Kraj

Graff: Chrońmy uczucia niereligijne

To musi być fantastyczne uczucie – służyć okrutnemu Bogu i mieć go po swojej stronie. Wobec czegoś takiego niczym są prawa pacjentów czy wolność słowa.

Zawsze sądziłam, że sumienie i wiara to sprawy osobiste, a nawet intymne. Jasne, ludzie wierzący modlą się wspólnie. Naiwnie jednak zakładałam, że dla każdej i każdego z nich liczy się przede wszystkim osobista relacja z Bogiem. Myliłam się. Religijność staje się stopniowo sprawą publiczną, narzędziem walki politycznej, sposobem na kontrolowanie myśli i czynów innych ludzi. Efekt: wyposażone w sumienie szpitale, rozmodlone place i teatry, szkoły publiczne, które pustoszeją z okazji rekolekcji.

Czy instytucja może wierzyć w Boga? Zdrowy rozsądek podpowiada, że nie. Jednak sąd najwyższy USA orzekł niedawno, że firmy komercyjne mogą mieć przekonania religijne i korzystać z konstytucyjnie gwarantowanej religijnej wolności. Wyrok w sprawie Hobby Lobby oznacza, że firma może powołać się na wolność religijną i odmówić swoim pracownicom dostępu do antykoncepcji w ramach polis ubezpieczeniowych. Robienie z religii narzędzia kontroli innych ludzi nie jest zatem tylko naszą bolączką. W Stanach droga do tego celu jest jednak inna niż u nas – droga do dyktatu fanatyków religijnych prowadzi przez uświęcenie kapitału. Fundamentaliści wykorzystali tam fakt, że państwo broni praw podmiotów gospodarczych kosztem zwykłych ludzi. Masz kasę – masz władzę. Jeśli więc firma jest własnością religijnych fundamentalistów, mają oni prawo dyskryminować pracowników, którzy fundamentalistami nie są.

U nas jest jakby bardziej egalitarnie. Państwo broni praw fundamentalistów, nawet biednych, pod warunkiem że jest ich dużo i grożą rozruchami. Dzieje się to w instytucjach publicznych, nie w prywatnych firmach.

W gruncie rzeczy w Stanach chodzi jednak o to samo co w Polsce: o władzę jednych ludzi nad innymi sprawowaną w imię „wartości religijnych”. O stopniowe kurczenie się praw obywatelskich i powolne rozrastanie się praw, które niektórzy uważają za boskie.

Weźmy przykład „sumienia” profesora Chazana. Najpierw dotyczyło jego samego, potem zaczęło rościć sobie prawa do decydowania o losach jego pacjentek, aż stało się sumieniem publicznego szpitala, którym zarządza. (…) Ta historia tylko pozornie dotyczy sporu lekarza z pacjentką. W istocie byliśmy świadkami zmagań o granicę między państwem i Kościołem, a mobilizacja wokół Chazana jest częścią większej całości. Klauzula sumienia miała być furtką pozwalającą ultrareligijnej jednostce uniknąć przymusu ze strony instytucji przy jednoczesnym zachowaniu praw innych ludzi. Chazan tę zasadę odwrócił. Jego sumienie miało się stopniowo rozrastać. Najpierw miało się stać zasadą działania instytucji, a docelowo – całego systemu lecznictwa.

Podobnie jest ze zranionymi uczuciami religijnymi przeciwników sztuki Golgota Picnic – one też rosną jak na drożdżach. Stają się coraz rozleglejsze i coraz bardziej podatne na zranienie. Docelowo wszyscy mamy czuć to, co oni. A przynajmniej wciąż zastanawiać się, czy aby nie poczują się urażeni. Lęk przed zranieniem uczuć religijnych ludzi, którzy do teatru nie chodzą, ma się stać podstawą tworzenia repertuarów teatralnych.

Powiedzmy otwarcie, co tu jest grane. Nie o uczucia chodzi i nie o sumienia. Chodzi o władzę. O to, kto za kogo podejmuje decyzje oraz czyich praw broni państwo.

(…)

Mieć bezpośrednią linię do Pana Boga – to musi być fajne uczucie. Gdybym miała absolutną pewność, czego chce ode mnie Bóg, pewnie zachowywałabym się podobnie. Nie czytałabym książek i nie chodziła na przedstawienia, które się Bogu nie podobają. Gdyby Bóg tak chciał, domagałabym się zdjęcia grzesznej sztuki z afisza. Będąc lekarką, robiłabym wszystko, by moje pacjentki służyły mojemu Bogu, nawet jeśli mają inne plany. Niech się dzieje wola nieba! To musi być fantastyczne uczucie – służyć okrutnemu Bogu i mieć go po swojej stronie. Wobec czegoś takiego niczym są prawa pacjentów czy wolność słowa.

Uczucia religijne fundamentalistów to wielka siła. Ja to świetnie rozumiem.

Ufam, że fanatycy religijni naprawdę wierzą w to, w co twierdzą, że wierzą. I właśnie dlatego jest mi nieswojo, że polskie państwo raz po raz tym ludziom ustępuje, zapominając o prawach i uczuciach ludzi niereligijnych lub religijnych nieco inaczej niż oni.

Bo demokratyczne państwo jest właśnie od tego, by nie pozwolić jednym obywatelom wejść na głowę innym.

Cały tekst czytaj w „Wysokich Obcasach” z dn. 19 lipca 2014.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Agnieszka Graff
Agnieszka Graff
Publicystka, amerykanistka
dr hab. Agnieszka Graff – kulturoznawczyni i publicystka, absolwentka Amherst College i Oksfordu, profesorka w Ośrodku Studiów Amerykańskich Uniwersytetu Warszawskiego. Oprócz „Świata bez kobiet” (2001) – książki, której poszerzone wydanie ukazało się w 2021 roku po dwudziestu latach nakładem wydawnictwa Marginesy – wydała też: „Rykoszetem. Rzecz o płci, seksualności i narodzie” (W.A.B. 2008), „Matkę feministkę” (Wydawnictwo Krytyki Politycznej 2014) oraz „Memy i graffy. Dżender, kasa i seks” (Wydawnictwo Krytyki Politycznej 2015, wspólnie z Martą Frej). W serii z Różą Krytyki Politycznej ukazał się autobiograficzny wywiad rzeka pt. Graff. Jestem stąd” (2014; współautorem jest Michał Sutowski). Publikowała teksty naukowe w takich czasopismach jak: „Signs”, „Public Culture”, „East European Politics and Societies”, „Feminist Studies”, „Czas Kultury” i „Teksty Drugie”. Współzałożycielka Porozumienia Kobiet 8 Marca, członkini rady programowej stowarzyszenia Kongres Kobiet. Od kilku lat pisuje felietony do „Wysokich Obcasów”. Autorka polskiego przekładu „Własnego pokoju” Virginii Woolf.
Zamknij