Kultura

Majmurek: PiS pamięci nie przepuści

Problemem nie jest to, co Piotr Gliński mówi o Kościele, ojcu Kolbe, czy Lechu Wałęsie. Problemem jest, że nie rozumie, jaką rolę w demokracji liberalnej ma odgrywać minister kultury i jaką pełnią w nim takie instytucje jak muzea.

Witold Mrozek pisał tu niedawno, że minister Gliński wychodzi do ludzi. A przynajmniej do środowiska artystycznego, z którym chce rozmawiać o statusie artysty, warunkach zatrudnienia i regułach działania publicznych instytucji kultury. Z pewnością takie rozmowy są potrzebne – nawet z tym ministerstwem.

Wicepremier Gliński wychodzi do ludzi!

Jeśli ktoś jednak miałby złudzenia, że w ministerstwie przy Krakowskim Przedmieściu zanosi się na odwilż, to polecam zapoznanie się z wywiadem, jakiego premier Gliński udzielił we wtorek „Rzeczpospolitej”. Złudzenia prysną po pierwszych trzech pytaniach. Gliński pokazuje swoje nazbyt dobrze nam już znane oblicze – komisarza politycznego pragnącego ręcznie sterować instytucjami kultury.

Ojciec Kolbe i Myszka Miki

Konkretnie w wywiadzie premier Gliński mówi o dwóch – Europejskim Centrum Solidarności i Muzeum Drugiej Wojny Światowej. Oba jego zdaniem nie pokazują prawdy, a realizują partyjną linię poprzedniej władzy.

ECS przedstawiać ma głęboko zafałszowaną wizję najnowszej polskiej historii, sytuującą się po jednej stronie partyjnego sporu dzielącego dziś ojczyznę w kwestii dziedzictwa Solidarności. Gliński wykorzystuje też rozmowę o ECS, by zgodnie z linią PiS przypomnieć, że Wałęsa to TW Bolek, a szczególne zasługi dla Solidarności mają Lech Kaczyński, małżeństwo Gwiazdów i Anna Walentynowicz. Zdaniem wicepremiera pierwszy prezydent RP funkcjonuje jako symbol Solidarności, na podobnej zasadzie, jak Myszka Miki jako symbol globalnej popkultury.

Tylko stoczni żal

Pod adresem Muzeum II Wojny Światowej minister powtórzył znaną już litanię zarzutów. Nie kładzie dość mocno akcentów na heroiczne decyzje i działania jednostek w trakcie wojny, nie ma w nim żołnierzy wyklętych, nie dość podkreśla wyjątkowość polskiego doświadczenia, w tym skalę i zasługi Polskiego Państwa Podziemnego. Wreszcie pomija wkład rotmistrza Pileckiego i ojca Kolbego w powszechne dzieje II wojny światowej. W ogóle, zdaniem ministra i jego ekspertów, muzeum ignoruje wojenną rolę Kościoła katolickiego, a przecież Polska w opinii Glińskiego „była i jest państwem katolickim”, a bez Kościoła „nie przetrwalibyśmy PRL”. Zagadką, na którą tylko pisowski wicepremier zna odpowiedź, jest w takim razie to, jak „komunę” przetrwali świeccy Czesi, czy prawosławni Rumunii.

Polska nie była centrum II wojny światowej

Litania zarzutów premiera pod adresem Muzeum II Wojny Światowej jest zwyczajnie absurdalna. Bo to, że muzeum nie skupia się na wyjątkowości polskiego doświadczenia jest jego największą zaletą. Współczesna polska pamięć na temat drugiej wojny światowej jest bowiem bardzo lokalna, prowincjonalna, zbyt silnie abstrahująca od globalnych kontekstów tego wydarzenia. Polska nie była centrum II wojny i jeśli Polki i Polacy pragną naprawdę zrozumieć swoje doświadczenie wojenne, muszą dokonać globalnej reorientacji polskiej pamięci tego wydarzenia.

To, że muzeum nie skupia się na wyjątkowości polskiego doświadczenia jest jego największą zaletą.

Muzeum próbuje podjąć ten wysiłek. Moim zdaniem jeszcze zbyt skromnie. Zbyt mało jest tam np. o Azji Wschodniej – a można spierać się, czy II wojna światowa zaczęła się tak naprawdę od niemieckiego ataku na Westerplatte, czy od ataku Japonii na Chiny w lipcu 1937 roku. Tym nie mniej, konsekwentna próba poszerzenia pamięci o wojnie, jaką podejmuje muzeum, jest godna uwagi. Tym bardziej, że próbuje poszerzać polską pamięć nie tylko o geografię, ale także o ustalenia historii społecznej, gospodarczej, czy genderowej.

Dopiero na tym tle widać specyfikę polskiego doświadczenia, w tym faktyczną niezwykłość Państwa Podziemnego – o którym, wbrew zarzutom Glińskiego, wystawa mówi całkiem sporo. Oczekiwanie, by w tej globalnej narracji poświęcać nieproporcjonalnie dużo miejsca hagiograficznym narracjom o rotmistrzu Pileckim (postaci faktycznie chwalebnej) czy ojcu Kolbe jest zupełnie niezrozumiałe. Choć można by zastanowić się, czy antysemicka propaganda, jaką ten drugi uprawiał w okresie międzywojennym, nie powinna znaleźć się na wystawie – w części pokazującej drogę do wojennej radykalizacji i przemocy. Mógłbym się bowiem zgodzić z premierem Glińskim, że kościoły, w tym katolicki, powinny mieć swoje poczesne miejsce na wystawie, tak jak każdy ważny aktor społeczny czasów wojny.

Muzeum refleksyjne, czyli sprzeczne z polską racją stanu

Narracja na temat wojennych losów organizacji religijnych nie może mieć jednak hagiograficznego charakteru. Rola związków wyznaniowych, w tym zwłaszcza Kościoła katolickiego, w okresie wojennym jest bowiem złożona i trudna do jednoznacznej oceny. Katolicki antyjudaizm, a czasem otwarty antysemityzm w dużej mierze przyczynił się do obojętności, a nawet sympatii wielu Europejczyków dla eksterminacyjnej polityki III Rzeszy. Z drugiej strony, sami ludzie Kościoła ryzykując życie ratowali przed Zagładą Żydów. Kościół był jedną z ofiar nazizmu, choć w niektórych miejscach – Słowacja, Chorwacja – z różnymi lokalnymi faszyzmami współpracował.

Bardzo byłby za tym, by w muzeum było o tym więcej, ale nawet nie chcę sobie wyobrażać, jak na taką zniuansowaną historyczną narrację o Kościele w trakcie wojny zareagowałby premier Gliński.

O historię partyjną

Podobnie nietrafione wydają mi się zarzuty premiera Glińskiego wobec ECS. Miałem niedawno okazję zobaczyć główną wystawę w Centrum i naprawdę przedstawia ona tyleż uczciwą, co bardzo konserwatywnie patrzącą na najnowszą historię Polski narrację. Wizja Solidarności, jaką prezentuje, wpisuje się w konserwatywno-liberalną narrację o drodze Polaków do wolności, z pewnością o całe galaktyki odległa jest od lewicowych interpretacji sierpnia ’80 w duchu prac Jana Sowy.

Bardzo wiele miejsca w ECS poświęcone jest roli Kościoła i religii w strajku w Stoczni Gdańskiej i życiu opozycji. Nie mniej miejsca wystawa poświęca nurtom opozycji bliskim PiS – np. narodowo-katolickiemu Ruchowi Młodej Polski. Nic praktycznie za to nie mówi o reformatorskich nurtach w PZRP, bez których porozumienie Okrągłego Stołu nie byłoby możliwe.

Trudno więc zrozumieć, o co tak wielkie pretensje PiS – jeszcze 10, a już z pewnością 15 lat temu, zanim nie zaczęła się totalna wojna z PO, sama partia z Nowogrodzkiej w dużej mierze podpisałaby się pod taką narracją. Pewnie inaczej rozkładając akcenty co do Wałęsy.

Dziś PiS tak gwałtownie oponuje przeciw wystawie w ECS głównie z powodu swojego współczesnego konfliktu z Wałęsa. Niesiona jego dynamiką partia stara się maksymalnie zdyskredytować byłego prezydenta w oczach opinii publicznej, jako Bolka, konfidenta i zdrajcę. Jednocześnie wyolbrzymiając rolę, jaką w posierpniowej opozycji odgrywali Gwiazdowie, Anna Walentynowicz, czy Lech Kaczyński.

Nikt nie przeczy, że biografia Wałęsy jest skomplikowana i polska pamięć powinna mieć świadomość wszystkich zakrętów jego życiorysu. Sam zawsze na mit i charyzmę Wałęsy pozostawałem całkowicie odporny i obojętny. Jestem bardzo za tym, by mówiąc o Solidarności bardziej skupiać się na wielkim ruchu społecznym, mniej na jego twarzach. Ale podejmowana przez PiS próba przepisania historii lat 80., tak by rolę, jaką w niej odgrywał Wałęsa wygumkować, jest tak absurdalna, że trzeba przed nią byłego prezydenta bronić.

Lech Wałęsa: „Kapitaliści i politycy, bierzcie się do roboty”

Nie zabraniam przy tym PiS propagować takiej wizji historii. Problem zaczyna się jednak, gdy minister kultury używa wszelkich narzędzi nacisku, by taką – nawet nie konserwatywną, czy prawicową, ale otwarcie partyjną – wizję najnowszych polskich dziejów Polski narzucić instytucjom, które służyć powinny wszystkim obywatelom, a nie tylko wyborcom obecnej parlamentarnej większości.

Gliński mówi Putinem

Bo największy problem z wywiadem udzielonym przez premiera nie jest w tym, co Piotr Gliński mówi o Kościele, ojcu Kolbe, czy Lechu Wałęsie. Problem jest w tym, że nie rozumie tego, jaką rolę w demokracji liberalnej ma odgrywać minister kultury i jaką pełnią w nim takie instytucje, jak muzea. W dobrze urządzonej demokracji powinny być one bowiem miejscem debaty, refleksji, ścierania się różnych wizji dotyczących historii. Konieczna jest do tego ich silna autonomia od władzy politycznej i jej nacisków.

W wizji Glińskiego muzea są z kolei narzędziem kształtowania publicznej pamięci zgodnie z przekonaniami rządzącej większości. Każdą inną pamięć premier delegitymizuje przy tym, jako służącą „niepolskim interesom”. „[…] współczesny świat […] jest areną wielkiej rywalizacji wartości, ideologii i interesów narodowych, także wyrażanych przez politykę historyczną” – mówił Gliński. W tym świetle państwowe instytucje kultury mają być po prostu narzędziami „wojen pamięci”, jakie partia profesora toczy w kraju i zagranicą.

Nikt rozsądny nie przeczy, że pamięć historyczna bywa też narzędziem polityki. Ale zredukowanie jej wyłącznie do tego jest cechą systemów autorytarnych, nie zdrowych demokracji. Jedyne państwo w naszym regionie, myślące o swoich instytucjach kultury w pierwszym rzędzie, jako o narzędziach politycznej walki to putinowska Rosja. Raz jeszcze wysoki przedstawiciel „dobrej zmiany” nieświadomie „mówi Putinem”.

I nie zanosi się, by zaczął mówić inaczej. Nie w kwestii polityki historycznej. Bo teatry i taniec PiS może odpuścić. Ich ambicje nie są tu wielkie – nie dopuścić do kolejnej Klątwy, czy innych przedstawień drażniących ich własny skrajny elektorat; pognębić salon. Gliński wie, że na żadną głębszą zmianę jego środowisko po prostu nie ma kadr.

W przypadku polityki pamięci i jej instytucji ambicje PiS są jednak niezmierzone. Kadry też są lepsze i szersze niż w tańcu, czy sztukach wizualnych. Ta przebudowa, jeśli się powiedzie, wyjałowi polską sferę publiczną, jeszcze bardziej nasyci ją zmitologizowanymi wyobrażeniami, utrudniającymi rzetelną, demokratyczną debatę.

Przejęte przez PiS muzea nie staną się też Wunderwaffe w „wojnach pamięci” z Rosją i Niemcami. Polska racja stanu nie wymaga instytucji, tworzących kulawe historyczne mity, ale przede wszystkim tego, by Polskę tworzyli świadomi swojej historii obywatele. Zdolni wpisać swoje historyczne doświadczenie w globalny kontekst, władni abstrahować od własnych tożsamościowych obsadzeń. Cały pedagogiczno-historyczny projekt ministra Glińskiego zmierza do czegoś wprost przeciwnego.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij