Kukliński rzeczywiście złamał przysięgę złożoną państwu narodowemu, ale to nie czyni z niego od razu kogoś działającego w imię ludzkości.
Nie przekonuje mnie krytyka Kuklińskiego. Z pewnością wierność przysiędze złożonej krajowi nie jest wartością absolutną. Zamiłowanie do luksusu, nawet jeśli jest skazą, to nie przekreśla jeszcze człowieka. Napad z bronią w ręku w młodości czyni go nawet postacią bardziej ludzką. Kukliński jednak też mnie nie przekonuje.
W sporze o niego chodzi w dużej mierze o PRL. Role są rozdane, a didaskalia niepotrzebne. Sztuka gra się sama. Jeśli ktoś żywi cieplejsze uczucia do systemu politycznego sprzed 1989 roku, Kuklińskiego uważać będzie za zdrajcę. Bohaterem okrzykną go wszyscy budujący swoją tożsamość na odrzuceniu PRL-u. W końcu nie była to prawdziwa Polska, tylko imitacja, a Kukliński postępował słusznie, działając na jej szkodę.
Kukliński nie sprowadza się jednak do PRL-u. Jest on też przecież wymarzonym prawicowym idolem. Może być patronem dla wszystkich tych, którzy polskie państwo uznają wyłącznie wtedy, gdy rządzą nim sami bądź przez swoich reprezentantów. Gdy tak nie jest, Polska zmienia się w kondominium, terytorium zależne, kraj rządzony przez obcych. W końcu prawicowa wolność polega na swobodzie określania, kto jest zdrajcą. Każdy pomnik i tablica dla Kuklińskiego to potwierdzenie więzi między ludźmi rozumiejącymi swój patriotyzm jako walkę z polskojęzycznymi elitami Rzeczpospolitej.
Lewica, która nie chce bronić w całości PRL-u i nie chce licytować się na wierność narodowi, najczęściej siedzi w sprawie Kuklińskiego cicho.
W końcu to jednak ktoś, kto odważył się na transgresję i rzucił wyzwanie systemowi. Przekroczył lojalności narodowe w imię wyższych ideałów. I tu właśnie mamy do czynienia z nieporozumieniem. Kukliński rzeczywiście złamał przysięgę złożoną państwu narodowemu, ale to nie czyni z niego od razu kogoś działającego w imię ludzkości.
Konieczne jest tutaj przywołanie historycznego kontekstu. Kukliński decyduje się na współpracę z Amerykanami w latach 70. W żadnym razie nie można mówić, że USA są wtedy wcieleniem ideałów. To kraj, którego międzynarodowa strategia polegała wówczas na wspieraniu krwawych reżimów i dyktatur wojskowych. W Ameryce Południowej CIA pomaga przywódcom dokonującym zamachów stanu wobec demokratycznie wybranych władz. Wspiera rządy wyrzucające swoich przeciwników politycznych z samolotów nad dżunglą. Jeśli współpraca z takim mocarstwem ma być etyczna, to słowo to traci jakiekolwiek znaczenie.
Kukliński nie działa na rzecz uniwersalnych wartości także w innym sensie. Przekazując materiały CIA, a później decydując się na ucieczkę na Zachód, zmienia po prostu strony w toczącym się konflikcie.
Prawdziwie etyczna postawa byłaby działaniem na rzecz zmiany współrzędnych, w jakich toczy się konflikt, tak aby poszerzyć przestrzeń wolności.
Taką rolę mogłoby odegrać upublicznienie informacji, które przypierałyby blok socjalistyczny do muru, zmuszając do demokratyzacji i rezygnacji z praktyk godzących w ludzką godność.
Tak zrobił na przykład Edward Snowden. Także złamał przysięgę złożoną krajowi, ale informacji o systemie PRISM nie przekazał do rozgrywek innemu mocarstwu. Inwigilację milionów ludzi przez amerykańskie służby wywiadowcze uczynił globalną sprawą publiczną, zmuszając USA do tłumaczenia się i wywołując debatę nad koniecznością ochrony prywatności i zwiększenia kontroli nad działaniami państwa. Decydując się na to, Snowden nie mógł liczyć na ochronę potężnego wywiadu. Nie zmienił stron, ale zaryzykował całym swoim życiem. Dlatego zdecydowanie Snowden, Manning, Assange, a nie Kukliński.