Gospodarka

Dług. O doświadczeniu moralnego zamętu

dlug-kredyt-pozyczka

Jak mówi amerykańskie przysłowie, jeśli jesteś winien bankowi sto tysięcy dolarów, masz problem. Jeśli jesteś winien sto milionów dolarów, problem ma bank.

Dług:
1. suma pieniędzy, którą należy zwrócić
2. stan, w którym znajduje się osoba zobowiązana do spłaty pieniędzy
3. uczucie wdzięczności za otrzymaną przysługę lub świadczenie
Oxford English Dictionary

$$$

Dwa lata temu, w rezultacie kilku zbiegów okoliczności, znalazłem się na przyjęciu w ogrodzie opactwa westminsterskiego. Czułem się trochę nieswojo. Nie chodzi o to, że reszta gości nie była sympatyczna i miła. Ojciec Graeme, organizator przyjęcia, okazał się uprzejmym i czarującym gospodarzem. Mimo wszystko czułem się mocno nie na miejscu. W pewnym momencie ojciec Graeme poinformował mnie, że przy pobliskiej fontannie czeka ktoś, z kim z pewnością zechcę porozmawiać. Osobą tą była szczupła, elegancka kobieta pracująca, jak wyjaśnił, jako adwokatka: „Choć bardziej w typie działaczki. Pracuje w fundacji, która zapewnia obsługę prawną londyńskim ruchom walczącym z ubóstwem. Przypuszczalnie będziecie mieli o czym rozmawiać”.

Wdaliśmy się w pogawędkę. Opowiedziała mi o swojej pracy. Powiedziałem jej, że przez wiele lat byłem aktywnym działaczem ruchu na rzecz sprawiedliwości na świecie – „ruchu alterglobalistycznego”, jak o nim mówiły media. Wzbudziło to jej zainteresowanie: czytała oczywiście sporo o Seattle, Genui, gazie łzawiącym i starciach ulicznych, ale… Cóż, czy rzeczywiście udało nam się w ten sposób cokolwiek wywalczyć?

– Właściwie to – podjąłem – zdumiewa mnie, jak wiele zdołaliśmy osiągnąć w ciągu tych pierwszych paru lat.

– Na przykład?

– Na przykład udało nam się niemal doszczętnie rozmontować MFW.

Jak się okazało, nie wiedziała dokładnie, czym jest MFW, więc wyjaśniłem, że Międzynarodowy Fundusz Walutowy w praktyce odgrywa rolę światowego egzekutora długów: „Coś w stylu gości, którzy przyjeżdżają połamać ci ręce, tyle że w świecie wielkiej finansjery”. Zacząłem rozwodzić się nad tłem historycznym, opowiadając, jak w latach 70., w czasie kryzysu naftowego, kraje OPEC wpompowały tak wiele swoich nowo nabytych bogactw w zachodnie banki, że te miały kłopoty ze znalezieniem sensownych inwestycji. Powiedziałem o Citibanku i Chase, które rozesłały wówczas po świecie swoich gońców, aby przekonali dyktatorów i polityków w krajach Trzeciego Świata do zaciągnięcia pożyczek (nazywało się to wtedy „bankowością spekulacyjną”). Wspomniałem, że początkowo miały one skrajnie niskie stopy procentowe, które niemal natychmiast poszybowały do około dwudziestu procent wskutek rygorystycznej polityki pieniężnej Stanów Zjednoczonych na początku lat osiemdziesiątych, co w tej i następnej dekadzie doprowadziło do kryzysu zadłużenia w Trzecim Świecie. Do akcji wkroczył wówczas MFW, dając do zrozumienia, że biedne kraje, które chcą uzyskać refinansowanie swoich pożyczek, zostaną zobowiązane do porzucenia regulacji cen na podstawowe artykuły żywnościowe oraz rezygnacji z utrzymywania strategicznych rezerw żywności, a także darmowej służby zdrowia i nieodpłatnej edukacji. Wszystko to zniszczyło najważniejsze źródła wsparcia wielu najbiedniejszych i najbardziej bezbronnych ludzi na świecie. Mówiłem o biedzie, przemocy, niedożywieniu, beznadziei i złamanym życiu.

– Ale jakie było wasze stanowisko? – zapytała prawniczka.

– W sprawie MFW? Chcieliśmy jego rozwiązania.

– Nie, mam na myśli dług Trzeciego Świata.

– Chcieliśmy go anulować. Pierwszym żądaniem było powstrzymanie MFW przed narzucaniem reform strukturalnych, z których wynikały największe problemy. To jednak udało nam się przeforsować zaskakująco szybko. Bardziej długofalowym celem była kasacja długu. Coś w rodzaju biblijnego jubileuszu. Z naszego punktu widzenia – ciągnąłem – trzydzieści lat, kiedy pieniądze płynęły z najbiedniejszych państw do najbogatszych, zdecydowanie wystarczy.

– Ale przecież oni pożyczyli pieniądze! – zaprotestowała, jakby była to sprawa zupełnie oczywista. – Człowiek powinien spłacać swoje długi.

W tym momencie zorientowałem się, że nasza rozmowa pójdzie w zupełnie innym kierunku, niż się tego początkowo spodziewałem.

Od czego by tu zacząć? Mogłem zwrócić uwagę, że pożyczki zostały zaciągnięte przez niewybranych przez nikogo dyktatorów, którzy większość z tych pieniędzy wpłacili zaraz na swoje szwajcarskie konta, i poprosić prawniczkę, aby zastanowiła się nad sprawiedliwością żądań, aby roszczenia wierzycieli zostały uregulowane nie przez dyktatora albo jego kolesiów, ale, najzupełniej dosłownie, przez odebranie żywności głodnym dzieciom. Albo poprosić ją, żeby pomyślała, jak wiele z tych biednych krajów spłaciło już do tej pory trzykrotność albo czterokrotność swojego długu, ale dzięki magicznej sztuczce procentu składanego wciąż nie zaczęło spłacać kwoty głównej. Mogłem również powiedzieć, że istnieje różnica między refinansowaniem pożyczek a domaganiem się, aby korzystające z refinansowania kraje wprowadziły ortodoksyjne wolnorynkowe rozwiązania wymyślone w Waszyngtonie albo Zurychu, na które nie wyrazili i nigdy nie wyrażą zgody ich obywatele, i że to odrobinę nieuczciwe wymagać od kogoś przyjęcia demokratycznej konstytucji, a następnie upierać się, że bez względu na to, kto zostanie wybrany, i tak nie będzie sprawował faktycznej kontroli nad prowadzoną przez te kraje polityką. Mogłem dodać, że narzucona przez MFW polityka ekonomiczna po prostu się nie sprawdza. Podstawowy problem polegał wszakże na czym innym. Było nim samo założenie, że człowiek musi spłacać swoje długi.

W stwierdzeniu tym najbardziej zdumiewająca jest w istocie jego fałszywość nawet z punktu widzenia standardowej teorii ekonomicznej. Pożyczkodawca godzi się zawsze na pewien stopień ryzyka. Jeśli wszystkie długi, bez względu na to, jak idiotyczne, dałoby się w każdych warunkach odzyskać – gdyby nie istniało na przykład prawo o bankructwie – skutki byłyby katastrofalne. Czy pożyczkodawcy mieliby wówczas powód, aby nie udzielać głupich kredytów?

– Wiem, że to brzmi banalnie – powiedziałem – ale zabawne w tym wszystkim jest to, że z ekonomicznego punktu widzenia pożyczki powinny działać zupełnie inaczej. Instytucje finansowe mają stanowić kanały doprowadzające zasoby do opłacalnych inwestycji. Gdyby bank miał gwarancję, że otrzyma z powrotem swoje pieniądze wraz z oprocentowaniem bez względu na to, co zrobi, system przestałby działać. Powiedzmy, że wszedłbym do najbliższego oddziału Królewskiego Banku Szkocji, mówiąc, że właśnie dostałem bardzo wiarygodne informacje na temat koni biorących udział w gonitwie. „Pożyczycie mi państwo parę milionów funtów?” Rzecz jasna, zostałbym przez pracowników banku wyśmiany. Zdają sobie przecież sprawę, że gdyby mój koń nie dobiegł do mety, nie mieliby szans odzyskać swoich pieniędzy. Ale wyobraźmy sobie, że istniałoby prawo gwarantujące im zwrot pieniędzy bez względu na okoliczności, nawet jeśli oznaczałoby to, bo ja wiem, sprzedanie przeze mnie do niewoli własnej córki, oddanie swoich organów czy coś w tym stylu. Wówczas czemu nie? Po co czekać na kogoś, kto położy na stole realistyczny plan założenia samoobsługowej pralni? W gruncie rzeczy jednak do tego sprowadza się świat powołany do życia przez MFW – do stworzenia warunków, w których banki będą gotowe z własnej woli przekazać miliardy dolarów w ręce garstki ewidentnych oszustów.

Nie doszedłem do tego punktu, ponieważ mniej więcej w tym momencie pojawił się pijany finansista i zorientowawszy się, że rozmawiamy o pieniądzach, zaczął opowiadać zabawne anegdotki o zagrożeniach dla moralności – które dość nieoczekiwanie zmieniły się po chwili w długie i niezbyt wciągające sprawozdanie z jednego z jego podbojów erotycznych. Oddaliłem się.

Po kilku dniach wciąż słyszałem jednak w głowie to zdanie: „Człowiek powinien spłacać swoje długi”.

Jego siła wynika w rzeczywistości z faktu, że nie jest to twierdzenie o charakterze ekonomicznym, lecz moralnym. Czy regulowanie swoich długów nie jest przypadkiem najważniejszym składnikiem moralności? Oddawanie ludziom tego, co im się należy. Akceptacja swoich powinności. Wywiązywanie się ze swoich obowiązków wobec innych, a także oczekiwanie, że oni wywiążą się ze swoich wobec nas. Czy istnieje bardziej oczywisty przykład wymigiwania się od swoich zobowiązań niż złamanie danego przyrzeczenia lub odmowa spłaty długu?

Zdałem sobie sprawę, że to właśnie pozorna oczywistość tego stwierdzenia czyniła je tak podstępnym. Było to jedno z tych zdań, które w pewnych okolicznościach pozwalają przejść do porządku dziennego nad rzeczami paskudnymi. Brzmi to zapewne dość mocno, jednak w obliczu niektórych spraw trudno zachować powściągliwość, zwłaszcza gdy widziało się ich efekty. Przez niemal dwa lata mieszkałem w górach na Madagaskarze. Krótko przed moim przybyciem wybuchła tam epidemia malarii. Miała wyjątkowo ostry przebieg, ponieważ choroby nie było w tym regionie od kilku pokoleń, więc większość ludzi utraciła nabytą wcześniej odporność. Problem polegał na tym, że utrzymanie programu zwalczania komarów wymagało nakładów finansowych, należało bowiem przeprowadzać okresowe testy, aby się przekonać, czy komary nie rozmnażają się ponownie, i rozpylać środki chemiczne, gdyby się okazało, że ich liczba znów rośnie. Nie chodziło o wielkie sumy, jednak ze względu na programy oszczędnościowe narzucone przez MFW rząd musiał ograniczyć testy. Śmierć poniosło dziesięć tysięcy osób. Spotykałem młode matki opłakujące zmarłe dzieci. Wydawałoby się, że niełatwo bronić straty dziesięciu tysięcy istnień ludzkich tylko po to, by Citibank nie musiał się wycofać z pewnej nieodpowiedzialnej pożyczki, która tak czy owak nie miała wielkiego znaczenia dla ogólnego bilansu firmy. Ale oto stała przede mną przyzwoita pod każdym względem kobieta – pracująca zresztą w organizacji dobroczynnej – która uważała za rzecz całkowicie oczywistą, że tak właśnie być powinno. W końcu w grę wchodziły pożyczone pieniądze, a człowiek musi spłacać swoje długi.

$$$

Zdanie to chodziło za mną przez kilka kolejnych tygodni. Dlaczego dług? Skąd bierze się przedziwna moc tego pojęcia? Dług konsumencki stanowi siłę napędową naszej gospodarki. Z mechanizmu wydatków finansowanych deficytem korzystają wszystkie nowoczesne państwa. Dług stał się kluczowym zagadnieniem polityki międzynarodowej. Najwyraźniej nikt nie wie jednak, czym właściwie on jest ani w jaki sposób o nim myśleć. Fakt, że nie wiemy, czym jest dług, sama wieloznaczność tego pojęcia – stanowi źródło jego mocy. Jeśli historia czegokolwiek uczy, to tego, że nie ma lepszego uzasadnienia stosunków opartych na przemocy, nadania im pozorów moralności niż przedstawienie ich w kategoriach długu – przede wszystkim dlatego, że to ofiara sprawia wówczas wrażenie strony postępującej niewłaściwie. Rozumieją to mafiosi, podobnie jak dowódcy zwycięskich armii. Przez tysiące lat agresywni mężczyźni potrafili wmówić swoim ofiarom, że są im coś winne. W najgorszym razie „zawdzięczają im życie” (wiele mówiący zwrot), ponieważ nie zostały zabite.

Współcześnie agresję militarną uznaje się na przykład za zbrodnię przeciw ludzkości, a sądy międzynarodowe orzekające w tego rodzaju kwestiach zwykle żądają od agresorów wypłaty reparacji. Niemcy musiały płacić ogromne sumy po pierwszej wojnie światowej, a Irak wciąż wypłaca reparacje Kuwejtowi po dokonanej przez Saddama Husajna inwazji w 1990 roku. Jednak dług Trzeciego Świata, dług krajów takich jak Madagaskar, Boliwia czy Filipiny, działa w dokładnie odwrotny sposób. Niemal wszystkie zadłużone kraje Trzeciego Świata zostały w pewnym momencie zaatakowane i podbite przez państwa europejskie – często te same, u których kraje te są obecnie zadłużone. W 1895 roku Francja najechała Madagaskar, obaliła rząd ówczesnej królowej Ranavalony III i ogłosiła kraj francuską kolonią. Jedną z pierwszych rzeczy, jakie generał Gallieni zrobił po przeprowadzeniu „pacyfikacji” – jak zwykło się to wówczas nazywać – było obłożenie wysokimi podatkami malgaskiej ludności. Częściowo po to, aby zwróciły się koszty inwazji, a częściowo dlatego, że francuskie kolonie miały się samofinansować i trzeba było zdobyć środki na budowę planowanych przez francuski rząd kolei, dróg, mostów i plantacji. Malgaskich podatników nigdy nie zapytano, czy chcą tych wszystkich rzeczy ani jak i gdzie należałoby je zbudować. Przeciwnie: w następnych pięćdziesięciu latach francuska armia i policja zabiły wielu Malgaszów, którzy zbyt głośno protestowali przeciwko narzuconym im rozwiązaniom (ponad pół miliona osób, według niektórych szacunków, w trakcie jednej tylko rewolty z 1947 roku). Madagaskar nigdy nie wyrządził porównywalnych szkód Francji. Mimo to Malgasze od początku słyszeli, że są winni Francji jakieś pieniądze, co nie zmieniło się zresztą do dziś, podobnie jak uznanie takiego stanu rzeczy za sprawiedliwy przez resztę świata. Kiedy „społeczność międzynarodowa” dostrzega w tym kontekście problem moralny, chodzi zwykle o zbyt wolne jej zdaniem tempo spłaty długu przez rząd Madagaskaru.

Jednak dług nie jest tylko sprawiedliwością zwycięzców. Może być również sposobem na ukaranie tych zwycięzców, których nie przewidziano do tej roli. Najbardziej spektakularny przykład stanowi tu historia Republiki Haiti – pierwszego biednego państwa, któremu zostało narzucone permanentne poddaństwo za długi. Haiti było krajem założonym przez dawnych niewolników, którzy – pośród wzniosłych deklaracji uniwersalnych praw i wolności – ośmielili się nie tylko rozpocząć powstanie, ale również pokonać armię napoleońską, przysłaną, by wtrącić ich na powrót w niewolę. Francja natychmiast doszła do wniosku, że nowa republika jest jej dłużna 150 milionów franków za szkody wynikające z zamknięcia plantacji, jak również konieczność pokrycia kosztów nieudanych ekspedycji wojskowych, a wszystkie kraje, nie wyłączając Stanów Zjednoczonych, zgodziły się nałożyć na Haitańczyków embargo do momentu, aż odszkodowanie zostanie wypłacone. Jego suma celowo została ustalona na absurdalnie wysokim poziomie (równowartość 18 miliardów dolarów), a wprowadzone embargo spowodowało, że nazwa „Haiti” stała się od tamtego czasu synonimem długu, biedy i ludzkiego nieszczęścia.

Czasami dług zdaje się jednak znaczyć coś zupełnie innego. Od 1980 roku Stany Zjednoczone, które domagały się spłaty długu Trzeciego Świata na twardych zasadach, same narobiły długów przekraczających łączne zobowiązania całego Trzeciego Świata – przede wszystkim za sprawą wydatków wojskowych. Amerykański dług zagraniczny przybiera jednak postać obligacji skarbowych znajdujących się w rękach inwestorów instytucjonalnych w krajach (takich jak Niemcy, Japonia, Korea Południowa, Tajwan, Tajlandia, państwa Zatoki Perskiej), które w większości są de facto protektoratami wojskowymi USA – z gęstą siecią amerykańskich baz  zaopatrzonych w broń i sprzęt, które zakupiono, powiększając państwowy deficyt. Obecnie, odkąd do gry włączyły się Chiny, sytuacja uległa niewielkim zmianom (Chiny są przypadkiem szczególnym z powodów, które staną się jasne później), jednak nawet Chińczycy zdają sobie sprawę, że fakt posiadania przez nich tak wielkiej liczby amerykańskich obligacji skarbowych czyni ich do pewnego stopnia zależnymi od amerykańskich interesów. Zależność ta działa znacznie słabiej w drugą stronę.

Jaki jest zatem status pieniędzy spływających ciągle do amerykańskiego skarbca? Bliżej im do pożyczki czy daniny? W przeszłości potęgi militarne utrzymujące setki baz wojskowych poza własnym terytorium określało się potocznie mianem „imperiów”, a imperia stale domagały się danin od podlegających im ludów. Amerykański rząd, rzecz jasna, przekonuje, że nie reprezentuje imperium – jednak bez trudu dałoby się bronić poglądu, że jedynym powodem, dla którego upiera się on, by uznawać te transfery pieniężne za „pożyczki”, a nie „daniny”, jest próba ukrycia prawdy na temat tego, z czym w istocie mamy tu do czynienia.

Prawdą jest oczywiście, że pewne rodzaje długów i niektóre kategorie dłużników były przez wieki traktowane inaczej niż reszta. Gdy w latach 20. XVIII wieku brytyjską opinię publiczną poinformowano o warunkach panujących w więzieniach dla dłużników, jedną ze spraw, które najbardziej ją zbulwersowały, był fakt, że więzienia te zwyczajowo dzielono na dwie części. Arystokratyczni więźniowie, którzy często uznawali krótki pobyt we Fleet albo Marshalsea za coś w rodzaju biograficznego szyku, stołowali się obsługiwani przez kelnerów w liberii i regularnie przyjmowali wizyty prostytutek. Po stronie „pospólstwa” zubożali dłużnicy siedzieli skuci razem w niewielkich celach, „pokryci robactwem i brudem”, jak ujmował to jeden z raportów, gdzie umierali w cierpieniu, „bez współczucia, z głodu i wskutek więziennej gorączki”.

W pewnym sensie współczesne stosunki gospodarcze na świecie to większa wersja tej samej rzeczywistości: Ameryka gra w niej rolę luksusowego dłużnika, Madagaskar – biedaka głodującego w celi obok, a służący bogatych dłużników pouczają go, że sam sprowadził na siebie problemy przez swoją nieodpowiedzialność.

Chodzi w tym również o coś bardziej zasadniczego, kwestię o charakterze filozoficznym, którą należy poddać analizie. Jaka jest różnica między gangsterem wyciągającym pistolet i żądającym, aby dać mu tysiąc dolarów „za ochronę”, a tym samym gangsterem wyciągającym pistolet i żądającym udzielenia mu tysiącdolarowej „pożyczki”? Zasadniczo te sytuacje są oczywiście takie same. Jednak pod pewnymi względami istnieje między nimi różnica. W przypadku amerykańskiego długu wobec Korei czy Japonii, gdyby stosunki sił uległy w pewnym momencie zmianie, gdyby Ameryka utraciła prymat militarny, gdyby gangster stracił swoich pomagierów, na całą tę „pożyczkę” można by spojrzeć zupełnie inaczej. Mogłaby się okazać autentycznym ciężarem. Ale kluczowym elementem w tej układance w dalszym ciągu pozostaje pistolet.

Jeden ze starych skeczów wodewilowych przekazuje tę prawdę w sposób jeszcze bardziej elegancki – tutaj w wersji Steve’a Wrighta:

Parę dni temu idę ulicą z kolegą, zza rogu wypada na nas oprych ze spluwą i mówi: „Wyskakiwać z kasy”. Sięgam po portfel i myślę sobie: „Może jeszcze nie wszystko stracone”. Wyciągam parę banknotów, odwracam się do kolegi i mówię: „Fred, tu jest te pięćdziesiąt dolców, które byłem ci winien”. Rabusia tak to rozwścieczyło, że wyciągnął tysiąc dolarów z własnej kieszeni, zmusił Freda do pożyczenia mi tych pieniędzy, a potem mi je znowu zabrał.

W ostatecznym rachunku człowiek ze spluwą może robić to, na co ma ochotę. Jednak nawet zarządzanie porządkiem opartym na przemocy, jeśli ma być efektywne, wymaga ustanowienia pewnego zbioru zasad. Nie mogą one być całkowicie arbitralne. W pewnym sensie nie ma nawet znaczenia ich treść, przynajmniej na początku jest ona obojętna. Rzecz w tym, że gdy zaczyna się ujmować rzeczywistość w kategoriach długu, ludzie nieuchronnie będą stawiać pytania, kto, co i komu jest naprawdę winien.

Dług stanowi przedmiot sporów toczących się przynajmniej od pięciu tysięcy lat. Przez większą część ludzkiej historii – w każdym razie historii państw i imperiów – większość istot ludzkich słyszała, że znajduje się w gronie dłużników. Historycy, przede wszystkim historycy idei, z niejasnych względów rzadko się zastanawiali, jakie były koszty ludzkie tej sytuacji. Zwłaszcza że – bardziej niż cokolwiek innego – wywoływała ona stale powracający gniew i frustrację. Powiedzcie ludziom, że są gorsi – raczej ich w ten sposób nie uszczęśliwicie, ale zdumiewająco rzadko dochodzi wówczas do zbrojnej rewolty. Powiedzcie ludziom, że są równi reszcie, ale ponieważ ponieśli porażkę, nie zasługują nawet na to, co posiadają – utracili do tego prawo – a szanse na wywołanie gniewu szybko wzrosną. Taka lekcja zdaje się płynąć z historii. Przez tysiące lat walka bogatych z biednymi przyjmowała w dużej mierze postać konfliktu wierzycieli z dłużnikami – sporów dotyczących pożyczek na procent, niewolnictwa za długi, przejęć i zwrotów własności, darowania długów, konfiskaty owiec, zajmowania winnic i sprzedawania dzieci dłużników w niewolę. Z tego samego powodu przez ostatnie pięć tysięcy lat powstania ludowe zaczynały się w ten sam sposób, z zadziwiającą regularnością: od rytualnego zniszczenia rejestru długów – tabliczek, papirusów, ksiąg – w zależności od formy, jaką przyjmował on w danym miejscu i czasie. W następnej kolejności buntownicy zwykle sięgają do ksiąg własności i rejestrów należności podatkowych. Znakomity filolog klasyczny Moses Finley lubił powtarzać, że wszystkie ruchy rewolucyjne w starożytnym świecie miały jeden program: „Anulować długi i podzielić na nowo ziemię”.

Nasza tendencja do pomijania milczeniem tych faktów jest zastanawiająca, jeśli weźmie się pod uwagę, jak wielka część współczesnego języka religii i moralności ma u swych źródeł właśnie te konflikty. Pojęcia takie jak „dzień zapłaty” czy „odkupienie” to tylko pierwsze z brzegu przykłady pochodzące bezpośrednio z języka starożytnych finansów. W szerszym znaczeniu to samo można powiedzieć o „winie”, „wolności”, „przebaczeniu”, a nawet „grzechu”. Spory o to, co, komu i od kogo się należy, odegrały kluczową rolę w kształtowaniu się naszego podstawowego słownictwa dotyczącego dobra i zła. (…)

$$$

Ta książka opowiada historię długu, ale przy okazji wykorzystuje tę historię, aby zadać podstawowe pytania o naturę i przyszłość istot ludzkich oraz ludzkiego społeczeństwa – o to, co w istocie jesteśmy sobie nawzajem winni i co to właściwie znaczy, że stawiamy sobie to pytanie. W rezultacie książka zaczyna się od próby obalenia szeregu mitów – nie tylko mitu barteru, o którym opowiada pierwszy rozdział, ale również konkurencyjnych mitów o pierwotnym długu wobec bogów albo wobec państwa, które w ten czy inny sposób współtworzą nasze zdroworozsądkowe założenia o naturze gospodarki i społeczeństwa. W myśl tych założeń państwo i rynek górują nad wszystkim jako dwie opozycyjne zasady. Historyczna rzeczywistość pokazuje jednak, że narodziły się one jednocześnie i stale się nawzajem przenikały. Przekonamy się, że wspólną cechą wszystkich tych błędnych przekonań jest sprowadzanie wszelkich ludzkich stosunków do wymiany, tak jakby nasze związki ze społeczeństwem, a nawet z samym kosmosem, dało się wyrazić w kategoriach umowy handlowej. Prowadzi to do następnego pytania: jeśli nie wymiana, to co? W rozdziale piątym zacznę odpowiadać na to pytanie, korzystając z osiągnięć antropologii, aby przybliżyć pogląd mówiący o moralnych fundamentach życia gospodarczego. Następnie powrócę do kwestii źródeł pieniądza, aby pokazać, że sama zasada wymiany pojawiła się w znacznym stopniu na skutek przemocy – rzeczywiste początki pieniądza to zbrodnia i odszkodowanie, wojna i niewolnictwo, honor, dług i odkupienie. To z kolei otwiera pole dla – rozpoczynającej się w rozdziale ósmym – autentycznej historii ostatnich pięciu tysięcy lat długu i kredytu, z jej ciągłą oscylacją między okresami wirtualnego i fizycznego pieniądza. Wiele z odkryć, o których będzie mowa, ma charakter zupełnie nieoczywisty: począwszy od nowoczesnych koncepcji praw i swobód, których źródło stanowi starożytne prawo niewolnicze, przez średniowieczny chiński buddyzm jako fundament kapitału inwestycyjnego, a skończywszy na fakcie, że wiele z najsłynniejszych koncepcji Adama Smitha wydaje się spisanych żywcem z prac teoretyków wolnego rynku ze średniowiecznej Persji (historia, która ma dziś ciekawe konsekwencje dla zrozumienia siły przyciągania politycznego islamu). Wszystko to przygotowuje grunt dla świeżego spojrzenia na ostatnie pięć wieków, zdominowane przez imperia kapitalistyczne, i pozwala podjąć próbę odpowiedzi na pytanie, o co właściwie gra toczy się obecnie.

Bardzo długo panował intelektualny konsensus, że nie można już zadawać Wielkich Pytań. Dziś coraz bardziej wychodzi na to, że nie mamy prawa tego nie robić.

**
Jest to fragment książki Dług Davida Graebera, wydanej nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej w przekładzie Bartosza Kuźniarza.

Wszystkie podręczniki ekonomii mówią to samo. Pieniądz wynaleziono po to, by zastąpić uciążliwy i skomplikowany barter – aby starożytni nie musieli już nosić swoich towarów na rynek. Problem z tą wersją historii? Nie ma cienia dowodu na jej prawdziwość.

Antropolog David Graeber w porywający sposób odwraca utarte przekonania. Pokazuje, że pięć tysięcy lat temu, w okresie narodzin rolniczych imperiów, ludzie korzystali z rozbudowanych systemów kredytowych. Wtedy po raz pierwszy pojawiły też się społeczeństwa podzielone na dłużników i wierzycieli.

Gdy z czasem wirtualny pieniądz kredytowy zastąpiły złote i srebrne monety, system zaczął się chylić ku upadkowi. Stopy procentowe poszybowały w górę i dłużnicy stali się niewolnikami. System istniał ze cenę rosnącej przemocy. Wyłącznie dzięki okazjonalnym interwencjom królów i kościołów udawało się nie dopuścić, aby sprawy wymknęły się spod kontroli. Dług: pierwsze pięć tysięcy lat jest fascynującą kroniką tej słabo znanej części historii. Pokazuje wpływ historii długu na przebieg ludzkich dziejów, a także jej związek z aktualnymi kryzysami finansowymi i przyszłością naszej gospodarki.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij