Czytaj dalej

Nastolatki powinny być piękne – taki przekaz wywiera olbrzymią presję [rozmowa]

Nie ma przestrzeni, w której mogą pojawić się niedoskonałości, co jest przecież absurdalne. Niedoskonałości w przypadku nastolatków to nieuniknione zjawisko fizjologiczne. Mamy pryszcze, włosy się przetłuszczają, tyjemy, pojawia się owłosienie. Czujemy się kiepsko w tej przejściowej skórze – mówi Clémentine Beauvais, autorka książki „Pasztety, do boju”, w rozmowie z Olgą Wróbel.

Olga Wróbel: Przepraszam za ten oburzający wstęp, ale czytałam, że Pasztety oparte są na twoich doświadczeniach. Nie wyglądasz jak osoba, którą nękała nadwaga i ogólne niedostatki urody.

Clémentine Beauvais: Często muszę się z tego tłumaczyć. To trochę miłe, a trochę dziwaczne. Ale tak, miałam pryszcze, tłuste włosy i nadwagę. A do tego byłam nieśmiała, szczególnie pomiędzy jedenastym a trzynastym rokiem życia. Przysięgam więc, że mam prawo opowiadać o uczuciach takich dziewczyn.

Jednak pomysł na książkę nie był oparty wyłącznie na własnych doświadczeniach – kiedy myślałam o jej kształcie, często stykałam się z informacjami o „konkursach brzydactw”, niekoniecznie nawet internetowych. Pierwsza myśl? Ależ miałam szczęście, że skończyłam szkołę. zanim internet wkroczył do akcji! Wystarczająco okropna była świadomość, że chłopcy oceniają nas między sobą, 2/10 i tak dalej. Ale przynajmniej nie działo się to publicznie.

Twoje bohaterki są trochę starsze, Astrid i Mirelle mają po piętnaście lat. Matka jednej z nich mówi, że to najgłupszy wiek z możliwych. Dlaczego zdecydowałaś się akurat na ten moment?

W pierwszym zarysie książki były młodsze, Hakima miała jedenaście lat, a dziewczyny po czternaście. Wydawca poprosił, żebym to zmieniła, tak młode bohaterki nie wydawały się wiarygodne. Piętnaście lat to ciekawy wiek – jesteś na tyle dojrzała i niezależna, żeby krytykować dorosłych. Jednocześnie czujesz się cały czas gorsza od starszych nastolatków, którzy robią już to, o czym ty nadal tylko myślisz: piją, uprawiają seks, nie wracają na noc i tak dalej. Jesteś w jakiś sposób dojrzała, ale nie do końca, stąd bierze się energia, która pomaga osiągnąć niezwykłe rzeczy, jak w przypadku moich bohaterek.

Rozumiesz, jak działa świat, a jednocześnie jesteś nadal dość naiwna, żeby chcieć go zmieniać.

Może to nie jest naiwność, może niewinność? Dlatego ważna była dla mnie postać Hakimy, pełniąca rolę młodszej siostry, którą opiekuje się pozostała dwójka. Jest jeszcze trochę dziecinna, ale starsze dziewczyny pomagają jej, wprowadzają ją w dorosłość.

Hakima w trakcie podróży dojrzewa psychicznie, ale także dosłownie, zaczyna miesiączkować.

Młodsze czytelniczki bardzo często dziękują mi za ten fragment, mówią, że jest dla nich ważny. Starałam się pokazać pierwszą miesiączkę jako zwykłe wydarzenie – nic, z czego trzeba robić wielką aferę, ale też nie moment, który należy pomijać milczeniem. Dorzuciłam trochę humoru i starsze koleżanki, dzielące się z młodszą doświadczeniami. Wyszło w sam raz, dziewczynki są zachwycone.

Więcej dziewuch, mniej księżniczek

Ważnym tematem książki są media społecznościowe. Ich ocena jest niejednoznaczna. Z jednej strony Facebook okazuje się narzędziem opresji, lista „pasztetów” opublikowana zostaje właśnie tam. Ale kiedy Mirelle, Astrid i Hakima wyruszają w podróż, to media społecznościowe pomagają ją nagłośnić i dystrybuują manifest dziewczyn.

Bardzo często odwiedzam szkoły – i wtedy padają pytania o zagrożenia związane z mediami społecznościowymi. Trochę głupia sytuacja, bo korzystam z nich całymi dniami i bardzo mi się to podoba. W szkołach wisi mnóstwo plakatów przestrzegających przez kradzieżą danych, prześladowaniem w sieci, dzieci same je wykonują w ramach różnych akcji – a kiedy wieczorem sprawdzam Facebooka, okazuje się, że do znajomych zaprasza mnie ich nauczycielka, która dzieli się prywatnymi informacjami bez umiaru. Coś tu nie gra.

Niektóre aspekty naszej obecności w sieci są okrutnymi pułapkami. Zdjęcie, które wrzucam do internetu jako trzynastolatka, zostanie tam na wieki. Kiedy myślę, że mogłabym znaleźć w internecie trzynastoletnią siebie… No dobra, za trzydzieści lat pewnie też nie będę dumna z tego, co postuję teraz, ale jednak nastolatki są w inny sposób podatne na zagrożenia i dlatego dorośli starają się je chronić. Jednocześnie jest w mediach społecznościowych coś, co kocham. Dzięki internetowi można spotkać ludzi, z którymi nigdy nie zetknęlibyśmy się na żywo, a którzy są do nas niezwykle podobni. Taki sam gust, zainteresowania. Spędzam sporo czasu na Bookstagramie, pokazujemy sobie książki, dyskutujemy o nich. Traktuję tych ludzi jak prawdziwych znajomych. Media społecznościowe nie są jednowymiarowym tworem, na pewno czułabym się źle, twierdząc, że istnieje tylko ciemna strona.

Różowy jest w porządku. Ale oprócz niego są też inne kolory [rozmowa]

Z mediami społecznościowymi wiąże się też kwestia urody. Twoje bohaterki cierpią z powodu jej braku. Czy w dzisiejszych czasach trudniej uporać się z kompleksami, skoro każde nasze zdjęcie w sieci jest bezlitośnie oceniane, a zrobienie korzystnego selfie urasta do rangi sztuki?

Nastolatki powinny być piękne – taki przekaz wywiera olbrzymią presję. Nie ma przestrzeni, w której mogą pojawić się niedoskonałości, co jest przecież absurdalne. Niedoskonałości w przypadku nastolatków to nieuniknione zjawisko fizjologiczne. Mamy pryszcze, włosy się przetłuszczają, tyjemy, pojawia się owłosienie. Czujemy się kiepsko w tej przejściowej skórze, a z każdej strony słyszymy, że nastolatka powinna promienieć pięknem, rozkwitać, cieszyć się młodością. To bzdura.

Większość ludzi dopiero w okolicach dwudziestki czuje, że życie zaczyna nabierać sensu, zyskują pewność siebie. Zaczynają lśnić, ale na własnych zasadach, i to jest o wiele ciekawsze niż konwencjonalna uroda. Wiesz już, jak lubisz się czesać, jakie ubrania chcesz nosić, nie eksperymentujesz na ślepo. Oczywiście, zdarzają się śliczne, pewne siebie dziewczyny, ale to wyjątki, większości nastolatek to nie dotyczy. Dlatego nakłanianie młodych ludzi, żeby koncentrowali się na urodzie, jest niewłaściwe. Powinniśmy zostawić ich w spokoju, dać im czas, żeby dojrzeli, fizycznie i psychicznie.

Dziewczynki i młode kobiety ciągle obrywają najmocniej

Łatwo zapomnieć, jaki to paskudny okres i poddać się sentymentalizmowi młodości?

Zastanawiałam się ostatnio nad serialami dla młodzieży, w których nastolatki grane są przez kobiety zbliżające się do trzydziestki. Widzimy aktorów, którzy doskonale panują nad swoimi ciałami, poza tym są starsi, więc problemy fizyczne nastolatków już ich nie dotyczą. Do tego dochodzi to, o czym już mówiłam: „Wow, to najlepsze lata twojego życia, korzystaj, nie będziesz drugi raz młody!”. Także za sprawą takiego komunikatu nastolatki patrzą na ludzi po trzydziestce i myślą: „Ach, beznadzieja, ich życie już się skończyło”. To nieprawda, po trzydziestce życie robi się naprawdę fajne. Literatura ma tę dobrą stronę, że wygląd bohaterek można sobie wyobrazić. Film czy serial narzuca gotowe obrazy. Celowo starałam się nie poświęcać za dużo miejsca opisom wyglądu „pasztetów”.

To prawda. Dzięki temu możemy zastanawiać się, na ile rzeczywiście są brzydkie, a na ile takie się czują, „zachęcone” opinią rówieśników.

Za każdym razem, kiedy odwiedzam szkoły, widzę dziewczęta, które mogłyby być Mirelle, Astrid, Hakimą. Widzę to po sposobie, w jaki się poruszają, widzę siebie w ich wieku. To są często dziewczyny, które szybko urosły, są wyższe od chłopców, zgarbione, z aparatami na zębach, schowane za kurtyną włosów. Znam te sztuczki, sama je stosowałam. To właśnie oznacza bycie „pasztetem”. To nie do końca kwestia wyglądu, bardziej podejścia do siebie i swojego ciała. Na takich osobach łatwo się wyżywać, wyśmiewać się z nich, zazwyczaj nie będą starały się odgryźć.

No właśnie, powiedziałaś, że większość kobiet zyskuje pewność siebie po dwudziestce. A co z tymi, które nigdy nie wydobyły się z kompleksów i u których takie klasowe żarciki wywołały permanentnie zaniżoną samoocenę?

Tak też się zdarza. Uważa się, że koło dwudziestki powinno być już po problemie, ale to nie takie łatwe. Wcześniejsze doświadczenia mogą znacząco utrudnić proces dojrzewania albo zupełnie go zahamować.

W tej nazwie jest brokat, sięganie gwiazd i ważna kobieta

Wracając do naszego nastoletniego wyglądu: jak odróżnić ten szczenięcy tłuszczyk od otyłości, której potem nie da się tak łatwo pozbyć?

To pytanie też się pojawia, często w agresywniejszej formie: czy nie gloryfikuję nadwagi? Ale dziewczyny przez pięć dni jadą na rowerach przez Francję! Najwyraźniej ich otyłość nie jest tak wielka, żeby przeszkadzać w podejmowaniu tego typu wyzwań. Zresztą tutaj pojawia się też powszechne przekonanie, że chude ciało oznacza jakąś niezwykłą sprawność, chuda osoba może w każdej chwili przebiec maraton, gruba nigdy. Cóż, to tak nie działa.

Przede wszystkim nie gloryfikuję niezdrowego stylu życia. „Pasztety” nie jedzą śmieciowego jedzenia. Zdarza im się jadać tłusto, ale to są regionalne, francuskie dania. Nie zjesz przecież pięciu serów na raz, nie będziesz ich jeść co dzień. Poza tym to jedzenie jest w pewien sposób zdrowe: zrobione z lokalnych składników, nie podróżowało przez setki kilometrów. To też chciałam podkreślić: że jedzenie ma wartość społeczną i kulturową, to nie są tylko abstrakcyjne kalorie.

To prawda, że czytając Pasztety czułam się momentami, jakbym studiowała przewodnik kulinarny.

Mam wiele sentymentu dla jedzenia, które opisałam w książce, potrawy pochodzą głównie z regionu, w którym wychowała się moja mama. Tęsknię za tymi smakami. We francuskiej literaturze dziecięcej jedzenie rzadko się celebruje. Literatura angielska to inna bajka – tam mamy opisy uczt, pikników. Harry Potter, Ennid Blython, seria o Mary Poppins. Czysta radość jedzenia. Kiedy podróżuję po Francji, odwiedzając szkoły, najbardziej cieszę się na wizyty w lokalnych restauracjach i poznawanie nowych dań. Jeżeli moja książka czyta się jak przewodnik kulinarny, to bardzo dobrze.

W Norwegii nie usłyszysz już, że „chłopaki nie płaczą”

Czy kult piękna nie jest mocno zakorzeniony w kulturze francuskiej? Mamy w końcu masę książek typu „Francuzki nie tyją”, „Wyglądaj jak paryżanka”.

Tak. I to robi francuskim kobietom sporą krzywdę, presja na zachowanie szczupłej sylwetki jest ogromna. Czytałam, że Francja prowadzi w rankingach sprzedaży tabletek odchudzających i preparatów antycellulitowych. Nie znam kobiety, która po dwudziestominutowym spacerze po centrum Paryża nie czułaby się gruba.

Ciekawe jest to, że w Wielkiej Brytanii czy w Stanach ludzie mówią: spędziłem na siłowni trzy godziny, dwie godziny biegałam. We Francji nigdy się do tego nie przyznają. Siedziałam kiedyś w restauracji z przyjaciółką i zapytałam: „Hej, a jak tam twój fitness?”. Zaczęła mnie uciszać, nie chciała o tym rozmawiać. W Wielkiej Brytanii chwaliłaby się karnetem na siłownię, we Francji wstydzi się, że nie jest naturalnie szczupła. Bo na tym właśnie polega ten „francuski szyk” – wszystko powinno dziać się naturalnie. Żadnego widocznego makijażu, żadnych wyzywających ciuchów. Wstajesz z łóżka, narzucasz na siebie coś i – voilà – jesteś czarująca. Brytyjki podkreślają mocno każdy możliwy aspekt urody – zrobione rzęsy, włosy, paznokcie, wymyśle kreacje, akcentujące sylwetkę. We Francji „naturalność” to słowo-klucz, a przy tym pułapka.

Ale to jest też pułapka sportowego trybu życia: nie ćwiczymy dla siebie, ćwiczymy, żeby schudnąć i poprawić swoje wyniki.

W Wielkiej Brytanii czy w Stanach ludzie mówią: spędziłem na siłowni trzy godziny, dwie godziny biegałam. We Francji nigdy się do tego nie przyznają.

To widać w Wielkiej Brytanii. Kiedy mówię, że biegam, ludzie natychmiast pytają: ile kilometrów? Jaki czas? Uff, nie wiem. Dobiegłam nad rzekę i z powrotem. Zajęło mi to półtora podcastu. Teraz wszystko musi być mierzalne. Na Bookstagramie sporo ludzi realizuje konkretne wyzwania: „W tym roku przeczytam 301 książek, obecnie czytam książkę nr 23”. Po co? To dziwaczny sposób myślenia o lekturze! Rozumiem podejmowanie wyzwań, ale czy one zawsze muszą być ilościowe? Może zamiast rozważać ilość kilometrów powinnam zdecydować, że codziennie pobiegnę inną ścieżką i zobaczę, co się stanie wtedy. Takie wyzwanie stawiają sobie też poniekąd moje bohaterki – i ostatecznie są usatysfakcjonowane.

Myślisz, że po powrocie do domu nie będzie im brakowało tej adrenaliny?

To tradycyjna podróż inicjacyjna – bohaterki dojrzały, poznały siebie i świat. Teraz mogą z tego doświadczenia korzystać. Adrenalina nie trwa wiecznie i świadomość tego jest też ważnym elementem dojrzałości. Ale szczerze mówiąc, stworzyłam te postaci na potrzeby konkretnej historii i nie myślałam o nich w szerszej perspektywie.

Nie mamy więc co liczyć na drugą cześć?

Nie. Traktuję swoich bohaterów w sposób pragmatyczny. Jeżeli chcesz opowiedzieć o określonym problemie, potrzebujesz postaci, które będą do tej narracji pasowały. Wszystko musi działać. Trzeba też pamiętać, że to nie są ludzie. To wykreowane postaci. Jeżeli będę próbowała umieścić je w innej fabule, nie sprawdzą się.

To dość dojrzałe podejście do pracy literackiej. Czy uczyłaś się takiego pisania?

Uczyłam się raczej takiego czytania. To dla mnie bardzo ważne, żeby nie patrzeć na bohaterów jak na ludzi. Nie chodzi o to, żeby obedrzeć literaturę z tajemnicy, ale chcę rozumieć, czemu służą poszczególne postaci – jako autorka i jako czytelniczka. Każdy ma chyba taką książkę, która zmieniła jego postrzeganie literatury. Dla mnie to była Lolita. Czytałam ją, kiedy byłam całkiem młoda, miałam chyba czternaście lat. Nie mogłam zrozumieć: jakim cudem kocham tę książkę, jest obrzydliwa i jednocześnie genialna! To wtedy odkryłam nierzetelnego narratora, napięcie pomiędzy ładunkiem moralnym a estetycznym. Chociaż byłam w jej wieku, nie mogłam utożsamiać się z Lolitą, bo jej w tej książce nie było, została całkowicie ukryta za projekcjami Humberta. Z nim też nie zamierzałam się identyfikować. Myślałam za to: „Wow, a więc to tak można pisać!”.

Pustkowiak: W życiu jestem bardzo miła, w pisaniu bardzo niemiła

Mirelle ma rodzinę, która mocno ją wspiera. Jej matka nie mówi rzeczy w stylu: „Przejrzyj się w lustrze” czy „W życiu nie zorganizujesz takiej wyprawy, odrób lepiej lekcje”.

Moje bohaterki mają kochające rodziny. Oczywiście to nie jest regułą, ale tutaj było akurat potrzebne ze względów narracyjnych, nie można na postaci zrzucić zbyt wielu problemów na raz. Potrzebowałam dać dziewczynom przestrzeń, w której będą czuły się bezpieczne. To właśnie ich domy.

Wyrazem troski rodzin o bohaterki jest też sytuacja Hakimy, która z powodu niezwykłej nieśmiałości trafia do psychologa. Czy łatwo wyznaczyć granicę: tutaj rozwiązaniem problemów może być odważna wyprawa w nieznane, tutaj trzeba szukać pomocy specjalisty?

W moim środowisku, czyli na angielskim uniwersytecie, dominuje podejście „przezorny zawsze ubezpieczony”, ludzie często korzystają z usług poradni zdrowia psychicznego. We Francji chodzenie do psychiatry wciąż bywa tematem tabu. Poza tym tam króluje psychoanaliza, Wielka Brytania i Stany są zorientowane bardziej na terapie kognitywno-behawioralne czy w inny sposób dopasowane do potrzeb pacjenta. Takie podejście wydaje się praktyczniejsze, bo zdobywasz umiejętności pozwalające poradzić sobie z problemami tu i teraz – nie każdy ma ochotę leżeć na kozetce i analizować swoje dzieciństwo.

Jak poprawić zdrowie psychiczne w XXI wieku?

Jak wygląda dostęp do poradni zdrowia psychicznego w Wielkiej Brytanii? W Polsce trzeba walczyć nie tylko ze wstydem, ale też odczekać swoje w kolejce.

Z dostępnością jest lepiej w przypadku dzieci niż dorosłych, ale jednak kluczową kwestią pozostaje przełamanie oporu przed wizytą. W książce pokazuję reakcję ojca i brata, która, moim zdaniem, jest typowa dla mężczyzn. „No co ty, weź się w garść, po co będziesz chodziła po lekarzach”.

No właśnie, brat Hakimy zmaga się z poważnymi problemami, ale uważa, że poradzi sobie sam, siedząc w pokoju i myśląc o tym, co się stało.

Dokładnie.

Dlaczego wybrałaś akurat rowery? Z punktu widzenia historii, to narzędzie emancypacji – dzięki rowerom kobiety po raz pierwszy mogły samodzielnie pokonywać dłuższe odległości bez towarzystwa mężczyzn. W twojej książce rowery też pozwalają na niezależność.

Szczerze mówiąc, rower był wygodny fabularnie. Musiałam wysłać bohaterki w podróż po Francji, trwającą wystarczająco długo, żeby zadzierzgnęła się między nimi nić przyjaźni. To nie jest wielki kraj jak Stany, gdzie musiałyby podróżować samochodem. Podróż to świetna sytuacja narracyjna, a rower nadawał się w tym przypadku najlepiej: mogłam wprowadzić treningi, elementy sabotażu sprzętowego, dorzucić przyczepkę z pasztecikami. Nie myślałam o kontekście historycznym, rower wydał mi się zwyczajny i praktyczny. Sama nie bardzo lubię się na nim przemieszczać.

Pod koniec wyprawy dziewczyny spotykają znaną feministyczną blogerkę. Hakima pyta ją, czym właściwie ten feminizm jest. No właśnie, czym jest feminizm dla młodych Francuzek? Historycznym ruchem, który wywalczył prawa kobiet i rozmył się w codzienności?

Książka powstała w 2014 roku, ukazała się w 2015. Wtedy feminizm nie był tak żywy jak teraz, kiedy mamy ruch #metoo, i jego francuski odpowiednik, #BalanceTonPorc, czyli, w dosłownym tłumaczeniu, „donieś na swojego wieprza”, wzywający do ujawniania nazwisk molestujących. Te akcje spowodowały, że feminizm znowu jest na fali, a kobiety z dumą nazywają się feministkami. Zwraca się dużo większą uwagę na molestowanie w miejscu pracy, różnicę między molestowaniem a flirtem, którą wiele osób nadal chciałoby ignorować. Feminizm to nie jest już niejasne pojęcie, które kojarzy się z Simone de Beauvoir, feminizm dzieje się teraz.

Jedną z ważnych bohaterek jest matka Mirelle. Z wykształcenia jest filozofką, ale pracuje „tylko” jako nauczycielka filozofii w liceum. Jeżeli pisze, to do szuflady, jest kobietą, która się poddała.

Nie powiedziałabym, że się poddała. Nauczyciel filozofii we francuskiej szkole średniej to człowiek-instytucja. Na pewno oddaliła się od uniwersyteckiego establishmentu, od nadętych i skostniałych akademików. To klasyczne dla Francji napięcie pomiędzy „aż” wykładowcą i „tylko” nauczycielem. Chociaż snobistyczne środowiska uniwersyteckie gardzą nauczycielami, to oni zrobili o wiele więcej dla francuskiej filozofii, ucząc pokolenia nastolatków. To jest ważniejsze niż pisanie rozpraw, które przeczytają tylko koledzy po fachu. Problem leży też w tym, że filozofia to supermęska dziedzina. Matka Mirelle jest więc potrójnie wykluczona: kobieta, nauczycielka, do tego pracująca na prowincji.

Świat twojej powieści jest realistyczny, ale nie do końca. Kobiety zajmują tu wszystkie eksponowane stanowiska, z prezydentką Francji na czele. Szkoła, do której chodzi Mirelle, nosi imię Marie Darrieussecq. Czy w dzisiejszej Francji byłoby to możliwe?

Tak, oczywiście – to znaczy nie w tej chwili, bo ta autorka żyje. Ale we Francji nazywanie szkół imionami pisarzy jest dość powszechne.

W Polsce też, ale rzadko są to współczesne pisarki.

Marie Darrieussecq to jak najbardziej realistyczna kandydatka. Chociaż akurat w przypadku tej książki wydało mi się po prostu zabawne, żeby patronką szkoły została autorka powieści o kobiecie przemieniającej się w maciorę.

W jakie zwierzę może zamienić się kobieta? Przecież nie w żyrafę!

W przypadku prezydentki Francji chciałam, żeby to był fakt niepodlegający dyskusji w świecie przedstawionym. Francją rządzi kobieta, zero zdziwienia. Ale chciałam także, żeby to była kobieta niezbyt miła – nie ciepła, uśmiechnięta, mądrze postępująca idealna przywódczyni. Często mówi się, że gdyby kobiety rządziły światem, wszystko wyglądałoby inaczej – chciałam się od tego przekonania odciąć. Nic nie byłoby inaczej, na pewno nie od razu. Kobiety, które zdobywają władzę, zazwyczaj robią to w „męski” sposób, potrafią kalkulować i walczyć o pozycję. Więc gratulacje dla prezydentki, osiągnęła wiele, ale to nie jest kobieta idealna, którą lubimy sobie wyobrażać.

Po drugiej stronie stoją kobiety, które – jak opiekunka zamku i jej siostry – cenią sobie kobiecą przyjaźń i wsparcie swojej płci.

Często mówi się, że gdyby kobiety rządziły światem, wszystko wyglądałoby inaczej – chciałam się od tego przekonania odciąć. Nic nie byłoby inaczej, na pewno nie od razu.

Tak, ważne jest dla nich siostrzeństwo – rozumiane dosłownie, ale też szerzej. Trzy siostry to w pewnym sensie bohaterki, Pasztety, tylko żyjące w innych czasach. Dla mnie przyjaźnie z kobietami, wyjątkowa więź, którą mam z siostrą, to jedne z najważniejszych przestrzeni, emocje, których nie doświadczam w innych kontaktach. Ważny jest też kontakt ze starszymi kobietami. W książce nie poświęcam temu zbyt wiele miejsca, ale na końcu podróży dziewczyny spotykają tę feministyczną blogerkę, o której wspomniałaś. Ona jest ważna, może stać się wzorem dla Mirelle i jej koleżanek. Warto mieć kogoś, kogo się podziwia i kto łagodnym okiem może spojrzeć na to, co robisz, doradzić, wspomóc. To jest naprawdę cenne, a w życiu kobiet szczególnie potrzebne.

Pasztety i trupy

**
Pasztety do bojuClémentine Beauvais – francuska pisarka, autorka kilkunastu książek dla młodych czytelników. Pisze po francusku i angielsku. Pasztety, do boju! sama przetłumaczyła na język angielski. Od ponad 10 lat mieszka w Wielkiej Brytanii, gdzie ukończyła studia i obroniła doktorat poświęcony literaturze dziecięcej. Wykłada angielski i pedagogikę na uniwersytecie w Yorku. W Polsce Pasztety, do boju! ukazały się nakładem wydawnictwa Dwie Siostry w przekładzie Bożeny Sęk.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Olga Wróbel
Olga Wróbel
Kulturoznawczyni, autorka komiksów
Kulturoznawczyni, autorka komiksów, pracownica muzeum. Prowadzi bloga książkowego Kurzojady.
Zamknij