Radwana oraz SWPS pod kierunkiem prof. Huberta Izdebskiego.

Nauka pozorowana

Naukowy charakter zgłoszonych projektów okazał się w dużej mierze fikcją. Już sama procedura konkursowa była wadliwa – choć do oceny wniosków powołano specjalną komisję, ostateczna decyzja należała wyłącznie do ministra. Siłą rzeczy taka sytuacja prowokuje nadużycia i wyklucza obiektywną ocenę wniosków. Z jednej strony minister ma pełną swobodę w odrzucaniu nieprawomyślnych propozycji legislacyjnych, z drugiej zaś sami wnioskodawcy stają przed pokusą przypodobania się grantodawcy w celu zmaksymalizowania szans na zdobycie dodatkowych funduszy.

Nie dziwi więc, że znany z deregulacyjnych zamiłowań Gowin dostał na talerzu trzy neoliberalne projekty uzasadniające drastyczne i nieprzemyślane reformy polskiej nauki i szkolnictwa wyższego. Wyłonione zespoły badawcze nie przedstawiły właściwie żadnych argumentów krytycznych wobec preferowanej przez nie koncepcji uniwersytetu „przedsiębiorczego” czy posthumboldtowskiego, mimo że na tzw. Zachodzie, stawianym przez autorów i autorki projektów za wzór, takie argumenty są coraz częściej formułowane. Mamy więc tu do czynienia z typowym przykładem maskowania treści ideologicznych elewacją imitującą rzetelne badania naukowe.

Jarosław Gowin. Fot. Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego, Facebook.com
Jarosław Gowin. Fot. Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego, Facebook.com

Terapia szokowa dla szkolnictwa wyższego

Reformy proponowane przez zespoły Kwieka, Radwana i Izdebskiego można określić mianem „planu Balcerowicza dla nauki i szkolnictwa wyższego”. Receptą na wszystkie bolączki polskiej nauki ma być rynek, konkurencja, menedżerskie zarządzanie, elastyczne zatrudnienie i współpraca z biznesem. Te neoliberalne zaklęcia powtarzane są jak mantra niemal na każdej stronie omawianych projektów.

Inną kategorią organizującą myślenie reformatorów jest pogoń za mitycznym Zachodem. Pod tym względem przedstawione dokumenty – zwłaszcza opracowania zespołów Kwieka i Radwana – ukazują neokolonialne oblicze nadwiślańskiego neoliberalizmu. Autorzy i autorki nie są w stanie wskazać żadnych celów odnoszących się do specyficznych potrzeb polskiego społeczeństwa, nie cenią też lokalnych tradycji i istniejących wspólnot akademickich. Nie dostrzegają różnicy między naukami humanistycznymi i społecznymi a przyrodniczymi i ścisłymi, pozostają ślepi na specyfikę poszczególnych dziedzin i dyscyplin naukowych. Nie potrafią w końcu sformułować innych konkretnych celów reformy niż pięcie się polskich uczelni w górę w międzynarodowych rankingach uniwersyteckich, zwłaszcza w fetyszyzowanym rankingu szanghajskim. Rzetelność i funkcja rankingów w zglobalizowanym świecie akademickim nie jest przez nich w żaden sposób podawana w wątpliwość, co wskazuje na całkowity brak krytycyzmu w przyjmowanej perspektywie i metodologii.

Proponowane w projektach rozwiązania mają służyć dogonieniu przez polską naukę Zachodu, ale należy zauważyć, że jest to Zachód rozumiany nader osobliwie. Autorzy i autorki projektów w istocie nie proponują bowiem przeszczepienia na grunt polski zachodnich rozwiązań instytucjonalnych lub krytycznego przemyślenia rozwiązań, które się sprawdziły. W opracowaniu zespołu Kwieka czytamy: „wsparcie dla reform można osiągnąć zwłaszcza poprzez stawianie na konkurencję o zasoby i prestiż akademicki w stopniu dzisiaj w Polsce nieznanym, a zarazem wyższym niż w Europie Zachodniej”. Aby dogonić Zachód, musimy więc stworzyć system, który w żadnym zachodnim kraju nie istnieje!

Arkadiusz Radwan. Fot. Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego, Facebook.com
Arkadiusz Radwan. Fot. Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego, Facebook.com

W twórczości zespołów projektowych wiara w ozdrowieńczy charakter konkurencji przybiera niekiedy formy kabaretowe. Pod tym względem prym wiedzie zespół Instytutu Allerhanda, którego pomysły czasami pokazują zaskakująco wulgarne rozumienie zarówno prawa, jak i ekonomii, a czasami wręcz uderzają swoją absurdalnością, jak na przykład tu: „nastąpi urynkowienie niektórych dóbr, takich jak na przykład pomieszczenia: jeśli operacyjne jednostki organizacyjne uczelni otrzymają – zamiast pomieszczeń – środki na ich wynajęcie od uczelni, wówczas pomieszczenia trafią do tych, którzy rzeczywiście najbardziej ich potrzebują”. Dlaczego jednak ograniczać się tylko do urynkowienia sal wykładowych? Można przecież zastosować quasi-rynkowy mechanizm do alokacji krzeseł, co zagwarantuje, że siedzieć na nich będą wyłącznie ci wykładowcy i studenci, którzy „rzeczywiście najbardziej ich potrzebują”. Nie ulega wątpliwości, że po takim treningu polscy naukowcy gromadnie objawią swój kreatywny potencjał, pokonując w międzynarodowych konkursach grantowych rozleniwionych przez socjalizm uczonych z Niemiec, Francji czy Wielkiej Brytanii.

Pomyli się ten, kto uzna, że postulaty wolnorynkowych reformatorów można rozpatrywać wyłącznie w kategoriach teatru absurdu. Pod hasłami modernizacji i konkurencji autorzy i autorki projektów próbują przemycać szkodliwe społecznie rozwiązania. Wymownym przykładem jest zgłoszony przez zespół pod kierunkiem Huberta Izdebskiego postulat częściowej odpłatności za „studia na kierunkach, które nie uzyskały dotacji w ramach konkursu na realizację zadania w postaci określonej działalności dydaktycznej”. Oznacza to wprowadzenie tylnymi drzwiami odpłatności za studia i jest bezczelną próbą ominięcia prawa do bezpłatnej nauki w publicznych szkołach wyższych zagwarantowanego w art. 70 ust. 2 Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej. Na marginesie warto zauważyć, że reprezentujący SWPS zespół Izdebskiego zadbał również o finanse uczelni niepublicznych, postulując, aby mogły one na równi z uczelniami publicznymi ubiegać się o dotacje na finansowanie działalności badawczej i dydaktycznej. Tylko czy w sytuacji ogólnego niedofinansowania nauki zasadne jest jeszcze większe wspieranie prywatnych uczelni z publicznej kiesy? Musimy jednak przyznać, że reformatorom z SWPS nie brakuje odwagi. Trzeba mieć bowiem spory tupet, aby jednocześnie proponować wprowadzenie ukradkiem odpłatności za studia i zwiększenie transferu publicznych pieniędzy do prywatnych uczelni.

Darwnizm grantowo-publikacyjny

Neoliberalny charakter projektów objawia się też w tym, jakie znaczenie w projektach reform mają prawa pracownicze. Temat pozanaukowych pracowników uniwersyteckich zdaje się w ogóle nie istnieć (jakby autorzy i autorki projektów liczyli, że ich reformy przyniosą natychmiastowe postępy w robotyzacji i rychłą likwidację stanowisk administracyjnych). Jednocześnie zespół z UAM postuluje likwidację tzw. widełek, czyli ustalanych na poziomie ministerialnym wysokości płac dla pracowników na odpowiednich szczeblach kariery. Takie uwolnienie płac – w połączeniu z finansowaniem grantowym – ma zapewne wymusić rywalizację i działać motywująco. Niestety przymus ciągłej rywalizacji nie sprzyja formułowaniu ambitnych, wieloletnich planów badawczych.

Na domiar złego autorzy i autorki projektów proponują zwiększenie wagi finansowania grantowego i konkursowego – zapominając, jak istotna dla prowadzenia dobrych badań naukowych jest stabilność zatrudnienia. Zespół Kwieka proponuje, aby „wyraźnie ponad 50%” środków na prowadzenie badań naukowych przekazywać uczelniom w formie stabilnych dotacji, sugerując jednocześnie, że pozostałe środki będą rozdawane w formie grantów. Jak przyznają autorzy i autorki projektu, taka proporcja jest w krajach zachodnich niespotykana – finansowanie grantowe stanowi tam bowiem nie więcej niż 20% ogółu środków na badania. Również propozycje pozostałych zespołów zmierzają do stworzenia systemu, w którym nauczyciele akademiccy, zespoły badawcze i całe uczelnie nieustannie rywalizują o granty i przyznawane w trybie konkursowym dotacje na badania. Jest to brutalny świat, w którym szansę na przetrwanie mają tylko najsilniejsi, a środki trafiają do tych, którzy wcześniej je już uzyskali. Dominacja finansowania grantowego oznacza również brak stałego zatrudnienia i destabilizację sytuacji życiowej młodych naukowców.

Marek Kwiek. Fot. Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego, Facebook.com
Marek Kwiek. Fot. Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego, Facebook.com

Przesadnie rozbudowany system grantowy prowadzi do rozwarstwienia finansowego – podziału na żyjącą z grantów elitę i zdegradowaną finansowo resztę środowiska, która nie załapała się na grantowe frukta. Tymczasem badania systemów finansowania grantowego, np. w Kanadzie, pokazują, że koncentracja dużej ilości środków grantowych w rękach kilku małych zespołów jest mało efektywna, a bardziej skuteczne, nawet z czysto ekonomicznego punktu widzenia, jest równomierne rozdysponowanie funduszy na większą liczbę zespołów badawczych. To kolejny przykład na to, że proponowane projekty mają charakter manifestów ideologicznych, a nie tekstów eksperckich o mocnych podstawach naukowych.

Co więcej, z finansowaniem grantowym wiąże się ryzyko upolitycznienia wyników konkursów. Jak może wyglądać przyznawanie grantów kolegom ministra i stronnikom obozu rządzącego, mogliśmy się przekonać się na przykładzie konkursu Pomniki polskiej myśli filozoficznej, teologicznej i społecznej XX i XXI wieku, w którym milionowy grant dostał m.in. Jan Żaryn, senator Prawa i Sprawiedliwości. W istocie, nawet najrzetelniej przeprowadzone procedury konkursowe rzadko kiedy są anonimowe – przez co na ich wyniki mogą mieć wpływ również takie czynniki, jak stereotypy płciowe. Wskazywać na to może porównanie współczynników sukcesu wniosków grantowych względem płci wnioskodawców – zarówno w danych European Research Council (ERC), jak i Narodowego Centrum Nauki.

Kiedy kobiety czują się jak oszustki

Umiędzynarodowienie i wskaźniki cytowań powinny odgrywać istotną rolę w społecznej kontroli badań naukowych. Jednak ich przesadna fetyszyzacja, widoczna zwłaszcza w projekcie zespołu Kwieka, wskazuje na brak głębszego namysłu nad rolą społeczną, jaką ma pełnić akademia w dzisiejszym świecie, oraz brak osadzenia tych przemyśleń w lokalnym kontekście, zdecydowanie odmiennym od kontekstu MIT czy Uniwersytetu Harvarda. Podejście takie odrywa nas od związanych z uczelnią ludzi, skupiając się na ekonomicznej logice rankingów i wskaźników wzrostu. Uniwersytety nie powinny być jedynie zakładami produkującymi publikacje w punktowanych czasopismach, ale przede wszystkim ośrodkami wolnej myśli i krytyki społecznej. Krytyczna misja uniwersytetu jest zaś z konieczności związana z uczestnictwem w debacie publicznej poprzez publikowanie książek i artykułów również w języku polskim. Należałoby także kłaść większy nacisk na mierzalne cele reformy polskiej nauki inne niż mityczne międzynarodowe rankingi, na przykład zwiększenie udziału polskich zespołów badawczych w projektach realizowanych przez European Research Council.

Kto chce nam zabrać uniwersytet?

czytaj także

Zamach na demokrację i samorządność uniwersytecką

Jednym z ulubionych zaklęć neoliberalnych reformatorów jest menedżerskie zarządzanie, które tylko pozornie ma szansę zwiększyć autonomię uczelni. Ich zdaniem uniwersytetami powinni kierować profesjonaliści niewybierani przez społeczność akademicką i przed nią nieodpowiadający. Projekt Instytutu Allerhanda krytykuje zbytnią demokratyczność uniwersytetów, za czym iść ma „słabość przywództwa”, „mała sterowność uczelni” czy brak „profesjonalnego zarządzania”. Zespół pod kierunkiem Kwieka nie może się pogodzić z tym, że uczelnie są „federacjami autonomicznych wydziałów, z których każdy może realizować własną wizję rozwoju”.

Tymczasem musimy pamiętać, że uczelnia nie jest tym samym, co prywatna korporacja i nie może być w taki sam sposób zarządzana. Nie przypadkiem uczelniana polityka polega często na poszukiwaniu kompromisu uwzględniającego interesy różnych wydziałów i środowisk tworzących wspólnotę akademicką. Co więcej, to właśnie szeroki zakres niezależności wydziałów, instytutów i katedr ostatecznie gwarantuje zachowanie wolności dociekań naukowych i pluralizmu tradycji badawczych. Jak słusznie wskazuje Komitet Kryzysowy Humanistyki Polskiej, bolączką polskiego szkolnictwa wyższego nie jest wcale nadmiar demokracji, tylko jej niedostatek spowodowany utrzymywaniem się na uczelniach stosunków quasi-feudalnych.

Dyskryminacja na akademii? Norma. Ale jak z nią walczyć w kraju, gdzie palą kukłę Żyda?

Wedle autorów i autorek omawianych projektów cudownym środkiem na wyleczenie uczelni z nadmiaru demokracji jest przyznanie decydującego głosu interesariuszom zewnętrznym, wywodzącym się przede wszystkim ze świata biznesu. Mają temu służyć rady powiernicze, których powołanie przewidują wszystkie trzy projekty. Najdalej w tym kierunku idzie zespół Instytutu Allerhanda, który de facto przyznaje władzę nad uczelniami radom powierniczym złożonym głównie z przedstawicieli lokalnych polityków i przedsiębiorców. Zapomina przy tym, że biznesowy model działalności wymusza nastawienie na badania stosowane (o ile w ogóle innowacja jest w danej dziedzinie opłacalna). Wpływ logiki zysków na akademię prowadzić może do zaniedbania badań podstawowych – nie tylko tych humanistycznych, ale również w dziedzinach ścisłych. Tymczasem bez badań podstawowych nie jest możliwy realny postęp w zakresie badań stosowanych. Uprawianie dobrej nauki wymaga myślenia długofalowego, zaś odkrycia naukowe niejednokrotnie wymagają bezinteresownego poświęcenia całych lat życia – co niekoniecznie wpisuje się w interesy spółek giełdowych i przedsiębiorców.

Rozwiązania proponowane przez autorów i autorki pokazują skrywane pod płaszczykiem frazesów o „autonomii” i „niezależności” neoliberalne dążenie do podporządkowania działania uczelni logice rynkowej konkurencji. Swobodę działania gwarantuje się w tych projektach w istocie tylko podmiotom mającym zarządzać uczelniami tak, by były w stanie gwarantować sprawną reprodukcję mechanizmu konkurencji w walce o granty i zewnętrzne finansowanie. W tym kierunku idą pomysły zespołu Kwieka, który sugeruje nadanie rektorowi samodzielności w decydowaniu o płacach i czasie pracy, a przede wszystkim zespołu Radwana, który był w stanie wprost zaproponować oddzielenie funkcji reprezentacyjnej uczelni (rektor i senat) od faktycznej władzy zarządzającej uczelnią (prezydent i rada powiernicza) – przy czym tylko rektor byłby wybierany w pełni przez pracowników uczelni i studentów, choć to prezydent byłby ich przełożonym. Najlepiej przemoc tkwiącą w sercu tych propozycji pokazuje zaś pomysł, który pada w projekcie Instytutu Allerhanda, by w razie „pozamerytorycznych, w szczególności politycznych” problemów z wprowadzeniem reformy zastosować model „konkurencji regulacyjnej”. Zgodnie z nim uczelnie same mogłyby wybrać, czy chcą być finansowane zgodnie ze starym, czy nowym modelem. A zatem, gdy środowisko będzie się buntować, damy mu swobodę wyboru: albo podporządkuje się naszemu modelowi, albo będzie powoli dogorywać pozbawione większości środków – tak czy owak postawimy na swoim.

Zwolnijmy Ukraińców z opłat za studia

Neoliberalna porażka

Omawiane projekty reform nie są ani głosem środowiska akademickiego, ani poważną naukową diagnozą stanu polskich uczelni. Nie są to też – dodajmy – projekty rzetelnie przygotowane. Ich autorom i autorkom – z wyjątkiem zespołu Izdebskiego – często brakuje podstawowej wiedzy na temat reformowanej rzeczywistości. Przykłady? W opracowaniu Kwieka znajdziemy zdania sugerujące, że Centralną Komisję do Spraw Stopni i Tytułów nadzoruje minister nauki (zob. s. 32; w rzeczywistości jest to organ nadzorowany przez Prezesa Rady Ministrów, a zatem nie może ściślej podlegać ministrowi), a w ustawie Prawo o szkolnictwie wyższym nie uwzględniono Krajowej Reprezentacji Doktorantów (s. 66 – gdzie instytucja ta jest mylnie nazwana „Radą”; o KRD jest mowa w art. 209 PSW). Tego rodzaju elementarne błędy rzeczowe w istocie stawiają pod znakiem zapytania kompetencje autorów i autorek do wypowiadania się na temat polskiego szkolnictwa wyższego. Inne braki projektów, takie jak zupełnie pomijanie Polskiej Akademii Nauk czy tzw. instytutów badawczych (osobnych instytucji naukowych podległych niektórym ministerstwom) odgrywających ważną rolę w polskiej nauce, są efektem błędnych założeń samego konkursu Ustawa 2.0.

Hubert Izdebski. Fot. Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego, Facebook.com
Hubert Izdebski. Fot. Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego, Facebook.com

Oczywiście we wszystkich projektach pojawiają się też dobre postulaty. Skończenie z przyjmowaniem na studia doktoranckie ludzi, dla których nie ma finansowania stypendialnego, czy przyspieszenie usamodzielnienia pracowników naukowych to słuszne pomysły. Możliwe jest jednak wprowadzenie ich w życie bez przeprowadzania fundamentalnych zmian ustrojowych. Co więcej, fakt, że postulaty te trzeba w ogóle podnosić, jest świadectwem nie tyle wielkiej pomysłowości autorów i autorek projektów, ile raczej fatalnych efektów reform minister Kudryckiej z Platformy Obywatelskiej.

Jest również dla wszystkich oczywiste, że jakakolwiek naprawa polskiej nauki i szkolnictwa wyższego nie może odbyć się bez drastycznego zwiększenia finansowania z budżetu państwa – dostrzegają to nawet członkowie zespołu Kwieka. Prześciganie się na coraz bardziej szalone projekty reformatorskie nie zwiększy rozpoznawalności polskich dokonań naukowych na świecie ani nie przyniesie deszczu prestiżowych grantów ERC. Tymczasem statystyki konkursów ERC pokazują silną korelację między liczbą grantów zdobywanych przez dany kraj a procentem PKB przeznaczanym na naukę. Wizjonerskim reformatorom zabrakło odwagi, aby postawić jakże przewrotne pytanie: może polski system szkolnictwa wyższego i nauki nie jest co do zasady zły? Może przyczyną jego niewydolności nie jest przesadna regulacja, a po prostu zbyt niskie finansowanie?

Projekty zwycięskich zespołów są próbą zaaplikowania polskiej nauce neoliberalnej terapii szokowej. Bywa, że za sprawą swej żarliwości wyznawcy sami najlepiej kompromitują ideologię, której służą. Oddajmy ponownie głos zespołowi Radwana z Instytutu Allerhanda: współpraca z otoczeniem społeczno-gospodarczym, przekonują nas reformatorzy, „pozwoli na zaadaptowanie na potrzeby kultury organizacyjnej polskich uczelni instytucji porażki”. Chodzi mianowicie o to, aby polscy uczeni spróbowali swoich sił w biznesie, ponieśli porażkę i nauczyli się pokory. Jak tłumaczą reformatorzy, w sektorze prywatnym „nauczyciele akademiccy będą mieli więcej okazji na doświadczenie niepowodzeń, które w przypadku badań podstawowych są trudniejsze do zdefiniowania”.

Owszem – projekty zwycięskich zespołów są jedną wielką neoliberalną porażką. W przeciwieństwie do badań podstawowych niepowodzenie wolnorynkowych reformatorów jest łatwe do zdefiniowania. Apelujemy jednak, aby tej porażki w żadnym razie nie „adaptować” na potrzeby polskiej nauki i szkolnictwa wyższego.

Premier Gowin nie lubi państwa polskiego

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij