Kraj

Po mieszkaniu w Mariupolu zostały tylko klucze

Domu nie ma, zostały tylko klucze. Nie mogę się zmusić, żeby je wyrzucić – mówi Viktoria, która po wybuchu wojny przyjechała do Cieszyna, gdzie od kilku lat studiowała jej córka, Daria.

W Uśce, czyli akademiku Uniwersytetu Śląskiego w Cieszynie, trwa impreza. Na ekranie komputera wyświetlają się kolejne linijki popowej piosenki. 20-letnia Daria Krevska, wtedy studentka trzeciego roku etnologii, bawi się na karaoke. Tańczy i śpiewa, ile sił w płucach. Wymęczona imprezowaniem kładzie się spać późno. Przed snem, zanim zamknie oczy, spogląda jeszcze na telefon. Widzi, że jest już po północy, mijają pierwsze minuty 24 lutego 2022 roku.

Pobudkę po tej imprezie zapamięta do końca życia. Na ekranie telefonu trzy wiadomości. Od mamy: „Żyjemy. Jedziemy do siostry”. Od siostry: „Rodzice żyją. Jadą do mnie”. I od koleżanki: „Co się dzieje?! Widziałaś?”. Nie widziała.

Szybko zrywa się z łóżka, odpala internet i widzi tam wojnę w Ukrainie. Pukanie do drzwi. To koleżanka z Ukrainy, która mieszka na tym samym piętrze akademika. Daria zapamiętała jej łzy – było ich tyle, że kapały na podłogę z linoleum.

Joanna

To nie jedyne łzy, które popłynęły tego dnia w Cieszynie z powodu wojny. – Mamy pięć godzin. Nie wychodzimy stąd, aż spróbujemy coś zrobić z tymi emocjami – powiedziała na początku zajęć do swoich studentek Joanna Wowrzeczka, malarka, socjolożka, radna Cieszyna.

Wspólnie wymyśliły, że wykleją z wycinków gazet ogromną flagę Ukrainy. – Wtedy, nad tymi wycinkami, dziewczyny płakały i zaczęły opowiadać, co czują – mówi Joanna. Z kolejnych czasopism studentki wykrawały nożyczkami coraz więcej żółtych i niebieskich fragmentów. Czuły głównie strach. – Bałyśmy się tak po prostu: co teraz będzie? Na każdym roku jest ktoś z Ukrainy, ale mamy też studentów z Rosji i Białorusi. Więc ten strach dotyczył również tego, czy nie wybuchną zaraz jakieś niepotrzebne konflikty – opowiada Joanna.

Joanna Wowrzeczka przegląda rysunki uchodźców, które wyszywa na ubraniach. Fot. Dawid Krawczyk

Papierowa flaga została zainstalowana na głównym budynku uniwersytetu. Wieczorem kilkadziesiąt osób przyszło na cieszyński rynek. – Chcieliśmy być razem. Okazało się, że młodzież z Ukrainy, która przyszła, wcale nie chciała milczeć. Śpiewaliśmy Hej, sokoły – mówi Joanna.

Kilka dni później w Świetlicy Krytyki Politycznej spotkali się studenci i studentki z Ukrainy. – To był czas, żeby zrozumieć emocje i postarać się znaleźć poczucie sprawczości – podsumowuje Joanna.

Daria

Kiedy cieszyńscy Ukraińcy i Ukrainki przygotowywali się na przyjęcie uchodźców, do Mariupola, rodzinnego miasta Darii, wjeżdżały pierwsze rosyjskie czołgi. Bomby spadające w okolicach miasta słychać było już od 24 lutego, ale dopiero gdy walki rozgorzały na dobre, mieszkańcy stracili zasięg w telefonach i dostęp do internetu.

Daria Krevska, studentka edukacji kulturalnej na Uniwersytecie Śląskim. Fot. Dawid Krawczyk

Daria nie miała kontaktu z bliskimi przez kilka tygodni. Spała, płakała i wpatrywała się w ekran telefonu – ale wciąż nie widziała żadnej wiadomości od rodziców i siostry. Godzinami przeglądała za to zdjęcia z Mariupola publikowane na Telegramie. W gąszczu nagrań szukała swojego domu. To dawało nadzieję. Potrzebowała jej, żeby odgonić najczarniejsze myśli, które przychodziły wieczorami. Najbardziej bała się tego, że już nigdy nie porozmawia z bliskimi, zginą w bombardowaniu, a Rosjanie złożą ich ciała w zbiorowej mogile.

– Jechałam pociągiem i wreszcie zobaczyłam na telefonie to, na co tak długo czekałam. Numer mojej mamy. Odebrałam i usłyszałam jej głos w słuchawce. Wydusiłam z siebie tylko „kocham cię”, ale jakimś dziwnym głosem, jak nie swoim – opowiada dzisiaj Daria.

Pijemy herbatę w kawiarni na cieszyńskim zamku w połowie grudnia. Daria swoją pamięć podpiera relacjami zapisanymi w osobistym archiwum na Instagramie. Wrzuca tam zdjęcia z chłopakiem, podróże, studia, imprezy. Do niedawna pracowała na barze w klubie studenckim, gdzie zorganizowała pierwszy cieszyński rave. Jest dumna, że dzięki niej cały klub tańczył do techno łupiącego po ścianach akademika. To niejedyna praca Darii – w sali zabaw dla dzieci pracowała jako animatorka, a kiedy zaczęła się wojna, na kilka tygodni została tłumaczką w urzędzie miasta.

To nie może być kolejna wojna, do której świat się przyzwyczai

Natalia

– Nagle wszystko się zmieniło. Pisaliśmy na grupie na Facebooku, że potrzebna jest pościel dla uchodźców z Ukrainy, i momentalnie się znajdywała. To było coś zupełnie innego niż to, czego doświadczyliśmy, kiedy zaczęliśmy pomagać uchodźcom z granicy polsko-białoruskiej – mówi Natalia Kałuża ze Świetlicy Krytyki Politycznej w Cieszynie. Znajduje chwilę na rozmowę w biurze, między prowadzeniem spotkań z autorkami książek i planowaniem projektu integrującego polskich i ukraińskich mieszkańców Cieszyna.

Kilka miesięcy przed wybuchem wojny w Ukrainie lokalni aktywiści i aktywistki uformowali w Cieszynie grupę „Granica dla Granicy” – to był ich sposób na bezsilność, której doświadczali, śledząc doniesienia z podlaskich lasów. Obywatele Syrii, Afganistanu, Iraku przedzierali się przez pilnie strzeżoną granicę Polski z Białorusią. Część umykała straży granicznej i po kilku godzinach aplikowała o azyl w Niemczech i innych krajach na zachód od Polski, inni byli wypychani przez drut kolczasty z powrotem na teren reżimu Łukaszenki, nielicznym władze umożliwiły staranie się o status uchodźców w Polsce.

Natalia Kałuża, koordynatorka Świetlicy Krytyki Politycznej w Cieszynie. Fot. Dawid Krawczyk

Cieszyn leży 600 kilometrów od granicy polsko-białoruskiej, ale obrazy butów pogubionych w podlaskich bagnach, a później zdjęcia z pogrzebów tych, którzy nie wytrzymali morderczej tułaczki, docierały tutaj niemal z taką samą siłą i prędkością jak do Hajnówki. Niektóre z osób zaangażowanych w „Granicę dla Granicy” pojechały na Podlasie, inne rozpoczęły zbiórki. Natalia wspomina, że reakcje na ich działania nie zawsze były przychylne.

– Kiedy twierdziliśmy, że nie powinno się przerzucać ludzi przez druty kolczaste, to ludzie nas obrażali w internecie i na ulicy, gdzie protestowałyśmy w kilka osób. Wydaje mi się, że kiedy wybuchła wojna w Ukrainie, ludzie w Polsce przestraszyli się, że nas to też może czekać. Może stąd taka zmiana postaw i otwartość wobec osób uciekających do Polski z Ukrainy? – zastanawia się Natalia.

„Granica dla Granicy” starała się nawet, żeby do Cieszyna przyjąć jedną z rodzin pochodzących z Afganistanu, które znalazły się w Polsce po tym, jak talibowie zajęli Kabul. Ostatecznie Afgańczycy zdecydowali się zamieszkać gdzie indziej.

– Dzięki „Granicy dla Granicy” wiedzieliśmy, kto w naszym mieście jest gotowy do pomocy – zauważa Joanna Wowrzeczka.

Agata

Agata Tomaszewska to jedna z osób gotowych do pomocy. Z wykształcenia iranistka, mieszka w Wiśle. Dzień po wybuchu wojny przyjechała do Cieszyna na spotkanie grupy „Granica dla Granicy” – zgodnie z planem przedstawiła krótki wykład na temat historii i kultury Afganistanu, ale wszyscy na sali już wiedzieli, że trzeba przygotować się na przyjazd uchodźców z Ukrainy.

Nikt nie miał wątpliwości, że lada dzień pojawią się również w Cieszynie i okolicznych gminach. Ostatecznie do liczącego 30 tysięcy mieszkańców miasta na granicy z Czechami dotarło ponad tysiąc uchodźców i uchodźczyń – jedni przyjechali do swoich rodzin, inni zostali rozlokowani w nieczynnych z powodu pandemii ośrodkach turystycznych.

Agata Tomaszewska pracuje nad projektem integracji polskich i ukraińskich mieszkańców Cieszyna. Fot. Dawid Krawczyk

Na pierwszym spotkaniu powstała lista osób gotowych do pomocy i grupa na Facebooku, na której można było przeczytać o najpilniejszych potrzebach uchodźców. Przez kilka tygodni udało się łączyć mieszkańców Cieszyna chętnych do pomocy z osobami, które przyjechały do miasta i okolicznych powiatów z Ukrainy. Często bardziej niż materialna pomoc potrzebne było wsparcie podczas wizyty w przychodni czy podwózka na basen.

Agata chciała lepiej poznać potrzeby nowych mieszkańców z Ukrainy. Mieć pewność, że to, co robią ludzie z Cieszyna, ma sens. Dlatego w maju „Granica dla Granicy” przygotowała anonimową ankietę w języku ukraińskim. – Nie było łatwo ją przeprowadzić, ale udało się nam zebrać 170 wypełnionych formularzy. Wynikało z nich jasno, że najważniejszą potrzebą jest nauka języka polskiego – mówi Agata.

Aż 63 proc. osób, do których dotarła ankieta, wskazało właśnie na naukę polskiego. Druga w kolejności potrzeb uplasowała się praca, która była ważna dla 52 proc. 38 proc. zaznaczyło zajęcia pozaszkolne dla dzieci, a niemal tyle samo (37 proc.) wskazało, że potrzebuje pomocy w kontakcie z systemem opieki zdrowotnej, na przykład przy umawianiu wizyt u lekarza.

Tak rząd chce pomagać uchodźcom w 2023 roku [rozmowa z ministrą Ścigaj]

– Akurat przy nauce języka polskiego możemy być pomocni. Zrobiliśmy rozeznanie, gdzie są kursy polskiego, świetlica Krytyki Politycznej otworzyła swój kurs i zorganizowałyśmy również konwersacje z języka polskiego – opowiada Agata.

Z tego ostatniego pomysłu jest najbardziej dumna. Konwersacje odbywają się w modelu „jeden na jeden” raz w tygodniu. Polskojęzyczni wolontariusze i wolontariuszki umawiają się z osobami z Ukrainy, które chcą poćwiczyć nowy język. Żeby spotkania miały mniej formalny charakter, uczestnicy konwersacji mają otwarty rachunek w jednej z cieszyńskich kawiarni. Tematy rozmów zależą w dużej mierze od samych uczestników, ale wszystkich obowiązuje zasada, że należy uszanować zdanie rozmówcy i zadbać o to, żeby konwersacje były komfortowe i bezpieczne dla obu stron.

– To jest prosty pomysł i pozwala nie tylko lepiej nauczyć się języka, ale przede wszystkim nawiązać znajomość, lepiej się poznać – dodaje Agata.

Viktoria

Viktoria Krevska, mama Darii, wielokrotnie próbowała skontaktować się z córką, kiedy w Mariupolu nie było już zasięgu. – Wychodziłam na drogę, którą ludzie wyjeżdżali z miasta, z kartką wyrwaną z zeszytu. Napisałam na niej numer Darii i krótką wiadomość, że żyjemy i wszystko z nami w porządku. Dałam to komuś i liczyłam, że jak złapie zasięg, wyśle jej SMS-a – opowiada Viktoria.

Jeszcze w marcu udało jej się dotrzeć do Cieszyna, razem z siostrą Darii i jej psem, dobermanem. Cały czas, kiedy myśli o chwili, w której wysiadła z samochodu pod akademikiem, emocje ściskają jej głos w gardle.

– Wybiegłam z Uśki i po prostu rzuciłam się mamie w objęcia. Aż się przestraszyłam, czy czegoś jej nie zrobiłam, bo jak na nią wpadłam, to uderzyłyśmy razem o samochód – opowiada Daria, uśmiechając się czule do mamy.

Aby zimą nikt nie został sam [reportaż z Nadarzyna]

Krystyna

Na klatce schodowej cieszyńskiego bloku, w którym mieszka Krystyna, emerytowana nauczycielka biologii, stoi karton na metalowe puszki i niedopalone świeczki.

– Najlepsze są takie większe puszki, na przykład po brzoskwiniach. Do puszki wkłada się zwój falistego kartonu i zalewa roztopioną w garnku parafiną z niedopalonych świeczek. Świeca okopowa gotowa – tłumaczy mi przy śniadaniu. Przygotowała śledzie i jajko, żebym mógł złożyć sobie słynną cieszyńską kanapkę. Herbatę z własnoręcznie zebranych ziół dostaję w kubku z napisem „I love Ukraine” – to podarunek od jednej z kobiet, którym w ostatnich miesiącach pomagała Krystyna. Przed jedzeniem modlitwa – Krystyna jest wierzącą ewangeliczką.

O tym, jak robi się świece, które mają służyć żołnierzom w okopach, dowiedziała się kilka dni wcześniej podczas warsztatów w cieszyńskiej Świetlicy Krytyki Politycznej. Przed wojną nawet nie wiedziała o jej istnieniu. Zawsze najlepiej czuła się u siebie w domu i w kościele ewangelicko-augsburskim w Dzięgielowie, dokąd dojeżdża na nabożeństwa i próby zespołu. Słyszała wcześniej, że na Śląsk Cieszyński przyjechali uchodźcy z Ukrainy, ale dopiero kiedy pojawili się w jej parafii, zaangażowała się w pomoc.

– Pastor powiedział w marcu, że zaprosił do naszego kościoła trzy Ukrainki z czwórką dzieci. Mają dach nad głową w pokojach gościnnych, ale poleca naszej chrześcijańskiej uwadze, żebyśmy w miarę możliwości mogli się nimi zająć i pomóc w codziennych sprawach – mówi Krystyna. Co chwilę zakłada okulary, zagląda do swojego kalendarza, gdzie ma zapisane wszystkie ważne fakty z ostatnich miesięcy.

Krystyna przegląda pomoce naukowe, które służą jej do konwersacji z uchodźczyniami. Fot. Dawid Krawczyk

Z tygodnia na tydzień Krystyna coraz bardziej angażowała się w pomoc uchodźcom. Najpierw tym, których poznała przez kościół. Później zgłosiła się do programu konwersacji „jeden na jeden”.

– Trzeba być delikatnym w tych rozmowach. Ja staram się nie poruszać tematu wojny. Jest tyle innych tematów do rozmowy. A chodzi przecież o to, żeby ćwiczyć język polski i móc z kimś porozmawiać – zauważa Krystyna.

Daria

Na zdjęciu, które pokazuje mi Daria, jest kilkupiętrowy blok – podobny do tego, w którym mieszka Krystyna. Tylko że ten blok ze zdjęcia jest w Mariupolu, a nie w Cieszynie. W oknach nie ma szyb, elewacja osmolona od bomb, a drewniane konstrukcje na balkonach rozwalone w drzazgi. Daria przerzuca kciukiem na następne zdjęcie – jest na nim gruz, koparka, bloku już nie ma.

– Najbardziej tęsknię za zdjęciami, albumami rodzinnymi. Ich już się nie odzyska – mówi Daria nad herbatą w cieszyńskim zamku. – Długo mi zajęło, żeby dotarło do mnie, że tych rzeczy, które tam zostawiłam, już nie ma. Miałam tak, że widziałam w sklepie albo w punkcie z darami dla uchodźców jakieś spodnie czy koszulkę, które mi się podobały, ale nie brałam, bo „przecież mam podobne w domu”. Dopiero po czasie docierało do mnie, że tych rzeczy już nie ma – opowiada Daria.

Oprócz zdjęć brakuje jej roweru, który był w piwnicy. – On się przynajmniej na coś przydał. Znajomy go wziął i uciekł na nim z miasta. – Daria się uśmiecha.

Joanna

Joanna Wowrzeczka od kilku miesięcy zbiera rysunki od dzieci i dorosłych, którzy przyjechali do Cieszyna z ogarniętej wojną Ukrainy. Rodzice Darii też coś narysowali. Na ich rysunkach są łzy, dom, ogień, samolot i bomba, która leci w kierunku budynku. Wkrótce Joanna wyszyje je na ubraniach mieszkańców Cieszyna, którzy pomagają uchodźcom. Takich bluz, koszulek i swetrów zrobiła już kilkanaście.

Joanna Wowrzeczka pokazuje jedno z ubrań, na których wyszyła rysunek przygotowany przez uchodźców z Ukrainy. Fot. Dawid Krawczyk

– To, czego nie da się wyrazić słowami, można spróbować narysować. Dlatego proszę osoby ukraińskie, żeby brały kredki i rysowały, co tylko im przyjdzie do głowy. Chcę, żeby ubrania wróciły do swoich właścicieli, żeby mogli nosić je blisko ciała. Nazywam to Ćwiczenia ze zrozumienia – tłumaczy Joanna. Nie planuje wystawiać nigdzie tej pracy, tym bardziej nie chciałaby, żeby wylądowała na rynku sztuki. – Jeśli miałyby być gdzieś pokazywane, to tylko tam, gdzie mają szanse być początkiem rozmowy z ludźmi o uchodźstwie. To ubrania i ostatecznie mają służyć do noszenia – podkreśla.

Początki tego pomysłu sięgają jeszcze czasów sprzed rosyjskiej inwazji. Pierwszy wyhaftowany obrazek narysowała Sunna, dziewczynka z Afganistanu. Kiedy jej rodzice rozmawiali o ucieczce z Kabulu, ona wzięła kredki i sama z siebie narysowała postać z kucykami, z której wychodzi czerwona smuga. – Wtedy pomyślałam, że nie chcę, żeby te rysunki, a z nimi te doświadczenia, zginęły, zostały zapomniane, dlatego je wyszywam – tłumaczy Joanna.

„Macie milczeć i być wdzięczne”. Uchodźczynie nie chcą opuszczać hotelu Ikar

Viktoria

Viktoria, mama Darii, pracowała w Mariupolu jako dyrektorka do spraw BHP – kontrolowała bezpieczeństwo w zakładach pracy. Po przyjeździe do Cieszyna od razu zabrała się do nauki polskiego. Pracuje w magazynie, a weekendami jeździ do szkoły, w której zdobywa uprawnienia, żeby zostać specjalistką BHP w Polsce. Nie planuje powrotu do Ukrainy.

– Ciągle mam klucze do naszego mieszkania w Mariupolu. Tylko co mi po tych kluczach, skoro nie ma drzwi, które mogłabym nimi otworzyć? Co tam drzwi, nawet domu nie ma – mówi Viktoria. Już kilka razy, wyrzucając śmieci w Cieszynie, ściskała klucze w dłoni i planowała wrzucić je do kontenera. Na razie woli, żeby zostały w kieszeni.

Viktoria nie ma gdzie wracać. Widzi w tym jednak swoją siłę – wie, że musi odnaleźć się w nowej rzeczywistości, w nowym kraju. Dlatego kiedy już przestała opłakiwać życie sprzed wojny, spędza każdą chwilę na nauce języka, nawiązywaniu znajomości, zdobywaniu wykształcenia.

– Marzę o domu z ogródkiem – mówi i przymyka oczy. – Jest lato. Cała rodzina do nas przyjeżdża i robimy grilla – mówi Viktoria.

– W Mariupolu? – pytam.

– Gdzie w Mariupolu? Tutaj, w Cieszynie – odpowiada Viktoria.

*
Materiał powstał dzięki wsparciu Fundacji im. Róży Luksemburg.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Dawid Krawczyk
Dawid Krawczyk
Dziennikarz
Dziennikarz, absolwent filozofii i filologii angielskiej na Uniwersytecie Wrocławskim, autor książki „Cyrk polski” (Wydawnictwo Czarne, 2021). Od 2011 roku stale współpracuje z Krytyką Polityczną. Obecnie publikuje w KP reportaże i redaguje dział Narkopolityka, poświęcony krajowej i międzynarodowej polityce narkotykowej. Jest dziennikarzem „Gazety Stołecznej”, warszawskiego dodatku do „Gazety Wyborczej”. Pracuje jako tłumacz i producent dla zagranicznych stacji telewizyjnych. Współtworzył reportaże telewizyjne m.in. dla stacji BBC, Al Jazeera English, Euronews, Channel 4.
Zamknij