Rząd wie, że na jesieni może być gorąco, i chce radykalnie ograniczyć prawo do organizowania strajków w Polsce. Sprawdziliśmy, co jest w nowelizacji ustawy o rozwiązywaniu sporów zbiorowych.
Rośnie inflacja, spadają realne wynagrodzenia, sytuacja gospodarcza kraju jest coraz gorsza. Władza Zjednoczonej Prawicy wie, że na jesieni może być gorąco. Ale nie ma żadnych pomysłów na poprawę warunków życia nauczycieli, pracowników socjalnych czy urzędników skarbówki. Dlatego zamiast zadbania o poprawę warunków pracy rząd chce dokręcić śrubę i radykalnie ograniczyć prawo do akcji protestacyjnych, w tym przede wszystkim do organizowania strajków.
Polskie prawo już teraz jest w tej kwestii dość restrykcyjne. Choć zgodnie z konstytucją pracownicy mają prawo do udziału w strajkach, to w praktyce ich organizacja jest trudna. Droga prowadząca do akcji strajkowej jest długa, a ponadto wiele grup zawodowych ma zakaz strajkowania.
Dotyczy to między innymi służby cywilnej. Artykuł 59, pkt 3 Konstytucji RP mówi, że „związkom zawodowym przysługuje prawo do organizowania strajków pracowniczych i innych form protestu w granicach określonych w ustawie. Ze względu na dobro publiczne ustawa może ograniczyć prowadzenie strajku lub zakazać go w odniesieniu do określonych kategorii pracowników lub w określonych dziedzinach”.
Można mieć wątpliwości, czy zakaz strajku w służbie cywilnej wyraża jakiekolwiek „dobro publiczne”. Niestety rząd Morawieckiego chce jeszcze te przepisy zaostrzyć.
Nadchodzi fala strajków, a rząd chce przetrącić kręgosłup związkom zawodowym
czytaj także
Co proponuje PiS i dlaczego to niebezpieczne?
Kilka dni temu Ministerstwo Rodziny i Polityki Społecznej przedstawiło propozycję nowelizacji ustawy o rozwiązywaniu sporów zbiorowych, która znacznie ogranicza możliwość wchodzenia w spory zbiorowe i organizowania akcji strajkowych.
Mówi ona m.in. tak:
- „Rokowania są prowadzone przez wspólną reprezentację organizacji związkowych, które do nich przystąpiły.
- Jeżeli organizacje związkowe, które przystąpiły do rokowań, nie wyłonią wspólnej reprezentacji, prowadzą rokowania we własnym imieniu.
- W przypadku, o którym mowa w ust. 1 lub 2, warunkiem prowadzenia rokowań jest uczestniczenie w nich co najmniej jednej organizacji związkowej reprezentatywnej w rozumieniu art. 252 lub art. 253 ustawy z dnia 23 maja 1991 r. o związkach zawodowych”.
Co to oznacza w praktyce?
Że spór zbiorowy mógłby być prowadzony tylko wtedy, gdy przystąpiłby do niego „reprezentatywny” związek zawodowy. Ale jaki związek jest reprezentatywny? O tym mówi artykuł 25(3) Ustawy o związkach zawodowych.
„Reprezentatywną zakładową organizacją związkową jest zakładowa organizacja związkowa:
- będąca jednostką organizacyjną albo organizacją członkowską ponadzakładowej organizacji związkowej uznanej za reprezentatywną w rozumieniu ustawy o Radzie Dialogu Społecznego, zrzeszającą co najmniej 8% osób wykonujących pracę zarobkową zatrudnionych u pracodawcy lub
- zrzeszająca co najmniej 15% osób wykonujących pracę zarobkową zatrudnionych u pracodawcy.
Jeżeli żadna z zakładowych organizacji związkowych nie spełnia wymogów, o których mowa w ust. 1, reprezentatywną zakładową organizacją związkową jest organizacja zrzeszająca największą liczbę osób wykonujących pracę zarobkową zatrudnionych u pracodawcy”.
Brzmi abstrakcyjnie? Za tymi pozornie skomplikowanymi przepisami kryją się jednak bardzo konkretne konsekwencje.
Czego i kogo dotyczy ta nowelizacja?
Reprezentatywne w skali kraju są zatem zaledwie trzy centrale: Ogólnopolskie Porozumienie Związków Zawodowych, NSZZ Solidarność i Forum Związków Zawodowych. Pozostałe związki są niereprezentatywne.
Z przymiotu reprezentatywności lub jej braku wynikają różne prawa, ale nigdy ustawodawca nie różnicował związków ze względu na prawo do wchodzenia w spory zbiorowe i prowadzenia akcji strajkowych.
W wielu małych firmach, o ile w ogóle działa organizacja związkowa, to jest to jeden związek zawodowy. Nie chodzi więc o ten segment rynku pracy. Wydaje się, że nowelizacja dotyczyłaby przede wszystkim dużych instytucji państwowych takich jak Zakład Ubezpieczeń Społecznych czy Krajowa Administracja Skarbowa.
W każdej z nich pracują tysiące ludzi i funkcjonuje wiele związków zawodowych. Największe związki, które istnieją tam od wielu lat, są zazwyczaj splecione z władzą i prawie nigdy nie organizowały akcji protestacyjnych, nie mówiąc o strajkach. Groźne dla pracodawcy mogą być więc jedynie relatywnie nowe, bojowe związki zawodowe, takie jak Związkowa Alternatywa, której jestem przewodniczącym.
Inspiracją dla rządu może być sytuacja w ZUS, gdzie działa 11 organizacji związkowych, z czego największe trzy to OPZZ, FZZ i Solidarność. Wszystkie od lat pozostają w świetnej komitywie z pracodawcą, a niedawno wyszło na jaw, że ich liderzy w samym grudniu ubiegłego roku otrzymali od pracodawcy średnio po 30 tys. zł.
Zgodnie z propozycjami rządu Związkowa Alternatywa w ZUS nie tylko nie mogłaby strajkować, bo nie jest „reprezentatywna” w tym zakładzie, ale też nawet wchodzić w spory zbiorowe. Taka sytuacja mogłaby zajść w wielu kluczowych instytucjach państwowych.
Rząd w ten sposób pacyfikuje w zarodku mniejsze związki zawodowe i chce zniechęcić do zakładania nowych organizacji związkowych. Liczy, że utrzyma kontrolę nad dużymi, skostniałymi centralami związkowymi, a mniejsze, bardziej bojowe związki zastraszy przez przepisy, które zakażą im organizowania akcji protestacyjnych.
Pomysł ministerstwa jest więc dość prosty: zróbmy wszystko, aby prawo do sporów zbiorowych miały tylko związki, które szybko i bezproblemowo dogadają się z pracodawcą.
czytaj także
PiS będzie karać za strajkowanie?
To nie wszystko. Nowelizacja ustawy na kilku poziomach zniechęca do organizowania protestów i wprowadza nowe sankcje dla nieposłusznych liderów związkowych.
W propozycji nowelizacji rządowej czytamy:
„Kto w związku z zajmowanym stanowiskiem lub pełnioną funkcją ogłasza strajk bez:
- uzyskania zgody wymaganej liczby osób wykonujących pracę zarobkową zgodnie z art. 24 ust. 1 i 2,
- zachowania terminu, o którym mowa w art. 24 ust. 3,
– podlega grzywnie albo karze ograniczenia wolności”.
Brzmi abstrakcyjnie? Sens jest jasny. Chodzi o to, aby związkowiec mógł otrzymać grzywnę albo karę ograniczenia wolności nie tylko za organizację strajku, lecz za samo zachęcanie do jego przeprowadzenia!
Władza chce zdelegalizować strajk solidarnościowy
Mamy więc znaczne ograniczenie prawa do strajków dla związków zawodowych niezależnych od władzy. Ale pozostaje jeszcze jeden rodzaj strajku, którego rządzący najwyraźniej się obawiają. Chodzi mianowicie o strajk solidarnościowy.
Zgodnie z art. 22 obecnie obowiązującej ustawy o rozwiązywaniu sporów zbiorowych „w obronie praw i interesów pracowników, którzy nie mają prawa do strajku, związek zawodowy działający w innym zakładzie pracy może zorganizować strajk solidarnościowy na czas nie dłuższy niż połowa dnia roboczego”.
Przykładowo Związkowa Alternatywa ma swój bardzo silny związek w Krajowej Administracji Skarbowej, który podejmuje wiele akcji protestacyjnych, ale ustawowo nie ma prawa do strajku. W tej sytuacji inne związki mogłyby zorganizować strajk solidarnościowy ze skarbówką.
Jaka jest odpowiedź rządu?
„W nowej ustawie zrezygnowano również z możliwości organizowania strajku solidarnościowego prowadzonego przez pracowników spoza danego zakładu pracy w imieniu osób, które nie mają prawa do strajku […]”.
A zatem władza chce zdelegalizować strajk solidarnościowy! To dość niezwykłe w kraju odwołującym się do dziedzictwa Solidarności.
Radykalne wydłużenie drogi do strajku
Kluczowy w tej sprawie artykuł 25 mówi, że „głosowanie w sprawie ogłoszenia strajku przeprowadza się w terminie 30 dni od dnia sporządzenia protokołu rozbieżności”. Obecnie ustawa nie reguluje tej sprawy, a zatem referendum strajkowe może być przeprowadzone natychmiast po sporządzeniu protokołu rozbieżności. Dlaczego jest to ważna zmiana?
Ponieważ zazwyczaj na każdym etapie sporu zbiorowego pracodawca robi wszystko, aby zastraszyć niewygodnych związkowców. Dzięki proponowanej zmianie pracodawca miałby cały miesiąc, by zniechęcić pracowników do udziału w referendum i spacyfikować najbardziej zbuntowanych związkowców.
Związki zapłacą za mediację
Gdyby po tych wszystkich zmianach jakikolwiek związek zawodowy miał jeszcze prawo do strajku i chciał z niego skorzystać, to rząd postanowił wprowadzić dodatkowe utrudnienia finansowe.
Częścią sporu zbiorowego jest i ma pozostać etap mediacji, w których bierze udział mediator z listy ustalonej przez ministra właściwego do spraw pracy. Zgodnie z obecnie obowiązującym prawem wynagrodzenie mediatora, którym dzielą się strony sporu, wynosi: 388 zł za pierwszy dzień mediacji, 311 zł za drugi dzień mediacji, 235 zł za trzeci i każdy następny dzień mediacji.
czytaj także
Zgodnie z nowelizacją „wynagrodzenie mediatora z listy będzie wynosić – za każdy dzień mediacji – 8 proc. przeciętnego wynagrodzenia w roku poprzednim”. Policzmy. W 2021 roku średnie wynagrodzenie w gospodarce narodowej wyniosło 5663 zł, a zatem dziennie wynagrodzenie mediatora wynosiłoby 453 zł. To blisko 20 proc. więcej niż dotychczas za pierwszy dzień mediacji, blisko 50 proc. więcej za drugi dzień mediacji i prawie dwa razy więcej za każdy kolejny dzień mediacji!
Na dodatek w nowej ustawie zrezygnowano z przepisu dotyczącego pokrywania przez ministra kosztów wynagrodzenia mediatora, w przypadku udokumentowanego braku środków na ich pokrycie przez strony. Jak tłumaczy rząd, „nie wydaje się zasadne, aby koszty prowadzenia sporu pokrywane były z budżetu państwa, gdyż związki zawodowe przewidują w swoich statutach przeznaczanie części składek m.in. na prowadzenie sporów zbiorowych pracy”.
Dla związku zawodowego działającego w domu pomocy społecznej, do którego należy 30 osób ze 100 zatrudnionych, zapłacenie blisko 1000 zł za cztery dni mediacji byłoby finansowo rujnujące.
Skrócony tydzień pracy? Super, będzie można znaleźć dodatkową robotę
czytaj także
Jednym władza grozi i odmawia wsparcia, innych obdarowuje
Niektóre związki cieszą się jednak przychylnością rządu. PiS planuje „zwiększenie limitów wydatków na funkcjonowanie Rady Dialogu Społecznego i wojewódzkich rad dialogu społecznego”.
O co chodzi? O sypnięcie gotówką dla „reprezentatywnych” związków zawodowych. System ma się domknąć. Związki zawodowe niezależne od władzy mają być w praktyce pozbawione prawa do strajku i karane za samo zachęcanie do akcji protestacyjnych, a te, które z władzą współpracują, dostaną dodatkowe środki.
Co prawda będą one miały prawo do strajku, ale nie przyjdzie im do głowy, by z tego prawa korzystać.