Kraj

Gminne gazety to narzędzie propagandy lokalnych władz

Orlen przejął Polskę Press, żeby rząd mógł rozszerzyć swoją propagandę na media lokalne. Z raportu Sieci Obywatelskiej Watchdog Polska wynika, że władze samorządowe robią to od lat na łamach wydawanych przez siebie gazet. Lokalni włodarze chwalą się inwestycjami, natomiast próżno szukać pod ich adresem głosów krytyki. Zależność jest prosta – trudno oczekiwać od wydawcy, żeby sam o sobie źle pisał.

Sieć Obywatelska Watchdog Polska wzięła pod lupę kilkaset wydawanych przez urzędy gmin i powiatów gazet, które od lat opisywane są jako narzędzie propagandy lokalnych włodarzy. Nie inaczej było i tym razem. Z raportu Gazety władzy dowiadujemy się, że większość wydawców na łamach publikowanych przez siebie tytułów skupia się na chwaleniu się inwestycjami i budowaniu własnego wizerunku. Na stronach prasy samorządowej próżno szukać głosu opozycji czy mieszkańców, a autorami tekstów są zazwyczaj sami pracownicy urzędów lub podlegających im jednostek.

Przedstawiciele organizacji skontaktowali się z ponad osiemsetką instytucji publicznych, które wydają prasę samorządową. Na podstawie odpowiedzi, które spłynęły od ponad połowy z nich, ustalili, że większość samorządów decyduje się na miesięczniki (31 proc.) i kwartalniki (29 proc.). Zdecydowana większość tytułów ma wersję zarówno papierową, jak i internetową. Aż 83 proc. z nich trafia do mieszkańców za darmo.

Autorzy zapytali również o to, jakie zasady publikowania tekstów obowiązują w poszczególnych redakcjach. Okazało się, że w ponad połowie gazet nie ma żadnych regulaminów, a o tym, co ukaże się w kolejnym numerze, każdorazowo decyduje redaktor lub zespół. Pytanie to zadano nie bez kozery. Z wieloletnich obserwacji prasy samorządowej wynika, że autorami publikowanych na jej łamach tekstów są zazwyczaj urzędnicy, przedstawiciele władz i radni. Głos mieszkańca czy przedstawiciela lokalnej opozycji to rzadkość.

Same dobre wiadomości

A jak to wygląda w praktyce? Jak piszą autorzy raportu: „Mając swoją gazetę, ciężko pewnie odmówić sobie pokusy zabierania w niej głosu”. Być może dlatego stałym elementem wielu badanych gazet jest słowo wstępne od wójta czy burmistrza. Jeśli włodarze nie mają stałej rubryki w gazecie, to ich wypowiedzi suto okraszają pozostałe artykuły. Autorzy raportu raczej retorycznie podają w wątpliwość, czy ich komentarze w każdej sprawie są konieczne, bo przecież z pewnością nie są oni jedynymi ekspertami, których opinie warto przytoczyć.

PiS bierze media lokalne. Czarny dzień dla wolności słowa w Polsce

W samorządowych gazetach gęsto jest też od wypowiedzi radnych. Na łamach regularnie goszczą ich sylwetki, a wywiady mają tendencyjny charakter. Rozmowa z radnym w „Gminnych Wiadomościach Strzegom” zaczyna się od pytania: „Które z osiągnięć strzegomskiego samorządu w ostatnich latach ocenia pan najwyżej?”. W odpowiedzi radny serwuje czytelnikom litanię sukcesów Rady Miejskiej, w której zasiada od „wielu kadencji”.

Pokaźną część kolejnych wydań zajmują informacje dotyczące planowanych bądź zrealizowanych inwestycji. Tematom często towarzyszą fotografie z przedstawicielami władzy na pierwszym planie, a autorzy tekstów w sposób do bólu PR-owy relacjonują lokalne wydarzenia.

„Jak podkreślano podczas symbolicznego otwarcia, budowa nowego komisariatu nie byłaby możliwa, gdyby nie przychylność samorządów, na ręce których złożono podziękowanie za wsparcie” − czytamy w „Głosie Piekoszowa” o dopiero co oddanym do użytku nowoczesnym komisariacie. Jedyna wypowiedź przytoczona w tekście pochodzi od wójta, który jest „przekonany, że komfort pracy, jaki teraz mają nasi policjanci, zdecydowanie przełoży się na wzrost wskaźników bezpieczeństwa mieszkańców […]”.

Autorzy raportu zauważają, że wielu odbiorców jest zadowolonych z istnienia samorządowych gazet. Jednakże płacą za to ogromną cenę. Jaka to cena? Zadaniem mediów jest też kontrola władzy, ale kiedy nie są od niej odseparowane, to ani jej nie kontrolują, ani nie krytykują. Paradoks polega na tym, że podmiot wydający prasę to równocześnie ten, który ma podlegać kontroli.

W 61 proc. zbadanych przypadków gazety prowadzi sam urząd, w 33 proc. − pracownicy samorządowych instytucji kultury. „Często są to pracownicy działów promocji, co dobrze oddaje zadania, jakie są stawiane przed gazetami władzy. […] Czytając część nadesłanych nam w 2018 roku gazet, nie mogliśmy czasem pozbyć się wrażenia, że w wielu miejscowościach bardzo chcielibyśmy zamieszkać. Tymi miejscowościami rządzili przedsiębiorczy, nowocześni burmistrzowie albo dobrzy i przyjaźni wójtowie. Gospodarskim okiem patrzyli na swoje trzódki mieszkańców” − czytamy w raporcie.

− Pokusa wydawania publicznych pieniędzy na chwalenie samych siebie lub uderzanie w opozycję jest bardzo silna – mówi Maciej Myśliwiec, medioznawca. Myśliwiec tłumaczy, że z punktu widzenia czytelnika najbardziej istotne jest to, że w prosty sposób dowiaduje się on, co się w jego otoczeniu dzieje. − Tylko że ta informacja jest nacechowana elementami PR-u oraz nierzadko walki politycznej, czego czytelnik nie zawsze ma świadomość. A za informacje nie musi płacić, co wpływa na dostępność medium.

Co wolno samorządom

Medioznawca nie ma wątpliwości, że większość gazet samorządowych nie spełnia podstawowych standardów, jakich wymaga się od prasy. – Nie noszą znamion czwartej władzy, bo z założenia nie mają jak kontrolować samych siebie. Są wykorzystywane do walki politycznej, np. starosta publikuje paszkwil na swojego przeciwnika. A za to wszystko płacą przecież podatnicy.

Rząd PiS dba, żeby jego ludzie mieli wstęgi do przecinania

Sprawa samorządowych gazet to nie jest żadne novum. Helsińska Fundacja Praw Człowieka o sytuacji w samorządach alarmuje już niemal od dekady, a w 2016 roku wypunktowała wszystkie nieprawidłowości w liście do Rzecznika Praw Obywatelskich. Wydawanie gazet przez jednostki samorządu terytorialnego nazwano w piśmie „jednym z najpoważniejszych zagrożeń dla wolności słowa na poziomie lokalnym”. Watchdog Polska argumentuje wręcz, że wydawanie prasy samorządowej jest niezgodne z art. 7 konstytucji, który organom władzy publicznej nakazuje działać na podstawie i w granicach prawa. A w tym przypadku podstaw takich nie ma.

Autorzy tłumaczą, że władze lokalne powołują się na ustawę o gospodarce komunalnej, która pozwala gminie zajmować się m.in. działalnością wydawniczą. Z kolei ustawa o samorządzie gminnym wśród zadań własnych gminy wymienia sprawy związane z jej promocją oraz wspieraniem i upowszechnianiem idei samorządowej. Jest jeszcze ustawa Prawo prasowe, która stanowi, że wydawcą może być „organizacja samorządowa”. Ale w piśmie Helsińskiej Fundacji do RPO stoi, że i tu, i tu mamy do czynienia z nadużyciem, bo określenie to znaczy zupełnie co innego niż konstytucyjny termin „samorząd terytorialny”.

− Nigdzie nie jest napisane wprost, że chodzi o wydawanie prasy. Stoimy na stanowisku, że ustawodawca umożliwia w ten sposób publikowanie informacji i ogłoszeń, a nie tekstów, które wielokrotnie przyjmują formę laurek dla lokalnych włodarzy – mówi Dominika Bychawska-Siniarska, prawniczka z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka.

Regularne publikowanie pochwalnych treści jest problematyczne także z kolejnych powodów.

− Publikacje mają mocno kampanijny charakter i stanowią darmowy instrument ciągłej propagandy na przestrzeni całej kadencji, nie tylko przed wyborami. Ponadto, przez to, że nic nie kosztują i łatwo trafiają w ręce mieszkańców, są bardziej atrakcyjne dla reklamodawców niż prasa niezależna. Urzędy z kolei publikują obwieszczenia i ogłoszenia tylko na swoich łamach. W efekcie niezależne tytuły są z założenia w gorszej sytuacji, a konkurencja jest mocno ograniczona – wyjaśnia prawniczka.

Wątpliwościami dotyczącymi prasy samorządowej zajął się w 2016 roku Rzecznik Praw Obywatelskich. W liście do ministra spraw wewnętrznych i administracji Adam Bodnar pisał, że w opinii obywateli skarżących się na negatywne skutki zjawiska „niedopuszczalne jest łączenie przez władze samorządu terytorialnego funkcji biuletynu informacyjnego organu administracji z funkcją niezależnej prasy, której jednym z głównych zadań jest sprawowanie społecznej kontroli nad działaniem władz lokalnych”. Bodnar wezwał też do przeprowadzenia odpowiednich zmian w prawie, które ukróciłyby lokalne nadużycia.

Odpowiedź przyszła po dwóch latach z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Jarosław Sellin, ministerialny sekretarz stanu, poinformował, że stosowne zmiany można wprowadzić przez nowelizację prawa prasowego, a że nie jest to priorytetem − o żadnych konkretnych krokach nie może być mowy. Sellin podkreślił też, że sprawa jest „niezwykle delikatna”, bo ograniczenie prawa samorządów do wydawania prasy mogłoby zostać odebrane jako okrojenie ich swobody wypowiedzi.

− Samorządy mają wystarczająco dużo środków, by przekazywać informacje o swojej działalności. Najważniejszym z nich jest biuletyn informacji publicznej, ale są też np. tablice ogłoszeniowe czy gminne strony internetowe. Natomiast w prasie samorządowej funkcja informacyjna jest w tle, a na pierwszy plan wysuwa się aspekt polityczno-propagandowy – komentuje Bychawska-Siniarska.

Czym płacimy za zależne media?

Raport Watchdog Polska został opublikowany kilka miesięcy po tym, jak Orlen przejął Polskę Press, największego wydawcę prasy lokalnej i regionalnej w Polsce. W efekcie tej transakcji działalność redakcji wydających ok. 200 tytułów znalazła się pod kontrolą Skarbu Państwa i, konsekwentnie, Prawa i Sprawiedliwości. A spółka medialna kontrolowana przez państwo wedle wszelkich przypuszczeń stanie się kolejną tubą propagandową rządu.

Autorzy raportu Watchdog Polska pytają przewrotnie: „Skoro wójt/burmistrz/prezydent może mieć swoją gazetę, która często jest jego tubą propagandową, to dlaczego mielibyśmy zabronić tego koalicji rządzącej państwem?”. I pokazują w ten sposób, że wykorzystywanie mediów lokalnych do realizowania partykularnych interesów na scenie samorządowej to nie nowość, jak w przypadku Orlenu, ale trwające od wielu lat status quo.

Dominika Bychawska-Siniarska uważa, że to słuszne porównanie. I dodaje: − Dla lokalnej prasy niezależnej oznacza to spiętrzenie trudności. Nie dość, że od lat konkurują z gazetami wydawanymi przez samorządowców, to teraz dojdzie im jeszcze wielki podmiot państwowy.

Zarówno według Watchdog Polska, jak i Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka rozwiązanie może być tylko jedno: zlikwidowanie praktyki wydawania przez jednostki samorządu terytorialnego własnych gazet. Obydwa podmioty oczekują, że ustawodawca zabroni wydawania gazet przez władze samorządowe i ich instytucje. Zarzutem wobec tak zdecydowanego postulatu może być to, że pozbawia się mieszkańców prostego dostępu do informacji. Ale i tutaj za odpowiedź służą przytoczone już wyżej argumenty: samorządy dysponują odpowiednimi środkami do sprawozdawania swojej działalności w sposób nienacechowany stronniczością.

Watchdog Polska zaznacza w raporcie, że wystarczającym powodem powinien być fakt, że nie ma ku temu podstawy prawnej. Wieloletnia praktyka szła jednak obok prawa, dlatego teraz potrzebne są zdecydowane działania. Wszystko po to, aby uniknąć sytuacji, w której przez kolejne dekady lokalną opinię publiczną kształtują media stronnicze, bo w efekcie cierpi na tym demokracja na podstawowym, najbliższym gospodarstwom domowym i obywatelom szczeblu. W końcu pobłażanie takim praktykom to także niebezpieczny precedens, który może zwiększać tolerancję na zawłaszczanie mediów przez każdą kolejną władzę.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Mateusz Kowalik
Mateusz Kowalik
Dziennikarz Krytyki Politycznej
Dziennikarz, stały współpracownik Krytyki Politycznej. Absolwent Polskiej Szkoły Reportażu i europeistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Wcześniej dziennikarz „Gazety Wyborczej”.
Zamknij