Kraj

Templewicz: Tak, „liberałowie” będą celem lewicowych pretensji [polemika]

To oni bowiem stworzyli siłę radykalnej prawicy, nie odwrotnie.

Agata Bielik-Robson w tekście Czy istnieje lewica liberalna? słusznie zauważa, że dyskusja wywołana przez jej wcześniejszy felieton (Podział pracy na lewicy) przybrała postać nieprzyjemnej pyskówki. W którymś momencie zamiast argumentów pojawiły się wycieczki osobiste. Uważam, że nie powinno do tego dojść.

W podgrzaniu atmosfery dostrzegam jednak zasługę samej autorki, która nie wykazuje się specjalną wrażliwością na optykę inną niż jej własna. To właśnie ten niewzruszony spokój, z którym rzuca najcięższe obelgi pod adresem zwolenników Razem, doprowadza przeciwników do szewskiej pasji. Może być i jest odbierany jak ta sama arogancja, która w ostatnich wyborach pogrążyła PO.

Mam wrażenie, że Bielik-Robson stara się nagiąć rzeczywistość do swojej interpretacji. Robi dokładnie to, co zarzuca oponentom. Żąda, by Razem ukorzyło się przed KOD-em. Razem nie chce tego z powodów, które powtarzano aż do znudzenia: nie warto iść ramię w ramię z kimś, kto PiS konsekwentnie hodował, ignorując ważne społeczne potrzeby i tworząc rzesze ludzi, którzy spragnieni są godności. Proces ten dotyczy tyle rządów Tuska, ile Millera.

Bielik-Robson powtarza jednak, że to nieważne, bo trzeba bronić jakiegoś liberalnego „minimum”.

Ale jeżeli można łamać przez lata niektóre zapisy konstytucji, to chciałbym wiedzieć które. Jaka część konstytucji jest tym liberalnym minimum: pięć artykułów, dziesięć, trzydzieści?

Jeżeli nie wiem, czego bronię, trudno mi w tym wytrwać. Filozofka nie jest przy tym w stanie przyjąć, że takim osobom jak ja czy Jan Sowa, którego przywołuje kilkakrotnie, działania PiS-u nie podobają się ani trochę.

Takie osoby nie mają prawa istnieć, bo nie wpisują się w spór na osi KOD-PiS. Wcześniej nie miały prawa w sferze publicznej istnieć osoby, które nie kochały PRL-u, ale krytykowały plan Balcerowicza. Efekt? Zamiatany pod dywan problem właśnie wylazł. Jeżeli przez tyle lat odbierano ludziom godność, nic dziwnego, że poszukują siły, która im ją symbolicznie odda. PiS jest taką siłą.

I tutaj ja, czy Jan Sowa, znacznie się od Agaty Bielik-Robson różnimy. Filozofka zdaje się twierdzić, że trzeba dbać o procedury nawet za cenę wzmacniania neoliberałów, których horyzont wyznacza pendolinizacja – bo sprawy obyczajowe zawsze schodzą w imię „pragmatyzmu” na plan dalszy. Jak pragmatyczny jest w istocie ten pragmatyzm, który kazał wybulić 16 milionów złotych na Świątynię Opatrzności Bożej, a kolejne ponad 80 w ataku paniki wyrzucić na bezsensowne referendum? To jest właśnie dla mnie sprawa dyskusyjna. Czy warto milczeć o błędach sił, które podkopały instytucję referendum – lokalnego w przypadku warszawskiego SPEC-u i krajowego w przypadku Komorowskiego – dlatego, że nie atakują otwarcie ram systemu demokratycznego? Czy warto pomijać te kwestie wobec „wspólnego wroga”?

Bielik-Robson, zdaje się, to właśnie postuluje: problemy III RP, na które wskazuje Sowa, a o których mówi od jakiegoś czasu Razem, nie są tak ważne jak „krucha demokracja”. A PRL był straszny i już, nie należy zatem przez odwołanie do statystyk podważać tej wizji.

A co jeśli ten duszny PRL, o którym słyszałem od mojej rodziny (bliżej jej było do PZPR niż Solidarności) dość koszmarnych opowieści, by nie mieć doń żadnego sentymentu, nie był koszmarem na poziomie Korei Północnej, jak się nam to czasem przedstawia?

Co jest nie tak ze stwierdzeniem, że był w stanie zapewnić więcej lekarzy i pielęgniarek w szkołach niż III RP?

A jeśli jednocześnie te kolorowe lata 90. nie były takie super, jak we wspomnieniach dzisiejszych czterdziestokilkulatków? Może powinniśmy trochę zmienić sposób, w jaki rozmawiamy o naszej rzeczywistości. Może nawet dojście PiS do władzy stanie się zrozumiałe jako bunt ludzi poszukujących symbolicznej godności.

Nie chodzi bowiem o to, żeby w PRL-u znaleźć model alternatywny dla znanej nam RP. Raczej o to, żeby powiedzieć czterdziesto- i pięćdziesięciolatkom „sprawdzam”. Chodzi o to, by wybudować sobie bardziej adekwatną wizję naszej rzeczywistości. Taką, w której nasz los stanie się zrozumiały.

Bez zrozumienia, dlaczego starsze od nas pokolenie alergicznie reaguje na PRL, nie potrafimy zrozumieć ich błędów i obłędu neoliberalnej polityki, opartej na obsesji odróżnienia się od minionego systemu. Tyle że my właśnie zwykle rozumiemy. Natomiast to pokolenie niekoniecznie rozumie nasze poszukiwania. Zamiast posłuchać, po co „grzebiemy w statystykach”, narzuca: powinniście mieć jednoznacznie negatywny stosunek do PRL-u. Serio musimy się straszyć Jaruzelskim 27 lat od wyborów czerwcowych?

Osobiście nie znam zbyt wiele tekstów na temat „źle rozgrywanych polskich agonów międzygeneracyjnych”. Mam jednak przeświadczenie, że argumentacja Bielik-Robson nosi znamiona takowego źle rozegranego agonu. Zamiast próbować zrozumieć Schadenfreude młodszych (och, jak ja się cieszyłem, że Komorowski przegrał), unieważnia tę emocję ruchem podobnym do tego, którym rządy solidarnościowe lat 90. skazały wszelkie postulaty socjalne na bycie „przeżytkiem minionego systemu”. Nic dziwnego, że taki brak szacunku „nie obiecuje konstruktywnego sporu”.

Trudno o takowy z kimś, kto przyjmuje „diamentową” wizję państwa lub wspólnoty. Taką wizję ma najczęściej prawica, która „nie będzie przepraszać za Jedwabne”. Ta konstrukcja zakłada, że wspólnota, np. naród, jest idealna. Złych czynów dopuszczają się jakieś zdegenerowane jednostki, których z racji tych czynów do narodu zaliczać już nie należy. Ten dobrze opisany mechanizm uaktywnia się często przy okazji dyskusji o transformacji. W moim przekonaniu jest on tak samo dysfunkcjonalny w tym wypadku, jak i wtedy, gdy rozmawiamy o narodzie.

Sądzę, że tylko uczciwe zmierzenie się ze swoimi grzechami i słabościami może wspólnotę wzmacniać. Zatem rozliczenie elit z polityki transformacji jest koniecznością. Dlatego też to „liberałowie” będą celem lewicowych pretensji. To oni bowiem wyznaczali kształt gospodarki i polityki. To oni stworzyli siłę radykalnej prawicy, nie odwrotnie.

Razem krytykuje PiS konsekwentnie: zarówno za atak na instytucje, jak i za niedotrzymywanie socjalnych obietnic (np. obcięcie funduszy Państwowej Inspekcji Pracy).

Celem nie jest jednak powrót do władzy centroprawicy, która swoim autystycznym neoliberalizmem potrafi jedynie podsycać społeczne frustracje. Celem jest zmiana układu politycznego. Może się nie udać, ale jedno wiemy na pewno: więcej III RP, to więcej IV RP.

 

**Dziennik Opinii nr 40/2016 (1190)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij