Światowa Organizacja Zdrowia rekomenduje zmianę klasyfikacji marihuany w traktatach regulujących międzynarodową politykę narkotykową. Chodzi o przeniesienie marihuany i żywicy konopi – czyli haszyszu – z Wykazu IV oenzetowskiej konwencji o środkach odurzających do Wykazu I. Tłumaczymy, co to znaczy w praktyce.
Pierwszy raz od lat pojawiła się szansa na wprowadzenie do klasyfikacji substancji psychoaktywnych odrobiny racjonalności. W Wykazie IV znajdują się substancje uznane za szkodliwe i pozbawione medycznego zastosowania. Wśród nich jest również heroina i część syntetycznych opioidów. Wykaz I z kolei zawiera substancje, które wymagają kontroli, ale których zastosowanie medyczne jest duże. Wśród nich – oksykodon, silny przeciwbólowy opioid, którego przepisywanie niczym witaminy C na wszelkie dolegliwości bólowe stało się jedną z przyczyn epidemii opioidów w USA.
Opublikowany właśnie dokument WHO rekomenduje przeniesienie THC, substancji aktywnej w marihuanie, z listy najgroźniejszych substancji Konwencji o substancjach psychotropowych do Wykazu I Jednolitej konwencji o środkach odurzających.
czytaj także
Teraz rekomendację musi rozpatrzyć Komisja Środków Odurzających (CND) Organizacji Narodów Zjednoczonych, która podejmuje ostateczne decyzje dotyczące umieszczania poszczególnych substancji w różnych wykazach. Komisja spotyka się już w marcu, ale zmiennych jest zbyt wiele, żeby wyrokować, jaka będzie decyzja dotycząca reklasyfikacji marihuany.
Prohibicja
Obecne traktaty międzynarodowe były podstawą ogólnoświatowego reżimu prohibicji narkotykowej i tworzą ramy prawne dla polityki narkotykowej w poszczególnych krajach. Prohibicja przyniosła więcej szkód niż pożytków. Handel relatywnie niegroźną substancją zepchnęła do podziemia, w którym prawo zysku nie było równoważone potrzebami zdrowia publicznego.
Nie jest tak, że wprowadzenie rozsądnych rozwiązań było całkiem niemożliwe – obecny reżim dawał tak naprawdę dużo więcej swobody, niż sądzono. Weźmy przykład słynnych holenderskich coffee shopów. Wbrew obiegowej opinii trawa w Holandii nie jest legalna, jedynie jej obrót detaliczny jest tolerowany. Celem było to, by konsumenci marihuany nie nabywali swoich używek z tego samego źródła, co konsumenci innych, bardziej szkodliwych narkotyków. Mimo to brak regulacji produkcji marihuany doprowadził do sytuacji, że obecnie sprzedawana w coffee shopach trawa jest dużo mocniejsza niż w przeszłości.
Innym, dużo gorszym skutkiem prohibicji jest rosnąca popularność „dopalaczy” w krajach z restrykcyjną polityką narkotykową. Są one bezpieczniejsze dla producentów, bo zazwyczaj w ich skład wchodzą legalne środki. Dla konsumentów z kolei są dużo bardziej niebezpieczne, bo to koktajle różnych substancji o nieznanym działaniu na organizm człowieka. Bywa, że w ich skład wchodzą syntetyczne kanabinoidy – kolejne dziecko prohibicji – których efekty mogą być różne, ale z pewnością gorsze niż naturalnego THC. Nie istnieje żaden znany przypadek śmiertelnego przedawkowania naturalnej marihuany. Natomiast jeśli chodzi o syntetyczne kanabinoidy, to wielokrotnie ich przedawkowanie okazywało się śmiertelne.
Wind of change
Model holenderski – podkreślmy: w ramach wąskich celów, jakie mu przyświecały – sprawdził się, a plotki o jego śmierci są mocno przesadzone. Do niedawna jednak niewiele krajów miało odwagę iść podobną drogą.
Trzeba też pamiętać, że podobną rekomendację WHO wystosowała już w 2007 roku, ale CND nie zdecydowała się podjąć jakichkolwiek działań. Choć ta wiadomość powinna ostudzić reakcje wszystkich entuzjastów marihuany, to trzeba pamiętać, że przez ostatnie dwanaście lat wiele się zmieniło.
W 2007 roku żaden kraj nie zalegalizował medycznej marihuany. Obecnie trzydzieści pięć krajów ze wszystkich kontynentów– od San Marino, przez Zimbabwe, Vanuatu i Tajlandię, po Argentynę, Niemcy, Kanadę czy Polskę pod rządami PiS – pozwala na użycie cannabis w charakterze leku. Trzydzieści trzy stany w USA również zalegalizowały medyczną marihuanę. Jej dostępność jest różna – w Niemczech mają do niej dostęp jedynie śmiertelnie chorzy, we Włoszech traktuje się ją jako środek przeciwwymiotny, stymulujący apetyt i łagodzący objawy syndromu Tourette’a, a w Macedonii słabe produkty z kanabinoidami można kupić bez recepty.
W ostatnich latach dwa państwa i kilka stanów USA zdecydowało się zalegalizować rekreacyjne używanie marihuany. Szlak przetarł tutaj Urugwaj, a za nim podążyła Kanada. Ponadto sądy najwyższe w Republice Południowej Afryki i Gruzji zalegalizowały konsumpcję i posiadanie marihuany na własny użytek. Nawet w Polsce udało się wprowadzić liberalizację prawa antynarkotykowego – kulawą, której można postawić kilka zarzutów, ale mimo wszystko liberalizację.
Co dalej?
Przekonanie CND do zmiany klasyfikacji marihuany i jej pochodnych może być trudne. Oenzetowskimi traktatami narkotykowymi rządzą różne zasady, a podążanie za rekomendacjami gremiów naukowych wcale nie jest tą dominującą. Decyzje tego molocha w dużej mierze determinuje raczej biurokratyczna inercja i polityczne interesy najsilniejszych członków – a ci są zazwyczaj silnymi zwolennikami prohibicji. Fakt, że w USA – kraju, bez którego nic w traktach się nie zmieni – rządzi autorytarny prawicowy populista Donald Trump i że to od niego zależy polityka zagraniczna i międzynarodowa Stanów, raczej nie pomaga.
Ale wyobraźmy sobie pozytywny scenariusz: cannabis i jej pochodne trafiają do Wykazu I. Czy oznacza to, że hasło „Sadzić! Palić! Zalegalizować!” już się zdezaktualizowało, a piosenki w rodzaju Legalize it! stały się hymnem zwycięskich zmagań? Bynajmniej. Do tego potrzeba by było więcej zmian, w tym artykułu 28 Jednolitej konwencji. Artykuł ten nie zakazuje medycznego stosowania konopi ale zobowiązuje kraje do „zapobiegania nadużywania”, a zgodnie z logiką prohibicji, każde użycie to nadużycie.
czytaj także
Nie oznacza to jednak, że taka zmiana pozostałaby bez konsekwencji. Przede wszystkim oficjalnie otwiera to drzwi dla medycznych zastosowań konopi i ich pochodnych oraz dla dalszych badań nad nimi. Być może ośmieli to urzędników i polityków do rozważenia podobnych ruchów w przypadku innych substancji. Oczywiście można się spodziewać, że wielkie koncerny farmaceutyczne będą zabiegać o takie szczegółowe regulacje, aby to one na nich zarabiały. Obecnie najważniejsze jest to, żeby ułatwić dostęp osobom, którym cannabis może pomóc.
Jak wspomniałem, ONZ to biurokratyczny moloch. Takie molochy nie działają szybko, a z pewnością nie w sprawach zmian tak rewolucyjnych, jak zniesienie prohibicji marihuany. Tu krople drążą skałę – i to może być kolejna.