Kraj

Kto się tobą zajmie na starość? Powinno państwo [rozmowa]

Gdyby wszyscy pracownicy pomocy społecznej przez tydzień nie przyszli do pracy, bardzo szybko znalazłyby się pieniądze i propozycje zmian systemowych, bo nagle okazałoby się, że państwo nie jest w stanie funkcjonować bez pracy opiekuńczej – mówi Jędrzej Dudkiewicz, autor książki „Inny dom. Ludzie, system i granice wsparcia w polskich DPS”.

Paulina Januszewska: Za 30 lat oboje wkroczymy w wiek senioralny. Według prognoz demograficznych osoby powyżej 65 roku życia będą stanowić 40 proc. polskiego społeczeństwa. Już teraz, gdy ten odsetek jest znacznie niższy (w 2024 r. stanowili nieco ponad 1/4 populacji), mamy do czynienia z ogromnym kryzysem opieki – zwłaszcza tej długoterminowej, o której opowiadasz w swojej książce. Po jej przeczytaniu zaczęłam jeszcze poważniej niż dotychczas bać się starości. A ty?

Jędrzej Dudkiewicz: Wychodzę z założenia, że mogę nie dożyć tego czasu. Trwająca katastrofa klimatyczna sprawia, że staram się skupiać na teraźniejszości. Nie wiem, jak moje życie będzie wyglądać za miesiąc, więc trudno mi z całą pewnością planować cokolwiek, co nastąpi za 30 lat. W tym sensie – czyli w wymiarze indywidualnym – nie boję się starości. Zupełnie inaczej widzę jednak rolę państwa, które może i powinno planować system usług publicznych, w tym politykę senioralną,  z wyprzedzeniem, dostosowując się do zmiennych warunków.

Analogie pomiędzy politykami klimatyczną i społeczną, pokazują raczej, że na rozsądek rządzących nie ma co liczyć…

System wsparcia społecznego rzeczywiście znajduje się na granicy wydolności. Ale paradoksalnie – na szczęście – oznacza to, że jego reformy nie będzie można odkładać w nieskończoność. Zrzucanie przez państwo na obywateli obowiązku zajmowania się bliskimi – zarówno seniorami, jak i na przykład osobami z niepełnosprawnościami czy chorobami psychicznymi, prędzej czy później doprowadzi do fermentu, który wymusi zbudowanie czegoś nowego na szybko.

Głos pracownic pomocy społecznej pod pałacem prezydenckim

To jest dobra czy zła wiadomość?

Sęk tkwi w tym, że gdy człowiek się spieszy, wychodzi różnie. Oczywiście, że wolałbym uniknąć działania w trybie gaszenia pożarów na rzecz wdrażania przemyślanej, długofalowej strategii, która zakłada, że okres po utracie sprawności nie musi oznaczać cierpienia i samotności, tylko godne i dobre życie. Niestety już teraz mamy spore zaległości w zaspokajaniu społecznych potrzeb i mało czasu. Nie wykluczymy pośpiechu, ale patrząc chociażby na przykłady reform, które punktowo dzieją się w Polsce, albo – systemowo – na świecie, możemy uniknąć powtórzenia niektórych błędów. Pod tym względem wiem, że niezależnie od obecnego widzimisię rządzących sytuacja Domów Pomocy Społecznej (DPS), które opisuję w książce, za 30, ba nawet za dziesięć lat będzie zupełnie inna niż dziś. Mam nadzieję, że lepsza.

Jednocześnie piszesz, że nie wszędzie jest tak fatalnie, jak opisują to czasem media. Gdyby czerpać wiedzę tylko z nich, okazałoby się, że w DPS-ach ludziom dzieje się wyłącznie krzywda. Jaka jest prawda?

Złożona. Jak by nie patrzeć, DPS to forma instytucji totalnej, która z samego założenia jest opresyjna. Jeśli dodamy do tego słabe finansowanie czy braki kadrowe, stworzymy żyzny grunt pod rozwój patologii. W polskich ośrodkach nie brakuje przypadków przemocy, nadużyć czy zaniedbań, ale one – w przeciwieństwie do tego, co zdają się sugerować ogólnopolskie media – nie wynikają (a na pewno nie wyłącznie) z faktu, że zatrudnione w nich osoby lubią znęcać się nad słabszymi od siebie.

A z czego?

Podam ci przykład. Jeśli na 40 podopiecznych DPS-u przypadają dwie opiekunki, to pomimo najlepszych intencji trudno oczekiwać, by czasu i sił wystarczyło im na coś więcej niż wykonanie podstawowych czynności pielęgnacyjnych. A i te, gdy zdarzają się sytuacje kryzysowe, jak np. ataki manii wśród mieszkańców, mogą okazać się wyzwaniem albo skończyć tragedią. Z mediów głównego nurtu dowiesz się wyłącznie o sytuacjach ekstremalnych i podawanych w sensacyjnym tonie. Nie ma tam przestrzeni na refleksję pozwalającą uczciwie stwierdzić, co w tym systemie mimo wszystko działa albo dlaczego nie działa.

Uwięzieni w czterech ścianach? Dla wielu z nas to codzienność

Granie na negatywnych nutach to w sumie specyfika mediów.

Jednocześnie się z tym zgadzam i nie. W lokalnych mediach, które śledzę pod tym kątem od momentu rozpoczęcia pracy nad książką, można znaleźć sporo notek o remontach, spotkaniach świątecznych, wizytach strażaków, kół gospodyń wiejskich czy wspólnych inicjatywach mieszkańców DPS-ów. To są małe, pozytywne historie, które giną w gąszczu skandali. Moja książka powstała w kontrze dominującej narracji narzekactwa, która poprzestaje na stwierdzeniu, że jest źle. Ale do entuzjastycznej reklamy DPS-ów jej daleko.

Tego entuzjazmu nie widać też specjalnie ze strony społecznej, bo nikt nie lubi myśleć o starości i niepełnosprawności. Jedna z twoich rozmówczyń – pracownica DPS – mówi, że obecność mieszkańców ośrodka w przestrzeni publicznej wzbudza niechęć lokalnej społeczności, a niekiedy i skargi o zakłócanie porządku. Może więc media tylko odzwierciedlają powszechne przekonania, na przykład te ejdżystowskie i ableistyczne?

DPS-y długo jawiły się jako swoista „czarna dziura”, do której spycha się problemy – a skoro są „upchnięte” w jednym miejscu, to uznaje się je za rozwiązane. Placówki powstawały na uboczu, były odizolowane od reszty społeczeństwa, a więc i owiane atmosferą tajemnicy. Długo zresztą same ten stan rzeczy podtrzymywały. Dlatego więc, gdy dochodziły z nich krzyki, łatwo było zawyrokować, że to wynik stosowania przemocy, a nie na przykład nasilenia objawów czyjejś choroby.

Rozmowa, o której mówisz, na szczęście dotyczyła przeszłości. Stosunek społeczny do chorób psychicznych, starości i niepełnosprawności zmienia się powoli między innymi dlatego, że przynajmniej niektóre DPS-y same otwierają się na integrację, „wychodzą do ludzi” i tym samym zwiększają powszechną świadomość na temat swoich mieszkańców. Jednocześnie nie możemy zapominać o tym, że każdy ze stanów ograniczonej samodzielności ma swoją specyfikę, która nie znajduje rzeczywistej reprezentacji w mediach czy tekstach kultury.

Co to dokładnie znaczy?

Mamy do czynienia z dwubiegunowym przekazem. Weźmy starość, która obok tragicznych historii z przemocowych DPS-ów składa się niemal wyłącznie z sielankowych obrazków. Widzimy aktywnych seniorów i seniorki, którzy cieszą się życiem, rozwijają na uniwersytetach trzeciego wieku, uprawiają sporty, rozwijają pasje. A tymczasem z uwagi choćby na to, jak słabo działa profilaktyka i cały system ochrony zdrowia oraz jak szybko rosną nierówności społeczne, rzeczywistość seniorów nie wygląda jak w reklamach funduszy emerytalnych sprzed reformy OFE. Rzeczywistość jest zupełnie inna. I właśnie z tego powodu, że nie wpisuje się ona wyobrażenia podsuwane nam przez kulturę albo ulotki prywatnych, dostępnych dla uprzywilejowanych ośrodków opieki, wolimy wypierać prawdę.

A prawda jest taka, jak powiedziała mi kiedyś Małgorzata Szumowska, że pełnosprawność to stan tymczasowy. Niby o tym wiemy, a jednak – o czym zresztą sam piszesz we wstępie do książki – poparcie polityczne zdobywają ludzie, którzy wyznają darwinizm społeczny, dumni wożą worki ziemniaków do DPS-u albo nieuczciwie przejmują mieszkania po starszych osobach. Niby średnia wieku w polskim Sejmie jest jedną z najwyższych w Europie, a jednak polityka senioralna kuleje. Jak w takim klimacie liczyć na rzetelną debatę o usługach opiekuńczych?

Ile potrzeba do szczęśliwego życia

czytaj także

Nie jestem utopistą. Przeraża mnie skrajny indywidualizm, przekonanie o wiecznej sprawności i o tym, że młodość czy dobre zdrowie zwalniają z obowiązku solidarności w postaci płacenia podatków. To szczególnie widoczne w Polsce, która pod wieloma względami przypomina – jak to ktoś trafnie ujął – ubogiego kuzyna „najbogatszego kraju Trzeciego Świata”, czyli Stanów Zjednoczonych. Importujemy stamtąd najgorsze wzorce.

Nie mam na to panaceum, choć coraz bardziej przychylam się do teorii, wedle której dopiero gdy Konfederacja dojdzie do władzy i boleśnie przewróci się na własnych postulatach, dojdzie do społecznego wstrząsu. Czy mi się to podoba? Nie, ale może nie da się inaczej. Jednocześnie wierzę, że przyszłość nie jest przesądzona, gdy patrzę chociażby na kwestię asystencji osobistej, która nierozerwalnie łączy się z tematem DPS-ów.

Prace nad ustawą w tej sprawie przecież niedawno wstrzymano.

Jednak jeszcze niedawno większość społeczeństwa nie miała pojęcia, czym asystencja w ogóle jest i dlaczego osoby z niepełnosprawnościami oraz ich opiekunowie o nią walczą. Dziś zaczyna powoli odnosić sukcesy narracja przeciwstawna do dominującej, czyli oparta na solidarności. Oczywiście, idealnym finałem byłaby dobra ustawa o asystencji osobistej; wciąż nie wiemy, jak potoczą się efekty tego projektu, ale to już nie jest niszowy temat i takich efektów nie wolno bagatelizować.

Przypomina mi to zresztą sytuację ze strajkami aborcyjnymi w 2020 roku, które poprzednia władza polała gazem, obecna próbuje przeczekać, w związku z czym prawo w praktyce się nie zmieniło, a wiele osób mówi, że oddolna mobilizacja była porażką. To nieprawda. Protesty całkowicie zmieniły świadomość społeczną na temat bezpiecznej i legalnej aborcji. Poparcie dla niej rośnie. Kontakt do Aborcji bez granic jest chyba najczęściej podawanym numerem telefonu w Polsce. To nie są drobiazgi, tylko potężny zasób. Tak właśnie chciałbym myśleć o wyzwaniach dotyczących sytuacji OzN. Inną alternatywą jest rezygnacja, a to nam w niczym nie pomoże.

W książce pokazujesz perspektywę osób zatrudnionych w DPS-ach. To głównie kobiety, na których spoczywa deprecjonowana w patriarchalnym kapitalizmie praca opiekuńcza. Czy ich wyznania jakkolwiek cię zaskoczyły?

Znaczna część osób, z którymi rozmawiałem, deklarowała dbałość o indywidualne potrzeby mieszkańców, deklarowano także potrzebę zmian systemowych. Z ich strony pojawia się wręcz oczekiwanie: „dajcie nam narzędzia, żebyśmy mogli robić więcej”. Dotyczyło to nie tylko zarobków i zwiększenia kadry, której liczebność nijak się ma do rzeczywistych potrzeb, ale przede wszystkim szkoleń, możliwości zdobywania wiedzy i nowych kompetencji.

Do DPS-ów trafiają osoby w najtrudniejszych sytuacjach, z którymi nie radzą sobie inne placówki. To oznacza, że zazębiają się w nich największe wyzwania i najmniejsze środki, bo DPS-y znajdują się na końcu samorządowych budżetów. Przez to brakuje przestrzeni pozwalającej realistycznie myśleć o deinstytucjonalizacji, co do której niestety potwierdziły się moje obawy. Polska przespała wiele lat na wdrożenie tego rozwiązania. Jedynie pojedyncze ośrodki dzięki determinacji pracujących tam osób realizują je z powodzeniem.

Czym jest deinstytucjonalizacja?

To stopniowe odchodzenie od dużych instytucji na rzecz stworzenia systemu usług środowiskowych, umożliwiających osobom starszym, z niepełnosprawnościami czy chorobami psychicznymi prowadzenie godnego i możliwie niezależnego życia. Nie oznacza to jednak, że DPS-y – jako ośrodki zamknięte  – miałyby być zlikwidowane. Chodzi o to, by stały się ostatecznością, a nie domyślnym rozwiązaniem.

Miesiąc dumy to opór OzN wobec narracji o niepełnosprawności [rozmowa]

Aby to rozwiązanie działało, potrzebne jest zasilenie takich usług, jak wspomniana asystencja osobista, czy dostępność mieszkań wspomaganych. Dzięki temu osoba, która nie jest w pełni samodzielna, mogłaby pozostać w swoim środowisku, realizować własne potrzeby i korzystać z życia.

Fundamentem tej idei jest upodmiotowienie zależnej jednostki, postawienie jej potrzeb w centrum i danie jej wyboru. Idealnie byłoby, gdyby DPS-y były mniejsze, bardziej otwarte na współpracę i zapewniały różne usługi – nie tylko podstawowe, jak ubranie, jedzenie czy higiena, ale także przestrzeń do życia i tworzenia relacji. Oczywiście to brzmi jak utopia, ale to właśnie utopie wyznaczają kierunek myślenia.

Dla mnie brzmi to bardzo podobnie do reformy psychiatrii środowiskowej, która zakłada, że szpital ma być ostatecznością, a dla osób przewlekle chorych, znajdujących się w kryzysie lub z niego wychodzących, byłyby dostępne lokalne centra wsparcia i mieszkania wspomagane.

Te dwie reformy powinny się widzieć, bo konsultacje psychiatryczne czy psychologiczne, dostępne lokalnie, idealnie wpisują się w ideę deinstytucjonalizacji i mogą odpowiadać na potrzeby osób, które trafiają dziś do DPS-ów z chorobami psychicznymi albo wręcz je przed nimi chronić. Jest spora grupa osób, która chce jak najdłużej zachować niezależność, więc będzie unikać DPS-u jak ognia. Te osoby powinny mieć prawo wyboru.

Jednocześnie mogę sobie wyobrazić osiemdziesięcioletnią osobę, która straciła bliskich i znajomych, więc w pewnym momencie uznaje: „mam już dość, nie chcę mieszkać sama, wolę być w miejscu, gdzie ktoś się mną zajmie i gdzie będę miała z kim spędzać czas”. Taki wybór też powinien być możliwy i akceptowalny – ale pod warunkiem, że DPS będzie funkcjonował inaczej niż dziś: stanie się bardziej otwarty, będzie oferował różne usługi, a nie ograniczał się do podstaw: ubrać, nakarmić, umyć. Istnieją też formy współdzielenia mieszkań czy pięter przez wspólnie decydujących się na to seniorów. Żeby jednak takie opcje działały, potrzebna jest współpraca różnych resortów.

Które ministerstwa powinny szczególnie się tym zająć?

Na pewno ministerstwo rodziny, pracy i polityki społecznej, resorty związane z mieszkalnictwem, ale też edukacją i szkolnictwem wyższym, bo potrzebujemy dobrze wykształconych kadr do tego typu pracy. Wprawdzie od wielu osób z niepełnosprawnościami słyszę, że nie trzeba mieć pięcioletnich studiów, żeby zostać na przykład asystentem osobistym. Dużo ważniejsze są empatia, otwartość i umiejętność uczenia się w relacji z podopiecznym. Ale i tak warto zachęcać ludzi do zdobywania formalnych uprawnień, na przykład opiekuna medycznego, które są wymagane w niektórych placówkach.

A resort zdrowia?

Tak, zwłaszcza, że dziś mamy dwa konkurujące ze sobą systemy: z jednej strony podlegające NFZ-owi Zakłady opiekuńczo-lecznicze (ZOL-e), z drugiej DPS-y zarządzane przez samorządy. ZOL-e miały być miejscami możliwie krótkotrwałego pobytu, którego celem jest przywrócenie sprawności na tyle, by można było samodzielnie mieszkać i funkcjonować. W praktyce ludzie mieszkają tam nie miesiącami, lecz latami. To już absurd i sprzeczność z założeniami. W związku z tym, że budżety centralne są znacznie większe, pielęgniarki w ZOL-ach zarabiają często dwa razy więcej niż w DPS-ach, choć praca w tych drugich bywa o wiele trudniejsza i wyczerpująca. Przy czym oczywiście nie twierdzę, że praca w systemie ochrony zdrowia nadzorowanym przez fundusz jest łatwiejsza. Po prostu stawia inne wyzwania. W efekcie większość personelu trafia do ZOL-i.

Resort zdrowia powinien zorganizować ten system tak, żeby nie powodował tak silnej konkurencji o kadry medyczne. To także kwestia uzwiązkowienia – w ochronie zdrowia jest ono silniejsze. Dziś systemy DPS-ów i ZOL-i nie tyle się uzupełniają, co ścierają ze sobą. Zdarza się wręcz, że ZOL „podgryza” sąsiedni DPS, wpędzając go w jeszcze trudniejszą sytuację. Dlatego konieczna jest reforma i podniesienie wynagrodzeń w DPS-ach. To najprostsze rozwiązanie, choć oczywiście wymaga odwagi politycznej.

Zza pancernej szyby nie słychać wołania o pomoc

Ile zarabia się w DPS-ie?

Najczęściej najniższą krajową, a czasem trochę więcej dzięki dodatkom – trzynastce lub pracy na nockach. Wprowadzono także dodatek motywacyjny dla pracowników pomocy społecznej w wysokości tysiąca złotych brutto. Ale – po pierwsze – można go w każdej chwili zlikwidować, bo nie jest wpisany na stałe. Po drugie – nie wlicza się do emerytury. A po trzecie – w wielu miejscach jego wprowadzenie automatycznie ucięło rozmowy o realnych podwyżkach, bo uznano, że to jest jej ekwiwalent. Tymczasem praca w DPS-ie jest bardzo ciężka fizycznie i psychicznie. Pieniądze w ogóle tego nie oddają. Ale wiesz, co jest najsmutniejsze?

?

Gdy spytałem moich rozmówców o to, ile w idealnym świecie chcieliby zarabiać, niemal wszyscy odpowiadali: tysiąc, tysiąc pięćset złotych więcej. To naprawdę niewygórowane oczekiwania. Nikt nie mówił o kilkunastu tysiącach, choć moim zdaniem spokojnie powinno się tyle dostawać. Tkwimy jednak w myśleniu, że praca opiekuńcza jest misyjna i społecznie ważna, więc nie należy za nią żądać „za dużo”.

Na niskie zarobki wpływa jeszcze inny ważny czynnik: feminizacja tego zawodu, wiążąca się z przekonaniem, że kobiety są jakoby naturalnie predestynowane do zajmowania się innymi, od dzieciństwa aż po późną starość. Zapominamy też, że praca opiekuńcza jest jedną z tych, których nie zastąpi sztuczna inteligencja. Technologie mogą ją jedynie wspierać.

Co by się musiało wydarzyć, żeby to dotarło szerzej do opinii publicznej? Jak zbudować nową narrację o pracy opiekuńczej?

Idealny scenariusz to taki, w którym wszyscy pracownicy pomocy społecznej – w DPS-ach i poza nimi – przez tydzień nie przyszliby do pracy. Jestem pewien, że wtedy bardzo szybko znalazłyby się pieniądze i propozycje zmian, bo nagle okazałoby się, że państwo i gospodarka nie funkcjonują bez pracowników opieki. Gdyby do tego dołączyła edukacja i opieka nad dziećmi, nastąpiłby szok, którego nie dałoby się zignorować.

Związki zawodowe sobie z tym nie radzą?

Odsetek uzwiązkowionych jest niski. Ludzie się boją albo nie mają sił walczyć. Chociaż, tak,  zaczyna się tu coś budzić. Rozmawiałem na przykład  z Pawłem Maczyńskim, który opowiadał, że pracownicy DPS-ów coraz częściej myślą o zakładaniu komisji, ale jej do założenia trzeba co najmniej dziesięciu etatowych pracowników. Z tym bywa różnie. Dyrekcje zaś robią wszystko, by zatrudnionych zniechęcać do tej aktywności, albo skutecznie rozbijają jedność zrzeszonych osób.

Jak oceniasz dyrektorów DPS-ów?

Tak się złożyło, że rozmawiałem tylko z dyrektorkami, które są otwarte na zmiany, ale często bezradne wobec systemowych problemów – przede wszystkim braku pieniędzy. Ale to tylko część rzeczywistości. Sporo osób wciąż niestety w ogóle nie dostrzega konieczności reform. Mówią: „robimy tak od 20 lat i nie będziemy nic zmieniać” – przy czym dotyczy to nie tylko kadry zarządzającej, ale również pracownic i pracowników. W książce starałem się pokazać niekoniecznie reprezentatywne dla całości, ale inspirujące przykłady, w których dyrektorom mimo wszystko chce się podejmować jakieś nowe rozwiązania.

To nie jest kraj dla rodzin zastępczych. Nic dziwnego, że jest nas coraz mniej [rozmowa]

Jakiej reakcji na książkę się spodziewasz?

Obawiam się krytyki ze strony osób z niepełnosprawnościami. Mogą mieć pretensje o to, że piszę cokolwiek pozytywnego o DPS-ach, które one postrzegają jako opresyjne. Z kolei pracownicy DPS-ów mogą mieć mi za złe, że piszę o negatywnych zjawiskach i zbyt mocno opowiadam się za deinstytucjonalizacją. Książka ma być jednak okazją do debaty, w której wszystkie strony się zobaczą. Chciałbym, żebyśmy zaczęli rozmawiać o tym, co jest możliwe, co trzeba zmienić, co można przejąć jako dobre praktyki, a z czym na krótką metę nie damy rady.

Starałem się pisać uczciwie, bez propagandy – pokazać różne aspekty systemu: co działa, co nie działa, co można poprawić. Wierzę, że czytelnicy sami wyciągną wnioski.

**
Jędrzej Dudkiewicz – Dziennikarz freelancer do spraw społecznych, współpracuje głównie z portalem NGO.pl, Wysokimi Obcasami, serwisami Sestry.eu oraz ir2.info. Autor książki Inny dom. Ludzie, system i granice wsparcia w polskich DPS.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Paulina Januszewska
Paulina Januszewska
Dziennikarka KP
Dziennikarka KP, absolwentka rusycystyki i dokumentalistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Laureatka konkursu Dziennikarze dla klimatu, w którym otrzymała nagrodę specjalną w kategorii „Miasto innowacji” za artykuł „A po pandemii chodziliśmy na pączki. Amsterdam już wie, jak ugryźć kryzys”. Nominowana za reportaż „Już żadnej z nas nie zawstydzicie!” w konkursie im. Zygmunta Moszkowicza „Człowiek z pasją” skierowanym do młodych, utalentowanych dziennikarzy. Autorka książki „Gównodziennikarstwo” (2024). Pisze o kulturze, prawach kobiet i ekologii.
Zamknij