Ludzie piją alkohol, wiedzą, że im nie wolno, wiedzą, czym to grozi – im samym oraz ich potencjalnym ofiarom na drodze – a jednak to ich nie powstrzymuje. Dlaczego?
Obowiązkowy alkomat w samochodzie i zaostrzone restrykcje – oto rządowa kontrakcjana kilka drastycznych wypadków, o których donosiły media w ostatnich dniach, a których sprawcami byli pijani kierowcy. Czy tego rodzaju reaktywne zmiany w prawie, oparte na przekonaniu, że wobec zdarzeń nagłaśnianych w prasie, telewizji i internecie potrzebna jest zdecydowana i szybka interwencja, mają jakikolwiek sens, poza czysto PR-owym? Przekonamy się zapewne wkrótce, przeglądając statystyki. Poprzednie tego typu działania ekipy Donalda Tuska kończyły się różnie. W przypadku osławionych dopalaczy, faktycznie udało się ten interes zmieść z powierzchni – ale idę o zakład, że liczba młodych ludzi przyjmowanych na oddziały ratunkowe rozmaitych szpitali z powodu nadużycia psychoaktywnych substancji bynajmniej istotnie nie spadła.
Całkiem podobnie może być także i w tej kwestii. Problemem polskich kierowców nie jest bowiem jakaś ogólna nieświadomość panujących przepisów albo groźby dotkliwej kary.
Każdy absolwent kursu na prawo jazdy wie, co grozi za prowadzenie samochodu pod wpływem, wie również – teoretycznie – że jest to skrajnie niebezpieczne.
Nie spotkałem także nikogo, kto by nie zdawał sobie sprawy, że na drugi dzień, po suto zakrapianej imprezie, poziom promili we krwi może być całkiem pokaźny (efekt „poranku na gazie” zna przecież każdy, kto wieczorem ostrzej nadużył). Sens wprowadzenia obowiązku posiadania w samochodzie alkomatu – abstrahując już od tego, że profesjonalny alkomat, który gwarantuje realne wskazanie, kosztuje kilka tysięcy złotych – również wydaje się wątpliwy. Prosty związek przyczynowo-skutkowy, jaki zachodzi pomiędzy spożywaniem napojów alkoholowych a stanem upojenia, nie należy do jakichś szczególnych tajemnic. Można by nawet zaryzykować tezę, że ktoś, kto napoje alkoholowe spożywa, robi to przede wszystkim z uwagi na ten skutek – to znaczy pije właśnie po to, żeby się mniej lub bardziej upić, z pewnością więc jest w stanie dostrzec (przynajmniej do pewnego momentu), kiedy znajduje się w stanie, w którym prowadzić mu nie wolno, kiedy zaś wręcz przeciwnie. Naprawdę nie potrzeba do tego żadnej zaawansowanej diagnostyki.
Ludzie zatem piją alkohol, wiedzą, że im nie wolno, wiedzą, czym to grozi – im samym oraz ich potencjalnym ofiarom na drodze – a jednak to wszystko ich nie powstrzymuje. Dlaczego? Dlatego, że – a jest to cecha zwłaszcza polskich kierowców, każdy, kto porusza się po Polsce samochodem, z pewnością to przyzna – głównym problemem jest tutaj po prostu brak wyobraźni, a także brak empatii, nie zaś nieznajomość przepisów albo zbyt łagodne sankcje. Polscy kierowcy – mam tu na myśli, rzecz jasna, tę ich część, którą bardziej adekwatnie należałoby nazwać „polskimi piratami drogowymi” – cierpią na popularny, ale niezwykle groźny syndrom polegający, w dużym skrócie, na całkowitej niezdolności do zrozumienia prostej, ale jakże prawdziwej konstatacji: także ja mogę stać się sprawcą wypadku, także ja mogę stać się jego ofiarą. W efekcie poruszają się po drogach, oglądając je zza szyb swoich samochodów niczym film w kinie – oni na siedzeniu, a wszystko inne to tylko projekcja rodem z jakiegoś innego świata, złożonego z samych tylko wyświetlanych na ekranie okna obrazów i przypominających istoty ludzkie kształtów. Pozbawionych podmiotowości, intencjonalności, a co najważniejsze – jakiegokolwiek połączenia z tym wycinkiem przestrzeni, który zajmuje drogowy pirat. W procesie mentalnym takiego pozbawionego wyobraźni i empatii egocentryka jego działania nie mają żadnych negatywnych konsekwencji, bo nie mają konsekwencji w ogóle. On – w swoim ego, w swojej blaszanej puszce na kółkach – jest tej rzeczywistości metauczestnikiem, wyjętym spod praw, jakim podlegają inni śmiertelnicy. O katastrofach samochodowych tylko słyszy albo ogląda je w telewizji i internecie – on zawsze do tej pory wsiadał, szarżował i zawsze się udawało, czytaj: zawsze wysiadał i wracał do domu. Dlaczego tym razem miałoby być inaczej?
Wyzbyty wyobraźni egocentryk nie funkcjonuje w rzeczywistości, która jest splotem przyczyn i skutków, w której poszczególne działania prowadzą do określonych efektów, w którym każda akcja wywołuje reakcję.
On się nad tą rzeczywistością unosi, transcenduje ją. I nie ma przy tym większego znaczenia, czy jest trzeźwy czy pijany, bo nie wpływa to istotnie na jego ogólne nastawienie, wpływa tylko – co jest okolicznością radykalnie wzmacniającą ryzyko tragedii – na jego psychomotoryczne zdolności, i tak już poważnie zaburzone całkowitym skoncentrowaniem na sobie i ślepocie na to, co dookoła.
Momentem otrzeźwiającym może być w takim przypadku – choć nie musi, pokazują to przykłady notorycznych recydywistów powodujących pod wpływem alkoholu kolejne wypadki – bolesne zderzenie z zewnętrznym światem. Nagła, błyskawicznie pojawiająca się świadomość granic, za którymi kryje się „inny wymiar” – zupełnie nieelastyczny, niepodatny na życzeniowe myślenie, stawiający radykalny opór ekspandującemu w nieskończoność ego – potrafi bardzo skutecznie wprowadzić w tego rodzaju osobowość orzeźwiający powiew zasady rzeczywistości. Niestety – dzieje się to zazwyczaj kosztem innych, kosztem nas wszystkich.
Nie mam pojęcia, w jaki sposób można to zmienić. Edukacja, zmiana społecznego paradygmatu z indywidualistycznego, ograniczonego i samolubnego na bardziej wspólnotowy, oparty na empatii i mentalizacji (czyli rozumieniu, że inni ludzie mają umysły i zachowują się intencjonalnie – wbrew pozorom, to nie taka znowu częsta umiejętność) – to wszystko naturalnie wydaje się tu niezbędne, jakimi jednak sposobami to osiągnąć, oto pytanie do polityków, działaczy społecznych i nauczycieli.
Bez wątpienia jednak warto pamiętać, że – jak mawiał Jung – za każdym idzie jego cień, a im mniej jest zespolony ze świadomością, tym jest ciemniejszy i większy. Znaczy to po prostu tyle, że każdy z nas jest potencjalnie drogowym piratem, pijanym albo trzeźwym kierowcą, który traci z pola widzenia własne ograniczenia i napędzany egocentryczną pychą pędzi wprost na zatracenie własne albo cudze. Trzeba o tym pamiętać zawsze, kiedy się siada za kółkiem. Jeśli bowiem świadomych potencjalnych piratów będzie więcej, zmniejszy się ilość tych aktualnych. Taką przynajmniej można mieć nadzieję.