Kraj

Obirek: Lewica powinna uczestniczyć w sporze o nauczanie Franciszka

Fundamentaliści są teologicznymi i bioetycznymi analfabetami.

Cezary Michalski: Światowe Dni Młodzieży były testem, jak może wyglądać spotkanie papieża Franciszka, jego przekazu, jego propozycji zmian w Kościele, z już nawet nie konserwatywnym, ale po prostu prawicowym i bardzo partykularnym Kościołem lokalnym. Czytając twój komentarz w „Przeglądzie”, pod znamiennym tytułem Franciszek wyjechał, Rydzyk został, po raz pierwszy zauważyłem u ciebie pesymizm. Najbardziej optymistyczne zdanie w twoim tekście brzmiało: „być może jedyną odczuwalną konsekwencją tych dni będzie bardziej świadoma polityka nominacji biskupich”

Stanisław Obirek: Zacznę od twojego odczucia, które jest zasadne. Przyglądając się bardzo uważnie zachowaniu polskiego Kościoła i czytając oficjalne teksty Episkopatu, gdzieś tak od połowy maja, a zwłaszcza w czerwcu, miałem nadzieję, że to nie są tylko gesty i słowa okazjonalne. Niektóre były wciąż zaskakująco aroganckie, jak np. list do młodzieży polskiej zapraszający na ŚDM, gdzie trzykrotnie był wymieniony święty Jan Paweł II i ani razu gospodarz tych dni, czyli papież Franciszek. To zabrzmiało ostrzegawczo. Ale już tekst rzecznika Konferencji Episkopatu Polski, ks. Pawła Rytela-Andrianika, tuż przed samą wizytą, który wyraźnie był adresowany do Franciszka, wydawał się nie tylko komunikatem taktycznym, ale rzeczywiście mógł sugerować, że w Episkopacie coś się zmienia. Jednak cały przebieg tych czterech dni, a więc okresu długiego i intensywnego jak na wizytę szefa w Kościele lokalnym, sprawił, że mój optymizm coraz bardziej gasł. Było wyraźnie widać, że ze strony Episkopatu nie ma najmniejszej chęci do wykonywania nawet grzecznościowych gestów, choćby udawania, że to, co papież mówi, ich jakkolwiek obchodzi. To była obecność zimna, obojętna, wymuszona dyscypliną wobec papieża, ale bez jakiegokolwiek znaku, że przekaz Franciszka może zmienić ich postawę. Franciszek wyraźnie ożywał w spotkaniu z różnokolorową młodzieżą z całego świata, ale wszystkie spotkania z polskimi politykami czy hierarchami nie wychodziły poza grzecznościowe słowa i gesty.

Były martwe jak pokazywane przez państwową telewizję oficjalne spotkania Jana Pawła II z przywódcami PRL podczas jego pielgrzymek do Polski przed rokiem 1989.

Mój pesymizm jest więc uzasadniony. Wydaje się, że polski Kościół i bardzo bliscy dziś tego Kościoła rządzący politycy już o tej wizycie zapomnieli, jakby jej nie było. To, co było ważne, zostało zakrzyczane „naszą mądrością”, powtarzaniem, że „nie popełniamy błędów, jakie popełnił Zachód”, a „papież jest z nami”. Mój pesymizm wynika z trzeźwego oglądu tego, co widziałem, czytałem i słyszałem.

W jakiej proporcji odpowiada za to siła muru, który ustawił polski Kościół, rządzący politycy i prawicowe media, a jaka część odpowiedzialności spoczywa na tej ostrożności, negocjacyjnej miękkości i sposobie komunikowania się papieża Franciszka? Czy taka metoda może się w ogóle przebić przez postawiony bardzo świadomie, wręcz cynicznie, mur? Nie religijny, ale polityczny i ideologiczny. Znamy też treść spotkania Franciszka z polskimi biskupami, gdzie papież wyraźnie chciał im mówić o swoich priorytetach – uniwersalistycznych, społecznych, dotyczących imigrantów i dialogu pomiędzy religiami wspólnie padającymi ofiarą fundamentalizmów. Tymczasem oni żądali od niego twardych deklaracji na temat biopolityki, aborcji, potępienia „gender”. I on się w jakiejś mierze do tych oczekiwań dostosował.

Krakowska rozmowa z biskupami pojawiła się 3 sierpnia na stronie Watykanu i na innych różnojęzycznych portalach. We wcześniejszych zapowiedziach, na przykład na portalu Vatican Insider, można się było spodziewać krytycznego wystąpienia Franciszka na temat nacjonalizmu zagrażającego Polsce, także polskiemu katolicyzmowi. Ta diagnoza jednak zniknęła właśnie ze względu na uprzedzający tekst rzecznika Konferencji Episkopatu Polski, który jakby sugerował zmianę stanowiska polskiego Kościoła, jego uwrażliwienie na kwestię uchodźców. Franciszek postawił na dialog, więc w odpowiedzi na deklarację rzecznika ta krytyka została wycofana. Postanowił wysłuchać pytań polskich biskupów, tymczasem na cztery pytania, które padły podczas krakowskiego spotkania, za wyjątkiem ostatniego, zadanego przez biskupa Krzysztofa Zadarko, dotyczącego właśnie uchodźców, pozostałe robiły wrażenie rozmowy głuchych. Pozostałe pytania zadali hierarchowie najbardziej kojarzeni z konserwatywną, konfrontacyjną linią w polskim Episkopacie. Biskup Sławoj Leszek Głódź, biskup Marek Jędraszewski i mniej znany biskup pomocniczy z Tarnowa Leszek Leszkiewicz. Każde z nich dotyczyło tego, jak sobie poradzić w okropnym świecie naznaczonym sekularyzacją, ateizacją. To była atmosfera znana z przekazów schyłkowego Jana Pawła II, w których dominowało przerażenie „cywilizacją śmierci”, potępienie wszystkiego, co nie jest Kościołem, zresztą bardzo specyficznie rozumianym. Biskupi przejęli to jako swój program i oczekiwali od Franciszka potwierdzenia ich linii.

 Albo wytłumaczenia się, dlaczego on ma tak bardzo inne priorytety. Jednak Franciszek nie podjął z nimi sporu, ale postanowił terapeutyzować ich lęki. Tymczasem akurat w Polsce biskupi nie są żadną uciskaną mniejszością, ale przy udziale prawicowych polityków sięgają właśnie po pełną władzę nad sumieniami.

Ja to sobie tłumaczę tak, że w momencie, kiedy on słyszy takie pytania, próbuje za wszelką cenę nawiązać kontakt. Ale tam nie ma woli słuchania czegokolwiek innego, niż to, co potwierdzi z góry założoną w takim pytaniu tezę o niekompatybilności chrześcijaństwa z tym okropnym zpoganiałym światem współczesnym. Odpowiedzi Franciszka na pytania Jędraszewskiego i Głódzia pokazywały, że on się porusza jak po pękającej krze. Nie chciał wpaść do wody, nie chciał ich obrazić, ale jednocześnie wskazywał im na inne perspektywy, próbował tłumaczyć, że może nie do końca jest tak źle. O tym, jak bardzo niedobra była atmosfera tej rozmowy, świadczył jej finał, kiedy na najbardziej „franciszkowe”, wychodzące naprzeciw wrażliwości papieża pytanie biskupa Zadarko odpowiedzialnego w Episkopacie za kwestię uchodźców, bardzo odmienne od tego chóru głosów jednoznacznie potępiających imigrantów, w odpowiedzi Franciszka pojawił się feralny fragment o gender.

Jak to brzmiało?

Mniej więcej tak, że owszem, imigracja i problem uchodźców to poważna sprawa, musimy na to odpowiedzieć i być na nich otwarci, ale równie ważna jest sprawa ideologii, jakie dominują we współczesnym świecie. A taką niebezpieczną ideologią jest ideologia gender. Tu Franciszek powołał się na swojego mądrego poprzednika Benedykta XVI, który mu wytłumaczył, że ona jest wbrew zamysłowi Stwórcy. Taki passus w tej rozmowie był ukłonem w stronę lokalnego Kościoła i jego wrażliwości.

 W ten sposób Franciszek udzielił spóźnionej odpowiedzi na wcześniejsze pytania i lęki trzech konserwatywnych biskupów.

On wyraźnie uznał, że polski Kościół jest ukształtowany przez Jana Pawła II i dał do zrozumienia, że także uważa te tematy za ważne. Ale zakończył sugestią, że trzeba patrzeć szerzej, nie koncentrować się tylko na złu, ale czynić dobro. Niestety dziś już wiemy, że prawicowe portale podjęły właśnie ten „genderowy fragment” jako potwierdzający zasadność obsesji ks. Dariusza Oko i jego wyznawców. W entuzjazmie celuje „ekspertka” tej problematyki Marzena Nykiel, która zachwycała się właśnie tym, jak powiedziałem, niefortunnym fragmentem.

 Nawiasem mówiąc dla mnie takie powtarzanie za Benedyktem XVI różnych ideologicznych uproszczeń jest ze strony Franciszka próbą (moim zdaniem chybioną) nawiązania kontaktu z teologicznym betonem wewnątrz Kościoła.

Tymczasem prawda jest taka, że ten beton ma cały czas nadzieje, że Franciszek to tylko przemijający kaprys historii. Tak kiedyś patrzono na Jana XXIII. Srogo się pomylono. Mam nadzieję, że tak będzie i tym razem.

Krakowska rozmowa wyglądała trochę jak próba terapeutyzowania przez Franciszka wystraszonych dzieci. Ale polscy biskupi czy prawicowi politycy i publicyści, którzy z tego zrobili użytek, nie są dziećmi. Nie są prześladowani przez świeckie ideologie, ale to oni dzisiaj z pozycji siły domykają w Polsce ideologiczną hegemonię. A ten ich rzekomy lęk przed „cywilizacją śmierci” jest już od dawna retorycznym chwytem służącym umacnianiu ich władzy oraz faktycznemu niszczeniu świeckiego społeczeństwa i państwa. Franciszek tego nie wie

Pozostałe jego wypowiedzi były w zupełnie innym duchu.

Ale zarówno ta jego wypowiedź o gender, jak też przy innej okazji stwierdzenie o konieczności obrony życia od poczęcia to był ukłon w stronę lokalnego Kościoła i jego priorytetów, wrażliwości.

Miało to oznaczać: „ja jestem z wami”, „was rozumiem”, „ważne, że się tym zajmujecie”. Jednak ceną za to było pęknięcie przekazu. Dla młodzieży ze świata on był inny, to był ten Franciszek, którego znamy. Bliski Sławkowi Sierakowskiemu jako człowiek, który może najsilniej i najbardziej przekonująco podejmuje dzisiaj społeczne tematy lewicy – wykluczenia, ekologii, imigracji…

Jest przede wszystkim uniwersalistyczny, antynacjonalistyczny, przeciwny „kibolskiemu” traktowaniu chrześcijaństwa czy katolicyzmu jako znaku wyższości własnej wspólnoty nad innymi. Broniący Islamu jako ofiary fundamentalizmu, religii wydrążanej przez fundamentalizm w tym samym stopniu, w jakim ofiarą fundamentalizmu może padać katolicyzm.

Dokładnie tak odpowiedział Franciszek pytany o zabójstwo księdza katolickiego przez islamskiego terrorystę. Nie mogę potępić islamu z powodu terrorystycznych ataków, bo takie akty bezsensownych zabójstw są też udziałem katolików. Właśnie tego Franciszka usłyszeli młodzi ludzie z całego świata, natomiast nasi zasępieni hierarchowie usłyszeli delikatne napomnienia, że trzeba jednak wychodzić poza własne mury i lęki, ale niestety – i to trzeba powiedzieć, bo ja nie jestem bezkrytycznym apologetą Franciszka – te jego próby uspokojenia i zaspokojenia wszystkich, rozwiania wszystkich lęków, czasami kończą się takim sprzecznym przekazem, w którym każdy znajdzie potwierdzanie dla własnej tezy. Rządzący politycy i szczególnie dogmatyczni publicyści prawicowi też usłyszeli to, co chcieli i tylko to, co chcieli. To jest w pewnym sensie porażka tej wizyty.

Prawie w tym samym czasie mamy decyzję o mianowaniu nowego nuncjusza w Polsce, którą ty też komentujesz w Studiu Opinii z niezwykłą ostrożnością. Piszesz, że on się świetnie zna na piłce nożnej, ale nie wiadomo, czy będzie równie kompetentny w sprawach polskiego Kościoła. Jako ktoś, kto nie mówi po polsku i jest zdany na oceny ludzi, którzy „ustawią się do jego ucha”. Jak oceniasz szanse korekty stanu polskiego Kościoła poprzez nominacje biskupie, jeśli one także będą realizowane na zasadzie takiej miękkiej negocjacji z Kościołem lokalnym?

Ktoś, kto lepiej ode mnie zna się na sprawach nuncjatury i funkcjonowaniu tego systemu kontroli – bo tak to trzeba nazwać – kościołów lokalnych przez Watykan, zwrócił mi uwagę na niezwykłą ruchliwość tego nuncjusza. Z jednej strony może być znakiem pozytywnym, że on jest wysyłany tam, gdzie są pilne potrzeby, jak w przypadku Rwandy po ludobójstwie z 1994 roku, kiedy Kościół katolicki – co już dzisiaj wiadomo – nie tylko nie zdał egzaminu, ale był częścią problemu. On tam pobył bodajże pięć lat i został wysłany do Azji – do Nepalu, Indii. Czyli też w sytuację dla Kościoła katolickiego trudną, newralgiczną, ale również teologicznie twórczą, bo tam się rodzą pomysły na współistnienie katolicyzmu z innymi religiami.

W Polsce jako wytrawny dyplomata miałby negocjować pomiędzy chrześcijaństwem, a wrażliwością większości polskiego Episkopatu albo prawicowym katolicyzmem, który już nawet przestaje udawać, że ma coś wspólnego z chrześcijaństwem?

Jeśli przyjąć optymistyczną wykładnię, nie jest przypadkiem przysłanie go do Polski w momencie, kiedy napięcia pomiędzy Episkopatem Polski i Franciszkiem doszły do głosu w czasie synodu w sposób – jak na watykańskie stosunki – zupełnie niesłychany. Przecież rzecznik Watykanu ks. Lombardi zabronił prowadzenia blogu Przewodniczącemu Konferencji Episkopatu Polski biskupowi Gądeckiemu, który referował na bieżąco obrady w sposób bardzo konserwatywny i skrajny. Napięcia pomiędzy Watykanem i polskim Episkopatem są czymś oczywistym. Może zatem wysłanie tego neapolitańczyka, Salvatore Pennacchio, byłoby znakiem, że Franciszek ma nadzieję, iż ten człowiek od trudnych zadań pomoże mu tutaj wypatrzeć dobrych kandydatów na biskupów. Ja sugeruję taką możliwość, że to dominikanin ojciec Ludwik Wiśniewski, jezuita ojciec Stanisław Opiela i paru innych zakonników, którzy od lat krytycznie obserwują polski Episkopat, staną się tymi, którzy wskażą nowemu nuncjuszowi ciekawe postacie i możliwości zmiany polskiego Kościoła.

Ale też nie wykluczasz możliwości, że powtórzy się sytuacja krakowskiej rozmowy z biskupami. Franciszek uzna, że powinien miękko negocjować z reakcyjnym i lękowym Kościołem lokalnym, którego nie da się zmienić.

Trzeba jednak pamiętać, że nuncjatura to już nie będzie kurtuazyjna wizyta szefa, ale ciężka praca wyłuskiwania otwartych umysłów, które mają zmienić ten Episkopat, pokazać, że w polskim Kościele jest żywy nurt katolicyzmu otwartego, posoborowego, który możne być reprezentowany również przez biskupów. Ale to jest optymistyczna wykładnia. Pesymistyczna jest taka, że nowy nuncjusz wyrasta poniekąd z tego samego środowiska, co nie najlepiej obecny w polskim Kościele arcybiskup Henryk Hoser. Jego konflikt z księdzem Wojciechem Lemańskim to prawdziwa kompromitacja, ale nie tylko to. Jako przewodniczący Zespołu Ekspertów ds. Bioetycznych podnosi główną odpowiedzialność za agresywną i w gruncie rzeczy nienawistną retorykę wokół takich problemów jak zapłodnienie in vitro czy aborcja. Nie dyskutuję jego poglądów, które są zresztą oficjalną wykładnią Kościoła katolickiego, ale mam ogromny żal za sposób, w jaki je propaguje i ich broni.

On też był w Rwandzie. I od tamtej pory zamiata wszystko pod dywan. Stając się rzecznikiem zamiatania wszystkiego pod dywan także w polskim Kościele.

Jest rzecznikiem betonu. Jeśli on stałby się przedłużeniem ucha nuncjusza, objaśniającym mu „subtelności” polskiego Kościoła, byłoby niedobrze. Bylibyśmy np. nadal świadkami wykluczania ks. Lemańskiego. A to będzie jeden z ważnych sprawdzianów dla nuncjatury, czy Lemański zostanie przywrócony do posługi kapłańskiej, a oszczerstwa bezkarnie rzucane pod jego adresem odszczekane. Moim zdaniem, tak jak kiedyś jezuita Stanisław Musiał, tak dzisiaj właśnie ks. Lemański swoją wrażliwością na sprawy żydowskie ratuje twarz polskiego katolicyzmu.

Szczególnie w czasie, kiedy coraz większa część polskiej prawicy, a także część polskiego Kościoła, korzystając z momentu siły wybrała radykalny negacjonizm wobec Jedwabnego czy pogromu kieleckiego. To jest dzisiaj oficjalna linia polskich władz – prezydenta, rządu. Na tym tle stosunek do ks. Lemańskiego staje się rzeczywiście bardzo ważnym testem.

Ważnym testem będzie także to, czy i kiedy Hoser, Dziwisz i kilku innych biskupów przejdzie na emeryturę. I kto ich zastąpi.

Ja o tych nominacjach mówię nie bez kozery, bo Jan Paweł II zmienił Kościół poprzez nominacje, poprzez nominacje zniszczył twórczego ducha w episkopatach Holandii, Belgii, Francji czy obu Ameryk.

I także zmienić Kościoła dzisiaj nie można bez nominacji.

Niezależnie od zderzenia Franciszka z polskim Kościołem katolickim, są pytania dotyczące poglądów samego papieża. Nie mówią o prymitywnych kłamstwach z poziomu Beaty Szydło czy Radia Maryja, że „papież jest nasz”. Zresztą Szydło po raz kolejny skłamała też przy okazji wizyty Franciszka, że Polska przyjęła milion uchodźców z Ukrainy. Ale są też „janseniści” w rodzaju Pawła Lisickiego czy Filipa Memchesa, a także słynny teolog Jan Rokita, którzy tego papieża już jawnie nie lubią.

Rokita zrozumiał z Franciszka głównie to, że obecny papież jest brzuchatym obżartuchem, który się zajada spaghetti.

Trudno się spodziewać głębszej refleksji po kimś, kto politykiem bywał kiedyś ciekawym, ale religię zawsze instrumentalizował w sposób prymitywny. Kiedy był jeszcze jednym z liderów Platformy Obywatelskiej, „teologicznie” podzielił Kościół na dobry Kościół łagiewnicki, czyli wspierający PO, i zły Kościół toruński, czyli wspierający PiS. A kiedy Tusk go już wypchnął z Platformy stał się – jak to mówi jeden z jego dawnych znajomych – „operowym konserwatystą”, który np. teologiczną wartość Jana Pawła II dla historii Kościoła widzi w tym, że jako papież był antykomunistą i usunął komunistyczne wpływy Soboru Watykańskiego II. Ale jak oceniasz spór pomiędzy Sierakowskim, który widzi we Franciszku potencjalnego nauczyciela lewicy , a Korolczuk i Graff, które przypominają jego bardzo konserwatywne wypowiedzi w obszarze biopolityki czy potępianie „ideologii gender” . Wcale nie formułowane wyłącznie po to, aby pocieszyć zalękniony polski Episkopat. Gdzie ten spór o Franciszka jest sensowny, a gdzie staje się redukcją pomijającą samą istotę jego religijnego przekazu?

Dla mnie najbardziej nietrafiony jest sceptycyzm naszych „jansenistów”, jak ich nazywasz, czyli Lisickiego, który jest tutaj pars pro toto, bo można przywołać całą galerię takich postaci. Ja czuję pewne powinowactwo z Franciszkiem ze względu na moją jezuicką przeszłość. I mam wrażenie, że Franciszek miał okazję przeżyć kilku Bergogliów. Tego jednego na samym początku bardzo konserwatywnego, trochę przestraszonego teologią wyzwolenia i możliwością rozsadzenia tradycyjnego katolicyzmu. Bergoglio aktywnie w tłumieniu tego impulsu kreatywnego uczestniczył. Ale potem przeżył moment nawrócenia, przez wiele lat będąc zmarginalizowany w zakonie jezuitów i odsunięty od władzy i od wpływu na młodych jezuitów. Pewnie ten czas odsunięcia pozwolił mu zrozumieć, że nie można walczyć przeciwko historii. Wtedy wyciągnął do niego rękę biskup Buenos Aires, który zrobił go biskupem pomocniczym, odpowiedzialnym za ubogie dzielnice swojej diecezji. To wtedy narodził się Bergoglio wrażliwy na ubogich i umiejący czytać historię żywą. Zaś wracając do krytyki Agnieszki Graff i Elżbiety Korolczuk to myślę, że one mają rację wskazując przede wszystkim na niezwykle złożoną problematykę gender, o której nie tylko Franciszek nie ma pojęcia, ale też tak chętnie przywoływany przez niego jako autorytet Benedykt XVI. Mówiąc krótko katolicyzm ma tę lekcję do odrobienia, tak jak kiedyś długo odrabiał lekcję praw człowieka, demokracji i pluralizmu. To też lekcja historii, którą również papież musi odrobić, bo dogmat nieomylności jej nie obejmuje.

Z punktu widzenia chrześcijaństwa historia jest przecież Bożą inwestycją w człowieka – od momentu Stworzenia, a później Wcielenia.

Historia ma swoje prawa, w które się trzeba wsłuchiwać, a Bergoglio przez kilkanaście lat był na to głuchy. Później Kościół argentyński go wyciągnął z lamusa i pozwolił mu zakwitnąć najpierw jako biskupowi pomocniczemu, a potem jako metropolicie Buenos Aires. Gdzie on już podjął dialog z tym skomplikowanym światem. I myślę, że to, iż w 2013 roku znalazł się w Watykanie, Franciszek jako człowiek wierzący odczytał jako znak, że Bóg stawia go z jego własnym skomplikowanym doświadczeniem i życiorysem na czele Kościoła, który jest podzielony, spolaryzowany, z dziedzictwem dwóch ostatnich bardzo konserwatywnych papieży wykluczających z Kościoła wszystkich, którzy chcieli uczestniczyć w posoborowej zmianie całej instytucji. Franciszek sam to widział w Ameryce Południowej. I teraz te trzy lata są dobrym punktem obserwacyjnym tego, co się dzieje z samym Franciszkiem. My widzimy, że kiedy on ma możliwość wejścia w dialog z ludźmi takimi jak Eugenio Scalfari, Gustawo Gutierrez, młodsi teologowie wyzwolenia, przedstawiciele innych religii, rabin Skórka czy przewodniczący największej akademii muzułmańskiej w Kairze… wtedy zaczyna mówić inaczej. Widzi, że na świecie dzieją się rzeczy, których konserwatywny katolicyzm nie dostrzega, bo jest oderwany od pulsu tego świata. I wtedy Franciszek jest sobą. Jest tym, który potrafi serdecznie przytulić, przygarnąć, prosić rabina o modlitwę za siebie. Jest słusznie postrzegany jako szansa dla Kościoła i nowy rozdział w katolicyzmie. A dla Zygmunta Baumana od kilku lat Franciszek jest najpoważniejszym partnerem intelektualnym, o którym Bauman wspomina jako o nadziei dla świata, już nie lewicowego, ale w ogóle dla świata zmierzającego ku samozagładzie. To trzeba brać na serio, to nie są okazyjne tanie uprzejmości.

Kiedy on mówi o Kościele jako o łóżku czy szpitalu polowym przy froncie, na którym ludzie realnie cierpią, trzeba to brać dosłownie. Kościół w rozumieniu Franciszka nie jest dla siebie, ale jest dla innych. A jedyne, co powiedział naprawdę ostrego do polskiego Kościoła, to było napomnienie, że branie pieniędzy za posługi sakramentalne jest niedopuszczalne. To zostało skutecznie wyciszone, nikt tego nie usłyszał, nie skomentował. A przecież przeciętny Kowalski najbardziej to odczuwa w zetknięciu z instytucją, gdy się chce ożenić albo pochować najbliższych. Wtedy to go najbardziej uderza, jako żądania niewspółmierne do jego możliwości. Tego Franciszek dotknął, ale o tym cicho sza, bo wiadomo, że trzeba budować, kończyć rozpoczęte wielkie budowle, każdy potrzebuje pieniędzy. Krótko mówiąc, napięcie pomiędzy polskim Kościołem, a Franciszkiem jest oczywiste i nieuniknione. To są dwa światy absolutnie niekompatybilne. I właściwie nikt poza wami nie zaczął się o treść nauczania Franciszka tak naprawdę, na poważnie i otwarcie spierać. Ja nie chcę być jakoś szczególnie łaskawy dla środowiska Krytyki Politycznej, ale uważam, że wyście podjęli przynajmniej próbę skonfrontowania się z propozycją Franciszka. Poza tym jest tylko takie uładzenie, otorbienie, próba zagłaskania: „Franciszek jest nasz, niczego od nas nie chce, jest cudownie i może także jego portretami polskie kościoły zostaną ozdobione, bo do tej pory to był wyłącznie Jan Paweł II, a on był nieobecny”.

W takim razie ostatnia wątpliwość. Ja mam kłopot w zaciąganiu Kościoła na moje pozycje, w wymaganiu od niego czegokolwiek, skoro ja sam się od tego Kościoła świadomie oddaliłem. Albo walczymy o jakąś instytucję w środku, albo wychodzimy na zewnątrz i wtedy nie powinniśmy za bardzo udawać, że jesteśmy w środku. Ale z Kościołem katolickim w Polsce jest taki kłopot, że nawet będąc poza nim, nie będąc katolikiem czy katoliczką albo świadomie przestając praktykować, jest się zależnym od niego i od ludzi występujących w jego imieniu. Ja bym spokojniej obserwował tę wewnętrzną dyskusję, kibicując jednej stronie, ale się nie wtrącając, gdyby nie to, że jeśli Kościół coś dogmatycznie wybierze, to w Polsce w jego imieniu fanatycznie Jurek czy Terlikowski, a cynicznie Kaczyński, Szydło czy Duda, zaczną to natychmiast przekładać na prawo powszechne, model państwa, wymuszanie polityczne. Ten czy inny wybór Kościoła naprawia albo niszczy w Polsce świeckie państwo, prawo, całe społeczeństwo. I w tym sensie rozumiem gniew Korolczuk i Graff, bo jak Franciszek powie „zły gender”, to od razu prawicowi chłopcy ruszają w tym cytatem do walki o władzę nad kobietami i mężczyznami, do walki o stanowienie prawa powszechnego, także dla niekatolików. To wymusza na nas antyklerykalizm i postawę obronną. Franciszek nie powiedział polskim biskupom: „ewangelizujcie, dawajcie przykład, ale odpieprzcie się od stanowienia prawa powszechnego, oceniajcie je, bo Kościół w wielu krajach to robi, ale nie wdeptujcie ludzi w ziemię bezpośrednio lub za pośrednictwem fanatyków i cyników występujących w waszym imieniu”. Franciszek mówi pięknie, ale tego parcia niektórych katolików na władzę doczesną nie powściągnął tam, gdzie Kościoły lokalne są konserwatywne i wystarczająco silne, żeby zmuszać innych do uległości. Jak w Polsce czy paru krajach afrykańskich.

Ja odpowiem dość ostro, bo twoje pytanie mnie do tego upoważnia. Przede wszystkim trzeba jasno powiedzieć, że to, co nazywamy doktryną katolicką w tej chwili – w odniesieniu do spraw czy to seksualności, czy wspomnianego już wielokrotnie przez nas obu gender – jest w ogromnym stopniu oparte na bardzo cząstkowych, by nie powiedzieć błędnych informacjach, czy też na radykalnym błędzie poznawczym wielu ludzi Kościoła wobec świeckiego świata, świeckiej rzeczywistości, tych krytykowanych w imieniu katolickiego dogmatu świeckich stanowisk. Ja dzięki Agnieszce Graff dość dokładnie przestudiowałem – na okoliczność sesji, którą ona organizowała w grudniu – problem gender w teologii, zwłaszcza katolickiej. Dzięki temu wiem, że Benedykt XVI, który uchodzi za najwybitniejszego teologa współczesnego Kościoła, w tej akurat sprawie zaciągał języka u ludzi zupełnie niewiarygodnych. Jego źródła zostały skompromitowane, ale to się nie przebiło do mediów – szczególnie katolickich i szczególnie w Polsce. To samo dotyczy problemu aborcji, która jest dziś w Kościele fetyszyzowana, przedstawiana w sposób jednostronny.

Zauważ też, że właśnie katoliccy fundamentaliści oczekują od nas, ludzi zdystansowanych do Kościoła, że będziemy respektować prawa kościelne (dla wielu z nich to synonim prawa naturalnego), ale jednocześnie odmawiają nam prawa do krytycznej oceny tych kościelnych regulacji.

Sądzę, że nam wszystkim przydałaby się rzetelna lektura książek Marthy Nussbaum, która na temat właśnie relacji jednostka grupa napisała wiele ciekawych rzeczy. Równie pouczająca może być lektura ostatnich prac socjologa religii Petera Bergera poświęconych pluralizmowi religijnemu. Zarówno Nussbaum jak i Berger są głęboko wierzącymi, ale jednocześnie gorącymi zwolennikami autonomii jednostki i jej praw do samostanowienia jeśli chodzi o akceptację bądź odrzucenie religijnych regulacji. Dotyczy to również wyborów politycznych czy życiowych.

W Polsce to dotyczy nie tylko aborcji, ale całej ludzkiej seksualności, bo im dany Kościół lokalny jest silniejszy w stosunku do świeckiego społeczeństwa, tym bardziej rosną jego wymagania w stosunku do prawnej regulacji życia seksualnego i prywatnego.

To wszystko jest ztabuizowane, zdemonizowane, przedstawione w sposób absolutnie jednostronny. Jan Paweł II od początku swojego pontyfikatu konkurował tutaj z fundamentalistami protestanckimi, świadomie czy nieświadomie. Ale faktem jest, że napady na kliniki aborcyjne w USA i morderstwa popełniane przy tej okazji przez ewangelikańskich fundamentalistów zbiegły się z jego zaostrzeniem języka, co przyczyniło się do polaryzacji także wewnątrz katolicyzmu. Więc tu nie chodzi nawet o to, żeby jakoś zrozumieć papieża Franciszka w tym szpagacie, jaki on próbuje wykonać. Z jednej strony sam będąc otwarty wobec świata, z drugiej strony chcąc zadowolić lokalnych konserwatystów. To jest mission impossible. Trzeba jasno powiedzieć, że katolicyzm w swoich formach zideologizowanych i upolitycznionych, z jakim mamy do czynienia w Polsce, ale też w wielu innych krajach, jest społecznie szkodliwy. Psuje demokrację. I to widzimy w Polsce nie tylko dzięki prawicowym politykom, którzy są jednocześnie fundamentalistami religijnymi, ale też dzięki tym księżom, którzy z tego korzystają. Powinniśmy się dużo bardziej radykalnie temu przeciwstawiać. Jeśli jest się środowiskiem lewicowym, jak np. Krytyka Polityczna, to nie można zamykać na to oczu. I jednocześnie nie powinniście dać się sparaliżować szantażom różnych Lisickich, Terlikowskich czy braci Karnowskich, którzy wciąż powtarzają: „wy nie jesteście katolikami, więc nie macie się prawa na ten temat wypowiadać!”.

Tymczasem oni bez żadnego skrępowania wchodzą z fundamentalizmem w przestrzeń świeckiego społeczeństwa, państwa i prawa.

Tak naprawdę to ci fundamentaliści katoliccy są analfabetami – teologicznymi i bioetycznymi. Stosują argumenty, które w świetle dzisiejszych osiągnięć medycyny czy humanistyki są rodem ze Średniowiecza, gdzie w ogóle rozumienie natury, rozumienie człowieka było zupełnie inne. Przenoszenie tamtej wizji człowieka na dzisiejszą wiedzę o naturze, także o naturze człowieka, oznacza, że się samowykluczamy ze współczesnego świata.

Albo jeśli czujemy się silni, postanawiamy zniszczyć świat, z którego się samowykluczyliśmy.

Dlatego ja na sesji zorganizowanej przez Agnieszkę Graff powiedziałem, że ten rodzaj katolicyzmu nie może być partnerem dla kogoś, kto chce w sposób racjonalny analizować świat i w nim uczestniczyć jako w pewnej przygodzie życiowej.

Ten rodzaj katolicyzmu trzeba głośno nazwać szkodliwą sektą religijną, która każdym swoim posunięciem psuje nam demokrację, państwo, stosunki społeczne.

To jest raczej chory pacjent, którego trzeba leczyć, a nie partner do dyskusji, ponieważ on sam na wejściu dyskusji odmawia, dyskusję jedynie symuluje odwołując się, kiedy tylko może, do siły. Ponieważ oni nie zostają we własnej ignorancji, ale chcą ją narzucić jako prawo stanowione nam wszystkim. I tutaj jest rzeczywiście problem, bo to, że ktoś jest fanatycznym ignorantem, to jest jego nieszczęście. Ale jeśli fanatyczny ignorant dostanie władzę i ma możliwość narzucenia swojej wizji całemu społeczeństwu, to już jest problem nas wszystkich i trzeba się temu przeciwstawić. Słuchałem w radiu TOK FM rozmowy Jana Wróbla z Jarosławem Gowinem, który przedstawił się ni mniej ni więcej, jako obrońca cywilizacji zachodniej na stanowisku ministra. To jest uroszczenie kogoś, kto utożsamia własny dość ograniczony świat z cywilizacją zachodnią. A przecież Jarosław Gowin razem z całym swoim obozem rządzącym dziś Polską stanowi największe zagrożenie dla zachodniej cywilizacji, z autorytarnymi rozwiązaniami, które oni proponują na każdym kroku. To jest problem, który Franciszek – i trudności jakie mamy z recepcją jego nauczanie w Polsce – unaocznia w całej okazałości.

Ale poprzez tych różnych Bergogliów, o których wcześniej mówiłeś, widzimy też jego wahania. W ten sposób uprawnione są zarówno pochwały pod jego adresem, jak i najbardziej radykalne krytyki. To jest spór tak samo o niego, jak też o instytucję, od której kształtu tutaj w Polsce wszyscy zaczynamy zależeć.

Wystawiamy się na krytykę i mamy prawo ją podjąć, ale tylko wówczas, kiedy ta krytyka jest argumentem, a nie cepem czy pogardą. Jeśli będziemy się bali do tego sporu przystąpić, może się okazać, że nasz katolicyzm, w takiej formie, w jakiej zatryumfuje w Polsce, to nie jest katolicyzm jaki znamy od 50 lat po soborze, ale taki, jaki powstał w XIX wieku, dzięki Piusowi IX i jego Syllabusowi wypaczeń, dzięki dogmatowi o nieomylności i przysiędze antymodernistycznej. A marzenia o takim katolicyzmie ci polscy „janseniści” – jak ich nazwałeś – wcale nie kryją.

***

Prof. Stanisław Obirek jest teologiem i historykiem, autorem m.in. książki Umysł wyzwolony. Wiele lat był w zakonie jezuitów, z którego wystąpił w 2005 roku. Jest wykładowcą w Ośrodku Studiów Amerykańskich Uniwersytetu Warszawskiego.

LORD-GENDER-PLECAK-KP

**Dziennik Opinii nr 229/2016 (1429)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Cezary Michalski
Cezary Michalski
Komentator Krytyki Politycznej
Publicysta, eseista, prozaik. Studiował polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, potem również slawistykę w Paryżu. Pracował tam jako sekretarz Józefa Czapskiego. Był redaktorem pism „brulion” i „Debata”, jego teksty ukazywały się w „Arcanach”, „Frondzie” i „Tygodniku Literackim”. Współpracował z Radiem Plus, TV Puls, „Życiem” i „Tygodnikiem Solidarność”. W czasach rządów AWS był sekretarzem Rady ds. Inicjatyw Wydawniczych i Upowszechniania Kultury. Wraz z Kingą Dunin i Sławomirem Sierakowskim prowadził program Lepsze książki w TVP Kultura. W latach 2006 – 2008 był zastępcą redaktora naczelnego gazety „Dziennik Polska-Europa-Świat”, a do połowy 2009 roku publicystą tego pisma. Współpracuje z Wydawnictwem Czerwono-Czarne. Aktualnie jest komentatorem Krytyki Politycznej
Zamknij