Związkowcy szli jak burza – zimą zawiązali komisję, latem weszli w spór zbiorowy, jesienią wywalczyli podwyżki i poprawę warunków zatrudnienia. Załodze Jeremiasa odwagi dodał sukces strajku w Parocu.
Jeremias to niemiecki producent systemów kominowych dla sektora mieszkaniowego, komercyjnego i przemysłowego. Spółka ma fabryki w kilkunastu krajach, ta w Gnieźnie działa od 1997 roku. Pracuje w niej około 600 osób, ale część z nich zatrudniona jest za pośrednictwem agencji pracy tymczasowej.
Wielomiesięczne umowy na czas określony to tylko jedna z bolączek załogi gnieźnieńskiego Jeremiasa. Pracownicy narzekali też na zmuszanie do nadgodzin, problemy z braniem urlopów, ale to, co doskwierało im najbardziej, to niskie wynagrodzenia. Skarżyli się też, że są regularnie zastraszani przez kierownictwo.
– Na początku tego roku nie usłyszeliśmy podziękowań za ciężką pracę w pandemii. W to miejsce dowiedzieliśmy się, że nie będzie żadnych podwyżek, bo ceny blachy poszły w górę. A firma cały czas świetnie sobie radziła. Wtedy poczuliśmy, że granice zostały przekroczone – opowiada Miłosz Krzak, od półtora roku kierownik zmiany w Jeremiasie. A od niedawna także członek zakładowego prezydium Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Inicjatywa Pracownicza.
czytaj także
Organizacja związkowa działa w Jeremiasie od lutego tego roku i powstała w reakcji na fatalne traktowanie pracowników. Krzak był jednym z jej założycieli. – Najważniejszym punktem była walka o szacunek dla pracowników i podwyżki. Firma uzależniła od siebie wiele osób, bo przy niskich pensjach oferowała też nadgodziny, na których można było dorobić, żeby starczało na więcej niż na rachunki – tłumaczy.
To pierwszy związek, jaki powstał w Jeremiasie. Związkowcy swoje postulaty przedstawili kierownictwu, ale kilka miesięcy rozmów nie przyniosło żadnych efektów. – Nie udało nam się przekonać zarządu, że ludzie są ważni i że należy im się szacunek i prawo głosu. Pod płaszczykiem uważnego wysłuchania ciągle byliśmy ignorowani – opowiada Krzak. Wszystko zmieniło się w wakacje.
Paroc doda ci skrzydeł
W sierpniu w oddalonym o 20 kilometrów Trzemesznie zastrajkowała załoga firmy Paroc, producenta wełny mineralnej. Około 800 pracowników odeszło od swoich stanowisk na tydzień. Dopiero wtedy zarząd firmy zgodził się na spełnienie postulatów protestujących. W efekcie zakończonego strajkiem generalnym, trwającego rok sporu zbiorowego pracownicy wywalczyli m.in. podwyżki wynagrodzeń, dodatek stażowy i ograniczenie zatrudnienia na umowy śmieciowe.
Związkowcy z Trzemeszna: Nie może być tak, że pracowników próbuje się do reszty wycisnąć
czytaj także
– Załoga prywatnej firmy pokazała nam, że można się przeciwstawić korporacyjnym rządom i skutecznie upominać o swoje. To nam dodało energii i uświadomiło, że jeśli będzie trzeba, my też zatrzymamy fabrykę. To też zapewne uświadomiło pracodawcy, że groźba strajku to nie blef – relacjonuje Miłosz Krzak. Tak podbudowani związkowcy przystąpili do sporu zbiorowego z pracodawcą.
W pierwszej kolejności domagali się 20-procentowych podwyżek dla wszystkich zatrudnionych. – Pracownicy, którzy zarabiają 3,2 tysiąca brutto, ledwo wiążą koniec z końcem. Są też stanowiska lepiej płatne, ale większość pracowników zarabia tę najniższą stawkę. I to oni są najbardziej poszkodowani przez rosnącą inflację – tłumaczy Krzak.
Związkowcy, łączcie się! Wielki sukces największego strajku od lat
czytaj także
Drugi postulat odnosił się do sytuacji pracowników zatrudnianych przez agencję pracy tymczasowej, a ci stanowią prawie połowę załogi. Umowom próbnym przedłużanym kontraktami na czas określony towarzyszył brak jasnych kryteriów przejścia na bezpośrednie zatrudnienie na czas nieokreślony. Krzak: – Rekordzistka pracowała tak 18 miesięcy, żeby na koniec dowiedzieć się, że jednak do tej pracy się nie nadaje.
Pracownicy żądali także dodatków stażowych za wysługę lat oraz skrócenia okresu rozliczeniowego nadgodzin, który firma ustaliła na 12 miesięcy.
Tutaj też się uda
W Jeremiasie spór zbiorowy nie zakończył się strajkiem, bo związkowcy dogadali się z zarządem jeszcze w fazie negocjacji. Ostateczne porozumienie kończące spór strony podpisały 12 listopada. Jakie są jego postanowienia? Związkowcom udało się wywalczyć podwyżki, których wysokość będzie zależna od obecnego wynagrodzenia. Najmniej zarabiający dostaną najwięcej, bo ok. 500 złotych brutto.
– Podczas rokowań spotkaliśmy się pośrodku i ustaliliśmy podwyżki kilkunastoprocentowe. W tej sytuacji próbowaliśmy przeprowadzić tę zmianę jak najsprawiedliwiej, co nie jest proste przy takiej liczbie osób. Ale jeśli każdy zostawia w pracy część swojej energii, zdrowia i życia, to staraliśmy się, żeby różnica między najlepiej i najgorzej zarabiającymi się zmniejszyła – opowiada Krzak. Przy obliczaniu nowej pensji pracodawca weźmie też pod uwagę wysługę lat, przez co nie będzie oddzielnego dodatku stażowego.
Według ustaleń osoby pracujące na umowach na czas określony otrzymają umowę o pracę po maksymalnie 12 miesiącach. Najlepsi zaś będą mogli liczyć na nią po pół roku. Nie udało się skrócić rocznego okresu rozliczania nadgodzin, zamiast tego pracodawca ma jednak zapewnić większą elastyczność w przyznawaniu urlopów.
– Jeszcze na początku roku nie mieliśmy w firmie żadnego związku, a teraz podpisujemy zakończenie sporu zbiorowego z pracodawcą. Poszliśmy na kompromisy, ale obydwie strony mogą czuć się zwycięskie – podsumowuje Miłosz Krzak. I dodaje: – Jako kierownika zmiany mnie też próbowano wciągnąć w zarządzanie ludźmi za pomocą strachu. Ale nie mogłem się na to zgodzić. Po strajku w Parocu coraz więcej osób przestało się zgadzać na swoje niedogodności. W dużej mierze to Paroc nas zainspirował, teraz my możemy inspirować kolejne zakłady.
*
Materiał powstał dzięki wsparciu Fundacji im. Róży Luksemburg.