Kraj

Gzyra: Ekumeniczny totalitaryzm wszech czasów

Większość z nas nie zajmowała się i nie zamierza na poważnie zająć zwierzęcą krzywdą. Nigdy.

Na stole przede mną leży blisko 1000-stronicowy Przewodnik po współczesnej filozofii politycznej. Książka, którą można zabić. Nie tylko dlatego, że w dodatku do bardzo obfitej treści ma twardą okładkę i ostre kanty. Jest śmiercionośna, bo próbując skatalogować i opisać różne koncepcje polityczne i pojęcia funkcjonujące w polityce, wyklucza niemal doskonale istotną moralnie większość.

Większością tą są pozaludzkie zwierzęta. Co najmniej kręgowce – zdolne do odczuwania bólu, stresu, cierpienia. Te, wobec których sensownie można stosować pojęcie dobrostanu. Prościej mówiąc: nie jest im wszystko jedno, co się z nimi dzieje, potrafią odróżnić bodźce i stany złe od dobrych. Postawione w sytuacji możliwości wyboru, będą unikać zagrożenia i starać się przeżyć. Ich życie ma dla nich znaczenie.

Mają więc przepustkę do kręgu moralnego, na wzór tej, której używają ludzie. Glejt ze wszystkimi potrzebnymi pieczątkami i podpisami. I jeden podstawowy problem: nie są ludźmi. Na tej podstawie ruguje się je również z rozważań politycznych i nie bierze pod uwagę, kiedy myśli się: społeczność, wspólnota.

Część wspomnianej wielkiej księgi opisuje to, co (z)realizowane, część jest rozważaniami teoretycznymi. Projektami, które mają swoich zwolenników, ale jeszcze nie zostały wdrożone. Część dotyczy historii. Nieobecność zwierząt we wszystkich tych sferach jest szczególnie bolesna. Oznacza, że czytając przewodnik, nie tylko konstatujemy obecną rzeczywistość i podsumowujemy historię, ale mamy również wgląd w plany i projekty zmian.

Wniosek: gros z nas nie zajmowało się i nie zamierza na poważnie zająć zwierzęcą krzywdą. Nigdy.

Oczywiście można próbować mówić, że nie jest aż tak źle. To przecież tylko jedna książka. Co z tego, że wydana w oryginale przez prestiżowe wydawnictwo Blackwell, skoro to było 20 lat temu. Może jest już nieaktualna? A może dobór redaktorów gwarantował takie skrzywienie ideologiczne? Może to tylko niedoreprezentacja, a nie zupełne wykluczenie? Jeśli tak, to na taką skalę, że można mówić o totalitaryzmie. Ekumenicznym totalitaryzmie wszech czasów.

Spójrzmy na główne ideologie i zagadnienia, które wypełniają książkę. Liberalizm, konserwatyzm, anarchizm, marksizm, socjalizm, feminizm. Nawet tam, gdzie można mówić o wrażliwości społecznej i świadomości opresji wobec słabszych, zwierzęta niemal nie są brane pod uwagę. Nawet przez te ideologie, które tak doskonale zdają sobie sprawę z uprzedmiotowienia ciała, zła gwałtu, dominacji i wyroku na podstawie płci.

Autonomia, braterstwo, demokracja, ekonomia, państwo, społeczeństwo, komunitaryzm, dystrybutywna sprawiedliwość, równość, wolność, władza, własność, prawa, tolerancja, zaufanie, cnota, dobrobyt. Nie ma tam zwierząt. Nawet, gdy mowa jest o enwironmentalizmie, w dużej części zwierzęta są traktowane jako składniki ekosystemu, któremu nadaje się nadrzędną wartość. Pomimo że tylko jednostki odczuwają i chcą żyć, a nie gatunki, biotopy czy ekosystemy.

Żyjemy w realiach demokracji parlamentarnej, której wdrożenie wielu uważa za osiągnięcie i kojarzy z pojęciem wolności. Jednak wobec zwierzęcych niewolników demokracja zarządziła totalitaryzm. Najdosłowniej krwawy reżim, skrajny zamordyzm, tyranię. To nie są zbyt wielkie słowa. Totalitaryzm powstały z sumy osobistych decyzji jednostek, wspierany mechanizmami ekonomiczno-społecznymi, niesiony przez przedstawicieli na szczeble władzy, głaskany kulturą i sztuką i kodyfikowany prawem.

Nieobejmowanie zwierząt takimi pojęciami, jak dobrobyt społeczny, reprezentacja interesów w procesie sprawowania władzy, niezawisłość systemu sądowniczego, prawa i wolności, to wstrętny i tragiczny dla miliardów konstytucjonalny szowinizm.

Koncepcje polityczne wykluczające zwierzęta są totalitarne. Wszystkie. Niezależnie od ich mniej lub bardziej sprawiedliwego układania stosunków pomiędzy ludźmi.

Jeśli patrzeć na historię i na polityczną teraźniejszość zwierzęcymi oczami, wygląda ona jak niekończący się spór różnych koncepcji ludzkiego totalitaryzmu. Zmiana ustrojowa w Polsce po roku 1989 jest wtedy tylko zmianą mechaniki opresji. Ważną dla stosunków międzyludzkich, bez większego znaczenia dla reszty zwierząt. Być może nawet dla nich niekorzystną, bo przynoszącą większą efektywność eksploatacji, rozbudzony popyt i efektywną podaż produktów pochodzenia zwierzęcego. Więcej: dobrobyt definiowany jako obfitość tych produktów.

Kto patrzy w ten sposób na historię? Kto widzi szowinizm dzisiejszych sporów i zwycięstw? Jeśli w ten sposób spojrzeć, Majdan i konflikt na wschodnich rubieżach Ukrainy jest tylko zbrojnym konfliktem o idee i dobrobyt ludzi budowane na krzywdzie zwierząt. Mięso je się po obu stronach barykady, a walka o niepodległość jest też walką o samostanowienie w dokonywaniu rzezi. Zwierzętom naprawdę jest wszystko, jedno czyja flaga będzie powiewać nad rzeźnią.

Jeśli uwzględnić punkt widzenia krzywdzonych zwierząt, nawet postępowe – w sensie międzyludzkim – przedsięwzięcia nabierają smaku goryczy. Na przykład Kongres Kobiet staje się naradą samic dominującego gatunku, które w większości nie widzą i nie rozumieją podobieństwa eksploatacji samic innych gatunków. I nie rozważają gremialnej odmowy partycypacji w przemocy wobec słabszych. Ich prywatne jest w tym przypadku bardzo polityczne, ale zamiast wzięcia na siebie odpowiedzialności, wolą w większości mówić: mój talerz to moja prywatna sprawa.

Z perspektywy wykluczonych, bo nie-ludzkich, rewolucje, upadki i narodziny państw, reformy, zmiany rządów, spory religijne i zmiany cywilizacyjne to tasowanie tych samych znaczonych kart, przy których zwierzęta zawsze przegrywają. Tak doskonałego wykluczenia nie zaznała żadna grupa ludzi i to ono jest wzorem wszelkich wykluczeń, a walka z nim powinna być wzorem każdej walki o sprawiedliwość.

Na tym ponurym tle nieliczne koncepcje i deliberacje polityczne obejmujące zwierzęta noszą rangę ratowania honoru ludzkości. Takie nazwiska jak Sue Donaldson, Will Kymlicka, Robert Garner czy Siobhan O’Sullivan powinny się dziś pojawiać w dyskusji o polityce znacznie częściej niż nazwiska klasyków, bo tkwi tam dużo większy potencjał zmiany przychylnej zwierzętom.

Nie są to jeszcze koncepcje bez wad, nie są sprawcze i nie wiadomo czy kiedykolwiek będą, ale pozwalają wierzyć, że polityka nie musi być po wsze czasy sporem o formy zarządzania gatunkowym szowinizmem.

Dariusz Gzyra – działacz społeczny, artysta, weganin. Jeden z założycieli Stowarzyszenia Empatia. Kontakt: gzyra.net

***

Tekst powstał w ramach projektu Stacje Pogody (Weather Stations) współtworzonego przez Krytykę Polityczną, który stawia literaturę i narrację w centrum dyskusji o zmianach klimatycznych. Organizacje z Berlina, Dublina, Londynu, Melbourne i Warszawy wybrały pięcioro pisarzy do programu rezydencyjnego. Dzięki niemu stworzono pisarzom okazje do wspólnej pracy i zbadania, jak literatura może inspirować nowe style życia w kontekście najbardziej fundamentalnego wyzwania, przed którym stoi dzisiaj ludzkość – zmieniającego się klimatu. Polskim pisarzem współtworzącym projekt jest Jaś Kapela.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Dariusz Gzyra
Dariusz Gzyra
Działacz społeczny, publicysta, weganin
Dariusz Gzyra – filozof, działacz społeczny, publicysta. Wykładowca kierunku antropozoologia na Uniwersytecie Warszawskim. Członek Polskiego Towarzystwa Etycznego. Redaktor działu „prawa zwierząt” czasopisma „Zoophilologica. Polish Journal of Animal Studies”. Autor książki „Dziękuję za świńskie oczy” (Wydawnictwo Krytyki Politycznej 2018). Weganin.
Zamknij