Kraj

Społeczeństwo obywatelek kontra patriarchat

Państwo o zdrowie kobiet i dostęp do aborcji nie dba, więc na klatę sprawę wzięło społeczeństwo obywatelek. To ta część społeczeństwa obywatelskiego, której nie zżarła ngoizacja, która dopadła część stowarzyszeń czy fundacji.

W lipcu do Warszawy przyjechały dwie reporterki z Grecji nagrać krótki film o tym, jak w Polsce wygląda sytuacja z aborcją. Wiedziały z mediów, że to duża sprawa, że aborcja jest u nas  niemal całkowicie zakazana, że były gigantyczne protesty w tej sprawie. Widziały zdjęcia, czytały doniesienia medialne. Chciały porozmawiać z dziewczynami z Polski.

Anastazję, jedną z dziennikarek, która kręciła materiał, poznałam kilkanaście miesięcy wcześniej. Współpracujemy w międzynarodowym projekcie. Nigdy nie zakolegowałyśmy się jakoś bliżej, ale kiedy przyjechała do Warszawy i chciała nagrać rozmowę ze mną, zaprosiłam ją i operatorkę do swojego mieszkania. Usiadłam z Anastazją na łóżku i opowiadałam jej, jak to z tą aborcją było.

Cokolwiek będą opowiadać politycy, my i tak będziemy robić aborcje

Pomyślałam, że nigdy wcześniej nie wpuściłam do siebie nikogo z kamerą. Potem przypomniałam sobie, że przecież przez całą pandemię występowałam w telewizji z domu. To wtedy odbywały się wielkie protesty w sprawie aborcji, które komentowałam.

Po jednym z takich występów telewizyjnych nadawanych z mojego pokoju wyszłam wyrzucić śmieci. Zaczepiła mnie sąsiadka. Powiedziała, że widziała mnie w telewizji i że dobrze gadałam. Przedstawiłyśmy się sobie i od tamtej pory zawsze mówimy sobie „cześć” na klatce.

Co takiego jest w rozmowie o aborcji, że pozwala przekroczyć osobiste granice? Może fakt, że dotyczy naszych ciał, intymności. Może tak się dzieje, bo rozmawiamy o czymś zakazanym, co jednak jest powszechne – my tak po ludzku znamy kogoś, kto zrobił sobie aborcję.

Od milczenia owieczek do krzyku

W Polsce jest wiele organizacji, grup nieformalnych, które dłużej czy krócej działają na rzecz liberalizacji prawa do aborcji i pomagają kobietom, które jej potrzebują.

W 2004 roku ukazała się książka Kazimiery Szczuki Milczenie owieczek. Rzecz o aborcji. W pierwszych słowach Szczuka pisze: „W sporze o aborcję jestem po stronie kobiet. Jeśli jesteśmy stroną konfliktu, to kto jest naszym adwersarzem? Najprostsza odpowiedź brzmi, rzecz jasna, patriarchat”. Dalej dodaje: „Biorę w obronę kobiety i ich dzieci przed systemem patriarchalnym, często tożsamym z państwem”. 20 lat temu Kazia jasno powiedziała, z czym my, kobiety, walczymy.

Kolejne wielkie rozczarowanie. Cała nadzieja we wkurwie

W roku 2009 Anna Zdrojewska i Claudia Snochowska-González zrobiły film Podziemne państwo kobiet. Pomagałam wtedy w organizacji pokazów w całej Polsce. Pakowałam plakaty, kopie filmów, rozsyłałam, rozwoziłam, czasem jeździłam na pokazy. Były ich dziesiątki. Setki ludzi zobaczyło film. Brałam udział w dyskusjach po projekcji.

W jednym z miast, w kinie, po obejrzeniu filmu na dużym ekranie widownia zadawała pytania: „ale jak to możliwe, że to prawo jest takie restrykcyjne?”, „ale czemu nie da się nic z tym zrobić?”, „ale czy naprawdę istnieje podziemne państwo kobiet?”. Wyciągnęłam wtedy gazetę, którą miałam w plecaku i zaryzykowałam, że pokażę wszystkim, jak to wygląda. Otworzyłam strony z ogłoszeniami. Nie sprawdziłam wcześniej, czy są tam jakieś informacje o „przywracaniu miesiączki”, bo tak to się w gazetach nazywało. Było. Kilka ogłoszeń. Odczytałam je ze sceny, a ludzie nie dowierzali. Chyba pokazałam widowni tę gazetę. Może którejś z kobiet się takie ogłoszenie przydało.

Prawo do aborcji w konstytucji Francji. Jak do tego doszło? Wyjaśniają francuskie feministki

Dwa lata później, w roku 2011 ukazała się książka A jak hipokryzja. Antologia tekstów o aborcji, władzy, pieniądzach i sprawiedliwości pod redakcją Claudii Snochowskiej-Gonzales. To w tej książce znalazłam plakat przygotowany przez grupę SROM, nawiązujący do znanej reklamy. Na plakacie dziewczyna. Obok niej napis: „bilet lotniczy w obie strony do Anglii w promocji – 300 PLN; nocleg – 240 PLN; aborcja farmakologiczna w publicznej przychodni – 0 PLN”. Niżej: „ulga po zabiegu przeprowadzonym w godnych warunkach BEZCENNA”. I jeszcze „za wszystko inne zapłacisz mniej niż w podziemiu aborcyjnym w Polsce”.

W 2002 roku Manifa w Warszawie szła pod hasłem „Moje życie – mój wybór” i „3 razy TAK: TAK dla edukacji seksualnej, TAK dla antykoncepcji, TAK dla prawa do aborcji”, w 2016 „Aborcja w obronie życia”, a w 2009 roku reklamy Manify z hasłami „Biskup nie jest Bogiem” i „Chcemy zdrowia, nie zdrowasiek” zostały zbanowane przez komunikację miejską.

A wiecie, kiedy Kinga Dunin napisała dla „Wysokich Obcasów” felieton Dwa tysiące na skrobankę? W 2001 roku. Zaczynałam wtedy studia. Debaty o aborcji pamiętam jeszcze z lat 90., kiedy to telewizyjna dwójka transmitowała sejm i czasem leciał u mnie w domu.

Ziarnko do ziarnka i w roku 2021 już nie było „milczenia owieczek”, był za to krzyk, było „wypierdalać” i „chuj z wami, aborcja z nami”.

Lata zaangażowania i budowania sieci

Przywołuję te wszystkie książki, teksty – a było ich znacznie więcej – bo one wszystkie wpływały na naszą wiedzę i świadomość. Poznawałyśmy się wzajemnie dzięki współpracy, bywaniu na tych samych demonstracjach i spotkaniach. Tworzyła się sieć.

„Przez lata funkcjonowałyśmy w podwójnych rzeczywistościach. W jednej aborcje się robiło, a w drugiej o aborcji mówiło” – pisze Natalia Broniarczyk w Krytyce Politycznej. I dodaje: „W 2016 roku, gdy za przyzwoleniem rządu próbowano zaostrzyć prawo aborcyjne, my postanowiłyśmy te rzeczywistości ze sobą połączyć i pokazać, że to osoby z doświadczeniem aborcji i w niej pomagające powinny mieć pierwszeństwo mówienia o niej”.

Jesteśmy autonomicznym ruchem społecznym, nie „podziemiem aborcyjnym”

Dziś organizacji wspierających kobiety jest wiele. Jedne pomagają w aborcji, inne wspierają prawnie osoby, które komuś pomogły i mają przez to przechlapane, jeszcze inne organizują protesty. To jest właśnie społeczeństwo obywatelek.

Pisałam niedawno, że „społeczeństwo obywatelskie to taki dziwny twór, który w narcystycznym liberalizmie w zasadzie nie powinien istnieć. Bo kiedy każdy zainteresowany jest tylko poprawą własnego losu, konsumpcją i swoim dobrostanem, nie ma miejsca na wspólnotę i działania na rzecz innych. A tu proszę. Przez lata w tej zatomizowanej rzeczywistości rozwinęło się silne społeczeństwo obywatelek. Dziesiątki grup formalnych i nieformalnych”.

Społeczeństwo obywatelek to wariacja społeczeństwa obywatelskiego. W dobrze zbudowanym państwie społeczeństwo obywatelskie to ważny element struktury. Jest podział pracy: instytucje publiczne dbają o dobro publiczne i robią to za publiczne pieniądze, podmioty prywatne zaspokajają prywatne potrzeby za prywatne pieniądze i jest jeszcze taki element działań, w którym dba się o publiczne potrzeby, ale za prywatne pieniądze. To jest trzeci sektor.

W Polsce przyzwyczailiśmy się myśleć, że trzeci sektor to po prostu organizacje pozarządowe i to one tworzą społeczeństwo obywatelskie. Tak w dużej mierze jest, ze wszystkimi wadami i zaletami tego rozwiązania (tu odsyłam do debat o ngoizacji), ale społeczeństwo obywatelskie to coś więcej. To zaangażowanie i działanie na rzecz dobra wspólnego, na rzecz sprawy publicznej, a taką sprawą jest zdrowie ponad połowy społeczeństwa, czyli dostęp do bezpiecznej aborcji.

Poza ngoizacją i polityczną korupcją

Państwo o zdrowie kobiet i dostęp do aborcji nie dba, więc na klatę sprawę wzięło społeczeństwo obywatelek. To ta część społeczeństwa obywatelskiego, której nie zżarła ngoizacja, która dopadła część stowarzyszeń czy fundacji. W Polsce NGO-sy często działały nie za prywatne pieniądze, ale np. w ramach projektów realizowanych po wygraniu konkursów organizowanych przez instytucje publiczne.

Jak to wyglądało? Ministerstwa czy miasta ogłaszały konkurs dla NGO-sów, NGO-s pisał projekt, dostawał pieniądze i realizował za nie zadanie publiczne. Kasa była najczęściej niewielka, a czas realizacji projektu krótki. To nie dawało szans na rozwój, na planowanie długofalowych przedsięwzięć, no i najważniejsze – uzależniało działania od decyzji urzędników, czyli czasem polityków.

Wku*wione, ale nie przemocowe [rozmowa]

Jak się domyślacie, organizacje, które zajmowały się kwestią aborcji, raczej nie były chętnie wspierane i to nieważne, czy za rządów PiS, czy PO. Po prostu nie było dla nich miejsca w takim systemie. To sprawiało, że od części pieniędzy były odcięte, ale też, że musiały działać niezależnie od państwa i nie zapadły na chorobę ngoizacji.

Za rządów Zjednoczonej Prawicy zobaczyliśmy inną chorobę – polityczną korupcję. wszystkie te fundacje zakolegowane czy powiązane z politykami, które dostały bajońskie sumy, podważyły zaufanie do systemu wspierania społeczeństwa obywatelskiego. Ale wśród tych fundacji też nie było organizacji wspierających kobiety, więc zaraza ta je ominęła i zaufania do nich nie zniszczyła.

Znów przywołam słowa Natalii Broniarczyk: „Coś, co politycy i niektóre organizacje kobiece nazywają niebezpiecznym podziemiem aborcyjnym, my nazwałyśmy i nazywamy autonomicznym ruchem społecznym, gdzie aborcja jest dostępna bez przepraszania, bez proszenia, bez tłumaczenia się i zasługiwania. Każdego dnia w Polsce co najmniej 130 osób przyjmuje tabletki aborcyjne. Robimy to bez względu na prawo i będziemy to robić”.

Zaufanie, głupcy!

Społeczeństwo obywatelek okazuje się odporne na problemy trzeciego sektora. Chroni je niezależność i zaufanie osób, którym pomogły i pomagają. To wyjątkowo cenny zasób. Zaufanie to wynika z tego, o czym wspominałam na początku. Jeśli ja wpuściłam koleżankę dziennikarkę do swojego pokoju, żeby porozmawiać o aborcji, to pomyślcie o wszystkich tych kobietach, które „wpuściły” do swojego życia aktywistki aborcyjne, koleżanki i partnerów pomagających w aborcji. Tych ludzi jest masa.

Aborcja to nasze zdrowie, nasze ciała, nasza przyszłość. To intymna sprawa, o której nie z każdym chcemy rozmawiać. W Polsce, gdzie aborcja jest praktycznie zabroniona, to sprawa nie tylko intymności, ale też bezpieczeństwa – tego związanego z przepisami prawa, ale też z naszym zdrowiem i życiem.

W kraju zakazu aborcji aborcja jest wykonywana każdego dnia. Często dzięki temu, że istnieje społeczeństwo obywatelek – wspierających się, tworzących sieci kontaktów, wzajemnego zaufania.

Społeczeństwo obywatelek to coś innego, niż stare, niedobre „podziemie aborcyjne”. Podziemiem nazywano kiedyś tę przestrzeń społeczną, w której funkcjonowali lekarze, co to mieli w publicznych placówkach sumienia, a w prywatnych gabinetach kasetki na pieniądze. W podziemiu lekarze zarabiali, a kobiety zmuszone były się nieźle wykosztować na zabieg. Dziś, kiedy mamy dostęp do aborcji farmakologicznej, sytuacja wygląda inaczej. Dziś nie trzeba schodzić do podziemia, co w bardzo konkretny i banalny sposób zobaczyliśmy, jak w wielu miejscach zaczęły pojawiać się numery telefonu do organizacji pomagających w aborcji. Były zapisywane na ziemi właśnie, na chodnikach, na budynkach, transparentach.

Polskie prawo aborcyjne trzeba zmienić. Mądre państwo wykorzystałoby doświadczenia społeczeństwa obywatelek w tej sprawie. Czy Polska to kiedyś zrobi?

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Agnieszka Wiśniewska
Agnieszka Wiśniewska
Redaktorka naczelna KrytykaPolityczna.pl
Redaktorka naczelna KrytykaPolityczna.pl, w latach 2009-2015 koordynatorka Klubów Krytyki Politycznej. Absolwentka polonistyki na UKSW, socjologii na UW i studiów podyplomowych w IBL PAN. Autorka biografii Henryki Krzywonos "Duża Solidarność, mała solidarność" i wywiadu-rzeki z Małgorzatą Szumowską "Kino to szkoła przetrwania". Redaktorka książek filmowych m.in."Kino polskie 1989-2009. Historia krytyczna", "Polskie kino dokumentalne 1989-2009. Historia polityczna".
Zamknij