Historia

Na kolana i do pana

Sny o kolonialnej potędze są źródłem polskiego rasizmu.

Współczesny polski rasizm interpretowany jest zazwyczaj w kategoriach lęku przed nieznanym i zagrażającym Innym. Dzisiaj to zagrożenie ma twarz islamskiego terrorysty, a jego ekspozyturą okazuje się budka z kebabem. Na lęku tym kapitał polityczny zbija prawica, a lewica stara się go zrozumieć. Zapominamy jednak o innym aspekcie – naszych niespełnionych snach o potędze i dominacji. Opowieść o Polakach, którzy zawsze byli ofiarami, pozornie zastąpiła nam naszą wymarzoną historię, w której to my dominujemy, eksploatujemy, panujemy…

Może warto przypomnieć, że podkreślany czasem z dumą fakt, że Polska nie miała kolonii, wynika tylko z tego, że, mimo chęci i podejmowanych prób, nie potrafiła ich zdobyć. Zresztą niewiele ponad dziesięć lat temu braliśmy udział w kolonialnej „awanturze arabskiej”, tym razem w Iraku, która, wedle entuzjastycznych doniesień prasy, miała przynieść nam kontrolę nad jedną z zasobnych w ropę naftową stref okupacyjnych, miliardowe kontrakty i wzrost pozycji międzynarodowej. A teraz klienci ełckiego lokalu „Prince Kebab”, gdzie doszło do zabójstwa Polaka przez tunezyjskiego pracownika, realizowali swoje kolonialne fantazje, zwracając się do obsługi: „Ciapaku, na kolana i do pana”.

Klienci ełckiego lokalu „Prince Kebab”, gdzie doszło do zabójstwa Polaka przez tunezyjskiego pracownika, realizowali swoje kolonialne fantazje.

Rasizm w polskim społeczeństwie nie jest zjawiskiem nowym ani jednowymiarowym. Jak zadomowiły się w nim stereotypy rasowe, da się prześledzić nie tylko podążając szlakiem przygód Stasia i Nel – bohaterów najbardziej znanej polskiej powieści kolonialnej. Przed wojną dyskurs kolonialny był obecny w sferze publicznej i wspierany przez oficjalne władze. Miał swoje silne przyczółki w wielu instytucjach państwowych i organizacjach społecznych. A jedną z głównych sił zajmujących się jego propagowaniem i utrwalaniem była Liga Morska i Kolonialna, organizacja, której misją było pozyskanie dla Polski zamorskich kolonii.

Liga Morska i Kolonialna

Faktem jest, że główny cel Ligi nie został nigdy osiągnięty, a jej aktywność przybierała formy nie tylko nieskuteczne, ale czasem wręcz humorystyczne. W ramach pionierskiej ekspedycji handlowej wysłano do Liberii starannie wyselekcjonowane polskie przeboje eksportowe, między innymi sól, cement, kołdry oraz pięćset emaliowanych nocników. Na miejscu ze zdziwieniem i niechęcią oglądano te towary, pochodzące najwyraźniej z kraju bardzo mało cywilizowanego – jego mieszkańcom nie przeszkadza zapach moczu, który musi przecież wydobywać się z pozbawionych pokrywek nocników.

Brak sukcesów kolonialnych nie przeszkodził jednak olbrzymiemu sukcesowi organizacyjnemu w kraju. W swoim szczytowym okresie, pod koniec lat 30., Liga Morska zrzeszała niemal milion członków. Założyła Instytut Higieny Morskiej i Tropikalnej oraz Międzywydziałowe Studium Kolonialne przy Uniwersytecie Jagiellońskim, prowadziła zbiórki pieniędzy na zakup okrętów dla polskiej floty, zakładała koła szkolne i kolonie letnie dla młodzieży. Organizowała przyciągające tłumy uczestników Dni Kolonialne. A przede wszystkim wydawała czasopisma o łącznym nakładzie przekraczającym 600 tys. egzemplarzy (dla porównania, popularny „Tajny detektyw” wydawany był w tym czasie w nakładzie 150 tys. egzemplarzy) skierowane do rozmaitych grup społecznych. Poczynając od akademickiego kwartalnika „Sprawy morskie i kolonialne”, poprzez magazyn „Morze”, aż do propagujących ideę kolonialną pism dla ludności robotniczej i młodzieży gimnazjalnej – „Polska na morzu”.

„Koloniami nazywamy kraje rządzone przez kulturalniejsze i silniejsze od nich państwa. Kraje te są przeważnie zamieszkałe albo przez ludy pierwotne, dzikie, niezdolne do rządzenia sobą, albo przez ludy, które nie chcą przystosować się do zmian, jakie zachodzą na całym świecie, nie przyswajają nowoczesnych wynalazków i przez to muszą ulec państwom bardziej postępowym. Przykładem ludów pierwszego rodzaju będą murzyni, drugiego – hindusi.”[1]

„Zrobiliśmy swoje: przetarliśmy drogę ku Afryce Zachodniej. Byliśmy czymś nowem, nieznanem dla białych i czarnych mieszkańców Zatoki Gwinejskiej.

Leder: Relacja folwarczna

Czarni patrzyli na nas z ciekawością, bo poznali nowy gatunek panów świata, biali przeważnie z niechęcią, bo czuli, że nasze przybycie jest zapowiedzią dalszych wypraw handlowych, zapowiedzią osadzenia się Polaków w tej krainie mlekiem i miodem płynącej, z której dotychczas tylko oni zyski ciągnęli. (…) Kto pójdzie w nasze ślady? (…) Myśl ta prześladuje nas, którzy widzieliśmy, jak inne narody dorabiają się w koloniach, jak pozwalają dorabiać się czarnym, byle ci byli dobrymi nabywcami wytworów europejskiego przemysłu.

Życie w Afryce pozbawione jest frazesów: tu mówi się mało, a dużo się czyni. Tu walka o byt jednostek, narodów jest jawna i wyrazista.”[2]

Z takich elementów składał się obraz kolonii w wydawanych przez Ligę pismach o profilu popularnym. Wersja dla odbiorcy wykształconego nie różniła się w zasadzie niczym od tej konstruowanej na użytek ludności robotniczej. W wydawnictwach kierowanych do elit znajdziemy więcej szczegółowych informacji na temat klimatu, technik uprawy ziemi, czy zagadnień związanych z transportem. Teksty były dłuższe, zdarzały się teoretyczne rozważania o charakterze prawniczym i politycznym, ale rdzeń przekazu był dokładnie taki sam. Murzyni to wieczne dzieci, zawsze pogodne („gdy Murzyn jest smutny, umiera”[3]) lecz niezdolne do samodzielnych rządów: „rasa czarna nie dorosła do rządzenia państwem”[4]. Stąd potrzeba białego pana, który nimi pokieruje, zgodnie z klarowną zasadą „Murzyn jest po to, aby pracował, a biały, aby rozkazywał”[5]. Murzyński charakter ma niestety swoje kłopotliwe strony, wymagające zdecydowanych środków zapobiegawczych. Pomijając już skłonność do używek, czarna ludność cierpi na powszechną chorobę lenistwa. „Bez przymusu czarni nigdy by nie pracowali”[6] dobitnie stwierdza pewien autor, a polski plantator z Kamerunu wyjaśnia czytelnikom, jak w tej sytuacji podtrzymywać zapał do pracy – mianowicie z pomocą kija bambusowego. Nie należy przy tym zanadto przejmować się skutkami jego stosowania, gdyż „do tego czarny się dawno przyzwyczaił i nie robi to na nim specjalnego wrażenia”, a ponadto jego skóra „jest tak odporna i tak amortyzuje ciosy, że tego rodzaju sprawiedliwość nie wzbudza żadnych protestów”. [7]

Fantazje kolonialne a stereotypy dotyczące Żydów

Przekonanie, że Polacy są w wyjątkowym stopniu predestynowani do rządzenia ludami stojącymi na niższym stopniu rozwoju, pojawiało się w wielu publikacjach. Autor opisujący wyprawę Stefana Szolc-Rogozińskiego utrzymuje, że podróżnicy „taką polskiem swem zachowaniem zdobyli wśród murzynów sympatię, że, co spamiętać warto, w roku 1883 mógł Janikowski na «polskiej» wyspie Mondoleh u brzegów Kamerunu (…) urządzić patriotyczny obchód rocznicy zwycięstwa pod Wiedniem i słuchać jak czarni entuzjaści wiwatowali na cześć Polski. Zaufanie do naszych badaczy było tak wielkie, że ostatecznie kacykowie murzyńscy sprzedali im swoje kraje i uprosili Rogozińskiego, aby im przewodził i sprawował nad nimi władzę.”[8]

Masowe oddziaływanie Ligi Morskiej i Kolonialnej, a także spójność jej przekazu, nasuwają przypuszczenie, że organizacja ta miała istotny wpływ na upowszechnianie się stereotypów rasowych. Co więcej, efekty jej działalności były obecne również w komunistycznej Polsce. Po wojnie została reaktywowana (jako Liga Morska), a w jej władzach zasiadali przedstawiciele rozmaitych opcji politycznych – Hilary Minc, Stanisław Mikołajczyk, a nawet kardynał August Hlond. W krótkim czasie udało jej się znowu przyciągnąć rzesze zwolenników – już pod koniec lat 40. liczyła około pół miliona członków. Zaś w latach 1990-2007 funkcję przewodniczącego Ligi (która w pewnym momencie powróciła do pierwotnej nazwy Ligi Morskiej i Rzecznej) sprawował późniejszy prezydent Bronisław Komorowski. Przy okazji warto też przyjrzeć się powiązaniom stereotypów propagowanych przez Ligę ze schematami kształtującymi obraz innych grup społecznych, etnicznych, czy religijnych. Dlaczego Liga intensywnie lobbowała pod koniec lat 30. na rzecz przymusowej emigracji polskich Żydów na tereny kolonialne – chodziło przede wszystkim o Madagaskar i Angolę? Co kryje się za opinią ministra Becka, który lekceważąco skwitował aspiracje do zamorskich terenów słowami o polskich koloniach zaczynających się już w Rembertowie?

Nawet pobieżna lektura prasy międzywojennej wskazuje na związki między wyobrażeniami kolonialnymi a stereotypami dotyczącymi Żydów. W czasopismach o linii endeckiej, które, nawiasem mówiąc, raczej nie popierały projektów ekspansji kolonialnej ze względu na związane z nią ryzyko rozcieńczenia i osłabienia „żywiołu polskiego”, znaleźć można wiele mówiące porównania. W „Myśli Narodowej” anonimowy autor negatywnie wypowiada się o szansach na opanowanie literackiej polszczyzny przez poetę żydowskiego, porównując jego sytuację do sytuacji Murzyna: „P. Tuwim sobie i poezji kryptożydowskiej wystawił rzetelne świadectwo ubóstwa. Wiadomo. Nie tylko wrzask arogancji, ale nawet praca pilna całego życia nie da Żydowi panowania nad mową polską, jak nie da murzynowi skóry białej, a białemu – czarnej. Czyżby zatem nie rozumniej było powrócić do żargonu?”[9]. Podobna opinia na temat niższości umysłowości żydowskiej – pokrewnej w tym umysłowości murzyńskiej – formułowana była w odniesieniu do Józefa Wittlina. „Styl odpowiada ściśle wyobraźni, uczuciowości i umysłowości autora. (…) Do zagadnień wojny i pokoju, moralności i sumienia, kultury i barbarzyństwa, ducha i przyrody p. Wittlin przystępuje z wyobraźnią rzezaka, patroszącego cielęta, z uczuciowością kleszcza, pokojowo żywiącego się krwią zwierzęcą, z umysłowością murzyna, który pod zewnętrzną zjawisk powłoką nic dojrzeć nie umie.”[10]

Odwołania do murzyńskości rozumianej jako oznaka niższości i zacofania pojawiają się również w kręgach od przedwojennego antysemityzmu bardzo odległych. Tygodnik „Wiadomości Literackie”, antyrasistowski, popierający nawet – co było w tamtych czasach rzadkie – niepodległościowe dążenia krajów kolonialnych (np. Indii), zamieszcza w roku 1934-tym cykl reportaży zatytułowany Czarny Ląd – Warszawa. Jego autorka opisuje ubogą i ciemną społeczność warszawskich Żydów. W odcinku poświęconym tradycyjnej edukacji odwiedza przypominający afrykańską dżunglę cheder: „Po suficie i brudnych, na kolor zsiadłej krwi malowanych ścianach wije się w fantastycznych arabeskach skomplikowany system sznurów elektrycznych i rur gazowych, które swoją potworną, podzwrotnikową plątaniną wyprodukowały drobne pąkowie jednej małej żarówki, zawieszonej nad katedrą wśród obwisłych sznurków, jak wśród ljan.”[11]

Czy są związki polskiego stereotypu rasowego z ekspansją na wschodzie?

Analogiczne kalki były w przedwojennej prasie również stosowane do opisu ludności kresowej. Zacząć należy od tego, że terytorialną ekspansję na wschód, zarówno w czasach przedrozbiorowych jak i ówczesnych, całkiem otwarcie przedstawiano w kategoriach kolonialnych. Publicysta „Myśli Narodowej” pisze: „to samo przywiązanie do matki-ziemi tchnęło dużo energji w ziemianina polskiego na kresach, szczególnie od chwili, gdy rząd rosyjski zaczynał go z niej wypierać. Ono dodawało ostrogi, ono uskrzydliło ojców naszych, że już i w dawnych wiekach zwabieni czarno-ziemną glebą Podola i Ukrainy poszybowali daleko na wschód. Jeżeli nie bierność, nie sielankowość, ale jakiś rozmach husarski cechuje naszą kolonizację na wschodzie, to niemałą rolę odgrywała ta gorączkowa pogoń ziemian – za ziemią.”[12]

Podobnie jak w przypadku wyobrażeniowej ekspansji zamorskiej, głód kresowej ziemi zawsze szedł w parze z pragnieniem misji cywilizacyjnej, która miała wydźwignąć podbitą ludność z barbarzyństwa: „Przed wojną Polaków na Kresach traktowały obecne «mniejszości» jako element kulturalny, niosący ten «zachód» i stanowiący przeciwstawienie dla rządzącego wówczas wszechwładnie «chamstwa»”[13]. „Chamstwo” odnosi się w tym cytacie do wpływów rosyjskich, ale nie mniej groźnym przeciwnikiem była panosząca się wszędzie ludność żydowska: „każdy kolonista polski, kupiec lub rzemieślnik, staje się poważnym czynnikiem w polszczeniu miast, zmianie tonu, nadawanego dotąd przez Żydów, w wytwarzaniu polskiego środowiska towarzyskiego i kulturalnego.” Zdarzało się, że ludność kresowa charakteryzowana była jednocześnie w kategoriach pierwotności oraz żydowskości, którym przeciwstawiano formotwórczą polskość: „Praca cywilizatorska państwowości polskiej dlatego jest ciężka w nowożytnych warunkach, że tę myśl o Polsce trzeba wdrożyć w psychikę ludzi wschodnich, którzy naturalną pierwotność połączyli bezpośrednio z żydowską nauką socjalistyczną o sprzeciwianiu się w ogóle organizacji narodowej, jako wrogiej dla szczęścia jednostki.”[14]

Czy istnieją związki polskiego stereotypu rasowego z ekspansją na wschodzie? A może nawet szerzej, z panującymi w Polsce stosunkami klasowymi? Do jakiego stopnia stereotypowe cechy chłopa – pijaństwo, lenistwo, brak higieny, a także niezdolność do samodzielności – pokrywające się przecież z cechami Murzyna opisywanego w wydawnictwach Ligi Morskiej i Kolonialnej, odpowiadały schematowi rasistowskiemu? Może nie całkiem przypadkowo Polak przebrany za Murzyna lub Araba był częstym elementem organizowanych przez Ligę Dni Kolonialnych. Jak donosiło „Morze” w roku 1938, w trakcie przemarszu przez Radom „harcerze uformowali malowniczą karawanę kupców arabskich”. Natomiast miasteczko Włodzimierz Wołyński zamieniło się pewnego razu w afrykańską osadę. Okoliczną rzekę Ługę eksplorowali podróżnicy w hełmach korkowych, dowodząc tratwą, której załoga składała się z pomalowanych czarną farbą autochtonów oraz tekturowego krokodyla.

Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

Podobnie zastanawiające jest, że konfederata Maurycy Beniowski – jeden z ważnych bohaterów polskiego romantyzmu – w poemacie Słowackiego walczy przede wszystkim nie z rosyjskim najeźdźcą, lecz z uczestnikami koliszczyzny, czyli krwawego buntu ukraińskich chłopów pańszczyźnianych. A dalsze losy, nie opisane już przez Słowackiego, prowadzą go po upadku konfederacji barskiej na Madagaskar, gdzie zostaje murzyńskim królem.
Motyw ten wielokrotnie był przywoływany w dwudziestoleciu międzywojennym, które widziało w Beniowskim protoplastę polskiego zdobywcy kolonialnego. „Generale, takich cudów razem dokażemy, zakasujemy Jermarka i Korteza” wołają zbuntowani polscy zesłańcy w sztuce Władysława Smólskiego „Pieśń o Beniowskim (narodziny wodza)”, wystawionej w Krakowie parę miesięcy przed wybuchem drugiej wojny światowej.

W przedwojennej Polsce kalki pokrewne rasowym bez wątpienia stosowane były nie tylko wobec „obcych”, ale i „swoich”. W ówczesnych wyobrażeniach czarny mieszkaniec Afryki miał sporo wspólnego z zacofanym chłopem z kresów, czy pejsatym warszawskim Żydem. Jak się wydaje, istotniejsza od różnic w religii lub kolorze skóry była płaszczyzna relacji hierarchiczno-klasowych. Relacje te umożliwiały klasyfikację rozmaitych grup społecznych poprzez kategorię niższości, do której dopiero w dalszej kolejności przypisane były bardziej szczegółowe cechy – takie jak lenistwo i głupota. Rzucałoby to również światło na dyskutowaną ostatnio kategorię „folwarczności”, to jest dziedzictwa społeczeństwa pańszczyźnianego istniejącego w Polsce niemal do czasów współczesnych. Ktoś, kto przez innych traktowany jest jak cham, a wszyscy podobno tak siebie nawzajem traktujemy, chętnie znajdzie sobie jakiegoś „murzyna”, który stoi jeszcze niżej i z natury swej domaga się takiego traktowania. Jeśli rzeczywiście formę polskiego rasizmu wypełnia treść naszych rodzimych stosunków społecznych to „wszyscy mamy problem”.

 

***

Maciej Malicki – profesor SGH w Katedrze Matematyki i Ekonomii Matematycznej. Studiował matematykę oraz filozofię. Działacz ruchu „Obywatele Nauki”. Publikował m.in. w „Dzienniku Gazecie Prawnej”, „Przeglądzie Filozoficzno-Literackim”, „Forum”, Krytyce Politycznej.

 

Źródła: [1] Kolonie zamorskie, „Polska na morzu”, 12/1935, s.8; [2] Wyprawa do Afryki Zachodniej, „Polska na morzu”, 7/1935, s.13; [3] W. Rogowicz, Ziemia czarnych niewolników, „Morze”, 11/1932, s.26 (ten i inne cytaty z pisma „Morze” za: Anna Kwiatek, Oswoić egzotykę. Obraz rdzennych mieszkańców Czarnej Afryki w publikacjach Ligi Morskiej i Kolonialnej ze szczególnym uwzględnieniem miesięcznika „Morze”, ZN TD UJ – NAUKI SPOŁECZNE, NR 2 (1/2011); [4] F. Łyp, Międzynarodowa kontrola nad Liberią, „Morze”, 10-11/1931, s. 43; [5] F. Łyp, Wysoki płaskowyż Angoli, „Morze”, 4/1938, s. 24; [6] K. Prószyński, Kamerun dzisiejszy, „Morze”, 10-11/1931, s. 41; [7] K. Prószyński, Z puszczy Kamerunu, „Morze” 4/1932, s. 26; [8] S. Zieliński, Kamerun – niedoszła kolonia Polski, „Polska na morzu”, 04/1935, s. 14; [9] Na marginesie, „Myśl Narodowa”, 6/1926; [10] S. Pieńkowski, Nasze Psychopomposy, „Myśl Narodowa”, 10/1925; [11] W. Melcer, Czarny Ląd – Warszawa, „Wiadomości Literackie”, 22/1934; [12] W. Sobieski, Nasza Bierność, „Myśl Narodowa”, 18/1926b; [13] Wrażenia z Wołynia, „Myśl Narodowa”, 39/1924; [14] Z. Wasilewski, Wschód i Zachód, „Myśl Narodowa”, 24/1926. [15] Po „Dniach kolonialnych”, „Morze”, 5/1938, s. 23.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij