Kraj

„Kontrakt”, „konkurs”, „limit”: na to chorujemy

Problemu z dostępem do przychodni i szpitali nie rozwiąże nowy minister zdrowia czy nowa szefowa NFZ. Nie pomogą też spektakularne dymisje.

Najbliższe tygodnie, a może nawet miesiące, będą dla pacjentów próbą cierpliwości i wytrzymałości. Problem z tzw. limitami przyjęć do szpitali nie jest nowy. Powraca co roku w momencie, kiedy ruszają finalne negocjacje z Narodowym Funduszem Zdrowia i kiedy zazwyczaj kończą się również pieniądze.

Niestety nie mam dla nas – pacjentów – dobrych wiadomości: nic na razie nie wskazuje, żeby sytuacja miała się w najbliższym czasie poprawić. Nie zmieni tego ani nowy minister zdrowia, ani nowy szef bądź szefowa NFZ na poziomie centralnym czy wojewódzkim. Konieczne byłoby radykalne przeformułowanie podstawowych założeń systemu ochrony zdrowia w Polsce.

Co roku w listopadzie i grudniu powraca też postulat likwidacji Narodowego Funduszu Zdrowia i powrotu do… no właśnie, do czego? Systemu regionalnych i branżowych kas chorych? Finansowania ochrony zdrowia z centralnego budżetu? Każda z tych opcji niesie z sobą potencjalne zagrożenia, takie jak choćby dramatyczny wzrost i tak już rozbudowanej biurokracji. Na pewno nie ułatwi to życia pacjentom.

Problemem nie jest bowiem rodzaj instytucji, która zarządza środkami na zdrowie, tylko formuła jej działania.

Konkursy i kontrakty na konkretne procedury realizowane w danym szpitalu czy ośrodku zdrowia wydają się nieusuwalnym elementem polskiej ochrony zdrowia. I w tym sęk. „Konkurs”, „kontrakt” i „limit” to pojęcia zupełnie nieprzystające do systemu, który ma być powszechny i dostępny dla wszystkich.

Od początku lat dziewięćdziesiątych szpitale i przychodnie przekształcane są w dość osobliwe instytucje, które funkcjonując na takich samych zasadach jak przedsiębiorstwa, muszą jednocześnie leczyć ludzi (czy, według języka NFZ, „świadczyć usługi medyczne”), niezależnie od wszystkich okoliczności. I najczęściej leczą, popadając jednocześnie w długi oraz konflikty z resortem zdrowia czy organami założycielskimi. Codzienność dyrektorów większości szpitali, których tak łatwo obwinia są o całe zło, na pewno nie jest łatwa. Polega bowiem na konieczności leczenia i zarządzania szpitalem w obliczu zagrożeń i ograniczeń, które w tej chwili wydają się niemożliwe do pokonania.

Transakcyjna logika narzucana przez Ministerstwo Zdrowia i NFZ powoduje nie tylko groźne skutki bezpośrednie, na przykład dramatycznie długie kolejki do specjalistów i związane z tym zagrożenie dla zdrowia pacjentów, ale prowadzi również do antagonizowania chorych. Ci, którzy zostali przyjęci wcześniej od innych, od razu stają się „podejrzani”. Te negatywne emocje są zupełnie niepotrzebne.

Co roku powracają również demagogiczne argumenty – że „system przyjmie każde pieniądze” i że nie ma alternatywy dla obowiązujących rozwiązań. Mam tu kilka zasadniczych wątpliwości. Przede wszystkim w obliczu niżu demograficznego i starzenia się społeczeństwa powinniśmy wspierać wszystkie działania zwiększające solidarność społeczną. Także te, które akurat w tym momencie wydają się „nieopłacalne”. Coraz dłuższe życie oznacza w praktyce również większy wysiłek dla systemu ochrony zdrowia. Z czasem będziemy jeszcze bardziej potrzebować pomocy medycznej, jeszcze bardziej wszechstronnej i z pewnością też coraz droższej. „Racjonalizacja zarządzania” czy „lepsze planowanie budżetów”, tak jak spektakularne dymisje z ostatnich dni, nie zmienią rzeczywistości ani pacjentów, ani lekarzy.

Zwiększenie nakładów na ochronę zdrowia może się odbywać poprzez realne i systematyczne podnoszenie składki na ubezpieczenie zdrowotne. Kwestia zarządzania tymi pieniędzmi przez ZUS, NFZ, a potem szpitale jest szalenie ważna, ale jeszcze ważniejsza jest powszechna zgoda, by wspólnie, czyli solidarnie, wziąć odpowiedzialność za służbę zdrowia, z której każdy z nas w końcu będzie musiał skorzystać. Państwo, niezależnie, kto nim akurat rządzi, nie może uciekać od tego problemu, pozwalając na dominację egoizmów klasowych i środowiskowych.

To, co się dzieje teraz na szpitalnych korytarzach, nie jest żadną wyjątkową sytuacją – to ważny  sygnał dla nas wszystkich, bo zdrowie publiczne jest najważniejszym cywilizacyjnym wyzwaniem, przed którym stoimy.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Łukasz Andrzejewski
Łukasz Andrzejewski
Publicysta
Łukasz Andrzejewski – adiunkt w Instytucie Psychologii Dolnośląskiej Szkoły Wyższej we Wrocławiu, publicysta „Medycyny Praktycznej”, autor książki „Polityka nowotworowa” i współautor „Jak rozmawiać z pacjentem? Anatomia komunikacji w praktyce lekarskiej”, zainteresowany społecznymi podstawami ochrony zdrowia oraz psychologicznymi uwarunkowaniami leczenia onkologicznego, zwłaszcza raka płuca. Stypendysta Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego, Instytutu Nauk o Człowieku w Wiedniu (IWM), Fundacji Kościuszkowskiej w Nowym Jorku oraz finalista Nagrody Naukowej tygodnika „Polityka”. Członek Zespołu Krytyki Politycznej i prezes zarządu Polskiej Ligi Walki z Rakiem oraz członek europejskich grup doradczych Patient Support Working Group i Acces2Medicines. Aktualnie pracuje nad książką analizującą proces transformacji ustrojowej w Polsce z punktu widzenia chorych na nowotwory. Mieszka w Polsce i Izraelu.
Zamknij