Kraj

Platformie zmiana lidera nie wystarczy

Fot. KPRM/flickr.com CC BY-SA 2.0. Fotoedycja KP.

Ludzie Tomasza Siemoniaka mają przekonywać członków PO, że Borys Budka to kandydat podziału i dyktatury jednej frakcji, a tylko Siemoniak jest w stanie zjednoczyć wokół siebie całą Platformę. Problem w tym, że skupiona wokół Budki frakcja młodych łatwo nie przyjmie tego, że raz jeszcze przegrała z kandydatem namaszczonym przez Schetynę, i w partii Siemoniaka będzie się czuła fatalnie. Przed nami wybory na szefa Platformy Obywatelskiej.

W sobotę czeka nas pierwsza tura wyborów nowego przewodniczącego Platformy Obywatelskiej. Faworytem wydaje się Borys Budka, jego ludzie liczą, że wybory uda mu się rozstrzygnąć już w pierwszej turze. Budka z pewnością nie jest złym kandydatem. Cieszy się poparciem w strukturach partii i szacunkiem wśród jej sympatyków. Nieźle radzi sobie w mediach, przyzwoicie w debatach sejmowych, w trakcie wielkich protestów przeciw pisowskim „reformom” sądów w lecie 2017 roku pokazał swój uliczny, wiecowy potencjał. Problem polega jednak na tym, że Platforma potrzebuje dziś czegoś znacznie więcej niż sprawnego polityka na czele. Ktokolwiek wygra w sobotę lub w następnych tygodniach, stanie na czele partii obarczonej potężnymi wewnętrznymi problemami, które nie znikną wraz z usunięciem się w cień źle ocenianego nawet przez platformerski elektorat Grzegorza Schetyny.

Przywództwo na ciężkie czasy

Można nawet zaryzykować tezę, że od 2005 roku – gdy PO pierwszy raz stała się główną opozycją dla PiS – partia ta nigdy nie była tak słaba jak dziś. Od przegranych przez Bronisława Komorowskiego wyborów prezydenckich wiosną 2015 roku zaliczyła serię pięciu wyborczych porażek w czterech latach: dwa razy w wyborach parlamentarnych, raz w europejskich i raz w samorządowych. Bo choć w tych ostatnich wyborach PO utrzymała wielkie miasta – spektakularnie wygrywając w takich miejscach jak Warszawa i Poznań – to straciła władzę aż w siedmiu województwach. W tym na Dolnym Śląsku, uchodzącym za jeden z mateczników partii.

„Platformo, masz już tyle lat, że nie będę cię dłużej utrzymywać”

Niestety, wiele wskazuje na to, że nowy przewodniczący – ktokolwiek nim będzie – na starcie będzie musiał zmierzyć się z kolejną klęską. Wygrana Andrzeja Dudy w wiosennych wyborach wydaje się co najmniej wysoce prawdopodobna. Prezydent jest bardzo aktywny, jeździ po całej Polsce, konsekwentnie powtarza komunikat, mobilizujący wokół niego pisowski elektorat. W odwodzie ma wsparcie rządu i mediów publicznych.

A Małgorzata Kidawa-Błońska? Ciągle nie może zacząć kampanii. W czym wyraźnie przeszkadzają jej wybory na przewodniczącego PO. Odciągają bowiem uwagę opinii publicznej od kandydatki PO i jej pomysłów na Polskę, skupiając ją na podziałach w partii.

Żeńska końcówka prawyborczego klopsa Platformy

Sama Kidawa-Błońska tuż przed oficjalnym rozpoczęciem kampanii wydaje się realizować skrypt Bronisława Komorowskiego z 2015 roku. Nie widać z jej strony energii i determinacji, jaka aż bije z obozu PiS. Deklaracje, że do prezydenckich debat przystąpi dopiero w drugiej turze, słusznie odbierane są jako wyraz arogancji i lekceważenia dla elektoratu. Jeśli sztab Kidawy-Błońskiej się nie ogarnie, jeśli nie pojawi się tam ktoś, kto kampanii nada nowy kierunek i energię, to skończy się jak pięć lat temu.

Słaby wynik kandydatki PO w majowych wyborach już na samym początku kadencji poważnie osłabi każdego nowego lidera partii. Gdyby Kidawa-Błońska przegrała wybory, to Platformę czekają kolejne lata szarpania się z dysponującym całością władzy PiS. Kaczyński, wyczuwając słabość konkurenta, będzie chciał „dorżnąć watahę”: PO będzie grillowane przez wszystkie instytucje znajdujące się w rękach Nowogrodzkiej – od służb specjalnych, przez prokuraturę, po media publiczne.

W takich warunkach łatwo o nowe otwarcie nie będzie. Łatwo będzie za to o wewnętrzne konflikty. Im przed partią trudniejsze czasy, im mniejszy spodziewany tort do podziału, tym bardziej rosną napięcia w środku. Nowy przewodniczący, ktokolwiek nim zostanie, będzie musiał żyć z silną wewnętrzną opozycją. Za głównym konkurentem Budki, Tomaszem Siemoniakiem, stoi ciągle mający swoje wpływy w partii Schetyna. Budka, jeśli wygra, albo będzie musiał coś dać schetynowcom w podziale partyjnych łupów – co ograniczy jego przyszłą swobodę działania – albo liczyć się z tym, że sprawna w wewnętrznych rozgrywkach grupa zacznie aktywnie grać przeciw niemu. Ludzie Siemoniaka mają przekonywać członków PO, że Budka to kandydat podziału i dyktatury jednej frakcji, a tylko Siemoniak jest w stanie zjednoczyć wokół siebie całą Platformę. Problem w tym, że skupiona wokół Budki frakcja młodych łatwo nie przyjmie tego, że raz jeszcze przegrała z kandydatem namaszczonym przez Schetynę, i w partii Siemoniaka będzie się czuła fatalnie.

Gdy po 2007 roku PiS utknął na lata w opozycji, z partii zaczęły odchodzić kolejne środowiska: Polska Jest Najważniejsza, Solidarna Polska. Czy prawdopodobna klęska w wyborach prezydenckich, presja ze strony PiS-u i wewnętrzne napięcia w partii rozpoczną podobne procesy dekompozycji w PO? Dziś wydaje się to dość odległym scenariuszem. PO ciągle jest najmocniejszą partią antypisowskiej opozycji. Ma najwięcej pieniędzy i najsilniejsze struktury. A właśnie to jest w polskiej polityce kluczowe. Partie dysponujące środkami budżetowymi i strukturami w całym kraju są w stanie przetrwać bardzo wiele: lata w opozycji, frondy zbuntowanych frakcji, a nawet – jak SLD – całą kadencję poza parlamentem.

Klientelizm, apolityczność, antyinstytucjonalność

Niemniej wiele sił politycznych chce się dziś pożywić, jeśli nawet nie PO, to jej elektoratem. Na jego rozbiór liczy zarówno lewica, jak i ludowcy, a i PiS będzie chciał uszczknąć coś dla siebie.

Szukając tożsamości

Wszystko to sprawia, że każdy, kto wygra wybory w PO, łatwo mieć nie będzie. Zwłaszcza że partia ma jeszcze jeden problem, być może długoterminowo poważniejszy niż wszystkie tu wymienione: nie wie, jaką partią ma właściwie być. Nie wiadomo czemu – jaki ideom i komu, jakim grupom społecznym – PO ma właściwie dziś służyć.

Gdy powstawała w 2001 roku, wiadomo było, gdzie stoi. Była mieszczańską, rynkową, umiarkowanie konserwatywną partią, reprezentującą nielewicowy elektorat, zmęczony nieskutecznym etosiarstwem Unii Wolności i chaotyczną amatorką AWS-u. Po 2005 roku Platforma stała się centrową alternatywą dla szaleństw PiS – zamiast rozprawy z III RP i oplatającym ją „układem”, obiecywała ciepłą wodę z kranu, powolną, acz wyraźną modernizację i dobrobyt zbudowany na unijnych funduszach.

Rok 2019: Anty-PiS umarł, niech żyje… No właśnie, co?

Ta formuła zaczęła się wyczerpywać gdzieś tak w połowie drugiej kadencji PO. Mieszczański elektorat poczuł się oszukany reformą OFE – krzycząc „Tusk zabrał mi moją emeryturę”, poszedł do Nowoczesnej. Podniesienie wieku emerytalnego napędziło PiS elektorat ludowy. Afera podsłuchowa ośmieszyła partię w oczach normalsów. W efekcie PO znalazła się w opozycji. Tam jej pomysłem był anty-PiS: rzucamy wszystko, bronimy III RP i miejsca Polski w Europie przed pisowską rewolucją.

Ta formuła do pewnego stopnia działała. Pozwoliła ona PO zachować drugie miejsce i stanowisko lidera opozycji. Jednocześnie tak zdefiniowana Platforma nigdy nie była w stanie ani pokonać PiS, ani realnie hamować jego zapędów – może z wyjątkiem 2017 roku, gdy obywatelskie protesty wspierane przez parlamentarną opozycję skłoniły Andrzeja Dudę do zawetowania dwóch z trzech sądowych „reform” rządzącej partii. Ograniczenia formuły anty-PiS najlepiej pokazały wybory europejskie, gdzie maksymalnie zmobilizowana i zjednoczona opozycja, na teoretycznie korzystniejszym dla siebie europejskim terenie, znów przegrała z partią Kaczyńskiego.

Lewico, nie fantazjuj, że Platforma za moment sama się zapadnie

PO potrzebuje nowego pomysłu na siebie. Niestety w kampanii na nowego lidera PO opinia publiczna nie bardzo miała okazję usłyszeć, jaki miałby on być. Krakowską debatę programową kandydatów utajniono, a w publicznych wypowiedziach politycy mówili głównie o tym, że PO teraz będzie naprawdę „słuchać ludzi”. Mało jest rzeczy równie banalnych niż deklaracje polityków, że będą „słuchać ludzi”. Owszem, w demokracji powinni, ale zadaniem demokratycznego przywódcy jest też inspirowanie ludzi, przedstawianie im nowych propozycji i idei. Gdy zamiast tego politycy mówią o „słuchaniu”, najczęściej oznacza to, że sami nie mają żadnych wartych uwagi pomysłów.

Jakiego liberalnego centrum potrzebuje Polska?

Jedynym kandydatem na lidera PO, który zaproponował jakąś refleksję nad tym, czym powinna być partia, jest Bartłomiej Sienkiewicz. W środę opublikował w „Rzeczpospolitej” tekst, który można uznać za jego manifest programowy. Choć Sienkiewicz raczej nie ma szans na wybór, warto przyjrzeć się temu, jak myśli najciekawszy intelektualnie polityk drugiej w Polsce partii.

Sienkiewicz celnie diagnozuje dwie rzeczy. Po pierwsze to, że skończył się czas PO jako partii wodzowskiej. Nie ma dziś nikogo, kto mógłby wejść w buty Donalda Tuska, a i od 2014 roku, gdy Tusk odszedł z PO, w polskiej polityce zmieniło się tak wiele, że powrót założyciela partii w roli wszechwładnego lidera nie jest możliwy. Sienkiewicz wyciąga z tej diagnozy ciekawe wnioski o konieczności daleko posuniętej demokratyzacji partii. Nie tylko w jej codziennej wewnętrznej pracy, ale także relacji z otoczeniem. Proponuje na przykład, by Platforma lokalnie używała swoich zasobów do wspomagania inicjatyw obywatelskich.

Celna jest także druga część diagnozy Sienkiewicza: czas partii dla wszystkich skończył się także w polskiej polityce. Premiowane są partie wyraziste i mające odwagę bronić swojego światopoglądu i interesów własnego, konkretnego elektoratu. W tej sytuacji PO powinna, według Sienkiewicza, postawić na jasny liberalny przekaz, którego obrona jest tym ważniejsza, im bardziej w dzisiejszej Polsce liberalizm stał się sponiewieranym słowem, traktowanym niemalże jak obelga.

Wątpliwości budzi jednak to, jak były szef MSW definiuje liberalizm, którego PO powinna bronić. Przeciwstawia go „socjalizmowi” lewicy i PiS: dwóch partii rzekomo odrzucających dorobek III RP, połączonych wrogością do polskiego sukcesu i przedsiębiorców, w których widzą albo oszustów, albo źródło nieskończonych dochodów podatkowych. Liberalizm odwagi Sienkiewicza ma oznaczać państwo światopoglądowo neutralne, niemówiące obywatelom, kiedy mają prawo robić zakupy, pozostawiające jak najwięcej przestrzeni poza interwencją polityki. Co w praktyce przekłada się u Sienkiewicza na takie postulaty, jak prywatyzacja wszystkich spółek skarbu państwa i likwidacja mediów publicznych.

Nadmiar satysfakcji zabija myślenie [Sienkiewicz polemizuje z Konopczyńskim]

Liberalny elektorat faktycznie może dziś w Polsce czuć się trochę opuszczony i można zrozumieć, z jakich taktycznych powodów Sienkiewicz pisze to, co pisze. Trudno też jednak ukrywać, że postulaty prywatyzacji mediów publicznych są zwyczajnie szkodliwe, podobnie jak budowanie fałszywych symetrii między PiS i lewicą. Także dla polskiego liberalizmu. Jeśli ten nie ma wrócić na jałowe ziemie historycznej rekonstrukcji lat 90. („trzeba bronić wolności przed socjalizmem z lewa i prawa”!), musi zauważyć to, jak także z liberalnego punktu widzenia wyzwaniem są dziś w Polsce spójność społeczna, sprawiedliwość ekonomiczna czy dostępność usług publicznych. Bez tego liberalizm będzie przegrywał z prawicowym populizmem. Z czego lewica nie ma się co cieszyć, bo z prawicowym populizmem żadnej przestrzeni do współpracy mieć nie może, z sensownym liberalnym centrum mogłaby. Szkoda, że niewiele wskazuje na to, że PO z nowym liderem na czele przesunie się na odrobinę bardziej pod tym względem sensowne pozycje.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij