Kraj

Rak i Rockefeller

Czy immunoterapia to skuteczny lek w chorobach nowotworowych? Badania trwają. Ale sam pomysł ma już ponad sto lat.

W większości rankingów na największe wydarzenie medyczne 2012 roku znalazła się terapia, jakiej w kwietniu poddano Emmę Watson, chorą na białaczkę limfoblastyczną sześciolatkę ze Stanów Zjednoczonych. Lekarze wykorzystali do leczenia dziewczynki wirus HIV, który dzięki inżynierii genetycznej uaktywnił jej układ odpornościowy do walki z nowotworem. Gdy miesiąc temu ogłosili, że pacjentka, której wcześniej nie dawano szans, jest zdrowa, wiadomość – w postaci mniej lub bardziej sensacyjnych nagłówków – obiegła cały świat. Co tak naprawdę oznacza to odkrycie?

O pokonaniu białaczki nie można jeszcze mówić, bo zanim eksperymentalna terapia trafi do szpitali jako standardowe leczenie, potrzebne są dokładne badania na setkach pacjentów. – Jest to jednak kolejny w ciągu ostatnich lat przykład na to, że nurt poszukiwań lekarstw na raka zwany immunoterapią może w przyszłości pomóc wielu chorym – twierdzi Carl June, profesor immunoterapii i szef zespołu badawczego ze Szpitala Dziecięcego w Pensylwanii, w którym leczono Emmę Watson.

Atak na raka

W bardzo dużym uproszczeniu chodzi o to, że antidotum na raka każdy z nas nosi w sobie. To nasz układ odpornościowy, a dokładniej limfocyty T, komórki, które przypominają kuliste gąbki z burzą frędzli. Pod mikroskopem wyglądają przyjaźnie, ale z bakteriami i wirusami walczą z zabójczą siłą. Aby jednak równie skutecznie jak z przeziębieniem czy zapaleniem gardła radziły sobie z nowotworami, trzeba im pomóc.

Rak to trudny przeciwnik, a do tego potrafi się przed układem immunologicznym ukryć. Gdy uda mu się rozwinąć, trzeba wspomóc limfocyty, aby układ odpornościowy był w stanie go zwalczyć. Dzięki rewolucji w genetyce i rozwojowi nowoczesnych technik medycznych ostatnio to naukowcom się udaje.

Na czym polega takie leczenie? W przypadku Emmy Watson wykorzystano sposób, którego już od kilku lat próbują lekarze z kilku amerykańskich instytutów (oprócz Szpitala Dziecięcego w Pensylwanii także m.in. National Cancer Institute i Memorial Sloan-Kettering Cancer Center w Nowym Jorku). Naukowcy najpierw pobierają od pacjenta miliony limfocytów T, a potem zmieniają ich materiał DNA tak, żeby były w stanie niszczyć raka.

Wykorzystują do tego jedną ze zdobyczy inżynierii genetycznej, czyli modyfikowanie genomu za pomocą wirusów. W tym przypadku użyto nieaktywnego wirusa HIV, który bardzo skutecznie oddziałuje na komórki T. Przeprogramowane genetycznie limfocyty T atakują inne komórki układu odpornościowego: limfocyty B, które w białaczce stają się rakowe. Emma to pierwsze dziecko, u którego zastosowano tę metodę; wcześniej testowano ją już na dorosłych. W dalsze badania nad lekiem koncern farmaceutyczny Novartis zainwestował w zeszłym roku 20 milionów dolarów.

Toksyna Coleya

Choć ze spektakularnymi sukcesami w tego typu terapiach mamy do czynienia od niedawna, pomysł na wykorzystanie siły układu odpornościowego do walki z rakiem nie jest nowy. Być może byłby stosowany już wcześniej, gdyby nie historia naukowej rywalizacji sprzed stu lat.

Za ojca immunoterapii uważa się Williama Coleya, chirurga z Nowego Jorku, do którego gabinetu pod koniec XIX wieku trafiła Elizabeth Dashiell. Według Stephena Halla, popularyzatora nauki, skarżyła się na opuchliznę ręki. Okazało się, że przyczyną jest mięsak kości. Gdy kilka lat później Elizabeth zmarła, Coley, załamany, postanowił stworzyć skuteczne lekarstwo na raka. Wskazówkę znalazł u innego pacjenta, niemieckiego imigranta, który znalazł się w szpitalu przez mięsaka tkanek szyi, ale szybko zachorował na różę, infekcję wywoływaną przez paciorkowce. Ponieważ w tamtych czasach nie używano jeszcze antybiotyków, jego układ odpornościowy musiał pokonać ją sam. Przy okazji pokonał też raka.

Coley całe swoje życie poświęcił na kontrolowane powtarzanie tego procesu u innych chorych, którym wstrzykiwał koktajl z nieaktywnych paciorkowców, zwany „toksyną Coleya”. Wedle relacji Coleya układ odpornościowy, walcząc ze wstrzykniętymi patogenami, był w stanie bardzo skutecznie rozprawić się też z rakiem kości.

Choć Coley miał sporo sukcesów, wielu naukowców zarzucało mu lekceważenie odpowiedniej dokumentacji. Ta część pracy o wiele lepiej szła szefowi Coleya, Jamesowi Ewingowi, który pracował nad rozwojem radioterapii i kompletnie nie wierzył w moc toksyny produkowanej przez podwładnego. Konflikt z szefem nie pomógł Coleyowi w zdobywaniu funduszy na badania.

W tym czasie John Rockefeller Jr., który Elizabeth Dashiell, pierwszą pacjentkę Coleya, traktował jak przyszywaną siostrę, postanowił inwestować w walkę z rakiem. Początkowo wsparł nawet badania nad immunoterapią, ale w końcu na doradcę zatrudnił Ewinga. Dzięki ogromnej darowiźnie Rockefellera powstał wspomniany już Memorial Sloan-Kettering Cancer Center, jeden z najważniejszych na świecie ośrodków badania i leczenie raka. Radioterapia zaczęła się rozwijać, a pomysły Coleya na jakiś czas odeszły do lekarskiego archiwum. Na lata złotym standardem w leczeniu nowotworów stała się trójca: chirurgia, chemioterapia, naświetlania.

Pierwsze sukcesy

Do immunoterapii powrócono około trzech dekad temu. To wtedy zaczęto na przykład wykorzystywać interferon, czyli białko wytwarzane w organizmie, gdy pojawiają się patogeny. Dziś interferonu używa się wraz z chemioterapią i radioterapią u pacjentów chorych na czerniaka. Ale przykładów działających (przynajmniej u niektórych pacjentów) lekarstw jest więcej. I choć leczenie Emmy Watson to pewnie najbardziej medialny przypadek, o wiele większym sukcesem jest wprowadzenie od dwóch lat do standardowej terapii kilku leków opartych na immunoterapii.

Jednym z nim jest ipilimumab (Yervoy) podawany pacjentom z zaawansowanym stadium czerniaka. Ipilimumab blokuje antygen CTLA-4, który powstrzymuje układ odpornościowy chorego przed zmasowanym atakiem. Gdy ta blokada znika, limfocyty T przystępują do walki. Niestety nie jest to rozwiązanie idealne, bo może też prowadzić do skutków ubocznych, gdy układ immunologiczny przy okazji zaczyna atakować zdrowe komórki ciała.

Precyzyjniej działa sipuleucel-T (Provenge), który używany jest w zaawansowanym raku prostaty. Zastrzyk z sipuleucel-T przygotowywany jest specjalnie dla każdego pacjenta. Pobrane od chorego komórki dendryczne modyfikuje się za pomocą białek obecnych w guzach prostaty, tak żeby zaprogramować je na zwalczanie tego nowotworu. Potem ten koktajl podaje się pacjentom w postaci zastrzyku. Obecnie prowadzone są badania kliniczne nad szerszym zastosowaniem leku.

Terapia na miarę

Oczywiście krytyków takiego podejścia i sceptyków nie brakuje. Początkowo nawet wielu lekarzy-naukowców wierzących w immunoterapię obawiało się, że indywidualnie wytwarzane leki nie będą miały szansy rozwoju. Kiedy bowiem jakiś pomysł na lekarstwo przejdzie już wszystkie naukowe testy, musi się nim zainteresować jedna z firm farmaceutycznych. A te przez lata skupiały się głównie na medycznych blockbusterach, takich jak np. viagra, czyli lekach, które produkuje się masowo według zasady „one size fits all”.

Problem w tym, że im więcej wiemy o genetycznych podstawach chorób, tym wyraźniej widać, że aby lekarstwa działały skutecznie, muszą być bardziej dostosowane do DNA pacjenta, a nawet DNA jego nowotworu. Dziś to w „terapiach celowanych”, czyli szytych na miarę pod geny każdego z nas coraz częściej widzi się przyszłość farmacji. Nawet najwięksi gracze na rynku zaczęli więc zmieniać model biznesowy i poszukiwać leków skierowanych do mniejszych grup pacjentów, ale za to bardziej efektywnych.

Oczywiście, aby tego typu terapie skutecznie leczyły chorych na różne nowotwory w różnym stadium zaawansowania, potrzeba jeszcze lat badań i testów klinicznych. I jak to w nauce bywa, wiele z nich pewnie nie przyniesie tak spektakularnych wyników, do jakich doszli naukowcy zajmujące się Emmą Watson. Ale wszystkie próby są potrzebne. W końcu bez nich lekarze nie byliby w stanie zaoferować nam wiele więcej niż to, co William Coley w XIX mógł zrobić dla jednej ze swoich pierwszych pacjentek.

Maja Gawrońska – socjolożka, koordynatorka programu na Uniwersytecie Kalifornijskim, gdzie zajmuje się promocją odkryć naukowych i edukacją zdrowotną, szczególnie w kontekście starzenia się społeczeństwa. Dziennikarka, publikowała m.in. w „Przekroju”, „Newsweeku”, „Wprost”. Współpracuje z organizacjami pozarządowymi w Polsce i USA.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij