Kraj

Termin „LGBT” pozwala nam się lepiej porozumieć

Fot. Monika Bryk

Nadanie konkretnej nazwy grupie ludzi, których łączy podobne doświadczenie, może poprawić naszą komunikację i pomóc osobom reprezentowanym przez to określenie wyrażać swoje przeżycia lub tożsamość. Buduje ono także poczucie wspólnoty, którego mniejszości tak bardzo potrzebują w swojej walce o równe prawa.

W wywiadzie w Faktach po Faktach, po którym poseł Jacek Żalek został wyproszony ze studia, z jego ust padło pytanie do redaktorki: „Czy pani myśli, że nie było homoseksualistów przed LGBT?”. Była to jego reakcja na pytanie o wpis Brudzińskiego „Polska bez LGBT jest najpiękniejsza” i stwierdzenie redaktorki, że „LGBT to nie ideologia, tylko ludzie”.

W tej wypowiedzi Żalka, jak i ogólnej narracji na temat osób nieheteronormatywnych w Polsce można doszukać się podejrzenia, że „LGBT” to sztuczny twór, świadomie stworzony ruch, kultura, której przyporządkowana jest jakaś siła sprawcza, osobowość, polityczne cele i agenda. Mało to ma jednak wspólnego z krytyczną analizą dyskursu. Porównywanie „LGBT” do ideologii zdaje się służyć przede wszystkim celom politycznym.

Na przykład w słynnym już przemówieniu w Brzegu prezydent Duda stwierdził, że wystarczy spojrzeć na historię powstania LGBT, żeby zrozumieć, że to ideologia. Niestety nie wyjaśnił, co dokładnie przez to rozumie, i nie podał żadnych historycznych szczegółów. Zamiast tego „LGBT” porównał do neobolszewizmu.

Duda idzie w zaparte. Nie przeprosił za słowa o LGBT+

Takie posługiwanie się słowem „ideologia” wywołuje w słuchaczach raczej skojarzenia ze spiskiem i propagandą. Słysząc Dudę, który chwali homoseksualistę nieidentyfikującego się z „ideologią LGBT” i traktującego swoją orientację seksualną jako „preferencję”, z którą nie należy się „obnosić”, wiadomo, przeciwko komu należy się zwrócić. W taki sposób „LGBT” przybiera w oczach słuchaczy postać realnego zagrożenia, któremu należy zapobiec realnymi środkami. Przyczyną tego lęku są słowa polityków – takie jak niepokojące pytanie Żalka. No bo czy to naprawdę nie jest dziwne, że kiedyś byli homoseksualiści, a nie było „LGBT”?

Jest wiele sposobów na odpowiedzenie na ten niepokój. Epistemologia, a zwłaszcza teoria niesprawiedliwości epistemicznej, dostarcza nam jeden z nich. Mówi nam ona coś ważnego o tworzeniu nowych pojęć na zjawiska, stany i ludzi oraz o niewykluczaniu mniejszości z procesu tworzenia tych pojęć.

W 2007 roku Miranda Fricker wydała książkę Epistemic injustice: power and the ethics of knowing, w której przedstawia dwa rodzaje niesprawiedliwości epistemicznej – zeznaniową i hermeneutyczną. Do niesprawiedliwości zeznaniowej dochodzi wtedy, kiedy czyjemuś zeznaniu odmawia się wiarygodności z powodu tożsamości tej osoby. Na przykład w zeznaniach sądowych osobom czarnoskórym przypisuje się często mniejszą wiarygodność niż osobom białym. Rzadko jest to celowe, a najczęściej wynika z istniejących w danym społeczeństwie uprzedzeń i stereotypów związanych z daną grupą społeczną.

Minister wojen kulturowych

Niesprawiedliwość hermeneutyczna jest wtedy, kiedy jakiejś grupie społecznej brakuje środków do wyrażenia swojego doświadczenia, co utrudnia jej przede wszystkim zrozumienie tego przeżycia, ale również opowiedzenia o nim innym. Głównym przykładem omawianym przez Fricker jest napastowanie seksualne. W czasach, kiedy pojęcie napastowania seksualnego nie istniało, kobiety nie mogły nadać nazwy temu doświadczeniu, które teraz rozumiemy przez te słowa.

W obliczu braku określenia na takie sytuacje mogły być one interpretowane jedynie jako np. „flirt”. Odbierało to niektórym kobietom możliwość nadania sensu części swojego życiowego doświadczenia. Kontrast między tym, w jaki sposób mogły je wytłumaczyć i o nim opowiedzieć, a tym, w jaki sposób je przeżywały, wywoływał w nich uczucie zdezorientowania i alienacji, które ostatecznie podważało ich poczucie pewności siebie w kwestiach poznawczych.

Dopiero kiedy pojęcie napastowania powstało i zawarło w sobie całą naturę tego doświadczenia, kobiety mogły o nim inteligentnie mówić i być zrozumiane przez innych.

Kiedy patrzenie na tyłek jest molestowaniem?

czytaj także

W tym kontekście brak wyrażeń na pewne doświadczenia wynika z hermeneutycznej dyskryminacji danej grupy. Jeśli dane doświadczenie jest charakterystyczne tylko dla pewnej grupy społecznej, tylko ona może złożyć z niego zeznanie. Wykluczenie tej grupy z praktyki hermeneutycznej sprawia, że w języku brakuje określeń na właściwe jej doświadczenie. Dotyczy to grup, wobec których istnieje już jakaś forma uprzedzeń w społeczeństwie i dla których takie wykluczenie to kolejny przejaw dyskryminacji – dotyczących języka i umiejętności poznawczych.

Język ewoluuje z czasem i teoria niesprawiedliwości hermeneutycznej wskazuje na polityczny i normatywny charakter tego procesu. W tym świetle opór przed zaakceptowaniem „LGBTQ+” jako pojęcia i tego, co ono wyraża, jest jednocześnie oporem przed zaakceptowaniem osób nieheteronormatywnych i wyłączeniem ich ze współtworzenia języka, zabronienie im decydowania o sobie i sposobie, w jaki wyrażają siebie i swoje przeżycia.

„LGBTQ+” to określenie na osoby nieheteronormatywne, zawierające w sobie nie tylko gejów czy lesbijki, ale całe spektrum osób nieidentyfikujących się z normami związanymi z heteroseksualnością. Chociaż uznaje ono różnorodność, jednocześnie wskazuje na podobieństwa między osobami nieheteronormatywnymi. Jako pojęcie jest ono ważnym środkiem wyrazu w społeczeństwie, podkreślające to, co łączy wszystkie te osoby (np. w kontekście doświadczenia lub roszczeń do sprawiedliwości i równouprawnienia).

Nadanie konkretnej nazwy grupie ludzi, których łączy podobne doświadczenie, może poprawić naszą komunikację i pomóc osobom reprezentowanym przez to określenie wyrażać swoje przeżycia lub tożsamość. Buduje ono także poczucie wspólnoty, którego mniejszości tak bardzo potrzebują w swojej walce o równe prawa.

Krytyka „LGBT”, która kryje się pod tym niepokojem Żalka czy Dudy, poza insynuowaniem konspiracyjnych podejrzeń odbiera osobom nieheteronormatywnym też wiarygodność i kwestionuje ich prawa. „Utożsamianie się z LGBT” to niewłaściwy sposób bycia homoseksualistą, to obnoszenie się, podczas kiedy prawdziwy homoseksualista, taki, który ma prawo istnieć w naszym państwie, odrzuca „LGBT” i traktuje swoje preferencje jako sprawę prywatną. Jest to widoczne, zwłaszcza że „ideologia LGBT” w takich krytycznych wypowiedziach odnosi się często do środków wyrazu właśnie – parad równości, ubioru, słownictwa.

Podważając podstawy do istnienia skrótu „LGBTQ+” jako określenia na grupę osób nieheteronormatywnych – lesbijek, gejów, biseksualistów, transseksualistów, osób queer itd. – starając się go wymazać lub umniejszyć poprzez zmianę jego znaczenia („to ideologia, nie ludzie”), tacy ludzie jak poseł Żalek czy prezydent Duda wykluczają osoby LGBTQ+ z hermeneutycznych praktyk w naszym społeczeństwie. Jest to niedopuszczalna forma niesprawiedliwości i kolejny przejaw dyskryminacji wobec osób LGBTQ+ w naszym państwie.

**

Barbara Bziuk – doktorantka filozofii politycznej na Uniwersytecie w Utrechcie. Absolwentka filozofii Uniwersytetu Humboldta w Berlinie i PPE (filozofia, polityka, ekonomia) Uniwersytetu w Groningen.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij