Władze wielu miast traktują drzewa tak, jakby były bezwartościowe. Nawet gdy minimalnie kolidują z projektem inwestycji czy rewitalizacji, bez namysłu je usuwają. O miejską zieleń coraz bardziej stanowczo walczą mieszkańcy – taka batalia trwa właśnie w Lublinie.
Rewitalizacja, modernizacja, rozbudowa… Samorządowe plany rozwoju miast, finansowane z budżetu unijnego, miały się kojarzyć z nowoczesnością i postępem. Jednak to, co obecnie dzieje się w mniejszych i większych aglomeracjach, w niczym nie przypomina snów o zielonych, rozwijających się w zrównoważony sposób i tętniących życiem metropoliach. Przeciwnie – spełniają się urbanistyczne koszmary, inspirowane myślą inżynieryjną lat 70. ubiegłego wieku, kiedy synonimem nowatorstwa były piła, kostka brukowa i beton.
Zrewitalizowane rynki miasteczek i centra większych miast, zamiast trafiać na pocztówki, stają się więc bohaterami memów o tym, jak dokumentnie zniszczyć krajobrazowe wizytówki Polski, zamieniając je w betonowe pustynie i samochodowe tory. Czy tak wkrótce będzie wyglądać również centrum Lublina? Wiele na to wskazuje, bo władze miasta po raz kolejny próbują pozbawić lublinian jednego z najważniejszych wynalazków natury, pozwalającego łatwiej poradzić sobie ze skutkami kryzysu klimatycznego i brakiem opadów. Mowa o drzewach.
Zbierana gorycz
– Projekty drogowe i inne wielkie inwestycje realizowane za setki milionów złotych ze środków UE są zwykle przeskalowane i wiążą się z masowymi wycinkami. Lublin nie jest w tym odosobniony. Na podstawie pozwoleń na wycinkę drzew wydanych przez miasto wiemy, że w latach 2009–2019 z terenu naszego miasta zniknęło ponad 60 tysięcy drzew – mówi Michał Wolny, aktywista i przedstawiciel Towarzystwa dla Natury i Człowieka.
Pod topór mogą wkrótce trafić kolejne lipy i inne drzewa znajdujące się na trzech reprezentacyjnych ulicach lubelskiego Śródmieścia: Poniatowskiego, Lipowej i Alejach Racławickich. To tu niebawem zacznie się przebudowa, która wiąże się z usunięciem ponad dwustu drzew. Jej beneficjentami będą głównie właściciele firm, które wygrały przetarg na poszerzenie jezdni, oraz kierowcy aut, którzy jeszcze bardziej rozpanoszą się w centrum miasta. Przeciw planom urzędników zbuntowali się jednak mieszkańcy.
Strona społeczna już wielokrotnie podejmowała różnego rodzaju starania związane z ochroną drzew, bo wie, że ich obecność w mieście poprawia jakość i komfort życia, chroni przed efektami kryzysu klimatycznego oraz pomaga przeciwdziałać suszy i wyczerpaniu zasobów wody. Ale istotny jest także walor sentymentalny. – Coraz więcej osób chce walczyć o zieleń. Sprawa unijnej inwestycji w Śródmieściu przelała czarę długo zbieranej goryczy. W tej chwili mobilizacja społeczna jest ogromna, dlatego władze Lublina nie będą mogły przejść obok niej obojętnie – zapewnia nasz rozmówca.
„Nikt z nami nie rozmawiał”
Fala krytyki na inwestycję w centrum nie wylała się jednak wczoraj, ale trwa co najmniej od czterech lat. W tym roku, jeszcze przed wybuchem pandemii powstała nieformalna grupa Ocalmy drzewa w Lublinie, w której swoje siły zjednoczyli aktywiści m.in. Pieszego Żmigrodu i Towarzystwa dla Natury i Człowieka oraz mieszkańcy zainteresowani ochroną zieleni. W ramach inicjatywy opracowano pomysły na zmiany projektu drogowego. Przedłożono je ratuszowi, ale ten – jak twierdzi Michał Wolny – do dziś się do nich oficjalnie nie odniósł.
Od aktywisty dowiadujemy się, że nieliczne reakcje władz, które pojawiały się m.in. w mediach, ograniczały się przede wszystkim do powtarzania jak mantry, że nic już nie da się zrobić. – Słyszeliśmy, że jest za późno, bo projekt został zatwierdzony i nie może ulec zmianie. W przeciwnym razie ratusz miałby stracić dofinansowanie – wskazuje Michał Wolny.
Czy z warszawskiego Wybrzeża Helskiego znikną drzewa? Aktywiści protestują przeciwko wycince
czytaj także
Tuż przed wybuchem pandemii grupa Ocalmy drzewa w Lublinie była w trakcie przygotowywania akcji ulicznych. Niestety, koronawirus pokrzyżował im plany. – Jedna z manifestacji, dwukilometrowy flashmob, miała odbyć się 14 marca, czyli zaledwie dzień po wprowadzeniu lockdownu. Nie udało się. Musieliśmy też odwołać Wielki Marsz dla Drzew, który miał przejść ulicami Śródmieścia przeznaczonymi do przebudowy – dodaje nasz rozmówca.
Kiedy 31 maja rozluźniono restrykcje sanitarne, aktywiści i mieszkańcy mogli w końcu wyrazić swoje postulaty publicznie. Na ulicy Lipowej pojawiły się transparenty oraz długa zielona wstęga – znak protestu przeciwko polityce miasta. Organizatorzy akcji zakładali, że wesprze ich 50 osób, ale demonstrantów było trzykrotnie więcej.
Tego samego dnia do wydarzenia odniósł się prezydent Lublina Krzysztof Żuk. „Ci, co protestują, nie uczestniczyli wcześniej w konsultacjach” – stwierdził włodarz miasta w rozmowie z Radiem Lublin. Jednocześnie zapewnił, że w kwestii wycinki nic nie jest jeszcze przesądzone. „Dzisiaj możemy to tak naprawdę poprawić dopiero na etapie wykonawczym. A przebudowa Lipowej będzie realizowana w 2021 roku. Jest więc oczywiście szansa na weryfikację – zapewniał.
Aktywiści i mieszkańcy twierdzą jednak, że Żuk minął się z prawdą, bo rozmów ze stroną społeczną – jak przy realizacji wielu innych inwestycji miejskich – w ostatnim czasie nie prowadzono. Przedstawiciel biura prasowego ratusza Grzegorz Jędrek twierdzi jednak, że miasto od 2014 roku przygotowywało się do przebudowy Alej Racławickich, ulicy Lipowej i ulicy Poniatowskiego i w tym czasie organizowało spotkania z mieszkańcami i wielokrotnie prezentowało główne założenia, a także modyfikacje planowanej inwestycji, przede wszystkim związane z ograniczeniem liczby drzew przeznaczonych do wycinki i przesadzenia.
– W ramach procedury, jeszcze w 2016 roku, odbyły się konsultacje społeczne związane z wydaniem decyzji środowiskowej dla inwestycji. Miasto w dalszym ciągu aktywnie uczestniczy w dialogu z mieszkańcami – dodaje przedstawiciel biura prasowego, podkreślając jednocześnie, że zgodnie z pierwotnymi założeniami przygotowanymi przez projektanta z Alej Racławickich miało zniknąć 261 drzew. Wskutek konsultacji, analiz pracowników miejskich i zmian projektu ostatecznie liczba ta zmalała do 26, a 37 kolejnych drzew ma zostać przesadzonych.
– Nie dotyczy to głównego szpaleru reprezentacyjnego drzew na Alejach Racławickich, które zgodnie z założeniami miasta miały być od początku chronione. Jednocześnie zostanie tu posadzonych ponad 130 nowych drzew i co najmniej kolejnych 40 na ulicy Lipowej i ulicy Poniatowskiego. Posadzonych zostanie też około trzech tysięcy krzewów – zapewnia Grzegorz Jędrek.
Jednak wcześniej nie było to wcale oczywiste. Dodatkowo, 31 maja po deklaracjach prezydenta o otwarciu na dialog, nadzieje na kompromis runęły z hukiem. I to dosłownie.
Przesadzarka nie przejedzie
– Była niedziela, późny wieczór, grubo po 22, kiedy usłyszeliśmy z mężem hałasy dochodzące od strony Lipowej. Wyjrzeliśmy za okno i zanim zobaczyliśmy, co się dzieje, z balkonu sąsiadki dobiegł krzyk: „Słuchajcie, chyba wycinają nam drzewa!”. Nie opadły jeszcze emocje po proteście, który odbył się w ciągu dnia, a znów trzeba było wybiec na ulicę. Wydarzyło się coś, co nie powinno mieć miejsca. A na pewno nie o tej porze, nie w weekend i nie po obietnicach pana prezydenta, który powiedział, że nikt nie ruszy Lipowej do 2021 roku – mówi Joanna Piskorz, mieszkanka Lublina. To ona nagrała pracowników firmy wynajętej przez podwykonawcę miejskiego planu rozbudowy śródmiejskich ulic, którzy około godziny 22 wjechali na Lipową i zaczęli wykopywać rosnące tam drzewa.
Do naszej rozmówczyni, która próbowała powstrzymać robotników przed dalszą dewastacją zieleni, natychmiast dołączyła kilkunastoosobowa grupa lokatorów z pobliskich bloków i kamienic. – To była spontaniczna akcja. Uznaliśmy po prostu, że musimy działać. Gdy zaczęliśmy krzyczeć, panowie, którzy pracowali przy przesadzaniu drzew, przenieśli się na drugą stronę ulicy, dalej od nas. Całe zdarzenie trwało do około drugiej w nocy. Pięciu drzew nie udało się uratować – opowiada Joanna Piskorz.
Kto rozpoczął te nocne roboty? – Jedną z firm zaangażowanych w projekt jest Przedsiębiorstwo Robót Drogowych Lubartów S.A. To oni wynajęli firmę Floreko z Warszawy, która dokonała przesadzenia. Tak naprawdę do dziś jednak nie wiemy, czym się kierowali. Trudno stwierdzić, czy chciano zakończyć prace wraz z upływem maja, czy też zdecydowano się działać pod osłoną nocy w odpowiedzi na wzburzenie społeczne. Jeśli tak, to efekt był odwrotny od zamierzonego – mówi Michał Wolny.
Takie też jest stanowisko ratusza, które po niedzielnej akcji zaprezentował wiceprezydent Lublina Artur Szymczyk, uznając, że działania Floreko były błędem. Nie przekonało to jednak radnych PiS – Piotra Gawryszczaka, Marcina Jakóbczyka i Roberta Derewendy – którzy złożyli zawiadomienie do prokuratury o tym, że prezydent Żuk odpowiada za wydanie polecenia rozpoczęcia prac przesadzarek nocą. Włodarz miasta zapowiedział, że wobec trójki samorządowców podejmie kroki prawne, ponieważ zarzuty są niesłuszne, a ich nagłaśnianie narusza jego dobra osobiste.
czytaj także
Reprezentant ratusza wyjaśnia z kolei, jak wygląda to od strony prawnej. – Umowa zawarta z wykonawcą w paragrafie dotyczącym obowiązków stron wyraźnie zastrzega, że roboty prowadzone w dni wolne czy godzinach nocnych każdorazowo wymagają wcześniejszej akceptacji zamawiającego, czyli gminy Lublin. Zapis ten powtórzony jest także w umowie z podwykonawcą robót. Prace, które zostały wykonane w dniu 31 maja 2020 roku w godzinach nocnych, nie były w jakikolwiek sposób uzgodnione ani zaakceptowane przez gminę Lublin. Zarówno gmina Lublin, jak też Zarząd Dróg i Mostów w Lublinie, który nadzoruje całą inwestycję, nie otrzymali od wykonawcy tych prac zgłoszenia zamiaru prowadzenia ich w tym dniu, do czego był zobowiązany na mocy zawartej umowy – tłumaczy Grzegorz Jędrek i dodaje: – Nocne przesadzanie było samowolnym działaniem firmy prowadzącej przesadzenia”.
„Nie możemy znowu odpuścić”
Niedzielna blokada może się okazać punktem zwrotnym walki o lubelskie drzewa. Mieszkańcy bowiem jeszcze intensywniej zaangażowali się w protesty, a miasto zdecydowało się „wreszcie z nimi rozmawiać”. Przed tygodniem lublinianie zorganizowali kolejną demonstrację, w której udział wzięło blisko 200 osób.
– Tym razem zieloną wstęgą otoczyliśmy cały ratusz. Lokatorzy z ulicy Lipowej wywiesili banery na wszystkich balkonach, a uczestnicy pikiety przynieśli transparenty – wspomina Michał Wolny. „Chcemy oddychać tlenem, a nie betonem” – skandowali. Tym razem zareagował wiceprezydent Artur Szymczyk. Zapewnił: „To nie jest tak, że my nie przywiązujemy do tego wagi. Troszczymy się o ten drzewostan i będziemy się o niego troszczyć”, po czym zaprosił obrońców zieleni do wspólnej dyskusji.
Następnego dnia społecznicy zorganizowali kolejną akcję z cyklu „Odzyskać miasto”, w ramach której kupili i zasadzili wielką, czterometrową lipę. Nadali jej imię Joanna – na cześć lublinianki, która własnym ciałem blokowała prace firmy Floreko.
– Nie nazwałabym siebie wielką obrończynią drzew czy ekofilką. Jestem po prostu zaniepokojoną mieszkanką centrum miasta, które pamiętam jeszcze z czasów, gdy było bardzo zielone – mówi Joanna Piskorz, z wykształcenia geografka, której rodzina mieszka w Śródmieściu od pokoleń.
– Mieszkam tutaj od urodzenia, żyją tu moje dzieci, moja mama i 93-letnia babcia. Wszyscy jesteśmy świadkami gigantycznych zmian, jakie zachodzą w mieście. Widzimy, co się stało z placem Litewskim, który niegdyś był pełen roślinności, z parkiem Saskim, Ludowym, gdzie bez konsultacji społecznych wycina się drzewa i wprowadza rozwiązania, które źle wpływają na życie lublinian. Pamiętam wcześniejszy remont, obejmujący również ulicę Lipową i budowanie Plazy. Na to, że posadzone tutaj wówczas drzewa urosną i stworzą zielony szpaler, czekaliśmy aż 15 lat. Patrzyliśmy, jak znikają kolejne tereny zielone, i odpuszczaliśmy walkę o nie wiele razy. Jeśli odpuścimy teraz, stracimy wszystko – opowiada nasza rozmówczyni.
Warto się buntować
W wielu przypadkach sprzeciw społeczny przyniósł jednak skutek. W ubiegłym roku mieszkańcy uratowali przed wycinką ponad połowę drzew na ulicy Pana Tadeusza, które miał „obalić” realizowany tam projekt drogowy. Inny przykład to zielony skwer na ulicy Szczerbowskiego, który przed dewastacją obroniła wspólnota mieszkaniowa z bloku i okolicznych kamienic dwa lata temu.
– Widzę olbrzymi sens zaangażowania ludzi w kwestie obrony drzew. Od lat wzrasta świadomość rangi zieleni miejskiej, jak również liczba oddolnych akcji. Udało się zebrać społeczną masę krytyczną osób, dla których to jest ważne i które są w stanie poświęcić swój czas oraz wizerunek, by postawić się miastu – uważa Michał Wolny.
czytaj także
– Mieszkańcy rozumieją, że największe znaczenie dla krajobrazu, klimatu i komfortu życia ma duża zieleń miejska, a nie sadzonki w donicach czy kwietne łąki, którymi miasto Lublin PR-owo stara się ogrywać temat równowagi przyrodniczej. Z roku na rok walk lokalnych jest coraz więcej, ale mam nadzieję, że batalia o Lipową będzie jednym z ważniejszych zwycięstw, choć, rzecz jasna, nie ostatnim – mówi. – Mamy wrażenie, że w tych projektach traktuje się drzewa tak, jakby były bezwartościowe. Nawet gdy minimalnie kolidują z pomysłem na inwestycję, bez namysłu się je usuwa. To podejście rodem z lat 70., kiedy zieleń stanowiła przeszkodę dla rozbudowy infrastruktury. Dziś wiemy, że to nie znak postępu, ale zagrożenie dla klimatu, lecz także zaproszenie samochodów do centrum miasta i – co za tym idzie – obniżenie bezpieczeństwa pieszych i rowerzystów. Widać więc, że nie tylko o zieleń tutaj chodzi.
Jednak się da?
Co na to ratusz? Ósmego czerwca na spotkaniu z mieszkańcami Lublina wiceprezydent miasta zapewnił, że głos społeczny zostanie usłyszany. Ze względu na ograniczenia reżimu sanitarnego w rozmowach mogło uczestniczyć tylko 50 osób. Sala była pełna.
Artur Szymczyk zadeklarował wówczas, że żadne drzewo na ulicy Lipowej nie zostanie wycięte. Przeprosił za próby przesadzenia drzew, które odbyły się bez wiedzy urzędników, i zobowiązał się do wyciągnięcia konsekwencji wobec odpowiedzialnych wykonawców projektu przebudowy Śródmieścia.
– Przekazaliśmy nasze oczekiwania co do pozostawienia sześciu przeznaczonych do usunięcia drzew na ulicy Lipowej i ograniczenia przesadzeń. Ze strony projektantów jest wola, by zmiany wprowadzić. W tej chwili czekamy na analizy formalne i techniczne projektu, które ostatecznie potwierdzą, czy wszystkie drzewa uda się zachować i jakie rozwiązania będą zastosowane – mówi nam Grzegorz Jędrek z ratusza, zapewniając, że cała inwestycja oznacza stworzenie szeregu udogodnień dla lublinian.
– Zastosowane rozwiązania, takie jak buspasy, ścieżki rowerowe czy towarzyszący przebudowie zakup dodatkowego taboru autobusów elektrycznych, jasno wskazują, że jest to projekt mający przyczynić się do wprowadzenia zrównoważonego transportu w centrum Lublina – twierdzi przedstawiciel miasta. Powód? Obszar ten jest bardzo intensywnie wykorzystywany nie tylko przez użytkowników samochodów osobowych, ale i przez komunikację miejską, której łączna częstotliwość na odcinku ulica Lipowa – aleja Długosza w godzinach szczytu wynosi poniżej jednej minuty.
czytaj także
– Realizacja wszystkich zaplanowanych projektów, w których na drogach zostanie nadany priorytet transportowi publicznemu, da efekt synergii, co przełoży się na sprawniejsze funkcjonowanie komunikacji zbiorowej w całym mieście, rozładowanie zatorów komunikacyjnych, skrócenie czasu przemieszczania się pomiędzy jego dzielnicami – dodaje nasz rozmówca, wskazując, że ułatwi to także utrzymywanie społecznego dystansu w dobie pandemii.
Miasto chce także w ramach projektu „łapać deszczówkę” walczyć ze smogiem. Chodzi o możliwość modernizacji kanalizacji sanitarnej i wybudowanie nowej kanalizacji deszczowej, w tym kompleksowego odbioru wód opadowych z tego obszaru. – Obecnie kanalizacją zbiorczą trafiają one do rzeki Bystrzycy. Tymczasem na nawierzchniach ulic gromadzi się wiele szkodliwych substancji, a także pyły ze smogu. Nowoczesna kanalizacja deszczowa pozwoli na uzdatnianie odpadów gromadzonych na tych ulicach – wylicza Jędrek.
Udogodnienia, ale dla kogo?
Co o stanowisku miasta sądzą mieszkańcy i aktywiści? – Szkoda, że pan prezydent Żuk nie pojawił się na naszym spotkaniu, bo to jemu chętnie zadalibyśmy kilka pytań. Do tej pory ze strony miasta różne deklaracje były składane i często nie były dotrzymywane, więc poczekamy i zobaczymy, jak to będzie wyglądało w praktyce. Natomiast sam ton rozmowy z wiceprezydentem niespecjalnie powodował, że czuliśmy się komfortowo. Zostaliśmy o pewnych rzeczach poinformowani, w pewnych kwestiach wysłuchani, ale do realnych wspólnych ustaleń nie doszło. Mam jednak nadzieję, że pan prezydent i władze miasta wezmą pod uwagę stanowisko mieszkańców, które w tym momencie jest bardzo stanowcze i jednoznaczne. Chcemy bronić zieleni, która w centrum jeszcze została, bo wiemy, że się da – wskazuje Joanna Piskorz.
czytaj także
Zdaniem Michała Wolnego i organizacji, którą reprezentuje, miasto powinno wziąć pod uwagę kilka zmian w swoim projekcie, dzięki którym zaoszczędzono by przestrzeń dla drzew. Chodzi o to, by nie rozbudowywać całego założenia drogi o nowe elementy, bo one powodują, że miejsca dla aut przeznaczonego w pasie drogowym będzie znacznie więcej i nie starczy go dla zieleni. Przede wszystkim jednak oczekujemy, że nie będzie zasłaniać się naszymi propozycjami, ale przedłoży własne. Od tego przecież jest – mówi Michał Wolny.
– Szczerze powiedziawszy, ten remont w takim zakresie, jak to zaplanowało miasto, jest nam kompletnie niepotrzebny. Rozumiemy doskonale istniejące potrzeby, bo przecież tu mieszkamy. Z powodzeniem zaspokoiłaby je dobrze przemyślana modernizacja funkcjonujących rozwiązań. Ale myślę, że z tym już nie wygramy. Możemy jedynie walczyć o ratunek tego, co dla nas najważniejsze – dopowiada Joanna Piskorz.
***
Materiał powstał dzięki wsparciu ZEIT-Stiftung Ebelin und Gerd Bucerius.