Kraj

Marsz Niepodległości był spokojny. I właśnie to powinno nas martwić

Marsz Niepodległości jako impreza o statusie państwowej przeszedł przez Warszawę. Nie spalono nikomu mieszkania, nie zdewastowano Empiku, nie zaatakowano skłotu ani nie wyrwano świeżo posadzonych drzewek. I to w kontekście aktualnej sytuacji politycznej powinno nas najbardziej martwić.

Oczywiście nie dlatego, że zniknęła z „upaństwowionego” Marszu Niepodległości skrajna prawica. Oni, rzecz jasna, byli obecni. Własny blok mieli na marszu nacjonalistyczni neopoganie z Niklota, faszyści z włoskiej Forza Nuova, narodowi radykałowie z ONR i węgierscy rewizjoniści z Młodzieżowego Ruchu 64 Komitatów. W Sejmie wystąpił też lider węgierskiego Mi Hazánk Mozgalom (Ruch Naszego Domu) László Toroczkai.

Całości demonstracji przewodził zaś nacjonalista Robert Bąkiewicz, chcący nieść Polsce „krużganek oświaty”. Roztopili się jednak gdzieś w tłumie, dawniej tworzący „czarny blok”, neofaszystowscy szturmowcy i autonomiczni nacjonaliści. Już rok temu zniknęła spora część ich transparentów, usunięta dzięki zgodnej kooperacji Stowarzyszenia Marsz Niepodległości i Ordo Iuris. Zresztą trudno dziś znaleźć kogoś bardziej znienawidzonego wśród polskich neofaszystów niż Bąkiewicza właśnie, oskarżanego o zdradę, bycie agentem kontrwywiadu i policji oraz sprzedanie imprezy PiS-owi.

Co do tych pierwszych zarzutów, trudno coś jasno powiedzieć, ale w kwestii ostatniego pozostaje się ze szturmowcami tylko zgodzić.

„Marsz Niepodległości narodził się jako największa impreza nacjonalistyczna i antysystemowa w Europie Wschodniej, a może i na całym kontynencie. Raz już został upaństwowiony, a w tym roku dzieje się to samo. Marsz Niepodległości w ten sposób przestał być antysystemowy i antyestabliszmentowy”, pisze o marszu jeden z intelektualnych autorytetów skrajnej prawicy, lider Klubu Zachowawczo-Monarchistycznego prof. Adam Wielomski.

„Czasy, kiedy narodowcy musieli cokolwiek niszczyć na marszach, mijają. Teraz mają służby, które w ich miejsce stosują przemoc, państwo po swojej stronie, ogromne dotacje i poczucie walki z mniejszościowym wrogiem po linii publicznej telewizji dostępnej w każdym domu. Nic już nie trzeba wysadzać w stolicy, żeby się pokazać i zaistnieć. Wszystko jest z dostawą do domu pod strzechą albo na granicy. Zdobyli państwo. Nie muszą z nim walczyć”, podsumowuje tegoroczny marsz publicysta lewicowy i komentator Tymoteusz Kochan.

A kiedy zgadzają się ze sobą monarchista i marksista, to wiedz, że coś się dzieje. Nie od parady bowiem PiS od dłuższego czasu inwestuje pieniądze w Bąkiewicza, żeby nie korzystać z organizowanej przez niego imprezy. Z Funduszu Patriotycznego, którego operatorem jest prowadzony przez byłego senatora PiS, nacjonalistę Jana Żaryna Instytut Dziedzictwa Myśli Narodowej im. Romana Dmowskiego i Ignacego Paderewskiego, organizacje kierowane przez byłego lidera ONR Roberta Bąkiewicza dostały już 3 miliony złotych. A to nie koniec. Z Instytutu Wolności 198 tysięcy, jego Roty Marszu Niepodległości są też na liście rezerwowej do dotacji na 500 tysięcy z tej samej jednostki. Kolejna instytucja Bąkiewicza, Centrum Niepodległości, czeka na odblokowanie dotacji w wysokości 4 milionów z tych samych funduszy. Pieniądze mają pójść na Marsz Niepodległości, zarządzane przez Stowarzyszenie Marsz Niepodległości Bąkiewicza Media Narodowe, sprzęt nagłośnieniowy, samochody i nieruchomości.

Antifa: codzienny antyfaszyzm

czytaj także

Przypomina to trochę sytuację z połowy lat 30. XX wieku, kiedy sanacyjny Obóz Zjednoczenia Narodowego po śmierci Piłsudskiego szukał postaci, która wykorzystując faszystowskie nastroje, zbudowałaby im poparcie. Taką postacią ma być dziś, w dużej mierze pozbawiony po wydaleniu z ONR własnej organizacji, Bąkiewicz.

Spokojnemu przebiegowi marszu nie należy się dziwić. I co ważniejsze – nie ma co się z tego cieszyć. Badania dra Daniela Płatka z Instytutu Studiów Politycznych PAN wyraźnie pokazują, że im bliżej władzy są polscy nacjonaliści, tym spokojniej przebiega Marsz Niepodległości. A tak blisko nie byli jeszcze chyba nigdy.

Płyną do nich publiczne fundusze, kolejni posłowie i ministrowie (jak Adam Andruszkiewicz, Tomasz Rzymkowski, Przemysław Czarnek czy Anna Siarkowska) mogą się wylegitymować nacjonalistycznym ideowym „pochodzeniem”, a publiczne instytucje, jak Instytut Pamięci Narodowej, są już wręcz ekspozyturami nacjonalistów, którzy mogą w tym punkcie uznać za sukces ten etap swojego „marszu przez instytucje”.

PiS ma bowiem problem z Konfederacją, która zabiera im około 7–10 proc. poparcia. Szukają więc postaci zdolnych ściągnąć środowiska nacjonalistyczne do PiS. W wersji bardziej ulicznej jest to Bąkiewicz, w tej bardziej intelektualnej – profesor Żaryn. W 2020 roku Żaryn był inicjatorem listu poparcia nacjonalistów dla Andrzeja Dudy, a jako szef Instytutu dysponuje atrakcyjnymi dla nacjonalistów stypendiami i programami.

Oburzamy się na „Mein Kampf”, ale czcimy własnych antysemitów

Rezultatem tych transferów jest to, że zmieniają one i sam PiS. Po sześciu latach sprawowania władzy partia Kaczyńskiego to obóz coraz mniej ideowy, a skupiający się na uprawianiu nepotyzmu i wyprowadzaniu publicznych funduszy. Obumarła już praktycznie neosanacyjna idea naprawy państwa, a hasło „dobra zmiana” budzi już tylko pusty śmiech, nawet wśród PiS-owców. Widać to wyraźnie podczas lektury maili ministra Michała Dworczyka. Ta jednak ideologicznie wyjałowiona ziemia staje się łatwym łupem dla spragnionych nacjonalistów. I krok po kroku PiS podlega wrogiemu przejęciu. Dochodzi do syntezy „neosanacji” z „neoendecją” do tego stopnia, że kiedy „zwierzęta w ogrodzie patrzyły to na świnię, to na człowieka, potem znów na świnię i na człowieka, nikt już nie mógł się połapać, kto jest kim”.

Wyraźnie pokazują to plakaty Marszu Niepodległości: czy ten wzorowany na hitlerowskich obwieszczeniach z zapisanym niemiecką transkrypcją nazwiskiem prezydenta Warszawy, czy ten, w którym zgodnie na marsz zapraszają (nienawidzący się w realnym życiu) Roman Dmowski i Józef Piłsudski, które wyglądają, jakby wyszły spod ręki nadwornego PiS-owskiego plakaciarza Wojciecha Korkucia.

Także rytualne palenie portretu Donalda Tuska albo niemieckiej flagi to raczej typowa rozrywka PiS-owskich, nie nacjonalistycznych spędów. Nawet hasło „Niepodległość nie na sprzedaż” można uznać już za część PiS-owskiej strategii pokazywania Polski jako oblężonej twierdzy.

W przeddzień Święta Niepodległości pod pomnikiem Piłsudskiego Jarosław Kaczyński mówił w tonie bardzo podobnym jak nacjonaliści na marszu: „Dziś, tylko w trzy lata później, stoimy przed ogromnymi wyzwaniami. I z tymi, które można oglądać na co dzień, które dzieją się części naszej wschodniej granicy, i z tymi, które przychodzą do nas z Zachodu. […] Bardzo wielu po obu stronach Europy nie chce zaakceptować naszej podmiotowości, perspektywy naszego rozwoju, wzrostu naszej siły, determinacji, determinacji, by być narodem niezależnym, wolnym, ale też silnym”.

Dzień później Bąkiewicz obwieszczał w tym samym tonie na marszu, że atak „nie trwa tylko ze Wschodu, atak trwa również z Zachodu”. Według niego „jesteśmy również atakowani przez Niemcy, które wykorzystują instytucje unijne do odbierania nam suwerenności” i „chcą nam odebrać tożsamość narodową, kulturową, a nawet płciową”.

Nacjonaliści mogli być dziś w Warszawie spokojni, bo są zadowoleni. Ich postulaty stają się kolejnymi filarami rządowej agendy. Antylewicowość, klerykalizm, ksenofobia, homofobia, uwielbienie dla „wyklętych”, islamofobia, brutalne usuwanie z terenu RP migrantów i migrantek, agresywny nacjonalizm – trudno w zasadzie znaleźć temat rodem ze skinheadowskiego zina lat 90., który dziś nie stałby się częścią polityki PiS-owskiego rządu.

Wiem, co mówię, mam tych zinów chyba największą w Polsce kolekcję. Z nieruszonych przez PiS tematów zostały już tylko neopogaństwo i Wielka Lechia. W mailach Dworczyka wróciło nawet, choć ironicznie użyte, motto SS – „moim honorem jest wierność”. Na ile jednak starczy tego ironicznego cynizmu rządzącym, kiedy drzwi dla prawdziwych faszystów do władzy są coraz szerzej otwarte?

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Przemysław Witkowski
Przemysław Witkowski
Historyk idei, badacz ekstremizmów politycznych
Przemysław Witkowski – poeta, dziennikarz i publicysta; dwukrotny stypendysta Ministerstwa Edukacji Narodowej i Sportu; absolwent stosunków międzynarodowych na Uniwersytecie Wrocławskim; doktor nauk humanistycznych w zakresie nauk o polityce; opublikował „Lekkie czasy ciężkich chorób” (2009); „Preparaty” (2010); „Taniec i akwizycja” (2017), jego wiersze tłumaczono na angielski, czeski, francuski, serbski, słowacki, węgierski i ukraiński.
Zamknij