Kraj

Majmurek: Żadnych mrzonek, rodacy!

Zapomnijcie o obietnicach Szydło. To nie one są clou projektu PiS.

W środę w Sejmie wysłuchaliśmy nie jednego exposé, ale dwóch. Po exposé premier Beaty Szydło miało miejsce wystąpienie ważniejsze, bardziej politycznie wiążące – Jarosława Kaczyńskiego. O ile premier Szydło powtórzyła głównie obietnice PiS z kampanii wyborczej i rzuciła kilka ogólników na temat tego, gdzie zamierza szukać na nie pieniędzy, o tyle Jarosław Kaczyński zarysował ogólne ramy programu, którego technicznym doprecyzowaniem są plany rządu pani premier. Szydło zajęła się szczegółami, Kaczyński wyłożył polityczną filozofię i długoterminowe cele, którym szczegóły te mają służyć.

Beata Szydło jest najsłabszą szefową rządu w III RP. Być może nawet najsłabszą od czasów Piotra Jaroszewicza. Podobnie jak Jaroszewicz od Gierka, tak Szydło jest całkowicie programowo, myślowo i politycznie zależna od szefa swojej partii. Własnego niezależnego stronnictwa w PiS nie posiada, jej pryncypał kontroluje ją absolutnie. Dlatego jest to jakościowo odmienna sytuacja od innych rządów sterowanych z tylnego siedzenia: Buzka, Marcinkiewicza czy Cimoszewicza.

Aleksander Kwaśniewski, który w latach 1996-97 miał kierować pracami gabinetu Cimoszewicza, nie miał nigdy w SLD takiej władzy, jaką dziś ma Kaczyński w PiS. Jeszcze mniej w AWS miał jej Krzaklewski – w porównaniu z Kaczyńskim był też politykiem miernym. Buzek, Marcinkiewicz, o Cimoszewiczu nie wspominając, to politycy o wiele bardziej samodzielni niż Szydło.

Szydło jest eksperymentem Kaczyńskiego, który może zostać w każdej chwili przerwany i zmieniony na inny.

Model PiS przypomina ten wdrażany przez Piłsudskiego. Ulica Mickiewicza na Żoliborzu stała się współczesnym Sulejówkiem, z którego Jarosław Kaczyński będzie mianował i odwoływał premierów wedle bieżącej politycznej potrzeby – samemu od czasu do czasu sięgając po tę funkcję.

Diagnozy i obsesje

A co dokłdnie powiedział Prezes? Jak zwykle w przypadku tego polityka wystąpienie było mieszaniną błyskotliwych diagnoz i zaćmiewających ogląd rzeczywistości osobistych obsesji.

Kaczyński celnie zdiagnozował dwa najważniejsze wyzwania: problem wspólnoty i skoku cywilizacyjnego. Faktycznie, ze wspólnotą mamy problem. Polska jest dziś krajem bez centrum debaty publicznej, pełnym agresji, podzielonym na niesłuchające się i walczące o delegitymizację przeciwnika plemiona polityczne. PiS jest oczywiście bardziej przyczyną tej choroby niż lekarstwem. Obywatele nie ufają państwowym instytucjom, w starciu z nimi często pozbawieni są elementarnej ochrony – to także celna diagnoza prezesa. Ale znów: ostatnie działania PiS – od ułaskawienia Mariusza Kamińskiego do przejęcia Trybunału Konstytucyjnego – czynią władzę jeszczer bardziej arbitralną, wszechwładną wobec zwykłych obywateli i pozbawioną efektywnej kontroli.

Pokaz swojej bez wątpienia niebanalnej politycznej inteligencji Kaczyński dał także, mówiąc o sytuacji gospodarczej Polski na tle Europy. Ciągle nasze PKB to zaledwie 60% unijnej średniej. Prognozy pokazują, że dwie dekady zajmie nam dogonienie Hiszpanii, a nawet sto lat Niemiec. Nie można lekceważyć faktu, iż obecny model wzrostu napotka na swoje ograniczenia i być może dalsza integracja gospodarcza Polski z Europą skutkować będzie „rozwojem niedorozwoju” – sytuacją, w której Polska rozwijając się, będzie powiększać swój dystans wobec „starej Unii”.

PO nie mówiło o tych wszystkich problemach, przykrywało je propagandą sukcesu, opowieściami o „zielonej wyspie”. Rozdźwięk między rozbudzonymi przez te opowieści aspiracjami a dystansem, jaki dzieli nas od Berlina czy Amsterdamu, wywoływał w Polakach i Polkach słuszne rozgoryczenie, które odebrało PO władzę. Jarosław Kaczyński, widzi gdzie leży problem.

Czy ma jednak pomysł, jak sobie z nim poradzić? W jego wystąpieniu z środy nie padły żadne konkrety. Poza tym, że program modernizacji polskiej gospodarki „nie będzie etatystyczny” i „będzie skierowany głównie do małych i średnich firm”. Czy te firmy – często wspaniale innowacyjne, ale równie często, jeśli nie częściej, ledwo wiążące koniec z końcem i opierające swój model biznesowy na eksploatacji taniej siły roboczej i podwykonawstwie – faktycznie mogą stać się kołem zamachowym jakościowej zmiany polskiej gospodarki? I czy faktycznie to nie rola państwa była kluczowa wszędzie tam, gdzie faktycznie udało się przejść z peryferii do centrum?
Niestety, tych problemów Prezes nie podjął. Zamiast konkretów zasypał nas swoimi obsesjami.

Wspólnota w zagrożeniu

Z wystąpienia Kaczyńskiego wyłania się obraz Polski i Polaków w zagrożeniu. Czyha na nas antypolonizm („operacja na światową dziś skalę”), któremu prawie udało się już uczynić z Polaków – „pierwszego narodu, jaki przeciwstawił się Hitlerowi” – „kolaborantów Hitlera”. Doszło do „internalizacji odpowiedzialności [Polaków] za Holocaust”. Te działania mają nas nie tylko „zniesławiać”, nie tylko „osłabiać państwo polskie”, ale także „podważać polską własność”. Prezes nie dopowiada, o co właściwie chodzi, ale mądrej głowie dość dwie słowie, wiadomo, żydowskie roszczenia.

Nie tylko Polacy są w zagrożeniu. Także chrześcijaństwo. „W Europie nie tylko za pomocą sankcji rozproszonych […] ale i prawnych ogranicza się wolność słowa w związku z chrześcijaństwem”. W Polsce, zapewnia Prezes, nie dopuścimy do tego. W zagrożeniu znajduje się też prawda, pewnie w mowie Prezesa pisana wielką literą. „Potężny nurt filozoficzny” twierdzi bowiem, że „nie istnieją prawdy, tylko narracje”, a jeśli przyjmiemy takie dictum, to „nie ma mowy o sprawiedliwej polityce”.

Trudno pogodzić celność wcześniejszych diagnoz z poziomem oderwania od rzeczywistości tych stwierdzeń.

Nie znam kraju w Europie penalizującego chrześcijańskie poglądy, znam za to aż za dobrze taki, który za obrazę chrześcijańskich uczuć religijnych karze – Polskę. Nawet tyrady o filozofii zastępującej „prawdę narracjami” wydają się dość przestarzałe – prawica w Polsce powtarza je od czasu, gdy na listach przebojów królowała Nirvana, Bill Clinton był prezydentem Stanów, a ulubionę parę mediów kolorowych stanowili Johnny Depp i Winona Ryder. Ale Kurt Cobain już nie żyje, a postmodernizm stał się znacznie słabszą intelektualną modą, niż wynikałoby to z słów Prezesa.

Te wszystkie obsesje mają jednak sens: budują wspólnotę zjednoczoną w zagrożeniu – zagrożeniu dla polskości, chrześcijańskiej tożsamości itd. W projekcie Kaczyńskiego faktyczny problem wspólnoty w Polsce ma zostać rozwiązany nie przez zaproponowanie takiego modus vivendi, który wszystkim Polakom, przy wszystkich ich różnicach, pozwalałby żyć wspólnie i wspólnie działać; ale przez wykreowanie zagrożenia, które zjednoczy mniej lub bardziej homogeniczną wspólnotę, wykluczającą wszystko, co do niej nie pasuje. A przynajmniej odmawiającą „niedopasowanym” elementom prawa do pełnej artykulacji.

Modernizacja bez emancypacji

Najlepiej filozofię takiej wspólnoty podsumowują słowa samego Kaczyńskiego: „Obowiązują pewne normy. Odstępstwa od normy powinny być tolerowane. Ale nie afirmowane. Tolerancja tak, afirmacja nie. Tolerancja tak, propagowanie nie”. Jak można się domyślić, rozciąga się to na wszystkie normy, od religijnych po seksualne. Takie postawienie sprawy oddala Polskę od pluralistycznego, liberalnego modelu Europy Zachodniej i popycha ku wschodowi kontynentu.

„Tolerancja tak, propagowanie nie” – tak Putin odpowiedziałby na pytanie o prawa gejów w Rosji, Łukaszenko o demokratyczną opozycję na Białorusi, a Edroğan o Kurdów i ich kulturę.

Co jest tu stawką? Nie chodzi tu tylko o pognębienie ludzi niepasujących do homogenicznej polskości (choć wielu działaczom i sympatykom PiS ich gnębienie sprawi wiele radości). Kaczyński nie jest jednak osobą tak prymitywną jak bulterierzy jego medialnego zaplecza czy niektórzy konstytucyjni ministrowie, już retorycznie „walczący z lewactwem”. Stawką jego projektu jest co innego – coś, co określiłbym jako „modernizację bez emancypacji”. Prezes zresztą wprost wyłożył to w środę w Sejmie. Przedstawiając wszystkie gnębiące Europę zagrożenia, dodał: „Jest mitem, że Polska musi się cywilizacyjnie rozwijać, przyjmując wszystkie te negatywne tendencje”.

Innymi słowy, projekt PiS to modernizacja na poziomie bazy, bez nadbudowy. Budowa polskich marek, czeboli, blockbusterów o żołnierzach wyklętych i gier komputerowych o wojach księcia Mieszka Plątonogiego bez społecznych przemian, które – do tej pory – wszędzie towarzyszyły modernizacji. Bez sekularyzacji, wyzwolenia kobiet, obyczajowej liberalizacji. Co znów zbliża projekt Kaczyńskiego do tego Putina czy Edroğana.

W przemówieniu Kaczyńskiego widać też, jakimi siłami klasowymi chce budować taką zmianę. Z jednej strony Kościół, z drugiej ambitna drobna burżuazja (przedstawiciele małych i średnich firm), z trzeciej inteligencja techniczna i humanistyczna, która ma obsługiwać ten projekt. Zapłacą dawne liberalne elity (zwłaszcza te związane z kulturą, które stopniowo zadusi się ekonomicznie, oraz te budujące swoją pozycję w wielkich, międzynarodowych korporacjach) i pewnie także klasa ludowa – drobni przedsiębiorcy długo nie będą mogli sobie pozwolić, by naprawdę dobrze jej płacić. Gdyby faktycznie udało się Kaczyńskiemu przeprowadzić taki projekt, związać Kościół, drobnych przedsiębiorców i część inteligencji węzłem interesów materialnych i symbolicznych, byłby w stanie na długi czas zapewnić hegemonię swojej formacji i zmarginalizować nie tylko elitę, ale i liberalne centrum.

Gdy w trakcie tzw. odwilży sewastopolskiej delegacja Polaków udała się do cara-liberała Aleksandra II z propozycjami liberalizacji sytuacji na polskich ziemiach, usłyszała tylko „point de rêveries, messieurs” – żadnych mrzonek, panowie! (car wolał komunikować się po francusku, nie w żadnym słowiańskim narzeczu). Dziś wszystkim tym, którzy liczyli na socjalną korektę PiS wobec polityki PO, na to, że PiS realizować będzie bardziej miękki kurs, że nauczyło się na błędach z lat 2005-2007, wszystkim przekonanym, że to normalna chadecka partia, a nie rodzima wersja Fideszu, Prezes dobitnie mówi: „żadnych mrzonek rodacy!”.

Cała nadzieja w tym, że nad Wisłą wszystkie ambitne polityczne plany na ogół wychodzą jak zawsze.

 

**Dziennik Opinii nr 324/2015 (1108)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij