Kraj

Oko za oko, rzeź za rzeź

Pomoc w ujęciu sprawców przestępstw przeciwko zwierzętom – tak. Społeczny monitoring działania organów ścigania i sądów w takich sprawach – tak. Surowe karanie – tak. Ale mściwe deklaracje, wezwania do linczu i samosądu, agresja i przemoc słowna – nie. Reakcja na okrutny czyn nie powinna być częścią tego samego okrucieństwa, na które odpowiada.

Rafał B. pochodzi ze wsi pod Sycowem, trochę ponad trzystu mieszkańców, większość wyznania rzymskokatolickiego, parafia Świętych Apostołów Piotra i Pawła. Ma niewiele ponad 20 lat, gładko ogoloną głowę, na bicepsie tatuaż ze znakiem tai chi. Na Instagramie wybrał sobie ksywkę „dziku”, zdjęcie profilowe w rękawicach MMA. Podobno ojciec jest myśliwym, być może zresztą chłopak sam też uczył się zabijać. Coś pewnie jest na rzeczy, bo są zdjęcia, na których Rafał klęczy pośród zwłok upolowanych zwierząt.


Pracował jako kierowca, rozwoził meble. Kiedy zobaczył leżącego na drodze potrąconego psa, zwolnił, ale nie po to, żeby sprawdzić, jak może pomóc. Pies wciąż żył, chociaż nie mógł się podnieść. Chłopak skierował auto w jego stronę i powoli na niego najechał, miażdżąc kruche ciało. Potem cofnął i znów to zrobił, tym razem celując kołem w głowę. Trudno znaleźć słowa, które adekwatnie by to opisały. Rafał B. nagrał całą scenę telefonem komórkowym, dodając obrzydliwe komentarze, a potem opublikował film w mediach społecznościowych. Nie sposób zapomnieć tych scen, ciągle wracają. Lepiej nie oglądać.

Ofiar nie było

Chłopak został szybko aresztowany. Sprawą niemal od razu zainteresowały się organizacje zajmujące się zwierzętami, a później media. Ktoś zdążył skopiować film i zdjęcia z profili społecznościowych, zanim zniknęły. Ktoś inny opublikował jego adres i nazwisko. Pojawiła się informacja, że to on wcześniej potrącił psa, którego okrutnie dobijał. Wkrótce o Rafale B. dowiedziały się setki tysięcy osób. Ruszyła fala reakcji – petycja do właściwego sądu rejonowego z żądaniem surowej kary, decyzja firmy o dyscyplinarnym zwolnieniu sprawcy z pracy, oświadczenie rodziny, wyrażające poruszenie sprawą i potępienie czynu, ale przede wszystkim komentarze pod coraz liczniejszymi artykułami i na Facebooku.

Tych komentarzy też nie da się zapomnieć, dopełniają obrzydzenia. Skrajna przemoc słowna, wezwania do linczu, samosądu, krwawego odwetu, pełne bluzgów fantazjowanie o torturach, ze szczegółami i inwencją, przy której pomysł Rafała B., żeby zmiażdżyć na koniec głowę psa, to przedszkole sadyzmu. Tysiące takich komentarzy, wirtualny mord przez aklamację. Bardzo wiele głosów kobiet, może nawet większość. Sporadycznie pojedyncze wpisy, że to chyba karalne i na pewno wstrętne, ale szybko zagłuszone krytyką i zdominowane kolejnymi erupcjami gróźb.

Przemoc wobec zwierząt dzieje się w Polsce wszędzie

Podobno to z bezsilności, bo rzadko kto wierzy w surowość oficjalnego wyroku. Ewentualne i nieprawdopodobne pięć lat pozbawienia wolności? I to ma wystarczyć? A potem wróci do społeczeństwa i znowu to zrobi? To prawda, że państwo dramatycznie słabo reaguje na krzywdę zwierząt, chociaż nie jest to żaden defekt, chwilowa niesprawność, a ustalona społecznie norma, zbudowana głównie na niezliczonych przypadkach krzywdy zwierząt, które społeczeństwo chce w ten sposób „użytkować”. Niski priorytet reakcji na krzywdę zwierząt, nawet tych relatywnie dobrze chronionych, jak psy, ma związek z dramatycznym zaniżeniem wagi problemu krzywdzenia zwierząt w ogóle. I jeśli gdzieś szukać obfitych źródeł poczucia bezsilności, to tam.

Państwo dramatycznie słabo reaguje na krzywdę zwierząt, ale nie jest to żaden defekt, a ustalona społecznie norma.

Doskonale rozumiem, że ludzie odczuwają złość, gniew i  bezsilność, sam nie jestem wolny od tych uczuć. Jednak błędem jest przekonanie, że reakcje publiczne są osobistą sprawą poszczególnych ludzi, w tym bezpieczną formą terapii. Przeciwnie, tworzą standardy, które ostatecznie mogą dotyczyć wszystkich. Nikt nie ma monopolu na złość, gniew i bezsilność, a więc – jeśli uznać, że mogą być usprawiedliwieniem – nikt nie ma monopolu na wezwania do linczu, samosądu i tortur. Jeśli wspólnota je normalizuje, wcześniej czy później każdy może paść ich ofiarą. Usprawiedliwianie ich u siebie stwierdzeniem „potrzebuję sobie ulżyć” jest bardzo egoistyczne. Usprawiedliwianie ich u innych jest wzmacnianiem czyjegoś egoizmu i pośrednim przyzwoleniem na szukanie podobnej ulgi również we frustracjach, z którymi nam nie po drodze. Tak – istnieją złość, gniew i bezsilność homofobów, neonazistów i rasistów – i one też szukają ujścia w przemocy słownej.

Niektórzy twierdzą, że ten zalew agresywnych komentarzy to „tylko gadanie” i projekcje wyobraźni, które z natury rzeczy nigdy się nie urzeczywistnią. Oraz że je również trzeba zrozumieć, jak gniew lub bezsilność. Właśnie dlatego, że je rozumiem, nie będę ich akceptował. Granica pomiędzy słowami a czynami jest przekraczalna, a oba elementy często stanowią fatalną sekwencję. Przecież historia ludzkiej brutalności w dużej mierze jest historią przekraczania takich granic. Dać ludziom sprzyjające okoliczności, a niektórzy przestaną tylko mówić o rzeczach strasznych i zaczną je robić. Do dramatu wystarczy, że to będzie jeden procent przypadków.

Najgorsze jest jednak przekonanie, że – o ile to dobre określenie – ludowa sprawiedliwość, wymierzana bezwzględnie w ekstremalnym afekcie, jest zamiennikiem porządku prawnego i może go wyręczyć. Że można we własnej sprawie dojść sprawiedliwości na skróty, nie mając wpływu na to, że wielu innych również trafi na tę ścieżkę i pobłądzi. Nie da się przyznać prawa do samosądu tylko wybranym. Samosąd nie ma wiele wspólnego ze sprawiedliwością, jest raczej dokończeniem dehumanizacji, zwykle rozpoczętej werbalnie. Brakuje w nim prawa do obrony, a wtedy oskarżony zamienia się w ofiarę. Rafał B. powinien mieć prawo do obrony jak każdy. I ma takie samo prawo nazywania się człowiekiem jak wszyscy, bo wszyscy definiujemy człowieczeństwo, choć niektórzy z nas robią to w tragicznie zły sposób.

Nikt nie ma monopolu na wezwania do linczu, samosądu i tortur. Jeśli wspólnota je normalizuje, wcześniej czy później każdy może paść ich ofiarą.

Społeczna pomoc w ujęciu sprawców przestępstw przeciwko zwierzętom – tak. Społeczny monitoring działania organów ścigania i sądów w takich sprawach – tak. Aktywny udział rozsądnej organizacji prozwierzęcej w procedurach prawnych – tak. Surowe karanie – tak. Praca nad społecznym zrozumieniem wagi krzywdzenia jakiegokolwiek odczuwającego zwierzęcia i dążenie do zapewnienia wszystkim takim zwierzętom rzeczywistej ochrony prawnej – tak. Mściwe deklaracje, wezwania do linczu i samosądu, fantazjowanie o torturach, skrajna agresja i przemoc słowna – nie. Okrutna reakcja staje się częścią okrucieństwa, na które miała być odpowiedzią.

Zapytany, dlaczego zrobił coś tak okropnego, Rafał B. tłumaczył, że powinno się wyeliminować biegające luzem psy, bo zagryzają zwierzęta żyjące w lesie. Dlatego – jak to określili dziennikarze „Gazety Wrocławskiej” – „wymierzył sprawiedliwość”. Lokalne sycowskie media z kolei zauważyły, że chłopak znany był wcześniej policji i że prawdopodobnie przeciwko niemu toczą się w sądzie dwie sprawy – o groźby karalne.

Zabijanie na żywo

A diagram tai chi, który z niewiadomych powodów Rafał B. wytatuował sobie na ręku, niepokojąco pasuje do całej historii. Oznacza jedność i harmonię przeciwieństw.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Dariusz Gzyra
Dariusz Gzyra
Działacz społeczny, publicysta, weganin
Dariusz Gzyra – filozof, działacz społeczny, publicysta. Wykładowca kierunku antropozoologia na Uniwersytecie Warszawskim. Członek Polskiego Towarzystwa Etycznego. Redaktor działu „prawa zwierząt” czasopisma „Zoophilologica. Polish Journal of Animal Studies”. Autor książki „Dziękuję za świńskie oczy” (Wydawnictwo Krytyki Politycznej 2018). Weganin.
Zamknij