Kraj

Od martwej Odry nie da się już odwrócić wzroku

Dla nas, dzieci dorastających w latach 90. i wychowanych na „Kapitanie Planecie” i zdjęciach ptaków oblepionych ropą, katastrofa ekologiczna przybierała widzialną postać. Czy zataczamy właśnie koło i wracamy do przełomu lat 80. i 90., w których trudno było widzieć i nie dostrzegać?

Niczego nie zrobiliście! Dlaczego od tygodnia milczeliście? Co z naszym bezpieczeństwem? To jest Hiroszima! – krzyczeli mieszkańcy na spotkaniu z wiceministrem Grzegorzem Witkowskim.

Wody Polskie, instytucja powstała w 2018 z połączenia Krajowego Zarządu Gospodarki Wodnej i regionalnych struktur odpowiedzialna w naszym kraju za opiekę nad rzekami, na swoim facebookowym profilu trwa w niebycie wirtualnej sielanki. W ciągu ostatnich kilku dni, w których skala katastrofy nad Odrą dotarła do świadomości mediów społecznościowych, Wody Polskie publikują jak gdyby nic się nie wydarzyło konkursy na zdjęcie najfajniejszej wody z wakacji. Jednak zamiast entuzjazmu dla sztuki fotograficznej fejsbukowa społeczność umieszcza pod tymi postami głównie zdjęcia martwych ryb z Odry. Większość została usunięta, ale ponieważ na zdjęcia można głosować emotkami, ta która pojawia się najczęściej, to złość.

Wszystko, co pływa w Odrze, dzisiaj ginie

Emotek z fejsbuka usunąć się nie da już aż tak łatwo. A ingerencji czynnika ludzkiego niszczącego przyrodę w ogóle nie da się usunąć. Można tylko mozolnie walczyć z jego skutkami.

Tego się nie da odzobaczyć

Skala katastrofy dociera do publicznej świadomości zatem głównie pod wpływem oddolnego naporu, nieubłaganie, mimo że władze starały się ją od dwóch niemal tygodni ukrywać. Jednocześnie fala zatrucia przesuwa się coraz bardziej na północ, niszcząc dosłownie wszystko po drodze. Tołpygi, sumy, klenie, leszcze, płocie, brzany, ukleje, sandacze, sumy szczupaki, mają poparzone skrzela, rozkładają się na brzegu amury, kiełbie, brzany, miętusy, jazgarze, różanki. Ludzie proszą o pomoc w zakupach sprzętu do sprzątania i usuwania ciał zwierząt: wiader czy odzieży ochronnej.

Już widziano martwe bobry i owce, za chwile zaczną umierać inne zwierzęta, w tym ptaki – wszystko, co żywi się rybami. Niby wiemy ze szkoły, jak działają ekosystemy, że to jakaś skomplikowana całość, ale dopiero teraz jak na dłoni widzimy, że rzeka to cały świat: uszkadzając element systemu, uszkadzamy jego całość, zatruwając rzekę – popełniamy zbrodnię przeciwko przyrodzie i ludziom, którzy nagle przypominają sobie, że nie przestali być jej częścią. Eksperci głoszą, że to rodzaj katastrofy, która będzie nieusuwalna przez długi czas, jej skutki możemy odczuwać nawet do kilkunastu lat.

Całe lato żyjemy w obliczu kolosalnej suszy, niewiele przebijającej się przez medialne obrazki i irytujące prognozy pogody, które razem z resztą obywateli martwią się deszczem, umieszczając nasze mieszczańskie potrzeby „słonecznego weekendu” daleko przed takimi kwestiami jak dostęp do wody pitnej w kranach.

Zaistnienie tak ogromnej katastrofy na Odrze zostało poprzedzone miesiącami niskiego stanu rzek. Już od kilku tygodni było widać dno w Wiśle, wysychał San. Tak się składa, że system naczyń połączonych sprawia, że mała ilość wody w rzekach sprzyja temu, żeby niebezpieczne substancje stawały się śmiertelnie niebezpieczne, a zaniedbania Wód Polskich, w kwestii opieki nad ekosystemem i informacji – bliskie zbrodni na klimacie.

Katastrofę klimatyczną trudniej dostrzec

Przez ostatnie lata o katastrofie ekologicznej mówi się najczęściej w kontekście zjawisk, które można opisać, ale niekoniecznie namacalnie pokazać. Podgrzewanie się klimatu powoduje oczywiście konsekwencje w postaci aż nadto drastycznych obrazów – emigrantów uciekających z terenów, w których nie da się żyć, wysychających rzek i obniżających się poziomów jezior, przy których pomosty wyglądają jak dziwaczne wystające platformy widokowe, bo już od dawna odstają od poziomu wody na tyle, że nie da się dotknąć jej powierzchni stopami.

Śmierć z powodu upałów jest cicha i niewidzialna

Czasem trudno jest połączyć te obrazki w jedną całość, niełatwo wyobrazić sobie, ale i też przyjąć do wiadomości, co nas może czekać, jeśli nie będziemy wymuszać na władzach szybszych działań. Wszystko to albo pozostaje w kwestii wyobrażeń dotyczących przyszłości, albo dociera do nas zbyt powoli, naokoło, meandrując jak nieuregulowana rzeka. Wszystko, co jest zbyt skomplikowane, słabo się klika i źle sprzedaje jako informacja, która ma poruszać ludzkie emocje.

Wychowani na Kapitanie Planecie

Od śmierci Odry nie da się już odwracać oczu. Tysiące martwych ryb zbieranych na brzegu, wywożonych ciężarówkami, to widok, którego się nie da łatwo odzobaczyć, zamazać i wyprzeć. Przypomina stare kroniki z końca lat 80., w którym kwestia zanieczyszczenia środowiska była najczęściej wspomagana intensywnymi filmowymi ilustracjami – klęska ekologiczna to namacalne rzeczy: czarna ciecz w rzekach i jeziorach, martwe zwierzęta, tajemnicze substancje, czarne osady na śniegu, ludzie w maskach przeciwgazowych, kominy z trujących fabryk. Jak w słynnej kształtującej umysły pokolenia dorastającego w latach 90. kreskówce Kapitan Planeta, w której superbohater walczył ze złymi demonami, zazwyczaj przybierającymi postać trucicieli, możliwymi do pokonania dopiero po połączeniu się sił nastolatków z całego świata.

Dla nas, dzieci dorastających w latach 90., katastrofa ekologiczna przybierała postać filmów o trujących odpadach i kwaśnych deszczach wypalających zabytki, ptaków ze skrzydłami pokrytymi ropą, ulotek o zanieczyszczonym powietrzu. Pamiętam takie z Krakowa, gdzie mieszkałam. Nie można było udawać, że działalność człowieka nie ma znaczenia, trudniej było zrzucać odpowiedzialność. Było konieczne, żeby w przystępny sposób uświadamiać nas ekologicznie. Do dziś pamiętam, że o tym, jak wielkie są skale zanieczyszczeń dowiedziałam się częściowo z dokumentów puszczanych w szkole, w której troszczono się także, żeby zadbać o informację na temat sposobów działania, zapobiegania i walki o „czystość” nietkniętych przyrodniczo terenów.

Czy zataczamy właśnie koło i wracamy do przełomu lat 80. i 90., w których trudno było widzieć i nie dostrzegać? Może to pora właśnie na to, żebyśmy przestali łagodzić przekaz, używać miękkich ochraniaczy z organicznej bawełny, żeby w nie owinąć słowa: katastrofa, susza, zbrodnia, trucizna, śmierć. Może pora, żeby popatrzeć martwym rybom w oczy i zrozumieć, jaki jest ich komunikat? Może rozpoczyna się epoka, w której nie będzie dało się już odwrócić wzroku?

Śmierć Odry jest oczywiście czyjąś namacalną i konkretną winą, zaniedbania wokół informacyjnej sieczki są osobistą odpowiedzialnością prezesa Wód Polskich, o odwołanie którego apeluje aktywista Daniel Petryczkiewicz, opiekujący się rzeką Małą. Jednocześnie tragiczny wymiar tej katastrofy to część całościowych zaniedbań cywilizacyjnych – tego, jak patrzymy na wodę, jak nie potrafimy się nią zaopiekować i nadać przestępstwom przeciwko niej należytego ciężaru. Nie potrafimy traktować serio zaniedbań wokół kwestii retencji, marnowania wody, osuszania mokradeł, nawet nieszczęsnej pogodowej narracji, która zachowuje się jakbyśmy żyli w wirtualnym oderwaniu od namacalnego świata i kazać nam się cieszyć z upałów. Historia Odry jest niestety opowieścią o nas samych.

*

Materiał powstał dzięki wsparciu Fundacji im. Róży Luksemburg.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Justyna Drath
Justyna Drath
Nauczycielka
Absolwentka polonistyki i filmoznawstwa na UJ. Nauczycielka, działaczka społeczna, członkini ZNP i uczestniczka Kongresu Ruchów Miejskich. Była członkinią partii Razem. Broniła Krakowa przed likwidacją szkół i Młodzieżowych Domów Kultury. Współtworzyła kampanię referendalną komitetu Kraków Przeciw Igrzyskom. Organizowała działania na rzecz demokracji lokalnej, kierowała klubem Krytyki Politycznej, pomagała w organizacji Manify.
Zamknij