Film, Kultura

Psychodeliczna ewangelia

Czego może nas nauczyć o psychodelikach animowany serial, którego główny bohater przechodzi od symulacji do symulacji, robiąc wywiady z mieszkańcami umierających planet? Jak się okazuje, całkiem sporo.

Wyprodukowany przez Netflix The Midnight Gospel to jeden z najoryginalniejszych seriali ostatnich lat. Stanowi bardzo odważny eksperyment zarówno pod względem formy, jak i treści, przez co w samej fabule próżno szukać linearności czy konsekwencji. Pewną stałość można jedynie przypisać formule, jakiej trzyma się większość odcinków: dzięki symulatorowi wszechświatów główny bohater Clancy Gilroy (któremu głosu użycza pomysłodawca serialu Duncan Trussell) przenosi się na jedną z umierających planet, żeby zrobić wywiad do swojego kosmocastu – podcastu, ale takiego w kosmosie – po czym wraca do realnego świata.

Kokainowa saga szczurów z Kalabrii i Meksyku

czytaj także

Jeśli chodzi o stronę wizualną, za którą odpowiedzialny jest twórca serialu „Pora na przygodę!”, animator Pendleton Ward, serial The Midnight Gospel jest narkotyczny i psychodeliczny, mroczny i dziwny, a momentami także piękny.

Częściej to po prostu zbiór wszelkich możliwych migawek ze złych tripów, gdzie inni ludzie wydają się nam bezmózgimi zombie, ciała się roztapiają, przedmioty rozmywają i tak dalej. „Warstwa tekstowa” serialu początkowo może się wydawać kompletnie oderwana od wydarzeń na ekranie, jakby prowadzone były tu dwie rozbieżne narracje, ale po jakimś czasie staje się jasne, że to właśnie rozmowy Clancy’ego z gośćmi kosmocastu porządkują te światy. Słowa są tu nierozerwalnie związane z obrazem, bez nich to, co się dzieje, pozbawione jest znaczenia – bo słowo „sens” do The Midnight Gospel zdecydowanie nie pasuje.

Dżentelmeni nie rozmawiają o narkotykach

Każdy z serialowych gości pełni tę samą funkcję: nauczyciela, który opowiada o sposobie radzenia sobie z negatywnymi doświadczeniami, obojętnie, czy chodzi o samotność, ból czy śmierć własną lub bliskiej osoby. Przewrotnie, pomimo psychodelicznego klimatu i chaosu przepełniających serial, tytułowa ewangelia pozwala mocniej osadzić się w rzeczywistości, pokazuje, jak otworzyć się na wszystkie doznania, również te negatywne, i czuć niezależnie od okoliczności. Chociaż samym używkom poświęcony jest tylko jeden odcinek serialu, psychodeliczność warstwy wizualnej oraz tematy podejmowane podczas rozmów pozwalają rozpatrywać go jako chyba najlepszą reprezentację narkotycznego tripu dostępną w mainstreamowych mediach. Ku takiej interpretacji popycha sama data premiery The Midnight Gospel, nieprzypadkowo wyznaczona na 20 kwietnia, czyli światowy dzień palenia marihuany.

Byłem żołnierzem i nie znosiłem narkotyków. Na emeryturze zacząłem leczyć się psychodelikami

W poszukiwaniu oświecenia

Każdy odcinek przypomina w swojej konstrukcji terapię z użyciem psychodelików: zaburzenie percepcji ma pomóc w budowie nowej, lepszej świadomości. Absurdalne przygody Clancy’ego nie wywołują u niego synestetycznych wrażeń, wręcz przeciwnie, zachowuje on niebywałą czystość umysłu. W teorii jest on zatem blisko nirwany, chociaż nigdy nie udaje mu się jej osiągnąć. Trudno jednak stwierdzić czy ta obojętność jest rezultatem rozwiniętej świadomości czy egoizmu, jakim wykazuje się bohater.

Clancy próbuje doświadczyć transformacji duchowej podczas apokalipsy – a nawet kilku, w końcu każdy świat, który odwiedza, umiera – pozostając odpornym na wszechogarniające śmierć i rozkład. To, co dzieje się wokół niego, nie istnieje „naprawdę”, pozornie więc łatwo jest mu się wyłączyć i skupić na rozmowie, ale przecież nie może oszukać swoich zmysłów – na jego oczach umierają kolejne istoty, które nie wiedzą, że są częścią symulacji. Chociaż kuszące jest, by serial poddać krytycznej analizie w duchu eseju Nicka Bostroma Czy żyjemy w symulacji komputerowej?,  obojętność Clancy’ego wynika raczej z zapatrzenia w siebie, egoistycznego wykorzystywania fikcji do ucieczki przed własnymi problemami.

Weterani leczą stres pourazowy ayahuaską

O samym bohaterze wiemy niewiele, poza tym, że pożyczył pieniądze na symulator od siostry i żyje z dala od ludzi na Pasie Chromatycznym. Zbyt często wydaje się, że Clancy rozmawiający z gośćmi w symulacjach i ten żyjący w realnym świecie to dwie różne osoby. Ta rozbieżność bywa frustrująca. Mądrość, jaką bohater nabywa podczas rozmów, zdaje się wyparowywać, kiedy wraca do domu, tak jak uczucie jedności ze światem, gdy LSD przestaje działać. Symulacje można więc traktować jako kolejne przygody, z których pozostają jedynie scenki odtwarzane przez Clancy’ego na ekranie komputera. Z drugiej strony, z każdej podróży przynosi buty, materialny dowód wykonania kilku kroków w stronę oświecenia. Jest więc szansa, że w końcu uda mu się je osiągnąć.

Z penthouse’u do piwnicy

Nie widzę powodu, by dokładniej streszczać tu fabułę The Midnight Gospel, głównie dlatego, że sam opis nie odda niezwykłości i dziwaczności odwiedzanych przez bohatera światów, gdzie ścierają się takie koncepcje jak: wieczny powrót Nietzschego, Dasein Heideggera czy nauki Ram Dassa i innych zachodnich interpretatorów buddyzmu. Skupię się tylko na pierwszym odcinku, najmniej filozoficznym, w którym Trussell omawia własne doświadczenia z używkami ze znanym z reality show „Celebrity Rehab with Dr. Drew” terapeutą uzależnień, Drew Pinskym.

Kanapowa narkoturystyka

W warstwie wizualnej odcinka Clancy rozmawia z prezydentem USA, który właśnie zmaga się z apokalipsą zombie. Dopóki starczy mu sił, prezydent (Pinsky) broni protestujących przed Białym Domem zwolenników marihuany przed bezmózgimi stworami, mimo że sam nie jest za jej legalizacją. Chociaż przyznaje, że tam gdzie marihuana jest ogólnodostępna, spada użycie opiatów, stosowanie jej to nadal ucieczka w używki, której przeciwny jest terapeuta. Jego zdaniem bliska każdemu powinna być umiejętność jak najczęstszego „spotykania się z rzeczywistością na jej warunkach”. To nie używki są problemem, lecz ludzkie relacje z nimi. Substancje chemiczne są obojętne, po prostu istnieją.

Nerd z niemieckiej prowincji chce być Escobarem

Najtrafniejsza obserwacja pada jednak z ust Clancy’ego, który psychodeliczny trip porównuje do podróży windą na najwyższe piętro wieżowca. Nieważne jak piękny jest stamtąd widok, za każdym razem trzeba w końcu wrócić na dół, na parter. Niekiedy jednak winda zjeżdża niespodziewanie aż do piwnicy. Psychodeliki to zawsze znak zapytania, którego rozmiar jest zależny od doświadczenia i przygotowania danej osoby. Bywa, że i one nie wystarczą, kiedy rezultatem zażycia jest powrót wspomnień lub uczuć, które przez długi czas pozostawały wyparte ze świadomości.

W obronie negatywnych doświadczeń

Nie zawsze są to obrazki, jakich oczekuje się sięgając po psychodeliki, częściej chodzi po prostu o dobrą zabawę. Jednak czasem właśnie kiedy człowiek jest najbardziej wrażliwy i kruchy, umysł podejmuje decyzję o przepracowaniu traumatycznych przeżyć. Ten moment często okazuje się punktem zwrotnym, a ewentualny przełom pozwala ruszyć dalej i wieść pełniejsze życie. Niestety działa to też w drugą stronę – porażka może prowadzić nawet do hospitalizacji. Według badania sondażowego przeprowadzonego przez badaczy z Johns Hopkins University na próbie 1993 ochotników, oceniających swoje najgorsze doświadczenia po grzybkach, aż 39 procent ankietowanych zaliczyło je do pięciu najbardziej wymagających przeżyć w swoim życiu. Jednocześnie 84 procent z nich stwierdziło, że na dłuższą metę skorzystało na bad tripach.

Migranci to towar. Jego wartość mierzy się bezbronnością i desperacją

Psycholożka Rachel Harris utrzymuje, że najbardziej terapeutyczne doświadczenia to zwykle te najbardziej bolesne, jako przykład zaś podaje wielogodzinny i wyczerpujący trip po ayahuasce.

Obrazki, jakimi obrzuca widza Pendleton, często kojarzą się właśnie z opisaną powyżej przewrotnością umysłu, który po odpaleniu The Midnight Gospel oczekuje odjechanej, ale jednak niewinnej, w miarę linearnej kreskówki, a nie dwudziestominutowej pogadanki o medytacji i traumie, z rozpadającymi się światami w tle.

Ja mam fach w rękach, ja bym diabła zespawał [rozmowa]

Najczęściej poruszaną kwestią w serialu jest śmierć. W drugim odcinku przedmiotem rozważań jest akceptacja jej jako elementu życia, a opowiada nam o niej hybryda psa, hipopotama i jelenia zmierzająca do rzeźni. W siódmym odcinku tego samego naucza nas śmierć, a w ostatnim, ósmym, nieżyjąca już matka Trussella. Na trzy tygodnie przed własną śmiercią kobieta zdecydowała się wystąpić w podcaście syna, a ten siedem lat później włączył nagranie rozmowy do serialu. Skutkiem tego zabiegu jest przejmujący i wzruszający odcinek, w którym matka uczy bohatera, jak ma sobie poradzić na świecie, kiedy jej już zabraknie.

W Warszawie wszyscy biorą dopalacze. Ale często myślą, że to koks

Religie Wschodu, medytacja czy magia ceremonialna to środki, jakimi Trussell i jego goście próbują nieść pokrzepienie w tych niesprzyjających okolicznościach. Twórca serialu twierdzi, że nawet w odbywającej się w każdym odcinku apokalipsie można znaleźć spokój i ukojenie, do których kluczem ma być odpowiednie czucie danego momentu. Trussell, sam niestroniący od psychodelików, doskonale rozumie, że negatywne doświadczenia są czymś więcej niż ryzykiem wpisanym w poszukiwanie transcendencji. Mogą również stanowić środek do jej osiągnięcia.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Łukasz Muniowski
Łukasz Muniowski
Amerykanista
Adiunkt w Instytucie Literatury i Nowych Mediów na Uniwersytecie Szczecińskim. Autor i tłumacz książek o sporcie.
Zamknij