„Squid Game” to antyutopia totalitarna, „Alice in Borderland” – anarchistyczna. Którą wybieracie?
Nie tylko K-pop, ale także seriale i gry komputerowe to część ogromnego koreańskiego przemysłu popkulturowego przynoszącego temu krajowi spore zyski finansowe i wizerunkowe, które przekładają się też na zyski z turystyki. Koreański pop najpierw podbił Azję i Amerykę Południową, a dzisiaj ma też rzesze fanów w innych krajach, także w naszym.
Czego się nie dowiedzieliśmy o K-popie z telewizji śniadaniowej?
czytaj także
Ale jeśli chodzi o seriale, chyba dopiero Squid Game stał się prawdziwym hitem i wylądował na szczycie najchętniej oglądanych na świecie seriali Netflixa. Jeżeli jesteście oglądaczami seriali, musieliście to zauważyć, przeczytaliście jakąś recenzje. Jeśli zamierzacie obejrzeć – to ostrzegam: będą SPOILERY.
A my opowiedzmy to sobie jeszcze raz z całym tym antykapitalistycznym zapleczem. Reżyser przyznaje, że chciał swoim dziełem zwrócić uwagę na rosnące nierówności i konkurencję. I 90 procent ludzi może się dziś z tą wizją świata zidentyfikować.
Oto Gi-hun. Chyba próbował robić jakieś interesy, które nie wypaliły, teraz trudno powiedzieć, z czego żyje. Mieszka z matką, która go utrzymuje. Matka jest chora, ale sprzedała polisę ubezpieczeniową, żeby pomóc synowi – nie ma więc szansy na leczenie śmiertelnej choroby.
Zdrowie jest towarem, na który nie wszystkich stać.
Ścigają go gangsterzy domagający się zwrotu długów, którym w końcu zapisuje swoje ciało jako poręczenie.
Ciało też jest towarem.
Kiedy przez chwilę los się do niego uśmiecha – wygrywa na wyścigach konnych – to i tak zaraz ktoś mu te pieniądze ukradnie…
Na policję nie ma co liczyć. Bezpieczeństwo nie jest dla wszystkich.
Żona go opuściła już dawno temu dla bogatszego mężczyzny, a teraz chce wyjechać z jego córką do Stanów, a jego – pomińmy to, że zwykle spóźnia się na spotkania z dzieckiem – nie stać na fajny urodzinowy prezent ani zabranie jej do dobrej restauracji.
Nawet w relacjach osobistych liczą się głównie pieniądze.
Przyparty do muru zgadza się na udział w tajemniczej grze.
Przymus ekonomiczny nami rządzi.
W zamkniętym ośrodku na samotnej wyspie spotyka kilkuset innych graczy i graczek, w podobnej sytuacji. Pilnują ich uzbrojeni i zamaskowani strażnicy. A gry to znane dziecinne koreańskie zabawy. Pierwsza przypomina naszą „Raz, dwa, trzy, Baba Jaga patrzy”. Po tej pierwszej grze uczestnicy poznają prawdziwe konsekwencje tego, na co się zgodzili. Kto się poruszy albo nie dobiegnie na czas, zostanie rozstrzelany. Giną setki osób. Jednocześnie poznają wygraną – zwycięzca otrzyma jakieś miliardy, których z każdą grą będzie więcej.
Znamy te obietnice kapitalizmu i te cudowne kariery od zera do miliardera, o których każdemu wolno marzyć.
Wydaje się, że dalszym morderstwom może położyć kres demokracja. Wszyscy uczestnicy będą mogli wycofać się z gry, o ile w głosowaniu tak zdecyduje większość. I taka decyzja zapada, przewagą jednego, tylko jednego! głosu. Wszyscy wracają do dawnego życia. Stwierdzają jednak, że nadal są w sytuacji bez wyjścia albo kusi ich nagroda, i ostatecznie prawie wszyscy decydują się powrócić do gry.
Tyle warta jest demokracja w świecie z jednej strony biedy, z drugiej żądzy zysku.
I można powiedzieć, że przecież byli wolni, podjęli decyzję świadomie i wiedzieli, na co się piszą. Chyba nie mają prawa się skarżyć?
Toczą się więc kolejne okrutne gry, których zasadą jest bezwzględna konkurencja.
Konkurencja – jak na wszystkich rynkach.
Ludzie nie są pionkami, które można po prostu zbić. Jedni wybierają strategię prawa dżungli, niszczenia przeciwników nawet poza czasem gry. Dochodzi do krwawych walk. Inni starają się być przyzwoici, zawierają sojusze i przyjaźnie, opiekują się słabszymi – ostatecznie jednak ich przyzwoitość zostanie poddana próbie. Jeśli nie chcesz zabić przyjaciela, możesz zabić się sam, wygląda na to, że ma innego wyjścia.
Nie widać żadnej szansy na pojawienie się zbiorowej solidarności, podjęcie wspólnej walki z „systemem”.
Pojawia się za to dzielny samotny policjant, który próbuje poznać system i doprowadzić do pokonania go przez siły zewnętrzne, czyli policję. Rzecz jasna, przegrywa.
System jest okrutny, ale jego prawa mają być przestrzegane. Jednak nie są, bo na jego marginesie powstaje tolerowana przez „władców gry” gry korupcja – strażnicy na boku handlują organami. Strażnicy, personel są w gruncie rzeczy takimi samymi pionkami jak gracze, możesz po drugiej stronie spotkać kogoś ze swojej rodziny.
Wszyscy jesteśmy dziećmi kapitalizmu.
czytaj także
Czy ktoś wygra i sięgnie po oszałamiającą nagrodę? Oczywiście jest to nasz główny bohater i proszę nie udawać zaskoczenia. Będzie miał trochę skrupułów, czy może z niej skorzystać, ale w końcu zobaczymy go na lotnisku w wypasionym garniturze. Ma polecieć do Stanów, żeby wreszcie odwiedzić córkę i zawieźć jej obiecany prezent. I znowu ją zawiedzie. To też nie jest chyba zaskoczeniem – mężczyzna idzie ratować świat i zrobi nam drugi sezon.
Pozostaje ostatnie pytanie: kto za tym wszystkim stoi? Zgadliście. Klika nieprzyzwoicie bogatych i niemiłych panów, którzy się nudzą. I oglądają to, żeby się rozerwać.
Niektórzy zarabiają tak dużo, że nie ma to już sensu.
Walka między konkurującymi o wszystko graczami, przemoc i okrucieństwo – to ich kręci. My też czasem się nudzimy i też to oglądamy, żeby się rozerwać. Oni na żywo, bo są bogaci, my musimy się zadowolić Netflixem.
I na tym właśnie polega kapitalizm. A jego krytyka, jeśli ją sprytnie opakować, bardzo dobrze się sprzedaje.
A czemu wciąga nas oglądnie takich seriali? Spytajcie swego psychoanalityka. Ogólnie rzecz biorąc, chodzi o dopaminę. Tak jak można uzależnić się od gier, tak pewno można uzależnić się od serialu o grach. Kapitalizm sprawnie manipuluje naszym mechanizmem nagrody. Obiecuje, zachęca, coś daje, potem zostawia z cliffhangerem, potem znowu coś da…
Squid Game porównywane bywa do Battle Royale albo do Igrzysk śmierci. Ale od razu przyszedł mi do głowy nowszy japoński serial, który oglądałam wcześniej. I zdecydowanie bardziej mi się podobał.
Mowa o Alice in Borderland. Tym razem bohaterem jest inny nieudacznik, Arisu, miłośnik gier komputerowych, który wciąż mieszka z rodziną i kolejny raz nie poszedł na rozmowę w sprawie pracy, bo wolał grać.
Nie można zresetować świata – mówi mu brat. A jednak – może się da. Arisu wraz z kolegami znajdują się nagle w zupełnie bezludnym Tokio. W jakimś równoległym świecie? W innym kraju, bo wymagane są w nim wizy. Żeby je dostać, jedynie na kilka dni, trzeba… No tak, zagrać w grę, tym razem bardziej podobną do gier komputerowych, z której wielu graczy nie uchodzi z życiem.
Okrucieństwa i krwi tu nie brakuje. Znajdziemy też wiele podobieństw do Squid Game, ale tym razem nie chce spoilerować. Może także chodzi o kapitalizm, nawet na pewno. Ale może w tym wypadku wszystkim kieruje jakiś bóg albo kosmici? Osobiście najbardziej ucieszyliby mnie kosmici. Chyba wolę bawić się, oglądając mniej oczywiste s.f. albo fantastykę. Rzeczy dziwaczne. Pal licho słuszne przesłania.
Zadaniem grających jest zebranie talii kart, na razie zebrali blotki, pora na figury, czyli będzie kolejny sezon.
Squid Game to antyutopia totalitarna, Alice… anarchistyczna. Rajem w tym odmienionym Tokio jest „Plaża”, takie wieczne all inclusive, gdzie wszyscy chodzą w strojach plażowych, piją i bawią się. Oczywiście złudna to radość.
Ale przede wszystkim jest to serial lepszy artystycznie, oparty na mandze Haro Aso pod tym samym tytułem. Patrząc na rozmaite kadry, łatwo właśnie mangę zobaczyć. Poza tym fajna muzyka i rozmaite efekty specjalne. I efektowne walki. Psychologii także nie zabraknie. Oczywiście, krew się leje, bywa przerażająco, jednak nie jest aż tak ponuro. Może guilty, ale pleasure.