Kraj

Gdula: Tusk musi się wymyślić na nowo

Przeciwnicy premiera czekają, aż się zużyje. Ale zużyła się raczej sytuacja, która pomogła Tuskowi wykreować się na gwaranta stabilności.

Prawicowi krytycy Donalda Tuska w kółko powtarzają, że jest on mistrzem PR-u. Gdyby nie dobry „bajer”, Polacy dawno dostrzegliby otaczającą ich ponurą rzeczywistość i pogonili Platformę. Przez lata Tusk mógł spać spokojnie, bo tego typu krytyka więcej miała wspólnego z poprawianiem nastroju zwolennikom Kaczyńskiego niż z realną sytuacją w Polsce. Dziś jednak wypala się dynamika, która była silnym oparciem dla długich rządów PO.

Pierwsza dekada XX wieku była dla Polski dość udana, a Tusk zebrał śmietankę. Od 2000 do 2011 roku gospodarka wzrosła o połowę. Rósł nie tylko PKB, ale także dochody ludności. W 2011 realne przeciętne miesięczne wynagrodzenie było większe od tego z 2000 roku o 33 procent. Bezrobocie utrzymało się na wysokim poziomie, ale i tak spadło prawie o połowę, a w gospodarce pojawiło się 1,4 miliona nowych miejsc pracy. Po parszywych latach 90., kiedy z gospodarki zniknęło ich 5 milionów, a dochody długo spadały lub były w stagnacji, ostatnie dziesięć lat naprawdę przyniosło ulgę.

Ważne zmiany następowały także w ekonomii politycznej. Zwłaszcza po wejściu do UE odwróciły się tendencje w dystrybucji dochodu, które prowadziły do silnych napięć społecznych. Choć świat PRL-owski nie był najbardziej egalitarnym ze światów, to smak prawdziwych różnic dochodowych poznaliśmy dopiero po 1989 roku. Wskaźniki nierówności szybko pięły się w górę. Do 2005 mierzący nierówności dochodowe wskaźnik Giniego dobił do 35,6, a stosunek kwintylowy (relacja dochodów 20 najbogatszych do dochodów 20 najbiedniejszych) do 6,6. Po 2005 – ze względu na dopłaty bezpośrednie do rolnictwa i wielkie inwestycje publiczne, czyli pracę dla robotników – te wskaźniki szybko zaczęły spadać.

Przypływ podnosił małe i średnie łódki. Przez cztery lata od 2006 do 2010 realny wzrost zarobków kierowników wyniósł zaledwie 1,5 procent, podczas gdy nauczyciele zarabiali więcej o 10,5 procent, a pracownicy wykonujące proste prace – o 13,6 procent. Oczywiście nie zmieniło to zasadniczo hierarchii dochodów, ale ekonomiczna pozycja kierowników uległa osłabieniu. W 2006 zarabiali 122 procent więcej niż przeciętny dochód, a w 2010 już „tylko” 107 procent. Dla równowagi trzeba jednak dodać, że najwięksi przedsiębiorcy powiększyli swój majątek. Według „Forbesa” w ostatnim roku aż o 15,5 procent.

W latach 90. dorobiliśmy się niepokojąco wysokiego poziomu ubóstwa. Ostatnie kilka lat i w tej kwestii przyniosło pewną zmianę. O ile ubóstwo relatywne, obliczane w odniesieniu do poziomu wydatków, zmniejszyło się w niewielkim stopniu, o tyle ubóstwo skrajne, określane w odniesieniu do poziomu zaspokojenia podstawowych potrzeb, spadło od 2005 roku niemal o połowę.

Dobrą koniunkturę dla Polski wspomagały dwa rodzaje polityk ekonomicznych. Z jednej strony rząd Tuska zapewniał stabilność makroekonomiczną, wprowadzając ścisłą dyscyplinę budżetową i ograniczając wydatki socjalne. W tej kwestii wykazał się skrajną bezwzględnością, nie rewaloryzując progów uprawniających do pomocy społecznej przez sześć lat! Na skutek tego liczba osób uprawnionych do pomocy społecznej w 2011 roku była mniejsza niż liczba osób zagrożonych skrajnym ubóstwem, czyli sytuacją, w której niezaspokojenie potrzeb prowadzi do biologicznego wyniszczenia organizmu.

Z drugiej strony rząd chętnie korzystał z pakietów stymulacyjnych kryjących się pod nazwą „fundusze europejskie”. Przez osiem pierwszych lat członkostwa w UE Polska otrzymała netto 38,2 mld euro. W dodatku strumień pieniędzy nie był stały, ale wzrastał. W 2007 Polska dostała na przykład 4,5 mld, a cztery lata później już 10,5 mld. To dzięki temu keynesizmowi na gapę nasza gospodarka jako jedyna w Unii po 2007 nie zanotowała spadku PKB.

Dziś już raczej przekroczyliśmy szczyt i zaczęliśmy schodzić. Gospodarka zwalnia, inwestycje hamują, rośnie bezrobocie. Przez dłuższy czas nie można liczyć na większe pieniądze z Unii.

W dodatku przez ostatnie dziesięć lat ludzie porównywali swoją sytuację do chudych lat 90. Obecnie punktem odniesienia będzie tłusta dekada po 2000 roku.

Najbliższe lata nie będą więc dla Tuska spokojnym zarządzaniem, ze smoleńską wojną o pokój od czasu do czasu. Stanie przed dylematami – czym uzupełnić politykę oszczędności, żeby Polacy nie czuli wyłącznie bata; jak zareagować na prawdopodobne napięcia klasowe związane z koniecznością dzielenia tortu, który już nie rośnie; jak odnieść się do sytuacji w UE, gdy najwyraźniej kończą się nasze wakacje od kryzysu.

Sprawy mają się zatem zupełnie inaczej, niż zakładają przeciwnicy Tuska czekający na zużycie się premiera. Zużyła się raczej sytuacja, która pomogła Tuskowi wykreować się na gwaranta stabilności i względnej prosperity. Teraz nie tylko Tusk, ale wszyscy aktorzy polityczni będą musieli wymyślić się na nowo.

Źródła danych: GUS, Eurostat

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Maciej Gdula
Maciej Gdula
Podsekretarz stanu w Ministerstwie Nauki i Szkolnictwa Wyższego
Podsekretarz stanu w Ministerstwie Nauki i Szkolnictwa Wyższego, socjolog, doktor habilitowany nauk społecznych, pracownik Instytutu Socjologii UW. Zajmuje się teorią społeczną i klasami społecznymi. Autor szeroko komentowanego badania „Dobra zmiana w Miastku. Neoautorytaryzm w polskiej polityce z perspektywy małego miasta”. Opublikował m.in.: „Style życia i porządek klasowy w Polsce” (2012, wspólnie z Przemysławem Sadurą), „Nowy autorytaryzm” (2018). Od lat związany z Krytyką Polityczną.
Zamknij