Jako osoba niepozbawiona wyobraźni mogę sobie wyobrazić wyborczynię, która rok temu głosowała na Hołownię, potem dała się przekonać powrotowi Tuska, ale teraz da się porwać wizji cyfrowej demokracji Polski 2050. Nic jednak nie wskazuje, by podobne osoby występowały w statystycznie istotnych liczbach – pisze Jakub Majmurek.
Wiemy, że coraz trudniej wyobrazić sobie politykę bez trollingu. Kolejnego przykładu dostarczył weekendowy kongres Polski 2050. Formacja Hołowni od tygodni budowała napięcie wokół kongresu i tajemniczego gościa, który miał odmienić oblicze polskiej polityki. Spekulowano o Adamie Bodnarze, przed samym Kongresem media podawały, że do Warszawy przyjechać miałaby… Michelle Obama. Okazało się, że tajemniczym gościem jest… aplikacja na komórkę Jaśmina. Narzędzie, które ma zaktywizować sympatyków Hołowni, integrować ich i włączać w tworzenie programu ruchu.
Trolling się udał, możemy się pośmiać z tego, jak się daliśmy nabrać. Aplikacja sama w sobie nie jest najgorszym pomysłem. Pytanie jednak, czy aplikacją – i innymi pomysłami z Kongresu – Hołowni uda się odwrócić tendencję i powstrzymać odpływ wyborców wracających do Tuska?
Propozycja dla już zaangażowanych
Odpływ wyborców jest dziś najważniejszym problemem Polski 2050. Kongres z soboty odbył się po pierwszym od długiego czasu sondażu, w którym formację Hołowni wyprzedziła nie tylko KO, ale także Lewica – ta ostatnia, nie zwiększając znacząco poparcia. „Efekt Tuska” na razie przełożył się przede wszystkim na odebranie Polsce 2050 pozycji lidera opozycji i odpływ wyborców z tej partii.
Hołowni przydałoby się dziś mocne uderzenie, odwracające czy choćby zatrzymujące ten trend. Nic nie wskazuje, że będzie nim Jaśmina. Pomysł sam w sobie nie jest bezsensowny. Narzędzia cyfrowej partycypacji i integracji będą coraz bardziej istotne dla ruchów społecznych i partii politycznych. W Polsce próbowała już tego np. partia Razem.
W przypadku Hołowni element partycypacyjny wydaje się szczególnie ważny. Lider Polski 2050 – podobnie jak Kukiz przed nim – zaistniał i przetrwał w polityce, bo skutecznie przekonał ludzi, że nie jest kolejnym partyjnym politykiem, działającym przez wyobcowany od swoich wyborców zawodowy aparat partyjny. Aplikacja Hołowni ma, jak sądzę, zmaterializować tę obietnicę. Mówi ludziom: to wy jesteście Polską 2050, razem będziemy tworzyć program i agendę.
Wszystko pięknie, tylko że to jest oferta dla działaczy, ludzi już identyfikujących się z ruchem. Nie jest dla osób politycznie obojętnych albo takich, którzy wrócili do PO po powrocie Tuska. Jako osoba niepozbawiona wyobraźni mogę sobie wyobrazić wyborczynię, która rok temu głosowała na Hołownię, potem dała się przekonać powrotowi Tuska, ale teraz znów da się porwać wizji cyfrowej demokracji Polski 2050. Nic jednak nie wskazuje, by podobne osoby występowały w statystycznie istotnych liczbach w realnym świecie.
Aplikacje mają też to do siebie, że się krzaczą, przycinają, irytują koniecznością aktualizacji, a co najważniejsze, nudzą się albo powszednieją. Czy tak też będzie z Jaśminą, zobaczymy, ale jest pewne, że aplikacja ta w najlepszym wypadku zaledwie usprawni działanie ruchu. Nie będzie przełomem, na jaki oczekiwanie rozbudził PR wokół Kongresu.
Która to już obietnica „innej polityki”?
Co jeszcze wydarzyło się na kongresie? Wróciła ulubiona melodia Hołowni: rząd i opozycja bez sensu się kłócą, a tymczasem przyszłość naszych dzieci stoi na ostrzu noża. Jeśli jako obywatele nie odbierzemy polityki klasie politycznej, czeka nas katastrofa. Problem w tym, że obietnica „polityki niepolitycznej”, innej niż wszystkie, chyba trochę nam spowszechniała. Hołownia zakłada wytartą pelerynę, której długo nie ponosi – czego najlepszą egzemplifikacją może być smutny polityczny los Pawła Kukiza i resztki jego stronnictwa.
Oczywiście, w przeciwieństwie do Kukiz ’15, Polska 2050 wykonała kawał dobrej programowej roboty i ma wiele sensownych pomysłów. Część z nich padła na kongresie. Zastąpienie domów dziecka rodzinnymi do końca dekady to postulat zdolny przekonać do siebie chyba każdego, no może poza najtwardszymi „wolnościowcami” postulującymi wolny rynek handlu dziećmi.
Rozproszenie kontroli konstytucyjnej – do konstytucji mógłby się odwoływać każdy sąd – w miejsce obecnego, upolitycznionego pseudotrybunału to także propozycja warta dyskusji. Podobnie jak pomysł dobrowolnego odpisu podatkowego na Kościół, wzorem niemieckim.
czytaj także
Część postulatów to jednak dość łatwe populistyczne chwyty. Na przykład kara 200 złotych za niedotrzymanie terminu rozprawy, jakie państwo miałoby płacić obywatelowi za każdy dzień zwłoki. Do tej kategorii zaliczyłbym też specjalnego ministra ds. pilnowania rozdziału Kościoła i państwa. Naprawdę, jak się przeprowadzi taki rozdział sensownie, to wystarczy przestrzegać prawa, nie potrzeba kolejnego ministra.
Problem mobilizacji
Najsensowniej wybrzmiały na kongresie postulaty układające się w pakiet upodmiotowienia młodych ludzi. Osoby po 15. roku życia miałyby same wybierać, czy chcą, czy nie chcą uczęszczać na katechezę. Słusznie. Konstytucja przyznaje oczywiście rodzicom prawo do wychowania dziecka zgodnie ze swoimi przekonaniami (w tym religijnymi), w następnym zdaniu dodaje jednak, że „wychowanie to powinno uwzględniać stopień dojrzałości dziecka, a także wolność jego sumienia i wyznania oraz jego przekonania” (art. 48). Nastolatka, osoba, którą sam Kościół uznaje za wystarczająco rozwiniętą, by przystąpiła do bierzmowania (sakramentu dojrzałości), nie powinna być wbrew swej woli zmuszana do uczestnictwa w praktykach i formacji katechetycznej żadnego wyznania.
czytaj także
Na kongresie padł też bardzo odważny postulat, by przyznać prawa wyborcze młodzieży od 16. roku życia. Rzecz wymaga namysłu, ale wstępnie zasługiwałaby na ostrożne poparcie. Polska demokracja, ze względu na starzenie się społeczeństwa, będzie zmagać się z coraz większym problemem nadreprezentacji elektoratu senioralnego w „wyborczym miksie”. Rozszerzenie młodszego elektoratu wydaje się sensowniejszą odpowiedzią na to wyzwanie niż np. propozycje głosowania rodzinnego (przyznającego dodatkowe głosy osobom z dziećmi), które zgłaszało środowisko Klubu Jagiellońskiego.
Po drugie, faktycznie znajdujemy się w okresie, gdy polityka bardziej niż kiedykolwiek może albo dać młodemu pokoleniu szanse na lepsze życie, albo zrzucić na jego barki problemy – przede wszystkim związane z katastrofą klimatyczną – z jakimi od dawna się nie mierzyliśmy. Warto w tej sytuacji dać młodym ludziom głos, pozwolić im jak najwcześniej zaangażować się w politykę i szukać odpowiedzi na wyzwania, z którymi ich pokolenie może mieć szczególnie trudno.
Problem w tym, w jakim stopniu te wszystkie postulaty mogą się w Polsce okazać osią zdolną realnie zmobilizować nowych wyborców? Dać Hołowni szansę, by przebić się przez coraz bardziej morderczą polaryzację PO-PiS? Na razie nie widzę pomysłu, jak ten proces uruchomić. Język antypolitycznego populizmu może nie wystarczyć.
O co może realnie zagrać Hołownia
Trudno oprzeć się wrażeniu, że w opinii większości komentatorów pierwszy kongres Polski 2050 okazał się lekkim rozczarowaniem. Być może byłby mniejszym, gdyby nie dwie sprawy. Po pierwsze, przesadne pompowanie oczekiwań przez samą Polskę 2050. Po drugie – Campus Polska Przyszłości.
czytaj także
Campus za wiele rzeczy można krytykować. Wypowiedzi marszałka Grodzkiego o szpitalach, Leszka Balcerowicza o wszystkim i Sławomira Nitrasa (choć słuszne w treści) o Kościele będą tygodniami grzane przez propagandę PiS, ku utrapieniu PO. Można długo wyliczać, czego na Campusie zabrakło. Ale imprezie Trzaskowskiego udało się zdobyć uwagę mediów, narzucić tematy politycznej dyskusji. PO zaprezentowała się jako siła, która nawet jeśli jest dużo bardziej konserwatywna niż nie-PiS-owska młodzież, to przynajmniej próbuje wyjść do tej grupy, rozmawiać, dyskutować o ważnych dla niej ideach. Czasem niezgrabnie jak słoń w składzie porcelany, ale zawsze. Na tle Campusu kongres Polski 2050 wypadł jednak trochę blado.
Nasuwa to pytanie: o co dziś może powalczyć Hołownia? Mimo „efektu Tuska” Polska 2050 wydaje się mieć swój własny elektorat, który gdzie indziej nie pójdzie, bo przy Hołowni odkrył jedyną formułę, przez jaką może zaangażować się w politykę. Tego elektoratu wydaje się wystarczająco dużo, by Hołownia liczył się w następnym wyborczym rozdaniu – niezależnie od jego daty.
Czy Polska 2050 ma jednak jeszcze zasoby, energię i „wolę mocy”, by powalczyć z Tuskiem o powrót dawnego elektoratu? Jeśli nie o pozycję lidera, to mocne miejsce na podium? Na razie nie sposób odpowiedzieć twierdząco na to pytanie – choć na pewno liderom Polski 2050 udało się zbudować ruch z potencjałem programowym i politycznym, który może jeszcze zaskoczyć.