Znakomita większość producentów i producentek footworku odpadła, kiedy nieuchronne koło rynkowych mód przestawiło się na inne tryby. Jlin udało się wyemancypować i stać się jedną z najbardziej wpływowych kobiet w najnowszych dziejach muzyki elektronicznej. Potwierdza to jej kolejna płyta.
Muzyka elektroniczna, szczególnie jej klubowe odmiany, podlega cyklicznym przemianom i modom. Najprostszym podziałem jest stopień połamania rytmu. Istnieją podgatunki o prostszej strukturze rytmicznej, np. techno, pulsujące stopą na cztery, i takie, których rytm wybija się i przesuwa co chwilę ze sztywno wyznaczonej ścieżki – najbardziej klasycznym przykładem jest drum’n’bass.
Istnieją teorie sugerujące, że te dwa żywioły wymieniają się cyklicznie na dominującej pozycji w klubowej świadomości. To jeden z aspektów tzw. hardcore continuum, czyli – jak pisał krytyk Simon Reynolds – ciągłości w brytyjskiej muzyce klubowej, sięgającej lat 90. i okresu dominacji rave’u. Dźwięki jaśniejsze i ekstatyczne zastępuje mrok i prostota, co objawiło się choćby w momencie, w którym upopowiony UK garage z początków wieku przestał być dominującą estetyką na Wyspach, ustępując ponuremu i przestrzennemu dubstepowi.
czytaj także
O ile jednak do końca pierwszej dekady XXI wieku ten podział wydawał się uzasadniony, o tyle od dłuższego czasu trudno mówić o wyrazistych trendach, które nadają ton reszcie. Owszem, można pokusić się o tezę o współczesnej dominacji techno, ale nawet w obrębie tej stylistyki znajdziemy realizacje odległe od siebie o brzmieniowe lata świetlne.
Połamańce w tempie 160 BPM
Pozycja muzyki juke/footwork jest w tym wszystkim wyjątkowa. Szersza publiczność mogła zapoznać się z nią w okolicach 2010 roku, ale już wcześniej była podstawą tanecznych bitew na osiedlach Chicago. Juke/footwork wywodzi się z ghetto house’u, który był surową i szybszą odmianą house’u, który narodził się właśnie w największym mieście stanu Illinois, w tęczowym klubie Warehouse. Tancerze i tancerki potrzebowali coraz szybszych i coraz bardziej połamanych podkładów. Ruchy stopami stawały się błyskawiczne, skomplikowane i wyrafinowane, stąd też wzięła się nazwa footwork. Gatunek osadził się w tempie 160 uderzeń na minutę, sytuując się daleko poza spokojnymi 130 BPM house’u. Jego pionierzy, tacy jak RP Boo czy Traxman, stali się bitewnymi bardami, serwującymi nie tylko ścieżkę dźwiękową pod pojedynki tancerzy, ale także produkującymi swoje własne utwory i remiksy, przerabiające house’owe klasyki do nowych potrzeb.
Dla szerszego klubowego grona najlepszym wprowadzeniem do tej muzyki z Chicago stała się kompilacja Bangs & Works Vol.1 (A Chicago Footwork Compilation), wydana w 2010 roku w Planet Mu, wytwórni prowadzonej przez legendę muzyki elektronicznej Mike’a Paradinasa. To w ogóle był decydujący rocznik dla popularyzacji juke/footworku. Dzięki Addisonowi Groove i jego numerowi Footcrab połamańce w tempie 160 BPM dotarły również do dubstepowej publiczności. Ten szalony kawałek dostosował chicagowskie patenty do dubstepowego tempa 140 BPM i z miejsca podbił parkiety. Nadchodziła nowa era.
DJ-e do tej pory obsługujący taneczne bitwy na blokach Chicago zaczęli być bukowani na festiwalowych scenach całego świata. Genialny album Traxmana Da Mind Of Traxman z 2012 roku znalazł się w czołówkach rocznych zestawień wielu mediów i blogów, które wtedy oliwiły mechanizmy podziemnej popularności. Wydany w 2013 Double Cup DJ-a Rashada był udaną próbą połączenia footworku z bardziej popularnymi stylistykami. Całe zjawisko było powiewem świeżości, kolejnym po dubstepie, w pełni oryginalnym gatunkiem muzyki klubowej zrodzonym w XXI wieku. Kluczem do sukcesu okazały się w miarę otwarte ramy stylistyczne – tempo 160 BPM i wykorzystanie dźwięków automatu perkusyjnego Roland TR-808. Wszystko pomiędzy należało do nieskrępowanej wyobraźni artystów i artystek.
Z Chicago do Polski i Japonii
Nic dziwnego, że z czasem ten niszowy gatunek zawitał do innych krajów poza USA. Próbowano swoich sił w łamaniu i szyciu sampli na szybkiej matrycy rytmicznej, przepuszczając całość przez lokalną wrażliwość. Przodowały w tym Japonia i Polska, gdzie pod szyldem Polish Juke wyszło wiele znakomitych utworów ubierających rolandowe bity w rodzimą melancholię. Kwitły kolejne hybrydy, jak nad wyraz udany mariaż footworku i jungle, czy kontrowersyjna fuzja z trapem. Triumfalny pochód gatunku, nawet jeśli ograniczony do obiegu zajawkowo-medialno-festiwalowego, trwał w najlepsze. Oczekiwano wręcz, że w którymś momencie ta stylistyka podzieli los dubstepu i przeniknie w jakiejś, choćby zbastardyzowanej, formie do popowych produkcji. Tak się jednak nie stało.
Hosanna Spotify! Objawił się mesjasz polskiej branży muzycznej
czytaj także
W 2014 roku tragicznie zmarł jeden z najskuteczniejszych propagatorów footworku, DJ Rashad. Stopniowo obieg blogowy załamał się zupełnie, lineupy festiwali powoli zaczęło pożerać biznesowe techno, a media muzyczne, zawsze na wrażliwej pozycji rynkowej, pogrążyły się w totalnym kryzysie. Sety footworkowych DJ-ów na festiwalach potrafiły przyciągnąć solidną publikę, niestety, nie przekładało się to na frekwencję na mniejszych, klubowych imprezach, organizowanych sporadycznie pod juke’owym szyldem. Zajawka, pozbawiona wsparcia i walidacji z zewnątrz, krok po kroku wygasała. Jedna z najbardziej innowacyjnych i inspirujących stylistyk w historii muzyki klubowej powoli odklejała się od zbiorowej świadomości.
To nie znaczy, że zupełnie obumarła – wprost przeciwnie. Z boku głównego nurtu klubowego, z którym juke/footwork nawiązał chimeryczną i efemeryczną relację, pojawiło się miejsce na eksperymenty. Wrocławianin Paide, który kiedyś współtworzył wytwórnię Polish Juke, zagospodarował je groove’ami, czyli rozciągniętymi w czasie, zapętlonymi sekwencjami rytmicznymi. Tak narodził się label Outlines, w którym do tej pory swoje groove’y opublikowali m.in. DJ Fulltono z Japonii, kultowa DJ-ka z Chicago Jana Rush czy rewelacyjny perkusista Hubert Zemler. Nawet jeśli wiele z tych realizacji leży daleko poza klasyczną formułą footworku, to jej elementy są wciąż łatwe do wychwycenia na przestrzeni całego katalogu wytwórni.
Jlin i footworkowa autonomia
Największy sukces w otwieraniu gatunku na eksperyment osiągnęła producentka Jlin z Gary w Indianie. Jej debiutancki album, wydany w 2015 roku przez Planet Mu Dark Energy, prezentował zupełnie nowatorską eksplorację perkusyjności chicagowskiej stylistyki. Kolejna płyta producentki, Black Origami z 2017, była jeszcze bardziej radykalna i angażująca. Jlin przejawiła niesamowitą kompozytorską intuicję, wplatając w niskie basy dźwięki o niemal filharmonicznych właściwościach i spowijając całość rytualnym charakterem.
Techno nie przeszło po trupach. Czy to koniec kontrowersji wokół Audioriver?
czytaj także
Rok później producentka zrealizowała projekt pod kuratelą krakowskiego festiwalu Unsound. Autobiography zaprzągł rytmiczny kunszt artystki do choreografii Wayne’a McGregora. Mimo wróżb o mainstreamowym przeznaczeniu footworku i jego gettowym rodowodzie, w ironicznym zwrocie akcji gatunek został inkorporowany do świata prestiżowych sal koncertowych i pokazów mody (muzyka Jlin okrasiła np. pokaz Ricka Owensa na jednym z paryskich Fashion Weeków). Po McGregorze Jlin nawiązała współpracę z innym choreografem, Kyle’em Abrahamem. Kolejne wydawnictwa artystki – Embryo i Perspective – były świadectwem umacniania zwrotu w stronę scen tańca nowoczesnego. Wciąż możemy usłyszeć werblowe trzaski i niskie uderzenia Rolanda 808, ale całość ma szlachetniejszy połysk i zawiera większą dawkę abstrakcji. Ta przewrotna operacja nie pozbawiła muzyki Jlin unikalnego i radykalnego charakteru, co tylko świadczy o jej niesamowitym talencie.
22 marca artystka wróciła z kolejnym albumem, zatytułowanym Akoma. Rzut oka na tracklistę może wywołać lekki niepokój o napuszenie czy wygładzenie materiału: znajdziemy tu gościnne występy Björk, Kronos Quartet i Philipa Glassa. Szczęśliwie Jlin po raz kolejny wykazuje się niebywałą autonomią artystyczną, kierując kroki w stronę bardziej beatowej, wręcz lo-fi orientacji.
Ostro cięte sample mają bajkowy posmak, abstrakcja znana z Embryo i Perspective zostaje zwinięta do surowizny i prostoty znanej z Bangs & Works Vol.1. To najbardziej zaawansowana kompozycyjnie propozycja Jlin, jednocześnie przystępna w swoim rytmicznym pędzie i tanecznej energii. Featuring Björk w otwierającym płytę Borealis jest absolutnym zaskoczeniem, odległym od standardowych skojarzeń z twórczością Islandki. Open Canvas i Grannie’s Cherry Pie operują jazzującymi barwami znanymi z bangerów DJ-a Rashada. Akoma to podsumowanie drogi nie tylko Jlin, ale i całego juke/footwork. Od blokowisk Chicago po baletowe sceny i szacowne festiwale.
Audiosfera z drugiego tłoczenia: muzaki w służbie hiperkapitalizmu
czytaj także
Zanim trafiła na najbardziej prestiżowe sceny świata, Jlin pracowała w hucie stali. Juke/footwork przed tym, jak znalazł się na łamach szanowanych mediów, był podkładem do tanecznych bitew w getcie. Można to interpretować jako przypowieść o emancypacyjnej sile sztuki, ale niestety również jako smutną parabolę o rynkowym obiegu muzycznym, który wciąż poluje na nowe paliwo do swoich trybików. Po wykorzystaniu może iść dalej, zająć się mieleniem kolejnej niszy.
Jlin udało się wyemancypować i stać się jedną z najbardziej wpływowych kobiet w najnowszych dziejach muzyki elektronicznej. Znakomita większość innych producentów i producentek footworku odpadła, kiedy nieuchronne koło rynkowych mód przestawiło się na inne tryby. Wielka szkoda, bo tak innowacyjna i kreatywna stylistyka zasługuje na lepszy los. Dobrze, że mamy chociaż Akomę, z miejsca kandydatkę na płytę roku.
**
Paweł Klimczak – dziennikarz, muzyk, DJ. Od lat zajmuje się branżą muzyczną w kontekście społecznym, politycznym i ekonomicznym. Ostatnio bada nowe formy ludowości i eksploruje możliwości adaptacji muzyki ludowej do nowej rzeczywistości brzmieniowej. Bezwstydny nerd i stoner.