Skazańcy często mówią na swoje korespondencyjne przyjaciółki „anioły”. Bo właśnie taką funkcję dla nich spełniają. Zlatują z nieba, czyli z bogatej Europy, i chcą ich uratować. Rozmowa z Lindą Polman autorką książki „Laleczki skazańców. Życie z karą śmierci”.
Dawid Krawczyk: Pierwsza reakcja bohaterek na książkę, którą napisałaś?
Linda Polman: Gniew.
Poczuły się zdradzone?
Myślę, ze do pewnego stopnia tak. Niektóre napisały nawet, że mają wrażenie, jakbym chciała je wyśmiać.
Kiedy czytałem Laleczki skazańców, zupełnie nie miałem takiego wrażenia. Niektóre bohaterki mają rzeczywiście obsesję na punkcie „swoich” więźniów, ale nie oceniałaś ich, raczej podążałaś za tymi obsesjami.
Pracując nad książką, od samego początku mówiłam swoim bohaterkom, że jestem dziennikarką. Jednak ludzie mają niesłychaną zdolność wypierania tego faktu. Poza tym bardzo dużo z tego, co zebrałam, ostatecznie nie znalazło się w książce. Nie zdradzam najbardziej osobistych tajemnic.
Dylemat stary jak samo dziennikarstwo: na ile zobowiązani jesteśmy chronić bohaterów przed nimi samymi? Zawsze jako reporterzy jesteśmy w tej dziwnej pozycji, że robimy wszystko, żeby zdobyć ich zaufanie, ale właściwie to zależy nam przede wszystkim na ich historii. Mogę powiedzieć tylko, że starałam się być z bohaterkami naprawdę szczera.
Wróćmy do początku. Jak poznałaś pierwszą „laleczkę skazańca”?
To było dwie dekady temu, w roku 1998. W ogóle to nie chciało mi się za bardzo pracować nad tym tekstem. Zostałam wysłana przez naczelnego holenderskiego magazynu Amnesty International, żeby zrobić wywiad z kobietą, która chciała nagłośnić sprawę mężczyzny skazanego w Stanach na śmierć. Uważała, że jest niewinny, i po prostu nie dawała spokoju naczelnemu. W końcu on już nie mógł tego znieść i powiedział: „Linda, napisz coś o niej i niech mi da wreszcie spokój”.
Przekroczyłaś próg jej mieszkania, porozmawiałaś i po wyjściu od razu zaczęłaś książkę?
Trochę tak, a trochę nie. Oczywiście napisałam taką poprawną historyjkę o niesłusznie skazanym i staraniach tej kobiety o sprawiedliwy proces. Ale czułam, że tam jest dużo większa historia. Ona była zakochana w tym mężczyźnie. Nie miałam co do tego wątpliwości. To było widać po jej zarumienionych policzkach, iskrze w oczach. Jakby tego było mało, miała w domu coś na kształt ołtarzyka na cześć tego skazańca. Pojechałam za nią do Teksasu, gdzie obiekt jej westchnień czekał w celi na karę śmierci.
czytaj także
Zdziwiło cię to, co zastałaś w Teksasie?
Zajechałyśmy do motelu najbliżej więzienia i tam poznałam inne kobiety korespondujące ze skazanymi na śmierć. Siedziałyśmy wokół motelowego basenu i rozmawiałyśmy. Tak, byłam zdziwiona. Najbardziej chyba tym, jak bardzo różniły się od siebie. Powiem ci coś szczerze: jadąc tam, byłam pełna uprzedzeń. Myślałam, że one wszystkie są jakieś głupie albo szalone i dają się wykorzystywać tym facetom. Dzięki temu, że poznałam je osobiście, zobaczyłam je w zupełnie innym świetle. Wiele z nich miało wyższe wykształcenie. To oczywiście ma sens, bo przecież musiały znać angielski, żeby korespondować z amerykańskimi więźniami. Wiek: wszystkie powyżej 45. roku życia. I każda z nich bardzo potrzebowała uwagi. A mężczyźni zamknięci w celi śmierci poświęcali im 24 godziny dziennie. Każdy najmniejszy oddech, sen, koszmar, ból opisany w listach był dla tych mężczyzn naprawdę ważny. Oni tego potrzebowali. One jeszcze bardziej. Kwitły od poświęcanego im zainteresowania.
A jak myślisz, skąd wzięły się twoje uprzedzenia?
Mężczyźni zamknięci w celi śmierci poświęcali im 24 godziny dziennie. Oni tego potrzebowali. One jeszcze bardziej.
Cóż, to chyba nie tylko jakieś moje skrzywienie. Mam wrażenie, że jako społeczeństwo narzucamy taki sposób postrzegania ich historii. Sporo starszych białych kobiet jeździ na wakacje do Afryki, żeby tam romansować z młodymi chłopakami na plaży. Więc jak widzisz kobietę około pięćdziesiątki, która ma romans z młodym Afrykańczykiem czy dwudziestoletnim Apaczem czekającym w więzieniu na egzekucję, to z automatu wydaje ci się, że rozumiesz, o co w tym chodzi. On chce pieniędzy, ona daje się wykorzystywać. Przynajmniej dla mnie z początku wydawało się to oczywiste.
Wszystkie były zakochane w adresatach swoich listów?
Natura ich relacji się zmieniała. Wróćmy do tej Holenderki, od której zaczęliśmy. Zaczęło się od miłości. Mężczyzna z celi śmierci był dla niej najważniejszy na świecie. A później rozwinęło się to jak klasyczne małżeństwo. Stracili sobą zainteresowanie. Egzekucja zbliżała się wielkimi krokami i naturalnie powodowało to coraz więcej napięć.
czytaj także
Kobiety korespondujące z więźniami, najczęściej bogate Europejki w średnim wieku, stworzyły coś na wzór wspólnoty połączonej podobnymi doświadczeniami. A co ze skazańcami?
Jest całkiem spory odsetek osób skazanych na karę śmierci, które albo są psychopatami, albo odsiadka w celi śmierci spowodowała, że ich świadomość gdzieś odpłynęła. Są całkiem odizolowani od świata i istnieje małe prawdopodobieństwo, że znajdą korespondencyjną przyjaciółkę.
Bo w świecie „laleczek skazańców” chodzi o atrakcyjność, umiejętność sprzedania się – to jest prawdziwa waluta.
I jak wygląda zwycięzca na tym osobliwym rynku?
Jest raczej młody. Większość z nich jest całkiem przystojnych, ale najważniejsze, żeby mieli na koncie jakąś spektakularną zbrodnię, najlepiej przerażające morderstwo. Nie chciałbyś przecież jakiegoś nudnego przestępcy, tylko kogoś, kto dowiódł swoimi czynami, że jest silny, na tyle silny, żeby odebrać człowiekowi życie.
W świecie „laleczek skazańców” chodzi o atrakcyjność, umiejętność sprzedania się – to jest prawdziwa waluta.
Druga najważniejsza cecha, to wysokie umiejętności opowiadania historii. To jedyny, a jeśli nie jedyny, to na pewno najważniejszy zasób, jaki mają: słowa, którymi są w stanie oczarować te kobiety. Muszą potrafić pisać tak, żeby ich adresatki nie mogły doczekać się następnego listu.
Mogliby robić kariery jako scenarzyści, a tak siedzą i czekają na śmiertelny zastrzyk.
To z pewnością była jedna z kwestii, które najbardziej mnie fascynowały. Jeśli spojrzysz na ich pochodzenie, to ogromna większość pochodzi z najuboższych regionów Ameryki. Nie mieli dostępu do edukacji, wielokrotnie sami są ofiarami przemocy, wychowali się praktycznie w slumsach. Później wydarzyło się coś tragicznego, wylądowali w celi śmierci i… zaczęli się niesamowicie rozwijać. Czytają literaturę, piszą. Czasem żenią się z bogatymi Europejkami. Zmieniają swoje życie. Tylko jest jeden problem: nie wyjdą już żywi na wolność.
Nie tak wyobrażamy sobie chyba amerykańskie więzienia.
Bo one zazwyczaj nie są miejscem takich przemian. Mówię tutaj tylko o tej wąskiej grupie skazanych na śmierć, którzy opierają swoje życie na korespondowaniu z kobietami z wolności.
czytaj także
Pierwszą bohaterkę poznałaś w roku 1998, czyli pracowałaś nad tą książką prawie dwadzieścia lat. Wybacz bezpośredniość, ale kto ci za to zapłacił?
Moja poprzednia książka, Karawana kryzysu, bardzo dobrze się sprzedała. Prawa do tłumaczenia kupiły wydawnictwa w kilku krajach. Procenty od sprzedaży pozwoliły mi się utrzymać, miałam z czego zapłacić rachunki. Do tego dochodziły pieniądze za wykłady, na które jestem zapraszana, uczę też dziennikarstwa w kilku szkołach. W sumie wszystkie te źródła dochodu pozwoliły mi regularnie wracać do pracy nad Laleczkami. W międzyczasie publikowałam też artykuły o Teksasie, biednych dzielnicach Houston.
Sporo miejsca poświęcasz refleksjom nad Stanami.
Wydaje mi się, że spojrzenie na Amerykę z perspektywy świata, który opisuję w książce, może być bardzo pouczające. To była dla mnie całkowicie nowa rzeczywistość. Mam nadzieję, że udało mi się przekazać czytelnikom, jak bardzo ten świat wydaje mi się przedziwny. To jest inna planeta. Spędziłam sporo czasu w Afryce, w dość ubogich miejscach. Ale po przyjeździe do Teksasu byłam zszokowana poziomem ubóstwa. Przyjechałam z Holandii, bogatego europejskiego państwa, i wylądowałam w miejscu, gdzie ludzie nie mają żadnego poczucia bezpieczeństwa.
Nie spodziewałam się, że granica między wolnością a więzieniem może być taka cienka. Niezliczona liczba ludzi mieszka w Teksasie na ulicy, bez dachu nad głową. Niezwykle okrutne społeczeństwo, które zmusza cię, żeby być twardym, bezlitosnym. Zero litości dla słabości – to jest naczelna zasada.
Upraszczając, kiedy w Holandii masz zostać skazany, to powołuje się biegłego psychiatrę i jeśli z jego badań wyjdzie, że miałeś ciężkie dzieciństwo, to działa to na twoją korzyść i dostajesz mniejszy wyrok. W Teksasie, na odwrót, to argument za tym, żeby odizolować cię na dłużej, bo możesz być wyjątkowo niebezpieczny.
Z historii zawartych w twojej książce wynika, że relacje z kobietami z wolności to dla więźniów również sposób na przetrwanie. Świat za kratami jest jeszcze bardziej bezlitosny niż ulice biednych dzielnic w Houston.
W momencie, kiedy sąd skazuje aresztowanego na karę śmierci, ten staje się własnością stanu Teksas. To władze stanowe decydują o twoim życiu, całkowicie. W celi śmierci lądujesz z niczym. Dobra, prawie niczym, dokładnie jest to szczoteczka, grzebień, dwie pary czystej bielizny i to byłoby na tyle. Jeśli nie masz żadnych kontaktów na zewnątrz, to prędzej zgnijesz w więzieniu jeszcze przed terminem egzekucji. Dosłownie, bo żeby przetrwać na więziennej diecie, musisz wspomagać się witaminami, które trzeba kupić dodatkowo.
„Łapać kobiety za cipki? Daj spokój! Każdy mówi takie rzeczy. A kobiety to nie?“
czytaj także
A co z rodzinami skazańców? Oni wszyscy są samotnymi wilkami złapanymi do klatki?
Mają rodziny, pewnie. Tylko że te porzucają skazanych w chwili, kiedy lądują w więzieniu. I to wcale nie dlatego, że są jakimiś degeneratami. Znowu musimy wrócić do problemu biedy na amerykańskim Południu. W całym stanie Teksas jest tylko jedno więzienie z celami śmierci. A mówimy tutaj o stanie wielkości połowy Europy. Jeśli mieszkasz na północy, a cele śmierci są akurat na południu, to raczej mało prawdopodobne, żeby było cię stać na regularne odwiedziny.
Skazańcy często mówią na swoje korespondencyjne przyjaciółki „anioły”. Bo właśnie taką funkcję dla nich spełniają. Zlatują z nieba, czyli z bogatej Europy, i chcą ich uratować. Po jakimś czasie przestało mnie dziwić, jak bardzo zmotywowani są osadzeni, żeby utrzymywać z nimi kontakt.
czytaj także
Mimo że problem więziennictwa w Stanach przeniknął na dobre do popkultury, mam tutaj na myśli między innymi serial Orange Is The New Black, nic nie wskazuje na to, żeby warunki w amerykańskich więzieniach miały się poprawić. Ani tym bardziej nie zanosi się na zniesienie kary śmierci.
Nie spodziewałabym się wielkiego przełomu w Ameryce w tej kwestii. Przede wszystkim dlatego, że amerykański system sprawiedliwości jest bardzo rozdrobniony. Poszczególne stany mają bardzo dużą autonomię.
Ale sporo myślałam o Europie i o tym, że udało nam się usunąć karę śmierci z naszych systemów prawnych. Powiem ci, że martwię się o Europę. Gdyby dzisiaj w Holandii było referendum w tej sprawie, to za przywróceniem kary ostatecznej byłaby jakaś niewielka mniejszość. Tylko czy ta mniejszość z czasem by się nie zwiększyła? Mam wrażenie, że obecnie w Europie panuje konsensus co do tego, że nie powinniśmy stosować kary śmierci, ale brakuje mi entuzjazmu i dumy z tej decyzji. Bo gdybyśmy kiedykolwiek w Europie do tego wrócili, byłaby to niewyobrażalna klęska. Według mnie usunięcie kary śmierci to wielkie cywilizacyjne osiągnięcie zbudowane na przekonaniu, że każdy może się zmienić, niezależnie od tego, co uczynił.
czytaj także
***
Linda Polman (ur. 1960) – holenderska dziennikarka, autorka wielu reportaży, tekstów publicystycznych i analiz poświęconych międzynarodowym interwencjom wojskowym oraz pomocy humanitarnej. Pracowała dla holenderskiej telewizji, prasy oraz wielu rozgłośni europejskich. Była korespondentką w Afganistanie, na Haiti, w zachodniej i wschodniej Afryce. Wykłada dziennikarstwo na Uniwersytecie w Utrechcie. Autorka kilku książek reporterskich – De varende stad poświęconej Zairowi, Kenii i Malawi, Bot pippel opowiadającej o uchodźcach z Haiti, ’k Zag twee beren relacjonującej niepowodzenia działań misji ONZ w Rwandzie, Somalii i na Haiti oraz międzynarodowego bestsellera Karawana kryzysu o kulisach przemysłu pomocy humanitarnej. Była nominowana do nagrody Lettre Ulysses za najlepszy reportaż literacki oraz nagrody „Freedom of Expression” przyznawanej przez brytyjską organizację Index on Censorship działającą na rzecz wolności słowa. Jej książka Laleczki skazańców. Życie z karą śmierci w przekładzie Małgorzaty Diederen-Woźniak ukazała się w maju nakładem wydawnictwa Czarne.