Biografia Jana Nowaka-Jeziorańskiego z pewnością mogłaby się stać podstawą fascynującego filmu. Niestety, nie widać tego w „Kurierze” Władysława Pasikowskiego. Na tle współczesnego polskiego kina film wygląda jak żywa skamielina. Pozbawiona przy tym zupełnie uroku, jaki czasem mają anachronizmy.
Kiepska telewizja bez suspensu
Kurier zapisze się niestety w historii jako jeden z najgorszych filmów Pasikowskiego – obok Reichu i Operacji Samum. Nie sprawdza się na żadnym poziomie: ani jako widowisko sensacyjno-szpiegowskie w historycznym kostiumie, ani jako filmowy pomnik powstania, ani jako głos w ciągle dzielących Polaków sporach o sens zbrojnej walki z Niemcami w Warszawie w roku 1944.
Film przez większość czasu wygląda jak tania, nie najlepsza telewizja z lat 90. Sceny obrad przywódców powstania, dyskusje Niemców z warszawskiego dowództwa Gestapo czy spotkania z Nowaka z fatalnie obsadzonym w roli Churchilla Michaelem Terrym przypominają dramaturgiczne rekonstrukcje wydarzeń z pamiętnych Sensacji XX wieku albo jakiegoś programu z archiwum Telewizji Edukacyjnej. Aktorzy są co prawda lepsi, ale poza wyrazistym epizodem Jana Frycza w roli Kazimierza Sosnkowskiego zupełnie nie mają czego grać.
Uderza czasami niechlujstwo w rekonstrukcji świata przedstawionego. Niemieccy oficerowie Gestapo, rozmawiając o spotkaniu Nowaka z Churchillem w Londynie, mówią „sir Winston Churchill”, by podkreślić, że właśnie o tego Churchilla chodzi. Tymczasem Churchill otrzymał tytuł szlachecki uprawniający go do dodawania „sir” przed imieniem dopiero w 1953 roku.
Głównym wątkom – walce Nowaka o przedostanie się do Polski z Londynu, a następnie spod tarnowskiej wsi do dowództwa AK w stolicy; relacji między polskim kurierem a niemiecką femme fatale – brakuje suspensu i dramaturgicznego napięcia. W ogóle nie czuć na ekranie stawek, o jakie toczy się walka, oraz niebezpieczeństwa, na jakie narażony jest tytułowy kurier.
czytaj także
Zupełnie nieumotywowana jest też przemiana głównego bohatera. Nowak-Jeziorański jedzie do Polski przekonany, że powstanie w Warszawie bez gwarancji Londynu nie ma sensu. Wie też, że żadnych gwarancji nie będzie – Brytyjczycy już uznali Polskę za część radzieckiej sfery wpływów, nie zrobią niczego, co szkodziłoby planom Stalina. Przedzierając się przez okupowany kraj, zmienia jednak zdanie. W przedostatniej scenie filmu wygłasza pełną patosu przemowę, że trzeba walczyć, że lepiej polec z honorem, niż się poddać, bo jeśli się poddamy, jeśli złamiemy ducha, to lepiej, byśmy byli martwi. Niestety nie widać, skąd w bohaterze narasta taka determinacja. Sam mówi, że zainspirował go opór i wola walki Polaków, z którymi zetknął się w kraju. Niestety ja na ekranie nie widzę żadnego egzystencjalnego doświadczenia, które pozwoliłoby nam uwierzyć, iż Nowak przeżył coś, co go głęboko i na zawsze odmieniło.
Film zawodzi też na poziomie reżyserii i obrazu. Zwłaszcza w ostatniej scenie pierwszej potyczki powstańców z Niemcami. Z logiki rozwoju akcji wynikało, że scena ta powinna być eksplozją katartycznej przemocy, wybuchem od dawna tłumionego polskiego gniewu, rewanżem stolicy na Niemcach, krwawą odpłatą za lata okupacji. Tymczasem oglądamy jakąś przypadkową strzelaninę na jednej ulicy. Nie ma w tej scenie patosu, nie ma wzniosłości, filmowego pazura i energii. Zwłaszcza na tle bogactwa wizualnej ekspresji, jaką polskiemu kinu historycznemu udało się osiągnąć w takich tytułach jak Miasto 44, czy Wołyń, finał Kuriera wygląda jak ubogi krewny z dawno zapomnianej, trudnej przeszłości.
Patriotyczna pierwsza czytanka
Scena pierwszej potyczki z Niemcami kończy film. Zaskoczeni SS-mani padają pod polskimi kulami, Polska walczy i zwycięża. Nie widzimy na ekranie, co było dalej – klęski powstania, powstańców przedzierających się cuchnącymi kanałami pod opanowanym przez Niemców miastem, warszawskich ruin, cierpienia ludności cywilnej i jej gniewu na powstańców. Wszystkiego tego, co tak plastycznie udało się pokazać Janowi Komasie w Mieście 44.
czytaj także
Czy można mówić o powstaniu warszawskim, poprzestając na pierwszym dniu? Pomijając cenę, jaką za powstanie zapłaciło miasto i jego mieszkańcy? Moim zdaniem nie można. Bez tego dopełnienia historia powstania będzie zawsze brzmiała fałszywie, zmieni się w propagandowy, zideologizowany mit, zamykający nas na historyczną prawdę.
Tak też niestety dzieje się w Kurierze. Urwanie narracji na zwycięstwie Polaków – nawet jeśli w mało poważnie wyglądającej ulicznej potyczce – sprawia wrażenie grubo ciosanej manipulacji, całkowicie nieprzekonującej emocjonalnie i intelektualnie. Mowa Nowaka-Jeziorańskiego o narodzie, który nie może zgiąć karku, nie tracąc duszy, brzmi fałszywie bez zestawienia jej z obrazami warszawskich ruin i stosów trupów. Dopiero patrząc na realne skutki powstania, możemy sensownie postawić pytanie: czy warto się było w ’44 roku bić czy nie.
Ciała poległych w powstaniu jako wyzwanie logistyczne i moralne
czytaj także
Osobiście uważam, że nie. Wybuch powstania był błędem. Jednocześnie rozumiem doskonale, dlaczego tego błędu być może nie dało się uniknąć. Dlaczego warszawiacy pod wszystkimi możliwymi sztandarami, od narodowców po komunistów, włączyli się do walki. „Walczę i umrę jedynie dlatego, że w wychodku, jakim jest nasze życie, żyć nie mogę, to ubliża – słyszysz! – ubliża mi jako człowiekowi z godnością nie niewolniczą” – pisał w 1908 roku Józef Piłsudski, przygotowując się do akcji pod Bezdanami. Tak samo czuć się musieli mieszkańcy stolicy latem 1944 roku. Każdy dyskurs w duchu realpolitik, który nie uwzględnia tego afektu, jest niepełny. Ale uznanie emocjonalnej prawdy powstańców nie zwalnia nas z pytań o sens powstania i jego polityczny skutek.
czytaj także
Kurier żadnych poważnych pytań o powstanie nie stawia. Nie udaje się też pokazać dramatu powstańców, cywilnej ludności miasta, polskiego losu. Mamy wrażenie, że obcujemy nie z dorosłym, poważnym kinem historycznym z kinematografii, gdzie powstała Szkoła Polska, Wołyń i Ida, ale z czymś w rodzaju filmowej patriotycznej pierwszej czytanki.
Film dla nikogo
Ta czytanka jest przy tym zbyt jednostronna i infantylna dla dorosłych i zbyt topornie pedagogiczna dla dzieci. W ogóle Kurier to film dla nikogo. Zwykłego widza, szukającego w kinie widowiska, odstraszy słabą reżyserią, anachronicznym językiem wizualnym, telewizyjną statycznością. Widza, który szuka w kinie poważnego głosu w dyskusji o narodowej historii – zwłaszcza tego lewicowo-liberalnego – zniechęci jednostronną i mało przekonującą apologią insurekcyjno-romantycznego mitu.
czytaj także
Widzowie prawicowi podchodzą zaś do pamięci powstania trochę tak, jak rządząca partia do dziedzictwa Lecha Kaczyńskiego. Oczywiście deklarują szacunek, ale ich mentalny świat organizują dziś inne symbole. Od wybudowania Muzeum Powstania Warszawskiego prawicowa narracja porzuciła rok ’44 jako formacyjne wydarzenie we własnej polityce pamięci. Miejsce powstańców zajęło antykomunistyczne podziemie zbrojne – często otwarcie faszyzujące i wywodzące się z formacji skonfliktowanych z Polskim Państwem Podziemnym. Dla wychowanej na prawicowej polityce mniej lub bardziej skrajnie prawicowej młodzieży Nowak-Jeziorański – choćby jako wielki orędownik polskiej obecności w UE – jest pewnie osobą cokolwiek podejrzaną.
czytaj także
Kurier to pierwszy z 40 (!) historycznych filmów, których rychłe wejście na ekrany zapowiada od początku roku Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Jeśli pozostałe będą wyglądać podobnie, to naprawdę strach się bać.