Kiedy Katherine Sharpe zorientowała się, jak wielu jej znajomych leczy się antydepresantami, postanowiła sprawdzić, czy ten zalew recept aby na pewno związany jest z epidemią zaburzeń psychicznych w społeczeństwie. Recenzja Barbary Szelewy.
Katherine Sharpe brała leki antydepresyjne przez dziewięć lat. W jej książce Coming of Age on Zoloft: How Antidepressants Cheered Us Up, Let Us Down, and Changed Who We Are opisy osobistych doświadczeń przeplatają się z rozmowami z tymi, którzy biorą lub brali antydepresanty. Sharpe cytuje też statystyki i wyniki badań. Jedno z pytań, które nurtowało ją prawie od samego początku, kiedy została zdiagnozowana i dostała tabletki, brzmiało: czy te leki zmienią mi osobowość? Czy można powiedzieć, że biorąc je, jestem sobą?
Tylko że lekarze, których spotykała, nie bardzo byli zainteresowani odpowiedzią na nie. To jeden z zarzutów, jaki pada pod adresem ich profesji, czy raczej całego systemu uwarunkowań sprawiających, że psychiatrzy szybko stawiają diagnozę i bez większych wahań przepisują leki. Służą temu specjalne podręczniki, m.in. słynny DSM, czyli Diagnostic and Statistical Manual of Mental Disorders: kilka pytań i już wiadomo, o jaki typ schorzenia chodzi. I mają cię z głowy.
Pierwsze antydepresanty były testowane jako leki na inne schorzenia – poprawa nastroju u chorych, przez podniesienie poziomu jednego z hormonów, wystąpiła jako skutek uboczny. Naukowcy doszli wtedy do wniosku, że przyczyną depresji jest biologiczna wada, że depresja jest jak każda inna choroba, na którą można znaleźć lekarstwo. Tymczasem, jak pisze autorka, problemy psychiczne nigdy do końca nie dadzą się ująć w postaci twardych medycznych danych i trudno o wiarygodne statystyki dotyczące skuteczności leków.
Czego nie powie ci tabletka
Prawdziwy rozkwit zainteresowania antydepresantami nastąpił w latach 90. Firmy farmaceutyczne uzyskały pozwolenie na reklamowanie w mediach lekarstw na receptę. Wystarczyło pokazać kogoś bardzo smutnego, nazwę leku, a następnie tę samą osobę odmienioną, promieniującą i proste hasło: zapytaj swojego lekarza. Antydepresanty zaczęli przepisywać lekarze pierwszego kontaktu, bez fachowej wiedzy. Nowe kategorie schorzeń w podręcznikach psychiatrycznych pozwalały coraz więcej pacjentów kwalifikować do leczenia farmakologicznego.
Takie podejście pasowało też wielu osobom szukającym pomocy. Jeśli w twojej rodzinie była depresja, masz pewnie do niej też skłonność – to defekt mózgu, a nie wina twoja czy twojego otoczenia, że czujesz się źle. Po prostu choroba. Lekarstwo sprawi, że poczujesz się lepiej. Z doświadczeń własnych i swoich rozmówców autorka wyciąga jednak wniosek, że takie myślenie tylko pozornie ułatwia życie chorym, za to bardzo wydatnie – firmom farmaceutycznym i psychiatrom, którzy teraz mogą „obsłużyć” znacznie większą liczbę pacjentów niż wtedy, kiedy nie było jasnych instrukcji postępowania z przypadkami obniżonego nastroju. Dla wielu chorych to rozwiązanie pozorne, bo często likwiduje symptomy bez pytania o przyczyny – tak jakby rzeczywiście problemem była tylko biochemia mózgu.
W miarę jak antydepresanty stawała się coraz bardziej popularne, coraz mniej popularna była psychoterapia: długa, droga i o trudnej do oceny skuteczności. Katherine Sharpe podkreśla, jak bardzo to niesłuszne – dobry terapeuta będzie chciał cię poznać i ci pomóc, odgadnie, co naprawę sprawia, że trudno jest żyć. Podpowie, że zamiast tak częstego w depresji pytania siebie o sens życia, lepiej skupić się na detalach dnia codziennego. Tabletka tego nie zrobi.
Nie jest łatwo odstawić antydepresanty. Fachowcy najczęściej podkreślają, że to niebezpieczne, że trzeba robić to stopniowo itd. Katherine i kilku jej rozmówcom się to udało. Czasem nawet trudno im stwierdzić różnicę między ich samopoczuciem przed odstawieniem leku i po nim. Wielu z nich wraz z tym gestem odzyskało poczucie władzy nad własnym życiem. Sama Sharpe doszła do wniosku, że bez leków nie czuje się bardziej „naturalnie” czy bardziej „sobą”, zaczęła jednak dużo bardziej dbać o swoje samopoczucie. Odkryła, że często to środowisko, w którym przebywamy, styl życia, jakie prowadzimy, powoduje depresyjne stany. Problemem może być też samotność, izolacja, brak snu, nieodpowiednia dieta… Zmiany w tych sferach życia mogą pomóc, a psychiatrzy, zamiast od razu przepisywać leki, powinni najpierw spytać o te zewnętrzne czynniki.
Uśmiechnij się
Jak podają statystyki, w ostatniej dekadzie przybyło osób cierpiących na zaburzenia psychiczne wśród studentów prestiżowych amerykańskich uniwersytetów. Katherine odwiedziła kilka takich miejsc. Młodzi Amerykanie cierpią, bo „wyścig szczurów przyspieszył”, presja, by mieć najlepsze oceny, prowadząc jednocześnie bogate życie towarzyskie i angażując się w różne działania, jest teraz silniejsza niż kiedykolwiek. Tylko najlepsi zdobędą nieliczne dostępne miejsca pracy. Trzeba dawać z siebie wszystko – i trzeba to robić z uśmiechem na twarzy. Jak się okazuje, sposobem na zachowanie uśmiechu jest dla studentów tabletka.
Tabletka ma więc jeszcze jeden niebezpieczny skutek uboczny – zdejmuje winę. Nie chodzi o winę pacjenta, który sam sobie powinien poradzić. Chodzi o akceptację warunków, w jakich przyszło nam żyć – antydepresanty pozwalają przetrwać we wrogim środowisku, uniemożliwiając krytyczne spojrzenie na to, co się dzieje dookoła. Skoro wszyscy sobie radzą, a tylko mnie coś dolega, tak że muszę brać tabletki, to świat musi być OK, prawda? Ale chyba nie jest, jeśli powoli prawie wszyscy dajemy się w nim zakwalifikować jako „nienormalni”.
**
Katherine Sharpe, „Coming of Age on Zoloft: How Antidepressants Cheered Us Up, Let Us Down, and Changed Who We Are”, Harper Perennial, 2012. Tekst przygotowany w ramach projektu „Park książki” realizowanego przez Stowarzyszenie im. Stanisława Brozowskiego przy wsparciu Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego