Czytaj dalej

Kopińska: Prawdziwej skruchy nie sposób odkryć

justyna-kopinska

Dobrze jest robić coś, w czym jesteś kompetentny. Ja się czuję w tematyce kryminalnej dobra – mówi Justyna Kopińska.

Martyna Słowik: W najnowszym zbiorze twoich tekstów Z nienawiści do kobiet najbardziej wstrząsnął mną reportaż Ile mamy trupów w szafach?. Czy podczas rozmowy z jednym z morderców dwóch małżeństw z Gliwic, dostrzegłaś w nim choć odrobinę skruchy?

Justyna Kopińska: On starał się to w ten sposób przedstawić – pokazać, że wszystko przemyślał. Uważam, że każdy sprawca tak robi. Prawdziwej skruchy nie sposób odkryć. Trzeba by było z takim człowiekiem spędzić ogrom czasu, żeby mieć pewność, że żałuje tego, co zrobił. Ten morderca z jakiegoś powodu wytatuował sobie datę porwania pierwszego małżeństwa. Oni nie zabili bez powodu, wyłącznie z nudy. Chcieli zabawy w Boga. Myślę, że jeżeli ktoś ma takie skłonności, to małe prawdopodobieństwo, że kiedykolwiek poczuje prawdziwą skruchę.

Jak wyglądała rozmowa z nim?

Bardzo źle wtedy zrobiłam, że bezpośrednio przed spotkaniem oglądałam zdjęcia zamordowanej w tak okrutny sposób pary, zwłaszcza tej dziewczyny. Na pewno wpłynęło to na moją rozmowę. Mam taki nawyk, że po każdym reportażu piszę sobie feedback – co mogłabym zrobić lepiej, jakie rady na przyszłość mam sama dla siebie, żeby każdy kolejny reportaż był lepszy i mocniejszy. Po tym materiale napisałam, że nie mogę tego samego dnia widzieć zdjęć osoby zamordowanej czy ofiary i rozmawiać ze sprawcą. Powinnam to rozłożyć w czasie, najlepiej oddzielić od siebie przynajmniej tygodniem.

Traktuję pisanie o literaturze jak dziennikarstwo śledcze

Czyli emocje są zbyt duże i mogą wpływać na to, w jaki sposób rozmawiasz z przestępcami?

Staram się być absolutnie rzetelna. To są emocje nie do końca uświadomione. Nie jestem osobą, która by się trzęsła, po której byłoby coś widać. Gdy idę na spotkania z tego typu bohaterem, jestem jak skała. Ale podświadome uczucia na pewno krążą w głowie. Gdy rano zobaczysz coś tak makabrycznego, pewnych pytań nie zadasz, pewnych uczuć nie okażesz. Te zdjęcia, to co oni zrobili temu młodemu małżeństwu, które było świeżo po ślubie…Rozmowa z tym człowiekiem była dla mnie trudna.

Nie boisz się, że po przeczytaniu twoich reportaży czytelnikami za bardzo zawładną negatywne emocje w stosunku do konkretnych bohaterów, co sprawi, że nie będą potrafili zdobyć się na głębszą refleksję, dotyczącą choćby systemowych luk wymiaru sprawiedliwości czy polskiego prawa?

Nie. Jeżeli będą nimi targały uczucia, to zawsze jest dobre dla odbioru tekstu. Najgorzej by było, gdyby ktoś czytał reportaż beznamiętnie, bez angażowania emocji. Dla autora to jest dobre, że czytelnicy tak przeżywają teksty. Później piszą do mnie, że odczuwają pewnego rodzaju katharsis, że patrzą na swoje życie w inny sposób. To jest dla mnie piękne.

Jednak w kilku przypadkach bałam się linczu, na przykład przy sprawie księdza-pedofila, który przez długi czas gwałcił kilkunastoletnią dziewczynkę. Było wiele komentarzy: proszę podać, gdzie on mieszka, my mu … I tutaj padały groźby, często wulgarne, co z nim zrobią. Wystosowałam wtedy apel na stronach „Gazety Wyborczej”. Napisałam, że to, co zrobił ten ksiądz, było okrutne, a wymiar sprawiedliwości nie powinien nigdy stosować tak łagodnych kar. Ale odpowiedzią na przemoc nie może być przemoc.

Jak ty sama radzisz sobie z emocjami, które musisz tłumić podczas spotkań z przestępcami?

Różnie. Lubię wyładować się na siłowni. Sport działa na mnie bardzo ożywczo. Gdy jestem zmęczona fizycznie, to wszystko ze mnie schodzi. Bardzo dobrze działa też na mnie samo pisanie. To wyrzucanie z siebie demonów, pozbywanie się wszystkiego. Strzelanie też. Wymaga skupienia, ale wiąże się również z wyrzucaniem z siebie pewnych emocji.

Oprócz tego wiadomo: przytulanie, ciepło i wszystko, co się wiąże z najbliższymi ludźmi wokół mnie. Za chwilę, gdy skończymy rozmawiać, jadę do mojej siostry i malutkiej siostrzenicy, spędzę z nimi fajny wieczór. Myślę, że totalnie pozytywne emocje, które spotykają mnie po całym dniu, są bardzo ważne.

Sekielski: Księża wykorzystują seksualnie dzieci. Ludzie to wiedzą, a mimo tego milczą. Dlaczego?

Chyba każda praca ma w sobie element, za którym się nie przepada, który jest najtrudniejszy albo nużący. Co nim jest w twoim przypadku?

Są trudne etapy, ale na pewno nie ma czegoś nudnego, co by sprawiało, że nie lubię choćby części swojej pracy. Najtrudniejsza jest dla mnie rozmowa z bohaterem-ofiarą – jeżeli ta żyje, bo często piszę o zabitych. To wymaga dużej siły, jest trudne emocjonalnie, ale w każdym wymiarze interesujące.

Równie ciekawe, ale znacznie łatwiejsze, są dla mnie rozmowy z prokuratorami czy sędziami. Niezależnie od tego, czy ta osoba postąpiła źle, czy jest to dobry prokurator. Jeżeli jest dobry i go podziwiam – bo zwykle mój podziw rodzi się z tego, że ktoś jest mocny, dobry w swoim zawodzie, wiarygodny – to taka rozmowa jest już dla mnie czystą przyjemnością. Jeżeli to jest jakiś zły sędzia, który wydał obrzydliwy według mnie wyrok, to wciąż jest to dla mnie interesujące, bo mogę pytaniami przyprzeć go do muru.

Pisać też bardzo lubię. Staram się tym nie katować, nie piszę 12 godzin bez przerwy. Rozdzielam sobie pracę. Każdego ranka piszę kilka godzin, później rozmawiam z psychologami, prokuratorami, policjantami, na koniec dnia czytam najnowsze badania socjologów np. z Wielkiej Brytanii czy Stanów.

Często mówisz, że jesteś swoją pracą…

Bo to zawód, w którym życie zlewa się z pracą. To trzeba kochać. Żeby mieć bardzo dobre rezultaty, żeby czytelnicy chcieli cię czytać i słuchać, konieczne są pasja i całkowite zatracenie się w tym. Trzeba poświęcać siebie, często pracować po nocach. Bohaterowie mają czas na spotkanie, dopiero jak skończą swoje zajęcia. Ustawiają spotkanie na godz. 22 czy 23 w innym mieście, więc do Warszawy wracam nad ranem.

Co wzmacnia w tego rodzaju pracy?

Reakcje czytelników są bardzo ważne, bo pozytywnie nakręcają. Chce się pisać każdy kolejny tekst, gdy widzisz, że poprzedni komuś pomógł, że jakaś osoba pod jego wpływem zmieniła swoje życie, stała się na przykład bardziej otwarta albo tolerancyjna, zaczęła dostrzegać wartości, które są dla niej cenne w życiu. Dla mnie to ekstremalnie ważne. Nie potrafiłabym pisać do szuflady. Piszę dla czytelników.

Ludwika Włodek: Czy prawda nas wyzwoli?

czytaj także

A jakie są bardziej egoistyczne powody, dla których wykonujesz ten zawód?

Pisanie nadaje sens mojemu życiu. Gdy byłam małą dziewczynką, bardzo trudno było mi go znaleźć. Pytałam o to koleżanki i kolegów, ale oni nie mieli takich myśli. Ja chodziłam z uczuciem „po co w ogóle to życie?”. Widziałam też ludzi, którzy nie za bardzo lubią swoje życie. Mężczyzn, którzy nie lubią swojej pracy, ale życie rodzinne też ich nie cieszy. Nie kochają swoich żon, są z nimi tylko ze względu na jakieś kredyty, zobowiązania. Szukają na boku różnych przeżyć, ekscytacji, kochanek. Jak byłam już trochę starsza, to często to dostrzegałam. Nie mogłam zrozumieć, gdzie jest sens. Pamiętam jak obejrzałam film Milczenie owiec, w którym bohaterka uratowała jedną osobę. Miałam przeświadczenie, że dzięki temu już zawsze jej własne życie będzie miało sens. Każdy może znaleźć zupełnie gdzieś indziej ten klucz. Każdy ma jakiś inny pomysł na życie. Ten – pisanie – jest mój.

Jak było, gdy zaczynałaś pracę reporterki – gdzie szukałaś tematów, w jaki sposób docierałaś do bohaterów?

Właściwie tylko przy jednym temacie musiałam kilka minut przekonywać bohaterkę, żeby zgodziła się ze mną porozmawiać. To była dziewczyna z reportażu o ośrodku socjoterapeutycznym w Łysej Górze. Od znajomego z służby więziennej dowiedziałam się, że doszło w nim do zbiorowego gwałtu. Sprawcy nie dostali żadnej kary, bo nie mieli skończonych 17 lat. Dziewczyna, która podżegała do gwałtu, krzycząc „zgwałćcie ją, zgwałćcie”, bo bała się, że jeżeli nie przekieruje ich uwagi na koleżankę, sama zostanie zgwałcona – dostała pięć lat więzienia, bo miała skończone 17 lat. To była ogromna rozbieżność. Gwałciciele nie ponieśli żadnej kary, nie poszli do więzienia nawet na jeden dzień. Chciałam wiedzieć, co ona o tym wszystkim myśli, jak to wpłynęło na jej życie, dlaczego w ogóle znalazła się w ośrodku socjoterapeutycznym. To było też ciekawe z punktu widzenia ofiary, tej zgwałconej dziewczyny, która nie chciała, żeby tamta dostała tak wysoką karę.

Przyszłam do więzienia i nie byłam pewna, czy ta dziewczyna będzie chciała ze mną rozmawiać. Pamiętam, że była bardzo chudą blondynką. Po kilku zdaniach absolutnie się otworzyła. Mówiła wszystko. Miała potrzebę, by opisać jej historię.

Prawo do niemilczenia

Reportaż o ośrodku w Łysej Górze był bardzo czytany. „Wyborcza” dała go na jedynkę, później powstały na ten temat materiały radiowe i telewizyjne… Po jego publikacji zgłosił się do mnie wychowanek sióstr boromeuszek, od siostry Bernadetty. Z kolei po reportażu o siostrze Bernadetcie, który również stał się popularny, zgłaszali się do mnie kolejni bohaterowie, osoby z wymiaru sprawiedliwości zaczęły informować mnie o różnych sprawach, które skończył się niesprawiedliwymi wyrokami.

Bardzo szybko przeskoczyłam do etapu, w którym moje reportaże stały się głośne, szły na czołówkę i w którym to sami bohaterowie szukali ze mną kontaktu. Mam chyba dużo szczęścia w pracy dziennikarskiej.

Z czego to wynika?

Na początku na pewno nie była to kwestia nazwiska. Mogą być dwa powody. Może ludzie po prostu się otwierają i mi ufają, bo czują się przy mnie bezpiecznie, wyczuwają, że jestem mało oceniająca, otwarta. Albo to kwestia czystego szczęścia, że trafiam na taki moment, w którym mają bardzo dużą potrzebę opowiedzenia swoich historii.

Potrafiłabyś teraz jako reporterka zająć się innymi tematami?

Na pewno nie odeszłabym całkowicie od spraw kryminalnych. To, co teraz robię, jest dla mnie bardzo ważne. Mam ogromną wiedzę na ten temat. Od dziecka czytam różne socjologiczne analizy dotyczące morderstw, psychopatów nakłaniających ludzi do samobójstw itd. Dobrze jest robić coś, w czym jesteś kompetentny. Ja się czuję w tematyce kryminalnej dobra.

Od dziecka czytam różne socjologiczne analizy dotyczące morderstw, psychopatów nakłaniających ludzi do samobójstw itd.

Są tematy, które chcę rozwijać. Mój reportaż o miłości pt. Nieśmiertelność chrabąszczy będę rozwijała w powieść, bo po prostu czuję ten temat i w nim jestem. Dla mnie wszystko jest intuicyjne. Nie jestem osobą, która mogłaby robić coś, do czego nie jest zapalona. Dopiero gdy czuję, że coś jest dla mnie ważne, wtedy się za to biorę. Myślę, że czytelnicy też to czują. Ogrom wiadomości od nich sprawia, że czuję, że idę dobrą drogą.

Czy wyobrażasz sobie moment, w którym powiesz sobie „dość”? Stwierdzisz, że zrobiłaś, co mogłaś, ale dalej nie możesz już uprawiać tego zawodu?

Tak, ale myślę, że to będzie przebiegało wieloetapowo. W danym roku mogę robić mniej „trudnych” reportaży, a później przyjdzie temat, który mnie absolutnie zafascynuje, i znów podejmę wyzwanie.

Teraz napisałam scenariusz do filmu o siostrze Bernadetcie. Powstanie też film inspirowany historią z mojego reportażu Oddział chorych ze strachu. Piszę powieści, w przyszłości powstaną też kryminały. Jestem ekspertką od spraw kryminalnych na planach filmowych. W żaden sposób nie jestem w życiu uzależniona od jednego źródła. To ja decyduję, na czym chcę się w danym roku bardziej skupiać, co jest dla mnie ważniejsze. Chcę pisać powieści, bo można w nich zawrzeć jeszcze bardziej uniwersalne przesłanie, w literacki sposób przekazać wartości, które są dla mnie ważne, pewną metaforę życia. Ale musiałam mieć do tego solidne podstawy w rzeczywistości, najpierw wejść w świat przestępców, systemu zła, by móc wiarygodnie tworzyć postaci.

Chcę sama decydować, w którym momencie życia mogę mocniej wchodzić w takie tematy jak ten, nad którym teraz pracuję – o człowieku, którego podejrzewam o morderstwa, a jest pedofilem, bardzo groźną osobą, i wciąż jest na wolności. Potem będę pisała coś innego, na przykład powieść, i będę mogła złapać trochę oddechu.

Zupełna fikcja literacka?

Będą oparte na faktach. W Polsce jest dużo spraw, których nie mogę opisać w reportażach, bo na przykład po latach nie sposób znaleźć dowody. Ich ułamki będę zawierała w powieściach. Zamierzam godzić pisanie reportaży i powieści. Jeżeli poczuję, że reportaży jest za dużo, to wiem, że płynnie mogę przejść do pisania kryminałów. Jestem przekonana, że czytelnicy ze mną zostaną.

**
z-nienawisci-do-kobietJustyna Kopińska – dziennikarka „Dużego Formatu”. Ma na koncie Nagrodę Dziennikarskiej Amnesty International – Pióro Nadziei, Nagrodę PAP im. Ryszarda Kapuścińskiego, Grand Press, Nagrodę Newsweeka im. Teresy Torańskiej oraz wyróżnienie Radia ZET im. Andrzeja Woyciechowskiego. Jako pierwsza dziennikarka z Polski otrzymała European Press Prize w kategorii „Distinguished Writing Award” przyznawaną przez The Guardian Foundation i The Reuters Foundation. Autorka książek Czy Bóg wybaczy siostrze Bernadetcie? oraz Polska odwraca oczy. Jej najnowsza książka, Z nienawiści do kobiet, ukazała się właśnie nakładem wydawnictwa Świat Książki.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Martyna Słowik
Martyna Słowik
Dziennikarka i reporterka
Martyna Słowik – dziennikarka i reporterka, publikuje m.in. w „Gazecie Wyborczej”, „Wysokich Obcasach”, „Tygodniku Powszechnym”. Laureatka stypendium dziennikarskiego im. Leopolda Ungera, finalistka konkursu dziennikarskiego Dziennikarze Małopolski 2019 (kategoria publicystyka), stypendystka Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Pisze o kryzysie klimatycznym, kobietach i kulturze.
Zamknij