Niskie zarobki, braki kadrowe, przeciążenie obowiązkami i fatalne warunki pracy stają się dla tysięcy pracowników Zakładu Ubezpieczeń Społecznych w całej Polsce nie do udźwignięcia. Szykują się do strajku. Pisze Mateusz Kowalik.
Fatalne pensje, szykany, praca na przedpotopowych komputerach – to codzienność zatrudnionych w ZUS-ie. Nowi nie chcą przychodzić, obowiązków nie ubywa, coraz więcej jest za to nadgodzin. Pracownicy i pracowniczki żądają podwyżek. Jeśli negocjacje nic nie dadzą, będzie strajk.
Na początku dnia Monika przygotowuje listę niepoprawnie wypełnionych wniosków o pomoc z tarczy antykryzysowej. Pierwszy na liście jest pan z kancelarii notarialnej – źle zaznaczył jedną rubrykę i trzeba się z nim rozmówić. Monika dzwoni, pan odbiera i nie dowierza, że po drugiej stronie słuchawki kłania się urzędniczka z ZUS-u. Jej ta reakcja nie dziwi: w końcu kto się spodziewa takiego telefonu w niedzielę o dziewiątej rano?
To opowieść z 2020 r., kiedy Monika, tak jak setki innych pracowników ZUS-u, została nagle skierowana do obsługi wniosków o dofinansowanie z rządowej tarczy antykryzysowej. Liczyła się błyskawiczna obsługa, więc urzędnicy i urzędniczki pracowali po godzinach, do biur przychodzili też w weekendy. − Jedni współczuli, dla innych to był kabaret, że w niedzielę rano dzwoni kobieta z ZUS-u załatwiać sprawy – wspomina Monika.
Można by pomyśleć, że to wyjątkowa sytuacja: bo pandemia, bo siła wyższa. Ale nadgodziny są dla Moniki normą. W tym roku wyrobiła ich już ponad 100, do rocznego limitu brakuje tylko 50. Trzy lata temu ich maksymalną liczbę wyrobiła już w kwietniu. − Tak jak większość pracowników działu. Od maja naczelniczka dopytywała, kto może dłużej zostawać.
Przez całą pandemię Monika pracowała w urzędzie, o pracy zdalnej nie było mowy. W 16-metrowym pokoju siedzi z trzema koleżankami, czterema komputerami i ośmioma monitorami. Do tego teczki pełne akt. − Miejsca starcza na jeden wentylator, ale latem nie pomaga ani on, ani przeciąg: często mamy grubo ponad 30 stopni – opowiada.
Petelczyc: Bez ZUS-u z kryzysem sobie nie poradzimy [podcast]
czytaj także
Monika jest starszą referentką w sekcji emerytalno-rentowej w jednym z miast wojewódzkich. Po pięciu latach w ZUS-ie zarabia nieco ponad 3 tys. zł brutto. Netto wychodzi niecałe 2300 zł. Kiedy się zatrudniała, jej dział liczył 20 osób. Tylko w tym roku odeszło osiem. Dwie nowe, prosto po studiach, zrezygnowały po okresie próbnym. − Jedna z nich powiedziała, że te pieniądze nie są warte tylu nerwów. Teraz jest nas ośmioro. A pracy nie ubyło.
Niskie zarobki, braki kadrowe, przeciążenie obowiązkami i fatalne warunki pracy stają się dla tysięcy pracowników Zakładu Ubezpieczeń Społecznych w całej Polsce nie do udźwignięcia. Nastroje pogorszyła jeszcze zapowiedź przeniesienia realizacji programu 500+ z samorządów do ZUS-u. − Prezes Gertruda Uścińska tłumaczy, że pracownikom nie przybędzie wiele obowiązków, bo wszystkim zajmą się komputery. A to nieprawda, każdy wniosek musi zweryfikować człowiek – mówi Ilona Garczyńska, przewodnicząca Związkowej Alternatywy w ZUS-ie. Po tej informacji czara goryczy się przelała. Członkowie różnych związków zawodowych zaczęli zgłaszać postulaty m.in. tysiąca złotych podwyżki i natychmiastowej poprawy warunków pracy.
Spór
Obecnie pensja minimalna w Polsce wynosi 2,8 tys. zł brutto. Wynagrodzenie w takiej wysokości otrzymuje w ZUS-ie 725 pracowników. − To może wydawać się niewiele, biorąc pod uwagę, że w całym kraju ZUS zatrudnia ok. 43 tys. osób. Ale nie wiemy, ile osób pracuje za raptem 50 zł więcej – tłumaczy Garczyńska. Relacjonuje, że pracowników rozzłościła wypowiedź prezeski, która na konferencji prasowej mówiła dziennikarzom, że średnia pensja w jej zakładzie to 5,8 tys. zł. Po wyjaśnieniach okazało się, że po wykluczeniu stanowisk kierowniczych spada ona do 4,5 tys. brutto. A to ciągle średnia. Szeregowy pracownik na stanowisku referenta zarabia najczęściej pensję minimalną. Starszy referent już 200 zł więcej.
Podwyżki stały się głównym punktem sporu zbiorowego, w który latem tego roku weszło kilka związków zawodowych zarejestrowanych w zakładzie, m.in. Ogólnopolskie Porozumienie Związków Zawodowych oraz Związkowa Alternatywa.
Jak ZUS i skarbówka zastrajkują, to nawet rząd się nie wyżywi
czytaj także
Jedyne, co udało się dotychczas ugrać, to podwyżka w wysokości 300 zł brutto. − Dla wykwalifikowanego pracownika, który teraz pracuje za 2,5 tys. zł, to przy obecnej inflacji jak splunięcie w twarz – komentuje Piotr Szumlewicz, przewodniczący Związkowej Alternatywy. − A jak ktoś zarabia najniższą krajową, to prawie nic nie odczuje, bo od stycznia ta i tak się zwiększy o 210 zł – dodaje Garczyńska. Dla pracownika z pensją minimalną podwyżka oznacza, że na pasku płacowym zobaczy 3,1 tys. zł brutto. Tymczasem już w styczniu najniższa krajowa wzrośnie do 3010 zł, zatem większość obecnej podwyżki to kwota, którą urzędnik czy urzędniczka dostaliby z założenia. Wzięcie podwyżki opłaca im się zatem dopiero od stycznia, inaczej na podwyżkę minimalnej się nie załapią.
Związkowa Alternatywa, która w spór zbiorowy z ZUS-em weszła 1 września, domaga się od pracodawcy podwyższenia wynagrodzeń o 60 proc., przywrócenia dodatku stażowego oraz odejścia od systemu premiowania i zastąpienia go systemem nagród. Pracowniczki argumentują, że obowiązujący do niedawna system nagród był sprawiedliwszy, ponieważ dodatkowe środki trafiały do znacznie większej liczby osób. W obecnym systemie premie dostaje mniej pracowników, a system ich przyznawania pozwala na większą uznaniowość. Dotychczasowe rozmowy nie przyniosły efektów, tymczasem związkowcy informują, że zgodnie z ustawą o rozwiązywaniu sporów zbiorowych mogą na tym etapie przystąpić już do organizowania strajku.
Frustracja
− Oczywiście! − ożywia się Anna, kiedy pytam, czy przystąpi do strajku, jeśli już do niego dojdzie. Starsza inspektor z powiatowego miasta w województwie opolskim ma 15 lat stażu i po ostatniej podwyżce zarabia 3680 zł. − Ta podwyżka nawet nie pokrywa ostatniej inflacji, przecież ceny szybują, a ja mam troje dzieci. Będę strajkować, w końcu wszystkich nas nie zwolnią – tłumaczy pracowniczka.
Poza niską pensją narzeka na to, że podwyżki i awanse są rozdzielane bardziej po znajomości niż za zasługi. Opowiada, że przełożeni ignorują relacje o fatalnych warunkach pracy. − Jak na zewnątrz panował upał, to taką samą temperaturę mieliśmy w środku. Ale przyszli ją zmierzyć, dopiero kiedy na dworze ochłodziło się do 20 stopni – opowiada kobieta.
Wspomina też, że przez całą pandemię dostała od pracodawcy tylko trzy maseczki materiałowe i jedną przyłbicę. Wielokrotnie pracuje po godzinach, mimo że stara się tego unikać. − Czasami jestem do tego zmuszana, ale dodatkowe pieniądze są tak marne, że nie wynagrodzą zabranego czasu wolnego czy tego, który można spędzić z dziećmi. Inna sprawa jest taka, że nie stać mnie na opiekunkę – tłumaczy.
Powiedzcie Matczakowi, że czas to skarb cenniejszy niż pieniądze
czytaj także
Motywacja do pracy spada także przez to, że Anna rozliczana jest z ilości, a nie jakości. − W dziale egzekucji należności liczy się skuteczność. Tymczasem moi przełożeni patrzą tylko na to, ile wniosków o ściągnięcie należności dziennie wystawię. Jestem tym wszystkim sfrustrowana i rozgoryczona.
Restart
Nacisk na statystyki to jedno, większe kłopoty zaczynają się, gdy przełożeni śrubują wymagania bez żadnego uzasadnienia. − Dzieje się tak nagminnie. Na moim stanowisku wytyczne są takie, że dziennie powinnam policzyć cztery konta. Natomiast naczelnicy wysyłają mi nawet po 12 zleceń – opowiada Natalia, pracowniczka jednego z warszawskich oddziałów ZUS-u, gdzie zajmuje się rozliczaniem płatników składek. − Tłumaczę, że to zadania na cztery dni, ale jak się stawiam, to spotykam się z szykanami. Pracuję pod ciągłą presją i co dwie godziny jestem sprawdzana – mówi.
Szykany, brak szacunku, mobbing – to kwestie, na które skarżą się pracownicy ZUS-u. Natalia opowiada, jak zaprotestowała, kiedy kierownik po raz kolejny wulgarnym językiem zlecał jej zadania. − Powiedziałam, że nie może tak się do mnie zwracać. Usłyszałam w odpowiedzi: to ja tu jestem kierownikiem i ja będę, kurwa, decydował, jak się odzywać. Złożyłam skargę do komisji antymobbingowej, ale to ja zostałam przeniesiona do innego oddziału w mieście, a nie on. A tam dostawałam najtrudniejsze przypadki do obliczenia, dostawałam tyle zadań, że musiałam ciągle się tłumaczyć, że nie daję rady, nie dostałam przez to żadnej premii. Jak szłam do pracy, to miałam odruchy wymiotne – relacjonuje.
Przy codziennej pracy też jest ciężko, bo brakuje pracowników. W jednostkach w całej Polsce do obsadzenia jest ponad 1,3 tys. wakatów. − Dlatego ciągle jesteśmy w niedoczasie i nie wyrabiamy się z pracą. Do tego naczelnicy chcą się popisać przed centralą i jeszcze bardziej nas dociskają na wyrabianie norm – mówi Natalia.
A ich wyrabianiu nie sprzyja sprzęt. Pracownicy narzekają na pracę na archaicznych komputerach, które regularnie się zawieszają. − Pracuję na tej samej stacji od 2009 r. Jak się zawiesi, to restartuję siedem razy, żeby wszystko działało jak należy – mówi Anna. − Jest deficyt drukarek i skanerów, czasami brakuje papieru. Długopisy, ołówki i gumki kupujemy same – dodaje Natalia.
Pracowniczki opowiadają, że ludziom rozsypują się biurka, meble ratują taśmą klejącą. − Widziałam zamkniętą na klucz szafę z aktami, która miała plecy tak wybrzuszone, że można było z niej swobodnie wyciągać teczki od tyłu. I to nie był jednostkowy przypadek – opowiada Garczyńska.
W czasie pandemii Natalia także musiała zostawić swoje obowiązki. Do weryfikacji wniosków o środki z tarczy usiadła po szkoleniu, które trwało pół godziny. A później tygodnie pełne nadgodzin, w czasie których panował chaos. − Wystawiałam też decyzje odmowne. Płatnicy się odwoływali. Ponieważ był deficyt ludzi, to sama rozpatrywałam odwołania od swojej decyzji. Nie było mowy o zachowaniu dwuinstancyjności.
− Gdy przychodzi jakaś akcja do zrobienia, to pracownicy mają wszystko rzucić i robić te zadania. Tak było właśnie z tarczą – tłumaczy Garczyńska. To m.in. dlatego w zeszłym roku ZUS miał wielomiesięczne opóźnienia w wypłacie innych świadczeń. Taką możliwość przewidziano nawet w ustawie o zwalczaniu COVID-19.
W efekcie takiego rozwiązania nakręca się spirala zaległości w bieżących obowiązkach, której nie da się odkręcić przy takiej skali wakatów. − A młodzi się tutaj nie garną. Nie podobają im się pensje, atmosfera, brak szkoleń, bo na te też nikt nie ma czasu. Przez to wszystko nie mamy najlepszej opinii w społeczeństwie, co też nie przyciąga nowych pracowników – mówi przewodnicząca.
Kontrola
Przez to wszystko Związkowa Alternatywa postuluje, już poza sporem zbiorowym, trzymiesięczne urlopy dla pracowników w celu podreperowania zdrowia. A dla osób na stanowiskach mających bezpośredni kontakt z klientem nawet pół roku. Garczyńska: − Na tych presja idzie z dwóch stron: z jednej strony naczelnicy, z drugiej petenci. Od najgorszych wyzywają ich i jedni, i drudzy. A klient powinien być świadomy, że to, co się teraz dzieje w ZUS-ie, nie jest winą pani z okienka, tylko rządu i władz zakładu.
czytaj także
− W moim dziale cztery osoby są na zwolnieniach psychiatrycznych. Kolejna płacze przy biurku i widzę, że nie daje rady. Musiałam przestać się tak przejmować, bo sama wylądowałabym u psychiatry – mówi Monika. Szumlewicz zaznacza, że takie sytuacje to nie tylko kłopoty pojedynczych osób. − Wypalenie zawodowe, przemęczenie, problemy ze zdrowiem psychicznym to już jest w ZUS-ie problem systemowy. Tak się kończą drastyczne braki w kadrach.
Jakie szanse na powodzenie sporu zbiorowego widzi Szumlewicz? − Formalnie jesteśmy w sporze z władzami ZUS-u, ale mamy świadomość, że w rzeczywistości podwyżki zależą od rządu lub parlamentu. My naciskamy na ZUS, niech on naciska na rząd.
Ostateczną formą nacisku może być strajk. Żeby do niego doszło, organizacja zakładowa musi uzyskać zgodę większości pracowników wyrażoną w referendum, w którym udział weźmie przynajmniej połowa załogi. − ZUS jest ogromną instytucją. Przeprowadzenie referendum wśród tak wielu osób to gigantyczne przedsięwzięcie logistyczne. Ale docierają do nas sygnały, że jest gotowość do strajku. My wciąż chcemy rozmawiać z pracodawcą, ale jednocześnie prowadzimy mobilizację wśród załogi, bo władze ZUS-u są nastawione konfrontacyjnie – mówi przewodniczący.
Więcej o nieprawidłowościach w ZUS-ie być może dowiemy się od Najwyższej Izby Kontroli. We wrześniu Ilona Garczyńska skierowała do niej wniosek o interwencję w ubezpieczalni. Wśród poruszanych spraw znalazły się m.in. zmiana systemu informatycznego bez przetargu, zatrudnianie na kluczowych stanowiskach osób bez kompetencji, marnotrawienie publicznych środków.
Wypowiedzenie
Monika opowiada, na czym zależy jej najbardziej. − Moje największe marzenie jest takie, że idę do pracy i dostaję tyle wniosków, że kończę pracę i mogę powiedzieć: wyrobiłam się.
Natalia mówi, że mimo wszystko lubi swoją pracę. − Lubię sprawdzanie rozliczeń, korygowanie dokumentów. Cieszę się, jak mam sprawę kompleksowo rozliczoną i jak ktoś po mnie do niej zajrzy, to ma wszystko dobrze zrobione. Jest jednak problem, pensja. − 4,1 tys. brutto. To jest jakaś porażka. Strajk? − Oczywiście! Czekam z utęsknieniem! Jestem maksymalnie przeciążona pracą. Zrobiłam w tym roku już 100 nadgodzin.
*
Imiona bohaterek zostały zmienione.
**
Chcesz porozmawiać z autorem? Napisz: [email protected]