Kraj

Penn: „Jesteśmy tutaj!”

19 kwietnia 1943 roku powstańcy wywiesili na murach getta dwie flagi – flagę ruchu syjonistycznego i flagę Polski. Te flagi mówiły bez wątpienia jedno: „Jesteśmy tutaj!”.

18 września 1946 roku, w ruinach warszawskiego getta grupa badaczy przekopywała się przez pozostałości żydowskiej szkoły imienia Bera Borochowa, mieszczącej się przy ulicy Nowolipki 68. Pod zwałami zniszczonych murów kopali tunele i przeczesywali szyby wentylacyjne. W jednym z nich odkryli pierwszą spośród trzech części tajnego żydowskiego archiwum, które powstało w okresie pomiędzy latem 1942 roku – kiedy to trzysta tysięcy mieszkańców getta zostało przewiezionych do obozu śmierci w Treblince – a kwietniem 1943, na kilka dni przed wybuchem powstania. 

 W metalowych pudełkach, które wtedy odkryto – w sumie było ich dziesięć – znaleziono pamiętniki, wiersze, dzieła sztuki oraz raporty, będące częścią niezwykłego archiwum zwanego Ojneg Szabos („Radość Szabatu” – w jidysz), zawierającego obszerny i dokładny zapis życia codziennego w getcie. Archiwum, było dziełem sześćdziesięciu Żydów, na czele których stał historyk Emanuel Ringelblum – ukrytego z przekonaniem, że nawet jeśli jego autorzy nie przeżyją, to samo archiwum przetrwa: jako świadectwo przeszłości, jako testament. 

Pośród odkrytych materiałów znajdowało się trzysta szkiców i obrazów autorstwa Geli Szeksztajn – wraz z dokumentacją jej działalności artystycznej, fotografiami rodziny i przyjaciół oraz testamentem zarówno samej Szeksztajn, jak i jej męża, pisarza i nauczyciela Izraela Lichtensztejna.

Gela Szeksztajn, urodzona w 1907 roku, należała do grupy osiemdziesięciu żydowskich artystów zaangażowanych w życie artystyczne przedwojennej Warszawy. Była członkinią Stowarzyszenia Artystów Żydowskich, specjalizowała się w malowaniu portretów, zwłaszcza portretów pisarzy i dzieci. Na początku listopada 1940 roku, tuż przed utworzeniem getta, urodziła córkę, Margolit. Opiekując się dzieckiem, cały czas walczyła wraz z mężem o pracę, jedzenie i dach nad głową. Szeksztajn uczyła rysunku i prowadziła zajęcia teatralne w szkole na Nowolipkach. Jej mąż był członkiem zespołu Ojneg Szabos, blisko współpracował z Emanuelem Ringelblum, a później także z organizatorami powstania w getcie. 

Wśród zakopanych we wrześniu 1942 roku prac Szeksztajn znalazło się między innymi wiele szkiców i obrazów, przedstawiających życie codzienne w getcie, przede wszystkim portrety dzieci w jadłodajniach, nauczycieli, intelektualistów, przyjaciół, a także męża i córki. „Próbowała ocalić od zapomnienia twarze ludzi skazanych na śmierć” – napisała historyczka sztuki Magdalena Tarnowska. Używała do tego celu najprostszych materiałów, jakie tylko mogła znaleźć. Stworzyła w ten sposób także swój jedyny znany autoportret. W warszawskim getcie uwięzionych było wielu artystów, ale tylko dzieła Szeksztajn przetrwały wojnę. 

Cztery lata później, w grudniu 1950 roku, robotnicy pracujący przy budowie bloków, odkryli drugą część archiwum, ukrytą w dwóch aluminiowych bańkach na mleko. Trzecia część natomiast – zakopana w miejscu, w którym znajduje się  dzisiaj chińska ambasada – nigdy nie została odnaleziona. 

Amerykański historyk Samuel Kassow zwraca uwagę na kolosalne znaczenie archiwum. „Niemcy byli przekonani, że wygrają wojnę, że będą pisać historię, i że to od nich będzie zależało w jaki sposób przyszłe pokolenia będą postrzegać Żydów. Ktokolwiek chciałby sprawdzić, jaki obraz Żydów Niemcy chcieli utrwalić w historii, powinien obejrzeć propagandowe nazistowskie filmy, w których porównuje się Żydów do szczurów”. 

Jednak Ringelblum i jego współpracownicy przeciwstawili się tej niemieckiej narracji, pisząc: „Nie! Będziemy pisać nawet jeśli mamy zginąć; pozostawimy świadectwa; pozostawimy kapsuły czasu po to, żeby przyszłe pokolenia zapamiętały nas na podstawie naszych własnych żydowskich źródeł”. 

Dla Ringelbluma, Szeksztajn, Lichtensztajna, dla wszystkich działaczy Ojneg Szabos, historia miała znaczenie. Pisanie czy malowanie w takich warunkach było „aktem wielkiego optymizmu”, podkreśla Kassow. „To było równoznaczne z powiedzeniem, że Hitler przegra wojnę, bo przecież ktoś, kto całym sercem nie wierzyłby w przegraną Hitlera, nie widziałby żadnego sensu w tworzeniu tych kapsuł czasu”. Niezwykłość ich wysiłków ujawnia się w sposób szczególnie dramatyczny w kontekście wydarzeń 1942 roku, kiedy zginęła większość polskich Żydów, a  Niemcy odnosili kolejne zwycięstwa. A jednak członkowie Ojneg Szabos „całym swoim sercem wierzyli, że Hitler przegra. Żydzi broniący się piórem i kartkami papieru z pełną świadomością pozostawili dla nas przekaz z przeszłości. To był kulturowy opór najwyższego rodzaju” – pisze Kassow w biografii Ringelbluma, którą „The New Republic” nazwał najważniejszą książką o historii i historiografii, jaką kiedykolwiek napisano, a której polskie wydanie, Kto napisze naszą historię?, niestety nigdy nie doczekało się w Polsce należytej uwagi. 

Każdy członek Ojneg Szabos pisał do końca – nie po to, żeby li tylko sprzeciwić się niemieckiej dominacji i siłom zniszczenia, ale przede wszystkim po to, żeby odcisnąć piętno na przyszłości i zostać zapamiętanym. Każdy ma swój udział w dziedzictwie, którego istotę 1 sierpnia 1942 roku wyraziła w jidysz Gela Seksztajn. W swoim testamencie, zatytułowanym „Cóż mogę w takiej chwili powiedzieć i czego żądać?”, Seksztajn zawarła niezwykłe prorocze słowa:

„Kiedy stoję na granicy życia i śmierci, kiedy bardziej jestem przekonana, że zginę, niż że będę żyła – chcę się pożegnać z moimi przyjaciółmi i moimi pracami. […] Moje prace ofiarowuję żydowskiemu muzeum, które powstanie w przyszłości, aby odrestaurować żydowskie życie kulturalne sprzed wojny oraz dla przestudiowania straszliwej tragedii żydowskiej społeczeności w czasie wojny”.

Ten niezwykły list do Żydów, czy raczej do całej ludzkości, wyrażał „głębokie zaufanie w możliwość odrodzenia życia i kultury żydowskiej po wojnie”, pisała Tarnowska, „pokazując, jak ważne dla zachowania ludzkiej godności i ucieczki od zapomnienia były te wysiłki”. 

Hebrajskie słowo „ness” ma dwa znaczenia – cud i sztandar. Związek pomiędzy tymi dwoma znaczeniami uwidacznia się szczególnie w kontekście deklaracji Szeksztajn, która nawiązuje do znanego zdania – „Mir Zayen Do!”, „Jesteśmy!” – pochodzącego z żydowskiej partyzanckiej pieśni „Zog Nit Keynmol” („Nigdy nie mów”). Nawet w ostatnich słowach Szeksztajn: „Żegnajcie, towarzysze i przyjaciele, żegnajcie, Żydzi. Nie pozwólmy, żeby taka tragedia kiedykolwiek jeszcze się wydarzyła” – słyszymy tę deklarację: „Jesteśmy!”.

Tak przepełniona pewnością wizja przyszłości Żydów w Polsce odzwierciedla wrażliwość i wartości, które ukształtowały przedwojenną kulturę żydowską, które umożliwiły powstanie i cudowne przetrwanie Ojneg Szabos, i które być może dają o sobie znać także dzisiaj – przy okazji stworzenia i otwarcia Muzeum Żydów Polskich, kolejnego niezwykłego przedsięwzięcia mającego źródła w optymizmie co do przyszłości kultury żydowskiej w Polsce. 

Muzea pozostają w żywym dialogu z odbiorcami, jeszcze zanim zostaną otwarte. W U.S. Holocaust Memorial Museum w Waszyngtonie – gdzie pracowałam w drugiej połowie lat 90. – w trakcie długiego, czternastoletniego okresu jego powstawania (1979–1993) od samego początku pojawiały się liczne pytania.  Dlaczego budować oficjalne amerykańskie muzeum upamiętniające Holokaust – wydarzenie z odległej przeszłości, rozgrywające się na dalekim kontynencie, niemające bezpośredniego związku z amerykańskim doświadczeniem? W jaki sposób opowiedzieć tę historię tak, aby włączyć ją w narrację amerykańską, a jednocześnie nie zaburzyć integralności doświadczenia europejskiego? W jaki sposób zdefiniować ofiary Holokaustu – czy będzie to wyłącznie sześć milionów zamordowanych Żydów, czy także inne społeczne grupy eksterminowane przez nazistów? Kim byli sprawcy, kolaboranci, świadkowie i ofiary – i czy jeden naród może składać się z przedstawicieli dwóch, albo więcej, tych grup jednocześnie?

Po raz pierwszy w swojej historii amerykańscy Żydzi – przy wyjątkowym wsparciu amerykańskiego rządu – wprowadzali, w stolicy kraju, żydowską historię w samo centrum amerykańskiego życia. Wierząc, że nowoczesne edukacyjne podejście do ich historycznego doświadczenia może wzbogacić amerykańską wyobraźnię. Wymagało to zaangażowania odwiedzających, ukazania im znaczenia historii dla ich własnego życia – w przestrzeni poświęconej pamięci, bardziej oszałamiającej i zapierającej dech w piersiach, niż przytłaczającej czy napawającej strachem. 

Przez wiele lat jednak znacznie donośniejsze były głosy przeciwników niż zwolenników muzeum. Krytycy żydowscy zarzucali temu przedsięwzięciu amerykanizację Holocaustu, twierdzili także, że muzeum powinno być prywatne i umiejscowione raczej w Nowym Jorku, nie zaś w Waszyngtonie, będącym bastionem WASP-ów. Przedstawiciele innych, nieżydowskich narodów i religii przyjmowali postawę antysemicką, zarzucali Żydom dążenie do politycznej władzy – czym tłumaczyli zaangażowanie rządu w ten projekt. Rządy europejskie kwestionowały potrzebę istnienia takiej amerykańskiej instytucji. Nawet szanowany Instytut Pamięci Męczenników i Bohaterów Holocaustu Yad Vashem kwestionował rywalizację o dostęp do źródeł, wywołaną przez powstanie tej instytucji. Ale muzeum zostało otwarte. Budynek był architektonicznym tour de force, łączącym obywatelską dumę z autentycznością, a jednocześnie stanowiącym amerykańską odpowiedź na ikoniczną symbolikę faszyzmu i ludobójstwa. Składająca się z trzech części ekspozycja stała poświęcona była fanatycznemu imperializmowi hitlerowskich Niemiec i temu, co dzieje się, kiedy demokracja przemienia się w autorytaryzm i masową eksterminację całych narodów, przy pasywności i bezczynności wielu świadków. W kontekście wydarzeń upadającego bloku sowieckiego, a później rzezi na Bałkanach i w Rwandzie, ten przekaz stał się w oczach amerykańskiej opinii publicznej nieoczekiwanie aktualny – dając zarazem asumpt  do nowego spojrzenia na zagadnienie praw człowieka i zapobiegania ludobójstwu we współczesnym świecie. Po latach wyśmiewania i pogardy, istnienie muzeum nabrało nagle sensu, a ogromna edukacyjna wartość ekspozycji stała się oczywista. Nikt nie kpił już z długiego czasu budowy muzeum, z nieadekwatności tematyki w nim prezentowanej, albo z tego, że to akurat Żydzi, a nie inne grupy narodowe czy etniczne, otrzymali ważne miejsce w samym centrum państwa. Z chwilą otwarcia, zasadność istnienia muzeum stała się zrozumiała. 

Niemniej jednak niedługo potem reprezentanci wielu ambasad krajów zachodnioeuropejskich oraz byłych krajów bloku sowieckiego, wyrazili rozmaite zastrzeżenia co do sposobu, w jaki muzeum przedstawiało doświadczenie Holocaustu w ich ojczyznach. Niekiedy wyrażano bardzo stanowcze żądania wprowadzenia zmian w obrębie ekspozycji. Niemal każde europejskie państwo wysuwało jakieś wątpliwości – Litwa, Ukraina, Francja, Szwajcaria, Rosja… Z wyjątkiem Polski. Być może brzmi to zaskakująco – kraj tak niezwykle wrażliwy na punkcie swojej historii z czasów II wojny światowej i wciąż żywych demonów Holokaustu, uznał, że amerykańskie muzeum przedstawiło tę kwestię w sposób wyważony i adekwatny. 

Być może nie wszyscy wiedzą, że wielu polskich Żydów z USA, Izraela i Polski brało czynny udział w budowie tego muzeum. Między innymi Miles Lerman, ocalony z Holocaustu i dyrektor muzeum oraz Yehoshua „Shaike” Weinberg, Izraelczyk urodzony w Polsce, przed przyjazdem do Waszyngtonu odpowiedzialny za budowę Izraelskiego Muzeum Diaspory. Kiedy w 1996 roku Grażyna Pawlak, ówczesna dyrektorka Żydowskiego Instytutu Historycznego, wpadła na pomysł, żeby stworzyć Muzeum Historii Żydów Polskich, zwróciła się właśnie do Weinberga, żeby pokierował tym projektem. Biorąc pod uwagę dotychczasowe sukcesy Weinberga na tym polu, Pawlak dokonała świetnego wyboru. 

Weinberg zgodził się pod warunkiem, że w projekcie będzie uczestniczył także jego kolega z Holocaust Museum, Jerzy Halbersztadt. Halbersztadt przez wiele lat pracował jako polski konsultant w Holocaust Museum, wybierał i opiekował się wieloma przedmiotami i zbiorami, które trafiały z Polski do Waszyngtonu. W tej wczesnej współpracy ma swoje źródła niezwykle ambitne przedsięwzięcie, które wymagało zarówno materialnego, jak i koncepcyjnego wsparcia ze strony inwestorów prywatnych i publicznych, i które wzbudzało zarówno wiele nadziei, jak i lęków dotyczących celów, jakie realizować ma w Polsce muzeum poświęcone historii żydowskiej – tak, aby zadowolić wszystkie zaangażowane w jego powstawanie strony, od młodej polskiej społeczności żydowskiej poczynając, a na podatnikach kończąc. Wszyscy zadawali sobie pytanie, w jaki sposób tysiącletnia historia Polaków i Żydów zostanie przedstawiona w muzealnej narracji. 

Nic dziwnego, że minęło dwadzieścia lat, zanim ta inicjatywa zaczęła wydawać owoce. Ten czas był potrzebny nie tylko po to, żeby zbudować światowej klasy kulturalno-edukacyjne zaplecze, ale także po to, żeby historia polskich Żydów została włączona w nurt debaty publicznej. 

19 kwietnia Muzeum Historii Żydów Polskich otwiera swoje drzwi, aby uczcić siedemdziesiątą rocznicę powstania w warszawskim getcie, a także, aby zainaugurować rok publicznych i edukacyjnych wydarzeń poprzedzających przyszłoroczne Wielkie Otwarcie, którego nieznana jeszcze data wyznaczać będzie ukończenie prac nad stałą ekspozycją. Słyszałam wprawdzie wiele głosów krytycznych wobec tego „małego otwarcia” – że jest to wstydliwe świadectwo braku przygotowania i kompetencji – ale myślę, że tego rodzaju wydarzenie, zupełnie normalne w wielu muzeach na świecie, będzie istotnym czynnikiem, który otworzy nowy rozdział w stosunkach polsko-żydowskich i wyprowadzi je poza zwyczajowe opozycje oraz defensywne działania, napędzające z jednej strony inicjatywy umieszczenia w okolicach Muranowa tablic pamiątkowych polskich bohaterów wojennych i Sprawiedliwych wśród Narodów Świata, z drugiej zaś amerykańskie media, które omawiają otwarcie muzeum przede wszystkim w kontekście Holokaustu i polskiego antysemityzmu. Ciekawa jestem o czym będzie się dyskutować i rozmawiać w trakcie tego inaugurującego działalność muzeum roku, jako że wezmę udział w Wielkim Otwarciu. „Muzeum będzie przełomem” – mówi Irena Pletka, ofiarodawczyni muzeum, Australijko-Amerykanka, mówiąca w jidysz córka uratowanych z Holokaustu łódzkich Żydów. Zgadzam się z nią nie tylko jako dyrektorka Taube Foundation, jednej z głównych instytucji zaangażowanych w powstanie tego muzeum. 

Kiedy przyjechałam do Warszawy na początku tygodnia, przygotowując się do „małego otwarcia”, zaczęłam myśleć o pierwszych dniach budowy U.S. Holocaust Memorial Museum. Pod koniec lat 90. odwiedzałam Shaike Weinberga i Jerzego Halbersztadta w biurze przy ulicy Jelinka na Żoliborzu, gdzie przygotowywali ogromny zbiór zdjęć będących jednym z głównych składników ekspozycji. Weinberg zmarł rok później, a Halbersztadt przejął rolę lidera. Gdyby nie Jerzy Halbersztadt, wizjoner, ale zarazem człowiek o różnych słabościach, nie otwieralibyśmy tego muzeum dzisiaj, przy okazji rocznicy powstania. Oczywiście, wielu ludzi odegrało tu bardzo istotną rolę i z pewnością zostaną oni uhonorowani 19 kwietnia. Szanuję ich i jestem im wdzięczna, ale tutaj, w tym momencie oddaję hołd Jerzemu Halbersztadtowi. 

Podczas uroczystości 19 kwietnia będę myśleć o tym, jak wyglądał pierwszy dzień powstania. W 1943 roku 19 kwietnia wypadał pierwszy dzień Pesach, jednego z najważniejszych żydowskich świąt wolnościowych. Tego dnia powstańcy wywiesili na murach getta dwie flagi – flagę ruchu syjonistycznego i flagę Polski. Te flagi zawisły wówczas w Warszawie po raz pierwszy od 1939 roku. Mówiły bez wątpienia jedno: „Jesteśmy tutaj!”. Symbolizowały zbrojny opór w imię wyższych wartości, a także niezłomną wiarę w przyszły upadek nazizmu. 

Tego rodzaju wiara w ludzkość, wiara tych, którzy walczyli karabinami i tych, którzy walczyli piórem, przetrwała śmierć i zniszczenia, aby obwieścić powstanie nowego żydowskiego muzeum. Budynek żyje, przepełniony naturalnym światłem. Moim jedynym niezrealizowanym marzeniem jest, aby prorocze słowa Geli Szeksztajn – „Moje prace ofiarowuję żydowskiemu muzeum, które powstanie w przyszłości, aby odrestaurować żydowskie życie kulturalne sprzed wojny” – zostały wyryte przy wejściu do muzeum. Tak, żeby wszyscy odwiedzający połączyli się tym samym z przedwojennym światem polskich Żydów. „Jesteśmy tutaj!”. 

przełożył Tomasz Stawiszyński

Shana Penn – feministka, wykładowczyni, publicystka. Wykłada w Graduate Theological Union’s Center for Jewish Studies w Berkeley. Pracuje obecnie nad książką o kobietach w Karcie 77 i Forum Obywatelskim oraz drugą o fenomenie żydowskiego odrodzenia kulturalnego w Polsce. Kieruje Taube Foundation for Jewish Life and Culture, gdzie stworzyła program Jewish Heritage Initiative in Poland. Autorka książki Podziemie kobiet, w której podjęła problematykę statusu kobiet w „Solidarności”.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij