Głosowałem na was w ostatnich wyborach. Potem przegraliście spektakularnie wszystko, co można było przegrać. Gratulacje, teraz wasza partia będzie przykładem tego, jak nie należy robić lewicy w Polsce. Przyjrzyjmy się, co zrobiliście źle.
Znęcanie się nad przegranymi jest łatwe, ale mało chwalebne. Zamiast więc to robić – a powodów znalazłoby się wiele – spróbujmy jednak na serio się zastanowić, co poszło źle i spowodowało, że lewica w polskiej polityce przegrała po raz kolejny swoją szansę.
Bo że przegrała, nie ma wątpliwości. Partia Razem ma w sondażach od zera do 0,7 proc. i właściwie żadnych szans na utrzymanie państwowej dotacji po następnych wyborach. Traci też członków i działaczy – i to nie tylko szeregowych, którzy piszą na Facebooku, że odchodzą, ale także znanych, takich jak Agnieszka Dziemianowicz-Bąk, która ogłosiła swoje odejście z Razem po fiasku negocjacji koalicyjnych z Wiosną Biedronia. Żadna z kandydatek Razem na wiceprezydentkę Warszawy nie jest już w partii.
Walentynki to pewnie nie najlepszy dzień na rozstanie, no ale tak to bywa w polityce.Złożyłam dziś rezygnację z…
Opublikowany przez Agnieszka Dziemianowicz-Bąk Czwartek, 14 lutego 2019
Klęska negocjacji z Biedroniem pokazuje przy tym, jak bardzo dysfunkcjonalną organizacją stało się Razem. Wiosna podobno – piszę „podobno”, bo ugrupowanie Biedronia to dementuje – złożyła partii Razem ofertę. W zamian za 900 tys. złotych wpłaty na kampanię i rezygnację z własnego logo ktoś z Razem (ale nie Adrian Zandberg) miał dostać pierwsze miejsce na jednej z list Wiosny w wyborach do Parlamentu Europejskiego.
Była to szczodra propozycja, jeśli została złożona. Razem nie ma już elektoratu, ma jednak jeszcze trochę pieniędzy, które i tak zamierzało wydać na swoją kampanię, oraz paru rozpoznawalnych działaczy. Nic więc dziwnego, że odpowiednie gremia partyjne były skłonne – jak słyszę – ją zaakceptować.
Nie podobało się to jednak paru bardziej radykalnym działaczom, którzy wypuścili kontrolowany przeciek do prasy, chcąc zerwać negocjacje. Podnieśli przy tym larum o „sprzedawaniu miejsc na liście”, w co oczywiście organizacja ceniąca bardziej ideową czystość od wyborczego sukcesu nie może się angażować. (Mniejsza, że nie było to „sprzedawanie miejsc”, tylko zrzutka na kampanię).
Kiedy sprawa już się rozlała, potwierdził ją Adrian Zandberg w rozmowie z Onetem. „Z tych rozmów wyszła konkluzja, że partia Wiosna chciałaby, żeby partia Razem schowała swoje sztandary, weszła do szafy, a następnie pozwoliła wybrać, kto ma być jej kandydatem”, mówił.
czytaj także
Wniosek? Negocjowanie czegokolwiek z Razem nie ma sensu. Partia jest zakładnikiem swoich radykałów, którzy wynoszą na zewnątrz wewnętrzne spory. Sprawia też wrażenie, jakby fiaskiem negocjacji chciała jak najbardziej zaszkodzić Biedroniowi – ugrupowaniu, które zapewne przejmie większość lewicowego elektoratu. Nic więc dziwnego, że nawet SLD Włodzimierza Czarzastego woli pójść do wyborów z Platformą Obywatelską. Czarzasty do niedawna kusił Razem propozycjami koalicji. Teraz wybrał żelazne objęcia Grzegorza Schetyny zamiast towarzystwa kanapowej organizacji napędzanej resentymentem wobec tych, którym się lepiej powodzi – w różnych wymiarach tego słowa.
czytaj także
Środowisko z kijem w dupie
Resentyment i wylewająca się z szeregów partyjnych z byle okazji frustracja przypięły jej fatalną gębę. Piszą o tym Justyna Samolińska i Mateusz Trzeciak w tekście przygotowanym dla bułgarskiego lewicowego portalu Barikada, a opublikowanym niedawno na portalu Strajk.eu (do ich poglądów na przyczyny porażki jeszcze wrócimy). „Była to pozbawiona treści tożsamość «plemienna» – skutkująca najazdami hord razemów na każdy artykuł i post na Facebooku, w którym ktoś ośmielił się skrytykować partię. Przypięło to nam, nie bez pewnej racji, etykietkę środowiska z kijem w dupie”. Cytuję, bo nie nazwałbym tego lepiej.
Partii Czarzastego bliżej do PO i Nowoczesnej niż do lewicy społecznej [Razem odpowiada SLD]
czytaj także
Partia traktowała przy tym dziennikarzy i publicystów – zwłaszcza tych o lewicowych poglądach – w sposób niesłychanie odpychający. Jeżeli poglądy publicystów w jakiś sposób odbiegały od aktualnej linii partyjnej, natychmiast stawali się wrogami. Być może marksiści nie powinni wierzyć w wolność mediów w demokracji burżuazyjnej i w związku z tym każde z nich traktują tylko jak partyjną tubę. Wolno tak myśleć, chociaż to nieprawda – a w każdym razie jest to zupełnie sprzeczne z liczącym już ćwierć wieku doświadczeniem niżej podpisanego. Ale, na miłość boską, nawet PiS nie strzela takiego focha wobec autorów, którzy są mu bliscy, o liberałach już nie wspominając.
Nerwowe reakcje na każde krytyczne słowo dawały powody do podejrzeń, że gdyby Razem miało własne media, dziennikarze mieliby w nich mniej swobody niż podwładni braci Karnowskich. Im się zdarza, rzadko, ale jednak, prowadzić dyskusje wewnętrzne i krytykować linię PiS. Z komunikacyjnego punktu widzenia mieliśmy więc wiecznie obrażoną i pełną fochów partię z 3-procentowym poparciem, która zawsze wszystko wiedziała lepiej, nieustannie spiętą i nieustająco podejrzewającą nielojalność. Zawsze też narzekającą, że media są jej wrogie (naprawdę nie były), a świat nie rozumie (nie rozumiał, ale też nie musiał).
Lewica z dobrego domu
Mamy więc dwa fatalne błędy popełnione przez Razem: dysfunkcjonalną organizację partyjną oraz złą, odpychającą wyborcę i sympatyka komunikację.
Błąd strategiczny i zabójczy dla partii dotyczył jednak wyboru elektoratu, do którego było kierowane jej przesłanie. Krótko: Razem wymyśliła sobie elektorat, którego nie było, aktywnie zrażając ten, który miała.
Razem wymyśliła sobie elektorat, którego nie było, aktywnie zrażając ten, który miała.
Partię zakładali bowiem wielkomiejscy inteligenci i to wśród dobrze wykształconych osób z wielkich miast miała relatywnie największe poparcie. Sam Adrian Zandberg – jak ustalił to nieoceniony Minakowski – pochodzi z bardzo uprzywilejowanej rodziny o ziemiańsko-legionowych korzeniach, ma doktorat z historii i ogólnie do proletariatu raczej nie należy. Polską lewicę zresztą bardzo często robili inteligenci z „dobrych domów” – nie ma w tym nic nadzwyczajnego ani wstydliwego. Napisali o tym – po swojemu – Samolińska i Trzeciak: „Razem nie spostrzegło innego problemu (czy też spostrzegło, ale nie umiało sobie z nim poradzić) – mianowicie własnego składu klasowego. Nie ma drugiego ugrupowania w Polsce, do którego należałoby tak wielu absolwentów i absolwentek elitarnych prywatnych szkół, dla których punktem odniesienia zawsze będzie «Gazeta Wyborcza» i ojcowie polskiej transformacji, bo na tej wesołej opowieści – o sukcesie, postępie i wzroście, zostali wychowani”.
Samolińska i Trzeciak, tropiąc brak klasowej czujności i dbałości o czystość, twierdzą potem, że przyczyną schyłku partii był niedostatek klasowego gniewu. To tylko pogłębianie dołu, który Razem wykopało samo pod sobą.
W poszukiwaniu nieistniejącego ludu
Razem bardzo chciało być partią ludową – taką, na którą głosują prekariusze, bezrobotni, pracujący biedni czy robotnicy. Sęk w tym, że ten elektorat albo nie głosuje wcale, albo głosuje na nacjonalistyczną prawicę – prosocjalną i obyczajowo konserwatywną. Zapotrzebowanie ludu na partię radykalną socjalnie (jak na polskie warunki) i liberalną obyczajowo było bliskie zera. Zamiast wyciągnąć wnioski z tego faktu, partia postanowiła z impetem i rytmicznie uderzać głową w ścianę.
Sroczyński: Lewica nie może popełnić błędu „ideowej czystości”
czytaj także
W tym samym czasie Razem dawało do zrozumienia temu elektoratowi, który miało, czyli młodym, wykształconym mieszkańcom miast (oraz małemu skrawkowi klasy średniej o lewicowych poglądach), że partii wcale na nim nie zależy. Klasie średniej mówiło, że nas „wyborca paniczyk” albo „damulka z nazwiskiem” nie interesują, że powinni się wstydzić swojego uprzywilejowania i że w zasadzie mogą się cieszyć, bo partia pozwala łaskawie na siebie zagłosować.
W pogoni za elektoratem wyobrażonym wzgardziło elektoratem realnym – takim, który być może przyniósłby Razem 5 proc. i miejsca w parlamencie, a więc możliwość realnego robienia polityki krajowej.
Niezrozumienie realnych potrzeb elektoratu widać było najlepiej w dyskursie o podatkach. Razem zaproponowało 75 proc. opodatkowania dochodów powyżej 500 tys. rocznie, całkowicie ignorując fakt, że duża część Polaków w ogóle nie rozumie, na czym polega progresja podatkowa – a ci, którzy rozumieją, liczą, że sami być może kiedyś będą zarabiać te 500 tys. rocznie. Zignorowała również fakt, że duża część elektoratu uważa państwo polskie za instytucję nieefektywną i marnotrawiącą ich pieniądze, a podatki za kradzież – nie widząc związku pomiędzy ich wysokością a np. stanem służby zdrowia czy edukacji. Wiem, że to wszystko jest przykre i niesłuszne, ale trzeba zwracać się do elektoratu, który jest, a nie do takiego, którego byśmy chcieli.
Jak oburzyć ciocię
Wspominałem już, że Razem było partią resentymentu: wobec mediów, wobec własnych wyborców z klasy średniej, wobec obojętnego na słuszne postulaty świata. Resentyment ten wybrzmiewa w każdym zdaniu w tekście Samolińskiej i Trzeciaka, przybierając formy zabawne i groteskowe. Piszą, że partia „nie spostrzegła problemu własnego składu klasowego”. Toż to jest właśnie resentyment – wobec własnego środowiska społecznego, którego się nie lubi: „na złość inteligenckiej cioci Halinki z «Wyborczej» narobimy na podłogę w salonie, ciocia się oburzy, a my dowiedziemy naszego organicznego związku z proletariatem”. Tak ma wyglądać „inna polityka”? Powodzenia.
Razem nigdy nie zgodzi się z Petru czy Schetyną [rozmowa z Dorotą Olko]
czytaj także
Samolińska i Trzeciak piszą, że należało „mieć w dupie dobre maniery” oraz sprowadzić akademicki przekaz partii do, cytuję, „ZŁODZIEJE WYPIERDALAĆ”. To hasło mieli już Andrzej Lepper i Paweł Kukiz, prezentując je w bardziej wiarygodny sposób od dzieci z dobrych domów z partii Razem. Dodajmy, że Polacy w badaniach w ogóle nie zgłaszają korupcji jako ważnego problemu do rozwiązania – zupełnie inaczej niż na początku wieku, w dobie największych sukcesów Samoobrony. Recepta Samolińskiej i Trzeciaka to pomysł na bardzo wojowniczą, ale też bardzo małą kanapę, za to głęboko przekonaną o własnej ideowej czystości, spędzającą czas na debatach z innymi kanapami o tym, która jest najbardziej prawdziwą lewicą.
czytaj także
Samolińska i Trzeciak wydają się nie rozumieć, że najbardziej lewicowa i najbardziej bezkompromisowa partia będzie bowiem po prostu bardzo, bardzo mała.
Nie sądzę, aby był dziś jakiś ratunek dla partii Razem: ten pociąg już odjechał. Jej zmartwychwstanie jak feniks z popiołów wydaje się mało prawdopodobne. Morały z jej upadku streściłbym tak:
– szukać elektoratu, który jest, a nie takiego, który sobie wymyśliliśmy;
– akcentować te postulaty lewicy, który elektorat uważa za potrzebne, a nie takie, które aktyw uważa za słuszne; nie trzeba w tym celu stawać się Grzegorzem Schetyną, tylko wiedzieć, czego ludzie od lewicy chcą (to się nawet daje zbadać);
– nie prezentować światu twarzy wiecznie obrażonego przemądrzalca;
– mieć działającą i sprawną organizację, co w polskich warunkach oznacza: wyrazistego i charyzmatycznego lidera; spory partyjne nie powinny być prowadzone na oczach całego świata na Facebooku.
Myślę, że taka partia lewicowa – która oczywiście dla Razem będzie obrzydliwą, robiącą zgniłe kompromisy z liberalizmem pseudolewicą – może w Polsce liczyć na 10 czy 15 proc. poparcia. Większość realnego elektoratu Razem zagłosowałaby na nią z zamkniętymi oczami. Może już ją nawet ktoś założył?