Kraj

Portugalski trener zmienia pracę. Polacy: ZBRODNIA NA NARODZIE

Z komentarzy można wywnioskować, że odchodzący selekcjoner reprezentacji Polski Paulo Sousa dokonał zdrady narodu. Jak to możliwe, że znowu przegraliśmy? Odpowiedzi szuka Galopujący Major.

Wielkieś mi uczynił pustki w domu moim, mój najdroższy Souso, tym zniknieniem swoim. Żartuję. Tak naprawdę nie pustki czy smutki mi uczyniłeś, były już selekcjonerze reprezentacji Polski, tylko pewną radość. Radość nie tyle z faktu, że odchodzisz (dla polskiej piłki nie ma to znaczenia), ale że dałeś Polakom nauczkę. A konkretnie nauczkę i naukę dotyczącą tego, czym jest bezpieczne i stabilne zatrudnienie.

Oto bowiem przez kolejne miesiące polscy dziennikarze robili Sousie piekło. Zwalniali go co chwila. Co chwila Paulo Sousa słuchać musiał kolejnych mędrków, którzy w krytykowaniu go byli bardzo odważni, ale kiedy Robert Lewandowski zlekceważył sobie kluczowy mecz przed barażami, to jakoś siedzieli cicho sza, byleby piłkarskiej gwiazdy nie obrazić.

Dziennikarze, czy może całe środowisko piłkarskie, sprawili, że miejsce pracy Sousy było wręcz toksyczne. Ciągle straszyli i straszyli, że straci robotę, tymczasem Sousa wywinął im numer i sam odszedł. Więc teraz zostali z tymi pogróżkami niczym Himilsbach z angielskim. Może zrozumieją, że są chociaż trochę winni?

Mało tego, Sousa odszedł, bo mógł. A konkretnie dlatego, że w umowie z trenerem reprezentacji nie było rzekomo żadnego zabezpieczenia na wypadek jego odejścia – żadnej kary umownej. Sam Zbigniew Boniek rozbrajająco przyznał, że nawet nie rozważano takich zapisów.

Co znowuż jest o tyle komicznie (i kompromitujące), że całkiem niedawno reprezentacja Holandii tak właśnie zabezpieczyła swój kontrakt z ówczesnym selekcjonerem Ronaldem Koemanem. Kiedy zgłosiła się po niego FC Barcelona, musiała zapłacić holenderskiej federacji nawet 4–5 milionów euro odszkodowania.

Lekcją numer dwa dla polskiego środowiska piłkarskiego, często tak bardzo przesiąkniętego neolibkową nowomową, jest więc pokazanie, co znaczy stabilność zatrudnienia, państwowe regulacje czy pewne minimum, jak na przykład ustawowy okres wypowiedzenia, który chroni przed nagłymi zmianami OBIE strony umowy. Choćby to, że żadna strona umowy etatowej nie może ot tak odejść z pracy. Tak samo nie może ona uzależnić podpisania umowy od wykreślenia okresu wypowiedzenia, bo jest to wymóg ustawowy.

Kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana – często słyszymy bon moty od kibiców sportowych. No więc Sousa zaryzykował i na odchodne macha Polakom chusteczką. Kochacie śmieciówki, no więc witamy w świecie śmieciówki pana Paulo.

50 twarzy prekariatu

Oczywiście, Sousa święty nie jest. Wywinął numer w krótkim czasie przed barażami, dodatkowo mydląc oczy opowieściami o szacunku, kłamiąc do końca i cytując Jana Pawła II. Ale właśnie także po to powinny być państwowe regulacje. Niech chciwy menadżer jednak swoje obowiązki wykona, zanim ucieknie.

Mało kto zwraca uwagę na to, jak systemowo powinny być rozwiązywane i zabezpieczane interesy obu stron. I jak podobnym konfliktowym sytuacjom zapobiegać. Przeważa histeryczny ton i tupanie polskich dziennikarzy sportowych czy wszelkiej maści komentatorów, którzy piszą w esemach i krzyczą do kamerek, opowiadając jakieś brednie o poświęceniu się dla polskich barw narodowych faceta, który, głupia sprawa, jest Portugalczykiem.

Z jednej strony Sousa jest pracownikiem, z drugiej menadżerem, z trzeciej wreszcie niemal przyszywanym Polakiem, bo potrafi wykrzyknąć: papa, papa, Walesa i kielbasa.

Wszystkiemu winne kompleksy, które od lat toczą wybór polskiego selekcjonera. Z jednej strony libkowe zapatrzenie się na Zachód i pogarda dla polskiej myśli szkoleniowej jako gorszej z definicji. Z drugiej – robienie piekiełka każdemu zagranicznemu trenerowi, który śmie trenować potężną reprezentację Polski.

To wzajemne okładanie się piłkarskich okcydentalistów ze słowianofilami maskuje oczywistą prawdę. Polska reprezentacja jest przeciętna, ma kilka gwiazd, ale nadal za mało na jakikolwiek sukces, a ci, którzy grają w pierwszej jedenastce, i tak zwykle nie wytrzymują ciśnienia.

Czy więc Sousa by został, czy nie, nie ma to najmniejszego znaczenia. Bo i tak skończy się kompromitacją ze Słowacją, Senegalem czy Ekwadorem, z którymi przed meczem punkty naliczają ci wszyscy piłkarscy eksperci, którzy potem zdziwieni pytają: jak to możliwe, że znowu przegraliśmy?

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Galopujący Major
Galopujący Major
Komentator Krytyki Politycznej
Bloger, komentator życia politycznego, współpracownik Krytyki Politycznej. Autor książki „Pancerna brzoza. Słownik prawicowej polszczyzny”, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej.
Zamknij