Czytaj dalej

Pisarzewska: Policjantki nie żądają taryfy ulgowej

Warto zwrócić uwagę, w jaki sposób komentuje się na forach internetowych wpadki policjantów, a w jaki policjantek.

Anna Maziuk: Przygotowując się do napisania Zbiegu okoliczności i twojej najnowszej powieści Zmowa milczenia, spotykałaś się z policjantkami.

Katarzyna Pisarzewska: Tak, rozmawiałam z pracującymi w policji znajomymi i znajomymi znajomych, ale także z osobami, do których trafiłam bardziej oficjalną drogą. Wśród moich rozmówczyń znalazły się zarówno moja koleżanka, która jest oficerem operacyjnym, jak i dzielnicowa, którą poznałam podczas pracy nad książką. Oczywiście rozmawiałam również z policjantami. Staram się, żeby moje „źródła informacji” były zróżnicowane. Nie ma jednej policji, inaczej pracują dochodzeniowcy, inaczej drogówka czy dzielnicowi, z czym innym spotykają się policjanci w Warszawie, z czym innym w małych miejscowościach. Natomiast najwięcej do powiedzenia o ciemnej stronie życia policjantów mają ich byłe żony…

W twojej książce pojawiają się takie problemy kobiet w policji jak seksizm, nierówne traktowanie czy niższe zarobki. Czy twoje rozmówczynie na coś się żaliły?

Akurat one nie należą do osób, które się skarżą. Mam wrażenie, że policjantki w ogóle niechętnie się żalą, a jeżeli już, to na to samo, co ich koledzy – czują się na przykład niedocenianie albo niewłaściwie ocenianie, uważają, że nie mają takich możliwości rozwoju czy awansu, jak by chciały. Fakt, że policjantki rzadko narzekają, jest jeszcze bardziej wymowny, jeśli spojrzy się na statystyki. W policji pracuje około 12% kobiet, prawie 70% z nich ma wyższe wykształcenie (w przypadku mężczyzn 36%).

Na stanowiskach kierowniczych jest tylko 6% kobiet. Tymczasem ich koledzy uważają, że kobiet w policji jest za dużo!

Warto zresztą zwrócić uwagę, w jaki sposób komentuje się na forach internetowych wpadki policjantów, a w jaki policjantek. Oni – mężczyźni – zostali źle wyszkoleni, zawiodły procedury albo indywidualny „czynnik ludzki”. One się nie sprawdziły, bo są kobietami. Mam wrażenie, że wiele policjantek czuje, że są w policji na cenzurowanym. Nie żądają dla siebie taryfy ulgowej, mają raczej potrzebę udowodnienia, że nadają się do służby nie gorzej od swoich kolegów. Moja bohaterka też zresztą specjalnie nie narzeka, ja robię to za nią.

Skąd pomysł, żeby główna bohaterka twoich książek była policjantką?

Kiedy już wiedziałam, że chcę napisać kryminał, zastanawiałam się, kim może być osoba, która będzie wsadzać nos w nie swoje sprawy i której ludzie nie będą mogli łatwo spławić. Policja sama się narzuciła. Ale to była też prozaiczna kwestia, bo czym może zajmować się człowiek w małej miejscowości, gdzie nie ma zbyt wielu możliwości pracy? Oczywiście to nie mógł być jakikolwiek policjant, tylko taki, który z racji swoich obowiązków, będzie znał daną społeczność od podszewki. Dlatego swoją bohaterkę, Marię, uczyniłam dzielnicową, czyli łączniczką pomiędzy policją jako instytucją a daną społecznością.

Mieszkasz w niedużej miejscowości pod Legionowem. Czy to pierwowzór powieściowego Gosztowa?

Tak, jeśli chodzi o topografię czy krajobraz. To, co dzieje się między ludźmi, na ogół jestem w stanie sobie wyobrazić, miejsca muszę zobaczyć na własne oczy. Z opisem stosunków międzyludzkich sprawa jest trochę bardziej skomplikowana. Oczywiście nie opisuję konkretnych spraw konkretnych ludzi. Staram się raczej wychwycić prawidłowości, i to głównie te, które rodzą niezbyt przyjemne konsekwencje. Wydaje się, że w małych miejscowościach trudniej pewne rzeczy ukryć, bo jest się bardziej „na widoku”. Jest tu mniej przypadkowej agresji czy zwykłego chuligaństwa. Ludzie się znają, czasem od pokoleń, mają w perspektywie długie relacje, więc nie palą za sobą mostów. Dlatego z jednej strony mogłoby się wydawać, że w takich miejscach żyje się spokojnie i przyjemnie, z drugiej jednak, jeśli już dzieje się coś złego, ludzie mają o wiele większą determinację, żeby to ukryć, a także, żeby czegoś nie zauważać. Sieci zależności (sąsiedzkie, rodzinne, sieci wzajemnych interesów) są o wiele silniejsze i bardziej splątane niż w większych miastach.

Na tym polega tytułowa „zmowa milczenia”, tu łatwiej ukryć poważne grzechy czy przestępstwa niż drobne nieuprzejmości czy wykroczenia przeciwko wspólnocie.

Niestety łatwiej z takiej miejscowości uciec i zostawić problemy za sobą, niż coś zmienić.

Dużo uwagi poświęcasz relacjom, szczególnie córek z matkami.

Rzeczywiście, dla Marii relacja z matką jest najważniejsza w jej życiu, dlatego, że ona ją ukształtowała. Moja bohaterka rozwijała się w opozycji do matki, która jest silną, autorytarną kobietą. Marii wydaje się, że wychodzi z tego „pojedynku” zwycięsko, co nie do końca jest prawdą. Bo chociaż matce nie udało się córki ukształtować w taki sposób, jak by sobie tego życzyła, to córka nie ma właściwie jasności co do tego, jaka jest „naprawdę”, czego tak naprawdę chce (poza świętym spokojem). W Zmowie milczenia spotykamy ją w momencie, w którym łapie oddech, rozgląda się i próbuje zrozumieć, co powinna dalej zrobić ze swoim życiem.

Wszyscy mamy pochrzanione relacje z matkami, a jednocześnie, szczególnie w Polsce, nie wolno nic złego o tych relacjach powiedzieć.

Relacja matka-córka, w ogóle matka-dziecko, jest relacją wyidealizowaną. Od matek wymaga się całkowitego poświęcenia, od dzieci – bezkrytycznej miłości. W praktyce oczywiście rzadko wygląda to tak pięknie, co z jednej strony rodzi wzajemne pretensje, z drugiej wyrzuty sumienia. Widzę to i jako matka, i jako córka. Moja relacja z mamą również nie jest idealna, chociaż mam wrażenie, że powoli się do takiej zbliża (śmiech). Mamy różne charaktery, czasem trudno nam się zgodzić, ale na szczęście naszym stosunkom daleko do dramatyzmu relacji Marii i jej matki. Dlatego chociaż dość wcześnie wymyśliłam rodzinę Marii, miałam problem ze zrozumieniem na głębszym poziomie, co się w niej dzieje. Pomógł mi przypadek – trafiłam na wywiad z Olgą Lipińską, która opowiadała o swojej relacji z matką i z siostrą. I dopiero wtedy coś zaskoczyło, pomyślałam: to musi właśnie tak wyglądać – jest matka i są dwie córki, jedna ukochana i faworyzowana, druga odrzucona, nieustannie krytykowana, taka, po której matka niewiele się spodziewa. Oczywiście w chwili próby przy matce zostanie ta, na którą ona nie liczyła. Bo Maria, pomimo że ma do matki żal, cały czas przy niej trwa. Być może dlatego, że miłość wychowuje nas do wolności i tej z sióstr, która ją dostała, łatwiej wyfrunąć w świat. A dla tej drugiej nie jest to takie proste. Ona jest uwięziona w potrzebie udowadniania matce, że się co do niej myliła, i w oczekiwaniu, żeby matka wreszcie ją zaakceptowała.

Czy twoje postaci zawsze są inspirowane czymś w twoim otoczeniu?

Oczywiście, potrzebuję takich inspiracji, chociaż najczęściej są to drobne rzeczy, anegdoty dostarczane przez moich nieocenionych przyjaciół, nawet pojedyncze zdania, zasłyszane gdzieś przypadkiem. Zdarza mi się je zapisywać na przypadkowych kartkach, chusteczkach, rachunkach, co najczęściej się nie sprawdza, bo te kartki gubię albo nie potrafię zrozumieć, o co mi chodziło. Najlepiej sprawdza się jednak to, co samo zapada w pamięć, drąży i nie daje spokoju. Z własnych doświadczeń korzystam w niewielkim stopniu, chociaż to też się zdarza, na przykład w poprzedniej książce, Zbiegu okoliczności, oparłam wątek szkolny na doświadczeniach z własnego dzieciństwa.

W jednej z recenzji przeczytałam, że twoje książki są feminizujące.

To pewnie dlatego, że lubię bohaterki kobiece, a poza tym uważam, że męski punkt widzenia i tak jest szeroko reprezentowany w literaturze i nie muszę pod tym względem nadrabiać zaległości. Interesuje mnie głos innych kobiet, jestem ciekawa tego, co mają do powiedzenia. Sama też zostałam wychowana na kobiecych opowieściach, głównie mojej babci, i mam wrażenie, że takie opowieści wciąż jeszcze nie wybrzmiały tak, jak powinny. Na przykład interesuje mnie daleki od bohaterstwa obraz wojny, a raczej inne spojrzenie na bohaterstwo, bohaterstwo dnia codziennego, chociaż tu już daleko odchodzę od tego, o czym sama piszę. Wracając do moich książek i moich bohaterek – myślę, że zarówno mnie, jak i im brakuje czasem kobiecej wspólnoty, solidarności i wsparcia. Między wierszami stawiam tezę, że brak tej solidarności jest przyczyną dramatów, o których piszę. Dobra nowina – mój nieśmiały happy end polega na tym, że to porozumienie i wsparcie okazują się możliwe.

Czy to babcine historie wpłynęły na to, że zostałaś pisarką?

Studiowałam socjologię i tak naprawdę pisać zaczęłam dopiero po studiach. Ale do dziś uważam się nie tyle za pisarkę, co za wymyślaczkę czy zmyślaczkę opowieści. A tym zajmowałam się chyba od zawsze, nawet w zabawach. Do ósmego roku życia byłam jedynaczką, dlatego raczej bawiłam się sama, czasami – podczas spotkań dorosłych – gdzieś pod stołem, gdzie miałam swoją kryjówkę. W najbliższej rodzinie i na podwórku byli głównie chłopcy, i to parę lat ode mnie starsi. Zazdrościłam im, że wolno im więcej niż mnie. Te ekscytujące chłopięce przygody też najczęściej okazywały się zmyślone, z czego oczywiście wtedy nie zdawałam sobie sprawy. Wyobraźnią musiałam więc nadrabiać brak rodzeństwa i rówieśników. Brak towarzystwa, własne towarzystwo, potem towarzystwo książek.

Dzisiaj wciąż piszesz scenariusze, tylko do seriali telewizyjnych, to pomaga ci w pisaniu dialogów powieściowych?

Raczej przeszkadza. W nieco inny sposób myśli się o świecie i postaciach, które się stwarza w powieści. W przypadku scenariuszy świat konstruuje się głównie dialogami, nie trzeba tego obudowywać. Kryminały są akurat na tyle wygodnym medium, że rzeczywiście często bazują na dialogach, ale pełnokrwista powieść wymaga nieco innego podejścia. Z drugiej strony pisanie scenariuszy na pewno uczy dyscypliny i pewnego porządku myślenia o wątkach – bo one muszą dokądś zmierzać, bo trzeba je pozamykać, bo muszą się w odpowiedni sposób ze sobą poprzeplatać.

Skąd u ciebie zainteresowanie kryminałami?

Chyba mam słabość do ciemnej strony mocy. Ona jest bardziej interesująca i intrygująca, a może po prostu sama też powinnam pogrzebać w swoim dzieciństwie? (śmiech)

Lubisz to, co robisz?

Różnie to bywa. Idealna sytuacja wygląda tak, jak to ładnie ujęła Doris Lessing: „przyłapujesz się na pisaniu”. To się oczywiście zdarza, i to jest wspaniałe uczucie, masz wrażenie, że opowieść sama cię niesie i musisz tylko się pośpieszyć, żeby ją zapisać. Najczęściej jednak jest to po prostu praca. Kiedy masz już zebrane wszelkie potrzebne informacje, wiesz, co musi zostać napisane, musisz usiąść i to napisać. Jeśli chodzi o mnie, zakładam sobie pewien plan pisania, robię wszystko, żeby go dopiąć, każdy kolejny dzień zaczynam od poprawiania tego, co już napisałam, co u mnie jest procesem, który mógłby się właściwie nie kończyć. Wszystko to jest podporządkowane rytmowi zajęć moich dzieci, przywożenia i odwożenia ze szkoły, odrabiania lekcji. Oczywiście, większość z nas tak ma, więc nie narzekam, tym bardziej że w krytycznych momentach mogę liczyć na rodzinę.

Katarzyna Pisarzewska (ur. W 1976) – pisarka, scenarzystka. Ukończyła socjologię na Uniwersytecie Warszawskim. Debiutowała książką „Halo, Wikta!”, za ktorą dostała główną nagrodę w konkursie Klubu Świat Książki i miesięcznika „Elle” za najlepszą współczesną powieść dla kobiet Złote Pióro 2002.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij