Kraj

Susza w kranie i w głowach rządzących

Lato ledwie się zaczęło, a już w ponad 250 polskich gminach włodarze poprosili mieszkańców, żeby używali wody tylko w celach higienicznych i spożywczych. Lepiej powstrzymać się od mycia samochodów i podlewania trawników, inaczej w końcu z kranu poleci tylko powietrze.

Po dwóch tygodniach upalnego lata przybywa gmin, które apelują do swoich mieszkańców o ograniczenie zużycia wody. Dotychczas apele takie wystosowali przedstawiciele ponad 250 samorządów. „Proszę o rozważne użytkowanie wody pitnej z sieci wodociągowej i ograniczenie jej wykorzystania do celów innych niż socjalno-bytowe” − czytamy w komunikacie prezesa lokalnego zakładu wodociągów w gminie Pokój w województwie opolskim. Mieszkańców prosi się w szczególności o to, by nie podlewali trawników, przydomowych ogródków oraz upraw rolnych. Obostrzenia ogłoszone 17 czerwca pozostaną w mocy do odwołania.

Kilka dni później podobna wiadomość trafiła do mieszkańców Koźmina Wielkopolskiego, gdzie wstrzymano nawet dostawy wody do ogródków działkowych. Operatorzy wodociągu proszą m.in. o to, żeby nie myć samochodów i nie napełniać przydomowych rekreacyjnych basenów. Tłumaczą, że zmniejszone ciśnienie w sieci wodociągowej to efekt gwałtownego wzrostu poboru wody, który z kolei spowodowała fala upałów. Wszystkie trzy ujęcia wody pracują z maksymalną wydajnością, gmina kupuje też wodę z ujęć zewnętrznych. Ale i to może nie wystarczyć do zapewnienia bieżących dostaw, bo, jak czytamy w komunikacie: „[…] wszystkie wodociągi z rejonu południowej Wielkopolski borykają się z problemem braku wody i ograniczają dostawy do swoich odbiorców”.

Oszczędzanie cały rok

W komunikatach włodarze ostrzegają, że jeśli mieszkańcy nie dostosują się do zaleceń, to wody w kranach będzie jeszcze mniej albo zabraknie jej zupełnie. Nie wszyscy poprzestają na apelach. Wójt dolnośląskiej gminy Miękinia wprowadził zakaz użytkowania wody z przeznaczeniem jak w wyżej wymienionych gminach.

Informacje o bieżących ograniczeniach publikują autorzy bloga Świat Wody. Na prowadzonej przez nich mapie z lokalnymi ograniczeniami jeszcze 20 czerwca widniało nieco ponad sto miejscowości. Punktów przybywało w lawinowym tempie – parę dni później ograniczenia w korzystaniu z wody obowiązywały w przeszło 250 gminach. To więcej niż w całym 2020 roku. Jak podają autorzy bloga, wtedy komunikaty o ograniczeniach wydano 201 razy. Rok rokowi nierówny: w 2019 roku ograniczenia wprowadzano prawie 400 razy.

Przyczyny tego stanu rzeczy bywają różne. Lokalnie deficyty mogą występować też dlatego, że władze zaniedbały infrastrukturę. Albo przez lata gminy się rozbudowywały, ale za nowymi osiedlami nie szły kolejne ujęcia wody – tłumaczy prof. Zbigniew Karaczun z Katedry Ochrony Środowiska Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie i ekspert Koalicji Klimatycznej.

Nie ma wody w państwie z kartonu

Ekspert zaznacza, że bez względu na przyczyny lokalnych uwarunkowań dostosowanie się do apeli wójtów i operatorów sieci wodociągowych jest tylko doraźnym rozwiązaniem. Dodaje też, że racjonalne użytkowanie wody powinno być w Polsce nie tylko odpowiedzią na letnie kryzysy, ale całoroczną praktyką bez względu na to, jakie jest ciśnienie w kranie. − Musimy traktować wodę jako cenny zasób, a nie coś, co można bez opamiętania wykorzystywać – tłumaczy prof. Karaczun. Średnia roczna ilość zasobów wodnych przypadających na jednego mieszkańca w Europie wynosi 5 tys. metrów sześciennych. W Polsce wskaźnik ten jest ponad dwa razy mniejszy i wynosi 1,6–1,8 tys. Ilość ta oznacza, że znajdujemy się na granicy zagrożenia deficytem wody, a Polska jest jednym z najuboższych w wodę krajów na kontynencie.

Susza groźniejsza niż powódź

Wodne ubóstwo daje o sobie znać nie tylko w kranach, ale dotyka też innych dziedzin. − W 2015 roku poziom wód w rzekach i jeziorach był tak niski, że zabrakło jej do chłodzenia bloków energetycznych w elektrowniach węglowych. Uratował nas wtedy import energii – mówi prof. Karaczun. Ekspert obawia się, że susze, które doprowadziły do takiej sytuacji, mogą być częstsze i bardziej intensywne. − A pamiętajmy, że powodują one więcej strat niż powodzie. Te ostatnie są żywiołowe, trwają krótko, a straty można liczyć natychmiast po ich ustąpieniu. Efekty suszy nie są aż tak ewidentne i są rozłożone na całe miesiące – mówi ekspert.

Na wahania stanu wód niezwykle podatne jest rolnictwo. − W Polsce powodują one niestabilność produkcji rolnej. W 2018 roku był taki urodzaj, że na drzewach zostało ponad milion ton jabłek, bo sadownikom nie opłacało się ich zrywać. A w 2007 roku przebieg pogody był tak niekorzystny, że plony były trzykrotnie mniejsze niż średnia wieloletnia – mówi prof. Karaczun. I tłumaczy dalej, że gdy rodzima produkcja spada, to szkodzi to nie tylko rolnikom, ale i konsumentom. Ci pierwsi mniej inwestują, mniej zarabiają, mniej kupują, rzadziej korzystają z usług. Konsumenci natomiast, gdy kupują drożej, także mniej wydadzą w innych miejscach. Konsekwencje odczuwa cała gospodarka.

Jednym z pomysłów rządu na zapewnienie ziemiom uprawnym odpowiedniej ilości wody jest wsparcie finansowe dla rolników. Rządowe pieniądze mieliby oni inwestować w budowę studni głębinowych, a te wykorzystywać je do nawadniania pól. Prof. Karaczun obawia się, że wkrótce rolnictwo w Polsce nie będzie możliwe bez systemów irygacyjnych, ale rządowy pomysł krytykuje.

A to dlatego, że woda pochodząca ze studni głębinowych mogłaby nawilżać glebę także za pomocą deszczowni, czyli urządzenia rozpylającego sztuczny deszcz. − W takiej sytuacji rolnicy korzystaliby z tych samych zasobów co mieszkańcy. Jeśli wokół miasteczka, w którym już teraz brakuje wody, wyrosną deszczownie, to one tę wodę wydrenują i sprawią, że zabraknie jej dla mieszkańców. Deszczownie generują olbrzymie straty, bo część wody od razu paruje. Dlatego jedynym rozwiązaniem jest podlewanie kropelkowe, bezpośrednio pod rośliny. Zmniejsza to znacząco zużycie wody, a jednocześnie zapewnia komfort wilgotności uprawom – tłumaczy profesor.

W deszczomierzu więcej piachu niż wody

Z tego powodu prof. Karaczun zalecałby uruchomienie systemu dopłat dla rolników za magazynowanie wody opadowej w jak najbardziej naturalny sposób, np. poprzez odtwarzanie śródpolnych oczek wodnych czy ochronę zadrzewień.

Człowiek nie wyprzedzi natury

Prof. Karaczun nie ma wątpliwości, że wodne kłopoty, z jakimi się borykamy i które z każdym rokiem prawdopodobnie będą przybierać na sile, są m.in. efektem wieloletnich zaniedbań polityków. Podstawowy problem to brak pieniędzy – gospodarka wodna jest niedofinansowana co najmniej od czasów transformacji ustrojowej. Ale to nie wszystko. − Polska klasa polityczna nie chce się uczyć. Zmiany klimatu są faktem, musimy na nie reagować i się do nich przygotować. Do tego wiemy, że w jak największym stopniu powinniśmy zaufać naturze, bo to ona ma rzeczywistą zdolność retencji wody. Tymczasem nasi politycy mentalnie tkwią w poprzednim wieku i ciągle hołdują przekonaniu, że to, co zrobi człowiek, będzie lepsze niż działania natury.

Przykłady takiego podejścia można mnożyć. W marcu tego roku Wody Polskie ogłosiły przetarg na projekt budowlany stopnia wodnego na Wiśle w miejscowości Siarzewo. Rząd tłumaczy, że to dla zwiększenia bezpieczeństwa przeciwpowodziowego i zapobiegania suszy. Tymczasem eksperci uznali, że projekt ten nie wychodzi naprzeciw zagrożeniom ani suszami, ani powodziami. Wręcz może te zjawiska nasilać. Pomysł regulacji Wisły to sztandarowy przykład takiego wczorajszego podejścia. Budujemy zbiornik wodny, żeby zatrzymać wodę, ale działaniem tym zmniejszamy zdolność retencyjną całego koryta. Uregulowana Wisła będzie zatrzymywać mniej wody niż ta dzika.

Rzeki w Polsce reguluje się na potęgę – dotyczy to zarówno tych największych, jak i krótkich, lokalnych, które płyną poza uwagą tysięcy obserwatorów. A każde wyprostowanie czy zabetonowanie rzeki przyspiesza spływ wody do morza i zmniejsza jej potencjał retencyjny.

„Wolisz się wykąpać czy podlać trawnik?”

Na czym powinno zatem opierać się współczesne podejście klasy politycznej do wody, żeby jak najwięcej jej zatrzymać w przyrodzie i konsekwentnie przeciwdziałać jej niedoborom? Prof. Karaczun zaczyna od tego, że politycy powinni zacząć polegać na naukowcach, którzy zalecane działania opierają na współczesnej wiedzy, a nie na dawno zdezaktualizowanych koncepcjach. A to oznacza przede wszystkim, że powinniśmy zaprzestać regulacji i prostowania rzek. − To niszczy naturalne zdolności retencyjne dolin rzecznych. Kraje zachodnioeuropejskie też doświadczają problemów z wodą, ale zupełnie inaczej na nie reagują. Mianowicie coraz więcej środków przeznaczanych jest na renaturyzację, czyli przywracanie naturalnego meandrowania biegu rzek – tłumaczy profesor.

Tama, którą PiS chce budować na Wiśle, będzie zagrażać i środowisku, i mieszkańcom

Z tego samego względu w Polsce powinniśmy zrezygnować z grodzenia rzek i budowania na nich ogromnych zbiorników. − Jednocześnie potrzebujemy zacząć z rozwagą tworzyć systemy retencji. Wodę mogą magazynować rolnicy na swoich łąkach, umożliwiając jej nadwyżkom swobodne rozlewanie się na określonym terenie. To ciągle tańsze rozwiązanie niż budowa sztucznych zbiorników, a przy tym nie narusza delikatnej równowagi systemu hydrologicznego – mówi prof. Karaczun. Ale gromadzeniem wody powinni się zająć także właściciele domów jednorodzinnych. Zbieranie deszczówki spływającej z dachu i jej późniejsze wykorzystanie do podlewania trawników czy ogródków w pewnym stopniu pozwoliłoby zmniejszyć zapotrzebowanie na wodę z sieci wodociągowej.

− W końcu ważne jest, by w skali całego kraju odtwarzać wszelkiego rodzaju tereny podmokłe, które jak gąbka pochłaniają wodę i powoli uwalniają ją dalej. Wszystkie te działania polegają na tym, żeby jak najwięcej deszczu zatrzymać tam, gdzie on spada.

Dzięki tym działaniom zapotrzebowanie na wodę z wodociągów w najgorętszych okresach może się zmniejszyć. Dzisiaj dylemat, z którym zmagają się mieszkańcy gmin dotkniętych niedoborami wody, najlepiej przedstawił wójt gminy Żary. W oficjalnym komunikacie zapytał on: „Wolisz się wykąpać czy podlać trawnik?”. To retoryczne pytanie o odpowiedzialność mieszkańców. Natomiast skutki braku przemyślanej polityki odpowiedzialnych ministerstw mogą doprowadzić do problemów związanych np. z bezpieczeństwem energetycznym i gospodarczym.

**

ZEIT-Stiftung Ebelin und Gerd Bucerius

Materiał powstał dzięki wsparciu ZEIT-Stiftung Ebelin und Gerd Bucerius.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Mateusz Kowalik
Mateusz Kowalik
Dziennikarz Krytyki Politycznej
Dziennikarz, stały współpracownik Krytyki Politycznej. Absolwent Polskiej Szkoły Reportażu i europeistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Wcześniej dziennikarz „Gazety Wyborczej”.
Zamknij